Dobry wieczór się z Państwem.
Gdy niedawno odwiedziłem stację benzynową celem nakarmienia Madzi, złapałem się na myśli: "5,71... niedrogo", po czym przystanąłem, zastanowiłem się chwilę i mentalnie strzeliłem się w pysk krzesłem (również mentalnym). 5,71 za litr to nie jest niedrogo. 5,71 to absolutny skandal. A fakt, że była to tego dnia jedna z najniższych kwot koniecznych do wyasygnowania w Warszawie za litr bezołowiowej 95, jest po prostu horrorem.
Zacząłem się tedy zastanawiać nad nakręcaną coraz intensywniej spiralą cen eksploatacji samochodu i nad tym, jak wielowymiarowy efekt - bezpośredni i pośredni - wywiera to na normalnym człowieku. Oraz na tym nienormalnym, czyli muzyku. Wziąłem pod uwagę nie tylko wystrzeliwujące w stratosferę ceny paliw, ale również koszty serwisu, które z każdym nowym modelem wypuszczanym na rynek przez koncerny motoryzacyjne stają się coraz bardziej groteskowe, oraz mnożące się jak skrzyżowanie grzybów po deszczu z królikami po zażyciu hiszpańskiej muchy przepisy dotyczące emisji spalin, wyposażenia zastępującego proces myślowy u kierowcy i kilku (czy też kilkuset) innych kwestii... i doszedłem do pewnego nieciekawego wniosku: koalicja rządów, ekoterrorystów i koncernów w procesie napychania sobie kieszeni naszymi pieniędzmi niszczy (między innymi) muzykę.
Ale po kolei.
Zacznijmy od wesołej kompanii, trudniącej się przytulaniem drzew, głaskaniem misiów polarnych i rzucaniem w kierowców mięsem i przedmiotami wszelakimi. Czyli ekoterrorystów. Jest to grupka ludzi, której teoretycznie przyświeca bardzo zacny cel, czyli zminimalizowanie szkodliwego wpływu działalności człowieka na staruszkę Ziemię. Jednakowoż w swych działaniach już dawno straciła resztki zdrowego rozsądku. No chyba, że tak naprawdę kręci na tym grubsze lody (OMG, IZ CONSPIRAYSHUNZ!!!!1)... Otóż owa radosna grupka jako sprawcę całego zła, jakie czai się na naszej biednej planecie, upatrzyła sobie nas - czyli kierowców. Ich zdaniem CO2 wypluwane z rur wydechowych naszych samochodów przyczynia się do efektu cieplarnianego, dziury ozonowej, raka, dżumy, cholery i rozwolnienia. Umknęło jakoś ich uwadze, że dużo większym źródłem gazów cieplarnianych są choćby... krowy (co powinno sugerować, że receptą na ocalenie lodowców byłoby zwiększenie konsumpcji wołowiny, na co przystałbym nader chętnie). A już najszczodrzej wszelkiego rodzaju wyziewami, z dwutlenkiem węgla i metanem na czele, obdarzył nas stosunkowo niedawno islandzki wulkan Eyjafjallajokull, jednym potężnym pierdnięciem prześcigając wieloletni wolumen emisji wszystkich samochodów jeżdżących po naszym globie. Jakoś nie zauważyłem jednak, by członkowie Greenpiss, przepraszam, Greenpeace wystosowywali listy protestacyjne do rządu Islandii, domagając się zaczopowania wulkanu. No ale wulkanu nie dałoby się opodatkować, dzieląc się przychodami z nowej daniny z zielonymi... Za to kierowców opodatkować się da, i to skutecznie. Da się zamknąć dla nich centra miast, da się podwyższać akcyzę na paliwo... Da się również narzucić producentom stosowanie coraz to nowszych (i bardziej awaryjnych oraz kosztogennych) rozwiązań, dzięki którym nowe auta mają wydzielać mniej. I na mniej wystarczać...
Tak, koncerny motoryzacyjne pilnie uczą się od zielonych. W rozwiązaniach "pro-eko" zwęszyli doskonały biznes zwielokrotniający obroty ASO i producentów części. O ile katalizatory spalin (prawidłowo zwane konwerterami katalitycznymi, ale nikt normalny nie będzie używał na co dzień takiego terminu) były doskonałym rozwiązaniem, rzeczywiście zmniejszającym emisję a do tego nie generującym straszliwych kosztów, o tyle kolejne kroki okazują się być coraz bardziej przerażające. Weźmy choćby niesławne filtry cząstek stałych (czyli DPF lub FAP) montowane obecnie we wszystkich chyba dieslach. Otóż owe filtry mają tendencję do zatykania się, jeżeli nie są regularnie "przepalane" w określonych warunkach eksploatacyjnych (zazwyczaj powinna to być minimum kilkunastominutowa jazda stałym tempem, z dość wysokimi obrotami). Problem w tym, że warunki są bardzo trudne do osiągnięcia, jeżeli ktoś nie mieszka w pobliżu autostrady lub przynajmniej drogi szybkiego ruchu. Zatkany DPF w niektórych przypadkach można przepalić w serwisie, ale przeważnie konieczna jest jego wymiana, co kosztuje od ok. 3 do ok. 8 tysięcy... Na szczęście okazało się, że można wycinać je bez szkody dla silnika (i praktycznie bez śladu pozwalającego diagnoście w stacji kontroli pojazdów wykryć modyfikację). Innym przykładem jest niezwykle modny ostatnimi czasy tzw. downsizing. Chodzi w skrócie o to, by zbliżone parametry osiągać z niższej pojemności silnika. Sposoby na to są zazwyczaj takie same: bezpośredni wtrysk paliwa, turbosprężarki... i oczywiście coraz bezczelniej panosząca się elektronika. Efekt? Niższa trwałość silników i coraz większa ilość kosztownych awarii. Oczywiście, silniki są tak zaprojektowane, by zaczynały się sypać zaraz po wygaśnięciu gwarancji... Jednym z najpotworniejszych chyba pomysłów jest system start-stop, szczególnie w przypadku jednostek z turbosprężarką. System ten wyłącza silnik przy każdym zatrzymaniu się samochodu (np. na światłach), co teoretycznie ma zmniejszać spalanie. W praktyce jednak jedynym odczuwalnym efektem jego działania jest przyspieszony zgon turbiny. Otóż turbosprężarkę - bez względu na to, czy wyposażona jest w nią jednostka benzynowa, czy wysokoprężna - przed wyłączeniem silnika trzeba najpierw schłodzić. Po prostu po zaparkowaniu nie przekręcamy od razu kluczyka w stacyjce, tylko trzymamy silnik na wolnych obrotach przez ok. pół minuty. Jaki zatem jest "uboczny" skutek działania systemu start-stop, działającego po każdym zatrzymaniu samochodu, nie trzeba chyba wyjaśniać... I są to tylko niektóre przykłady radosnej twórczości koncernów motoryzacyjnych, zmierzające do tego, by wyciągać od nas - kierowców - jak najwięcej kasy i skłaniać nas do jak najczęstszej wymiany samochodów... Na szczęście nie wszyscy producenci działają w ten sposób - jest to modus operandi głównie producentów europejskich. Choć DPF w dieslach stosują już chyba wszyscy, zaś liderem w wyciąganiu kasy za rozsypujące się wtryskiwacze w "ropniakach" jest aktualnie Mazda (wymiana tychże, firmy Denso, w modelu 6 kosztuje ok. 14 tysięcy, a zamienników nie ma), azjatyckie firmy póki co w przypadku silników benzynowych trzymają się dobrych, sprawdzonych rozwiązań. Nawet do tej nieszczęsnej ekologii podchodzą bardziej sensownie - tu warto przytoczyć przykład Toyoty i jej słynnych hybryd, które oprócz tego, że rzeczywiście wykazują się obniżoną konsumpcją (przynajmniej w warunkach miejskich, gdzie ze względu na tryb jazdy można częściej korzystać z dobrodziejstw silnika elektrycznego), to do tego okazały się być bardzo niezawodne, co jest zasługą nie tylko dopracowanych akumulatorów i silników elektrycznych, ale również stosowanych w tych modelach niewysilonych jednostek benzynowych o stosunkowo prostej, trwałej konstrukcji. Niestety, są do tego cholernie drogie... Choć i to powoli się zmienia - nowy Yaris z napędem hybrydowym ma cenę zbliżoną do diesla i już w podstawowej wersji oferuje zupełnie sensowne wyposażenie. Niestety - hybryda, do tego połączona z bezstopniową przekładnią CVT, nigdy nie dostarczy takiej przyjemności z jazdy co stary, dobry benzyniak o solidnej pojemności... Pożyjemy, zobaczymy. Ale nawet jeśli i to się zmieni, i tak będziemy na przegranej pozycji w stosunku do trzeciego elementu tej koalicji: naszych kochanych rządów.
Polityka fiskalna kolejnych ekip, oprócz dławienia przedsiębiorczości i nakładania opłat na wszystko, co jest możliwe do opodatkowania (a jeśli nie jest możliwe teraz, w przyszłości na pewno będzie), celuje przede wszystkim w drenowanie kieszeni kierowców. Wszak samochód jest dobrem luksusowym, i jeśli już mogliśmy pozwolić sobie na taki nieracjonalny wydatek, to z pewnością stać nas na uiszczanie kolejnych, coraz wyższych opłat, prawda? Na przykład na płacenie coraz wyższych rachunków na stacjach... Tak, rozumiem - konflikty na Bliskim Wschodzie, kończąca się (podobno) ropa naftowa - to wszystko musi przekładać się na to, ile płacimy przy dystrybutorze. Warto natomiast zdać sobie sprawę z tego, że zdecydowana większość tej kwoty stanowią... podatki. Akcyza na paliwo stanowi większą część ceny tegoż. Tak naprawdę jednak nie napisałem tu niczego odkrywczego, zaś walka z pazernością rządów to walka z wiatrakami, niestety. Gdybyśmy jeszcze wiedzieli na co idą te podatki, gdyby wpływy z nich były wykorzystywane na remonty dróg i budowę nowych... Niestety. Obawiam się, że nasza ciężko zarobiona kasa idzie na pozory łatania dziury budżetowej, radośnie wydłubanej przez kolejne rządy. Dodatkowo powstają coraz to nowe projekty mające na celu wyciągnąć resztkę kasy z kieszeni tych słabiej zarabiających kierowców, poruszających się starszymi (i trwalszymi) samochodami, niespełniającymi coraz bardziej wyśrubowanych norm emisji. Oczywiście kasa trafi w odpowiednich proporcjach do kieszeni miłościwie nam rządzących oraz ekoterrorystów, którzy podsuwają politykierom coraz to nowe pomysły na wydrenowanie naszych kieszeni i utrudnienie nam życia...
Ale jak to wszystko ma się do muzyki?
Otóż dla wielu z nas samochód - oprócz bycia źródłem sporej frajdy - jest po prostu narzędziem pracy. Także dla muzyków. Musimy jakoś wozić swój sprzęt na próby, grania i nagrania. Stacku Marshalla nie przewiezie się zatłoczonym autobusem. Lodówkę Ampega może i wcisnęłoby się do wagonu metra, ale najpierw trzeba by było te kilkadziesiąt kilogramów dociągnąć na stację. A pokaźny zestaw perkusyjny byłby nader kłopotliwy do załadowania na rower... Dlatego samochód jest nam zwyczajnie niezbędny do tego, byśmy mogli nadal nie tylko tworzyć piękne dźwięki dla siebie ale i przekazać je innym. Dla tych z nas, dla których muzyka jest jedynym lub głównym źródłem utrzymania (i którzy dysponują sprzętem, którego lepiej nie ciągać w deszczu na przystanek), samochód jest koniecznością. A jako, że zazwyczaj nie zarabiamy dużo, a nawet jeżeli dochód jest niezły, to ze względu na tryb zarobkowania nie dysponujemy tzw. zdolnością kredytową, na spełniające wszystkie idiotyczne normy nowe samochody zwyczajnie nas nie stać. Co więc się stanie, jeżeli przez coraz ostrzejsze przepisy zabraniające wjazdu do kolejnych dzielnic i coraz bardziej awaryjne samochody, na których coraz droższe naprawy nie będziemy mogli sobie pozwolić (bo te stare, trwalsze, kiedyś się niestety jednak skończą...) nie będziemy mogli dojechać do studia czy na koncert? Po prostu nie będziemy mogli dłużej dzielić się swoją muzyką, a jedyne, co będziecie mogli usłyszeć w radiu i w klubach, to rytmiczny łomot produkowany przez DJów Winampów, których jedynym instrumentem będzie laptop mieszczący się w plecaku.
W ten oto sposób egzotyczna koalicja ekoterrorystów, motoryzacyjnych korporacji i pazernych, krótkowzrocznych rządów niszczy drobną przedsiębiorczość (wszak dla wielu ludzi prowadzących własną działalność samochód też jest narzędziem pracy), niszczy rzemiosło... i niszczy też muzykę.
Tylko czy cokolwiek jeszcze możemy z tym zrobić?...
zaraz zaraz a Mareczek wożący perkusję rowerem to co?
OdpowiedzUsuńPo pierwsze miał wtedy zestaw stopa + werbel + hi-hat, nawet na taki trójkołowy wynalazek z paką nie wejdzie wiele więcej, po drugie w czasie deszczu bębny są w takich warunkach narażone na uszkodzenie (nawet w pokrowcach), po trzecie narażał się wtedy dość konkretnie na drodze (podziwiam odwagę), a po czwarte teraz wozi zestaw (znacznie większy) Saabem ;-)
UsuńW sprawie rządów kretynów możemy im nie dać naszego przyzwolenia, odmawiając masowo udziału w farsie wyborczej i nie idąc do tzw. "wyborów".
OdpowiedzUsuńNie damy w ten sposób matołom legitymacji do "występowania w imieniu Narodu". Trudno będzie nazwać tą bandę nieudaczników "przedstawicielami Narodu", jeżeli do wyborów pójdą tylko ich rodziny i etatowi "działacze" partyjni...
W autach z turbo i start & stop jest elektropompka wymuszająca obieg cieczy chłodzącej po planowanym zgaśnięciu. Choć niektórzy twierdzą że nie ma. Ale jest.
OdpowiedzUsuńTak też niedawno usłyszałem od Ludzi Znających Się Lepiej Ode Mnie - dlatego kornie chylę czoła i przyznaję się do błędu.
UsuńCo nie zmienia faktu, że kierowcy są aktualnie ze wszystkich stron brutalnie sodomizowani przez koncerny, rząd i kilka innych wesołych grupek. Nie tylko zresztą kierowcy...