piątek, 15 listopada 2013

Basowisko: Action!

Dobry wieczór miastu, światu i powiatu.

Ostatnio zauważyłem, że mam więcej możliwości przejechać się nowym (nowym dla mnie, niekoniecznie nówką salonówką) samochodem niż rzetelnie przetestować jakieś basiwo, dlatego jeśli chodzi o wpisy z cyklu "basowisko" na obecna chwilę pozostaje mi basowa wspominatoza. Dlatego chciałbym zaapelować: jeśli ktoś ma możliwość użyczenia na kilka dni interesujacego basiwa (i mieszka w stolycy lub okolycy - dostałem pewien czas temu niezwykle ciekawą propozycję z Puław, za którą ogromnie dziękuję, ale po prostu nie mam kiedy wybrać się w tamte okolice), byłbym niesamowicie wręcz wdzięczny, zobowiązany i fokle.

Tymczasem jednak wróćmy do wspominatozy.

Mając lat 19 i grając na basie od ok. 3 lat rozglądałem się za czymś, co zastąpi mój drugi w tzw. karierze bas, którym był Zak B4, czyli najtańszy podówczas model Mayonesa (posługiwali się oni wtedy m.in. takiej właśnie marką). Nie był to zły bas, ale marzyłem o czymś innym. Przede wszystkim o Ibanezie Roadstarze (którego, jak się okazało, miałem zaposiąść dopiero kilka lat później), ale byłem otwarty na propozycje. W ogóle nie rozważałem wtedy piątki. Jednak to się właśnie trafiło pod postacią sprzedawanego przez znajomego Corta Action Bass V.

Cort to dość znana od lat, choć niezbyt wysoko ceniona firma. Czemu niezbyt wysoko? Otóż praktycznie od zawsze kojarzy się ona z tanimi gitarami. Owszem, w swojej cenie oferującymi bardzo dużo, ale jednak tanimi. Action Bass zaś to najtańsza chyba seria basów Corta. Jednak... wcale nie było źle.

Cort po odprogowaniu - ale o tem potem
Action Bass był prostym instrumentem: klonowy gryf z 24-progową palisandrową podstrunnicą przykręcony do deski z drewna o intrygującej nazwie agathis (nie, nie są to szprasowane i utwardzone doczesne szczątki Agathy Christie, tylko popularne i tanie azjatyckie drzewko), do tego dwa pasywne single (w czwórce był układ PJ), dwa potencjometry głośności i jedno pokrętło tonu.  Żadnych bateryjek, żadnych wymyślnych drewien - prosto i na temat. I choć agathis nie jest do końca lutniczym drewnem, całość zupełnie przyzwoicie dawała radę.

Bas przede wszystkim był bardzo lekki. Niestety, nie sprawiał przy tym solidnego wrażenia, jednak na szczęście było ono mylne, gdyż przez cały okres męczenia go przeze mnie nie miałem z nim żadnych poważnych problemów. No... prawie żadnych. Otóż po ok. 2 latach okazało się, że progi nie są ze zbyt trwałego stopu - 3 i 4 próg zostały starte niemalże do podstrunnicy. Poradziłem sobie z tym na swój sposób, ale nie wyprzedzajmy wydarzeń.

Brzmienie Corta nie zaliczało się do powalających na kolana, ale wtedy było dla mnie zupełnie wystarczające - dość wyraziste, bez mulenia, z w miarę wyrazistym środkiem. Zdecydowanie najlepiej sprawdzało się w tradycyjnej grze palcami. Brakowało nieco dołu, ale za tę cenę sound był zupełnie przyzwoity. Przyzwoity był też komfort grania - poza wspomnianą już niską masą, która oszczędzała mój nieszczęsny kręgosłup, można z uznaniem wypowiedzieć się o nieźle wyprofilowanym, niezbyt męczącym lewą łapę gryfie. Corcik sprawdził się nawet w studiu, gdzie wykorzystałem go do pierwszej w swym życiu demówki i kilku kolejnych. Ogólnie było w porządku.

Do momentu, kiedy przez dematerializujące się w niektórych pozycjach progi praktycznie nie dało się grać.

Problem narastał i narastał, aż w końcu udało mi się zostać szczęśliwym posiadaczem Yamahy BBG5S. Cort jednak nie oddalił się, uprowadzony przez nabywcę, tylko utracił najsłabszy swój element, czyli właśnie progi. I zaczął brzmieć sporo lepiej.

To interesujące, że tani bas z niezbyt wymyślnych drewien po zabiegu defretyzacji może zacząć brzmieć o klasę lepiej, jednak tak właśnie było w tym przypadku. Nadal troszkę brakowało dołu, jednak brzmienie stało się cieplejsze i okrąglejsze, nie tracąc przy tym wyrazistości. Grałem tak przez w przybliżeniu następne dwa lata, wykorzystałem go nawet do jeszcze jednego nagrania, po czym musiał ustąpić pola swojemu następcy, czyli Malinkowi, którego mam do dziś. Jednak wspominam go miło - szczególnie jako fretlessa. Może dlatego, że jego bezprogowego wcielenia użyłem do nagrania jeden z najpiękniejszych utworów, jakie miałem okazję nagrać w całym moim życiu.

Nexx - One Tide One River

Podsumowanie czyli zady i walety:

Cort Action Bass V to po prostu niedroga piątka. Nie znaczy to, że jest to kiepski instrument - za swoją cenę oferuje sporo: komfort, niezłą jakość (jeśli nie liczyć stopu użytego do wytworzenia progów) i przyzwoite brzmienie. Jednak jeśli chcesz tani, uniwersalny bas, Cort oferuje w podobnej cenie coś według mnie lepszego: bardzo uniwersalny model GB-35. Ale jeżeli masz już Actiona, najlepszym pomysłem będzie... odprogowanie go. Bas zyska nowe życie, a Ty otrzymasz zaskakująco śpiewnego, przyjaznego fretlessa.

Plusy:

- cena
- niska masa
- niezłe brzmienie, szczególnie po odprogowaniu

Minusy:

- mało solidnego dołu (przynajmniej póki są progi)
- kiepskiej jakości progi

Czym go wozić:

To tani bas, używany głównie przez początkujących basistów, a tacy jeżdżą przeważnie komunikacją miejską. Tak było i w moim przypadku - i nie ma się co przejmować, nie jest to instrument, którego strach włożyć w miękki pokrowiec, zarzucić na plecy i wskoczyć w autobus czy tramwaj. Jeśli jednak masz taki bas, nie potrzebujesz lepszego, za to rozważasz zakup auta - spokojnie możesz wrzucać Corta do Matiza czy Seicento. Nie sądzę, by się obraził.

2 komentarze:

  1. Czasem tu zaglądam. Sprzęt muzyczny w ogóle mnie nie pociąga (w przeciwieństwie do aut ;->), więc jak uznasz, że Schecter Stiletto Extreme 4 to coś "interesującego" to możemy coś tam pomyśleć.

    OdpowiedzUsuń