niedziela, 16 września 2012

Pojeździwszy: Coupeta

Dzień drobny.

Na wstępie pragnę donieść, iż koteczka ma się dobrze. Miała epizod smarkawczo-kichalniczy, w związku z czym została ponownie przetransportowana do weta, gdzie wrażono jej igłę. Zabieg zdaje się przynosić oczekiwane efekty - malutka nie rozsiewa już glutów, natomiast jej ulubionymi zajęciami w czasie wolnym od spania pozostaje w dalszym ciągu siedzenie na kolanach Wybranki i okazjonalnie na moich. Z dwiema dorosłymi (metrykalnie, bo raczej nie mentalnie) kotami zaczęła się dogadywać, przynajmniej na tyle, że towarzystwo toleruje się nawzajem (król, rzecz jasna, nadal po królewsku patrzy na to z góry z królewską obojętnością i przeważnie zwisa mu to oklapłym kalafiorem). Szanse, że jednak zostanie u nas, rosną wykładniczo...

Wracając jednakowoż do tematu - zdarzają się dni (tygodnie, miesiące...) gdy nie mamy własnego środka transportu, zaś rodzina z tego czy innego powodu pomóc nie może, gdyż sama jeździ tu i ówdzie. Na szczęście w sukurs potrafią czasem przyjść dobrzy znajomi - szczególnie tacy, którzy mają więcej niż jeden samochód a do tego dysponują kawałem dobrego serca.

Tak zdarzyło się i w moim przypadku.

Wokół salki, w której miewam próby ze swym głównym zespołem, kręci się nieco specyficznego (w sympatyczny sposób) towarzystwa. Salka pełni również funkcję swego rodzaju klubu, więc niejednokrotnie odbywają się tam imprezy sponsorowane przez Narodowy Fundusz Utraty Zdrowia. Natomiast jako, że do budynku przyklejony jest mały warsztat, gromadząca się periodycznie ludność jest częstokroć usposobiona zarówno promuzycznie jak i promotoryzacyjnie. Jednym z obywateli, korzystających z uroków napicia się piwa przy muzyce a następnie pogrzebania w mechanizmach, jest K. - człowiek rozmiarów znacznych, zarówno ciałem, jak i sercem. Ówże K. lubi szczególnie nieco starsze samochody, zaś jego ulubioną marką jest Audi. Miał ich już kilka, natomiast najciekawszym egzemplarzem, który pozostaje w jego majsterkowiczowskich rękach po dziś dzień, jest oparte na modelu 80 B2 śliczne coupe, rocznik '81.


Gdy poznałem K., byłem akurat w trakcie finalnego etapu robienia prawka. K. miał podówczas również inną 80 - B4 Avant Quattro z pięknie brzmiącym, 5-cylindrowym silnikiem 2.3 - i obiecał mi, że gdy będę już miał dokument w kieszeni, da mi ją poprowadzić. Obietnicy dotrzymał. Samochód prowadził się świetnie, silnik brzmiał cudownie, a ja nie za bardzo miałem ochotę po takiej przejażdżce wsiadać z powrotem do Melodili. Jako miłośnik motoryzacji nieco starszej, miałem jednak znacznie większą ochotę na przejechanie się znajdującą się wtedy w stanie niezbyt mobilnym Coupetą. Marzenie miało wkrótce się spełnić...

Mając już prawo jazdy od około roku i tymczasowo będąc niezmotoryzowanym (Melodila śmigała od pewnego czasu po krainie wiecznie równych autostrad), miałem możliwość czasem pożyczyć Fiestkę - jednak nie zawsze było to wykonalne, a sprzęt jakoś trzeba było wozić. W międzyczasie Coupeta została uruchomiona, a jako, że K. jeździł głównie Avantem, przeważnie stała sobie bezczynnie na placyku pod salą. Któregoś dnia K. poinstruował mnie, jak walczyć z niektórymi nadal występującymi przypadłościami, po czym z przybliżonym terminem zwrotu wręczył mi kluczyki.

Tylko dzięki opanowaniu się w ostatniej chwili nie musiałem natychmiast zmieniać spodni.

Po zajęciu miejsca za kierownicą (zanim jeszcze poczułem się jak mistrz bezbłędnej stylówy) od razu wiedziałem, że trzeba będzie się przyzwyczaić do kilku rzeczy. Przede wszystkim - pozycja za kierownicą była zupełnie inna niż w Fiestce czy Melodili: dużo niższa, znacznie bardziej "sportowa", z daleko wyciągniętymi, znacznie bardziej wyprostowanymi niż w małych hatchbackach nogami. Do tego specyficzna widoczność - z przodu widać było krawędź długiej, płaskiej, niemalże zupełnie poziomej maski, zaś z tyłu... nie było w ogóle zbyt wiele widać. Linia coupe z masywnymi słupkami C i wymuszoną przez konstrukcję tyłu (mała tylna klapa, jak w popularnych niegdyś nadwoziach typu fastback) wysoko poprowadzoną dolną krawędzią szyby ograniczała widoczność wstecz do domysłów i ewentualnych modlitw. Również sama deska rozdzielcza różniła się mocno od dzisiejszych konstrukcji - prosta, wręcz toporna, wykonana z twardego plastiku, zaś przy kolumnie kierownicy były tylko dwie cieniutkie dźwigienki: włącznik wycieraczek i przełącznik kierunkowskazów. Włączniki świateł pod postacią klawiszy były ulokowane po bokach panelu wskaźników. Wszystko to bardzo mocno coś mi przypominało... No tak. Wiele lat temu w mojej rodzinie jeździł sobie VW Passat z '87 roku. Deska rozdzielcza była praktycznie identyczna...

Wrażenia z jazdy też okazały się inne niż w nowocześniejszych samochodach. A już na pewno nie takie, jakich można byłoby się spodziewać po quasi-sportowym coupe. Nie chodzi tu o osiągi - te były niezłe, pomimo niezbyt mocnego silnika 1.8 (pod warunkiem, że akurat nie płatał figli - zdarzało mu się dławić i tracić moc, co nie jednak nie dziwi w przypadku dość wyeksploatowanego 30-letniego samochodu, do tego wyposażonego w rozregulowaną instalację gazową) - a raczej o... komfort jazdy. Dziennikarze motoryzacyjni zdają się kochać twarde zawieszenia, podnieca ich gwałtowne przemieszczanie organów wewnętrznych na każdym wyboju, wypadające plomby przyprawiają ich o radosne mrowienie w lędźwiach a każdy brutalny cios w kręgosłup kończy się niekontrolowanym wystrzałem w bieliznę osobistą. A tutaj - nic z tych rzeczy. Audiczka nie była może przesadnie miękka, nie bujała się na nierównościach, ale jechało się nią zaskakująco wygodnie. Zawieszenie można było nazwać przyjemnie sprężystym. Wrażenie komfortu potęgowały obszerne fotele. Wspomaganie kierownicy z kolei było słabsze niż w nowych samochodach - sprawiało wrażenie solidnej mięsistości i dawało niezłe wyczucie tego, co działo się z przednimi (napędzanymi) kołami. Ogólnie jazda Coupetą dawała poczucie obcowania z tworem całkowicie mechanicznym, dziełem inżynierów a nie informatyków. A to bardzo mi się podobało.

Mniej natomiast podobała mi się ograniczona praktyczność. Tak, wiem, że to coupe, zdaję sobie sprawę z tego, że tego typu samochody nie mają być praktyczne - jednak mała tylna klapa otwierana bez szyby i brak możliwości złożenia oparcia tylnej kanapy czyniły transport co bardziej gabarytowych sprzętów niemożliwym. Do tego butla gazowa w bagażniku (nie tak znowu małym) - i w rezultacie otrzymujemy pojazd, którym możemy wozić skrzypce, flet lub ukulele. Do bagażnika nie wejdzie żaden bas poza Steinbergerem tudzież jego kopiami (a nikt o zdrowych zmysłach nie kupi basu w kształcie wiosła do kanoe - tym bardziej, że owo wiosło po naciągnięciu nań gumy od majtek nie zabrzmiałoby wiele gorzej), standardowych rozmiarów instrumenty pozostaje wozić na tylnym siedzeniu zaś o przewożeniu dużego comba czy kolumny można zupełnie zapomnieć. Co prawda na tylną kanapę po jakiejś godzinie manewrów wejdzie paczka 4x10, ale po pierwsze taki sposób przewożenia wprowadza element niepokoju podczas hamowania, a po drugie - gdzie wtedy wcisnąć bas?

Mimo to z żalem oddawałem K. jego Audi. Jeździło się nim niezwykle przyjemnie, nie potrzebowałem akurat przewozić nagłośnienia a jedynie dwa basy, więc większych problemów nie było, zaś poczucie wyjątkowości i spojrzenia przechodniów oraz innych kierowców były warte drobnych niedogodności. Czy kupiłbym zatem taki samochód? Raczej... nie. Przynajmniej nie jako mój jedyny środek transportu sprzętu. Potrzebuję sporej praktyczności na co dzień, czego żadne coupe nie jest w stanie zapewnić. Jednak jeśli masz już inny, bardziej pakowny samochód lub jeżeli nie potrzebujesz przewozić pieca, kręcą cię tzw. youngtimery ale ważna jest dla ciebie dobra dostępność części zamiennych i ich ceny, jeżeli lubisz poczuć się wyjątkowo i przedkładasz analog nad cyfrę... Ładnie utrzymane Audi Coupe jest świetnym wyborem.


Podsumowując, czyli zady i walety:

Plusy:

* niezły komfort jazdy
* dobra dostępność niezbyt drogich części
* prosta konstrukcja ułatwiająca naprawy
* bezbłędna stylówa

Minusy:

* bardzo ograniczona praktyczność
* kiepska widoczność do tyłu
* to jednak stare auto - będzie wymagać regularnej troski

Co nim wozić:

 Jak już napisałem - paczki basowej tym raczej nie przewieziesz. Ale bas czy dwa - już tak. Mi zdarzyło się przewieźć nim Alembica, Malinka, oraz pożyczone: Laklanda Skyline 55-02 i bezprogową szóstkę GMR-a. Jednak z jakichś powodów najbardziej do tego auta pasowałby mi Rickenbacker...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz