sobota, 19 marca 2016

Top 5: o autach i do auta

Długo nosiłem się z tym pomysłem.

Dla wielu osób - w tym dla mnie - bardzo ważną rzeczą w samochodzie jest muzyka. Szczególnie, gdy jadę sam, coś musi mi grać - inaczej dość szybko zaczynam się denerwować. Mam oczywiście swoje ulubione numery do puszczania w aucie, choć ze względu na wiek i niezbyt wysokie wyrafinowanie sprzętu grającego w Skanssenie, nie za bardzo mogę odtwarzać moją podróżną playlistę na Spotify. Tak na prawdę nie mogę jej odtwarzać w ogóle. Zamiast tego wożę płyty, które przekładam, gdy ta w danej chwili znajdująca się w odtwarzaczu mi się znudzi. Oczywiście jest to nieskończenie lepsze od ciszy, jednak chciałbym mieć możliwość odtwarzania tych numerów, które uważam za najfajniejszy soundtrack do prowadzenia.

A tak się składa, że przynajmniej kilka z nich jest przy okazji poświęconych motoryzacji lub przynajmniej o nią zahacza.

Tak, wiem - podobne listy już były tworzone, ostatnio stworzył takową Szczepan na swej Automobilowni, jednak tam każdy utwór miał oddawać klimat motoryzacji konkretnego kraju. Tu zaś chodziło mi o piosenki, które są po pierwsze dobre do słuchania w samochodzie, po drugie w taki czy inny sposób traktują o autach (lub chociaż zahaczają o tematykę okołomotoryzacyjną), po trzecie zaś... nie są oklepane. Dlatego też nie będzie tu "Mercedes Benz" Janis Joplin (której nota bene nie lubię, więc i tak nie znalazłaby się na tej liście), nie będzie też "Highway To Hell" AC/DC ani "Road To Hell" Chrisa Rei (które to numery z kolei lubię bardzo, ale znają je wszyscy). Ponadto - i jest to bardzo ważne - lista nie jest ułożona tak, by na 1. miejscu był po prostu utwór, który lubię najbardziej, choć oczywiście lubię je wszystkie. Metoda, której użyłem jest nieco bardziej skomplikowana: im bliżej szczytu, tym mocniejsze musi być połączenie mego upodobania do danego kawałka, jego motoryzacyjnej tematyki i zdatności do prowadzenia. Dlatego piosenka z pierwszego miejsca jest kwintesencją automobilizmu (i to takiego, jaki lubię) a do tego fantastycznie sprawdza się za kierownicą, choć jej klimat wcale nie powoduje syndromu ciężkiej stopy.

Ale o tym przekonacie się kilka utworów dalej, gdyż zaczynamy od miejsca piątego.

5. Primus - Jerry Was A Race Car Driver


Gdybym jako kryterium uznał także basową wirtuozerię, dzieło kalifornijskiego tria znalazłoby się na pierwszym miejscu. Les Claypool, oprócz bycia żywą postacią z kreskówki, jest absolutnym potworem jeśli chodzi o obsługę grubych strun. Poza tym wydaje odgłosy paszczą (wiele osób nie nazwie ich śpiewem - głównie dlatego, że również głos Claypoola pasowałby przede wszystkim do kreskówek), skacze i wymyśla historyjki. A gawędziarzem jest rewelacyjnym. Jedna z jego owianych tetrahydrokanabinolowym dymem opowiastek traktuje o pewnym młodzieńcu o imieniu Jerry, niezłym kierowcy wyścigowym (nigdy nie wygrał, ale też nigdy nie był ostatni), który pewnego wieczora wypił o jedno piwo za dużo i owinął swego Oldsmobila 442 wokół słupa telefonicznego. Co w drugiej zwrotce robi kapitan Pierce, emerytowany strażak - nie wiemy. Moja hipoteza mówi, że wycinał doczesny zewłok Jerry'ego z wraku, ale cholera wie, co tak naprawdę na myśli miał Les po kilku głębszych buchach.

Te ostatnie są wspomniane wręcz dosłownie w drugiej zwrotce innego okołomotoryzacyjnego numeru Primusa - DMV. Jeżeli nie znacie tego skrótu, pozwólcie, że go rozwinę: Division of Motor Vehicles. Czyli Wydział Pojadów Mechanicznych. "Byłem w piekle" - mówi Claypool - "literuję je DMV". I wielu z Was zapewne mogłoby się z nim zgodzić.


4. Queen - I'm In Love With My Car




Fanem Queen jestem od dziecka. Usłyszenie "Radio Ga Ga" i zobaczenie klipu w 1984 roku w programie "Videoteka" uważam za początek mojego bardziej świadomego słuchania muzyki. I choć mój gust ewoluował, nigdy nie porzuciłem czci do Królowej. Dlatego też, kupując najpierw kasety a następnie płyty, nigdy nie poprzestałem na którejkolwiek ze składanek "Greatest Hits", tylko cierpliwie gromadziłem dyskografię, zaś każdy album przesłuchiwałem od pierwszego do ostatniego dźwięku. Stąd też znane mi są dobrze utwory, które nie były śpiewane przez niezapomnianego Freddiego - w tym pochodzący ze wspaniałej płyty "A Night At The Opera" z 1975 roku, niemalże wyryczany charakterystyczną i charakterną chrypką przez perkusistę Rogera Taylora "I'm In Love With My Car".

Tytuł mówi w zasadzie wszystko. I jest zgodny ze stanem faktycznym - Roger Taylor zawsze był maniakiem motoryzacji i nie raz brał udział w amatorskich zawodach. Co ciekawe jednak, często przegrywał wówczas z innym z członków Queen - jedynym nieśpiewającym z całej czwórki mym pierwszym idolem basowym, Johnem Deaconem.

Tak, ten utwór ma już 41 lat, choć klip powstał sporo później. Ale warto go obejrzeć - choćby dla pojawiającego się w 14 sekundzie Gutbroda Superior goniącego Porsche 356.

3. Gary Numan - Cars



Tu miałem ogromny problem. Z początku ten kawałek miał znaleźć się na szczycie zestawienia. Czemu? Po prostu go uwielbiam. Kocham zimne brzmienie analogowych syntezatorów, fascynuje mnie niemalże odhumanizowana muzyka Numana, wreszcie wściekle jaram się niesamowicie charakterystycznym klimatem klipów z przełomu lat 70. i 80. Zresztą jest to estetyka mego wczesnego dzieciństwa, a sentyment potrafi być wielką siłą.

Dlaczego zatem jednak najniższy stopień podium? Otóż Numan w "Cars" nie opiewa wcale motoryzacji - samochody przedstawia wręcz jako swego rodzaju mobilne samotnie do których uciekamy przed interakcją, a ostatnie słowa "nothing seems right in cars" dyskwalifikują utwór jako kandydata na pierwsze miejsce. Nie przeszkodziło to jednak Gary'emu Numanowi w lansowaniu się na ulicach Londynu (przed jego przeprowadzką do Stanów) w białej Corvetcie. A mi nie przeszkodziło, by numer ten w jego późniejszej, mocniejszej (a dzięki udziałowi autora równie dobrej co oryginał) wersji ustawić jako pierwszy utwór na mojej samochodowej playliście.


2. Rush - Red Barchetta


Tutaj mamy praktycznie wszystko - wyśmienite kanadyjskie rockowe trio ze śpiewającym basistą-wirtuozem na froncie, świetną kompozycję i ociekający miłością do starej, dobrej motoryzacji tekst oparty na pomyśle z opowiadania Richarda Fostera "Nice Morning Drive". Mamy tu bohatera, którego wujek trzyma w szopie starą, czerwoną Barchettę (i można przeboleć, że Geddy Lee wymawia ten wyraz niepoprawnie, z "cz" zamiast "k"), mamy radosną przejażdżkę, odbieraną każdym zmysłem i nerwem, mamy nieprzyjazne, wykluczające z ruchu tego typu pojazdy nowe prawo ("motor law") i w końcu szaleńczą ucieczkę przed dwoma współczesnymi, potężnymi wehikułami. Instrumenty, obsługiwane przez trzech fenomenalnych muzyków, naśladują brzmienie silnika i pisk opon, wszystko zaś podlane jest smakowitym prog-rockowym sosem. Prawdziwa uczta dla ucha.

I tak, wożę w samochodzie płytę "Moving Pictures" zaś "Red Barchetta" zawsze prowokuje mnie do mocniejszego wciśnięcia gazu. Uwielbiam.

Uwielbiam też inne, dużo późniejsze dzieło Rush, w którym prowadzenie samochodu jest jednak użyte metaforycznie.


Dlaczego zatem Kanadyjczycy nie znaleźli się na pierwszym miejscu?

Ponieważ Morris Minor.

1. Madness - Driving In My Car


Nie mogło być inaczej. Choć "Driving In My Car" wariatów z Camden Town nie jest moim ulubionym utworem z całej tej listy, najlepiej łączy wszystkie elementy, o których pisałem na wstępie. Świetnie nadaje się do prowadzenia samochodu (choć absolutnie nie prowokuje do szaleństw), tekst ocieka wręcz samą kwintesencją automobilizmu, i to od mojej ulubionej strony - opowiada o zajeżdżonym gracie, przy którym autor/bohater niejednokrotnie grzebie sam. A poza tym najzwyczajniej w świecie bardzo ten numer lubię.

Swoją drogą - wspomniałem na wstępie o liście, którą niegdyś sporządził Szczepan K. na Automobilowni. I uważam, że to właśnie "Driving In My Car" powinien znaleźć się tam jako reprezentant Anglii. Wszystko tu jest na wskroś brytyjskie, przesiąknięte humorem znad Tamizy i klimatem tamtejszej motoryzacji. Posłuchajcie. I koniecznie obejrzyjcie klip. Jest rewelacyjny - jak zresztą sam utwór.

* * *

Kiedyś sam popełniłem tekst w dużej mierze opowiadający o prowadzeniu auta, ale na podobnej zasadzie co w "Driven" Rush. Niestety, został odrzucony przez wokalistę, który zamiast tego stworzył własny. O Batmanie.


Chyba nie będzie zaskoczeniem, że już od dawna tam nie gram. A tekst zaginął - obawiam się, że bezpowrotnie.

17 komentarzy:

  1. Wybaczam Ci to piąte miejsce dla Lesa tylko dlatego, że na pierwsze wsadziłeś Madnessów :)

    PS. Szkoda, że nie załapał się na to zestawienie Kraftwerk z Autobahn.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O Autobahn myślałem, ale nie kręci mnie aż tak, by się tu załapał. Generalnie lubię Kraftwerk, po prostu wolę inne utwory.

      Usuń
  2. To ja dorzucę coś z zupełnie innej beczki, ostry, psychodeliczny utwór dość dobrze znanej grupy. The Prodigy - Speedway, w tym kawałku wspaniale przechodzimy z dźwięków przejeżdżających bolidów F1 we właściwy utwór.
    Jedyny kawałek z tych zaprezentowanych przez Ciebie, który znam, to Cars. Resztę koniecznie muszę przesłuchać kiedy dostanę się do komputera z głośnikami (czyli nie w pracy).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobra, naprawiłem swój błąd i przesłuchałem Twoją listę:

      5. Brzmienie Primus jakoś mi nie leży, bas faktycznie dobry, ale to i tak nie mój gust.
      4. Bardzo na tak. Kocham Queen całym sercem, a ten kawałek jest świetny. Swoją drogą na YT jest do znalezienia Invisible Man w jakiejś wczesnej wersji właśnie z Taylorem na wokalu.
      3. Znam, lubię. Syntezatory z lat 80ych rządzą.
      2. Bardzo przyjemny utwór, będę do niego wracać.
      1. Madnessi jak zawsze zabawnie. Ich kawałek, który lubię najbardziej to Night Boat to Cairo (polecam teledysk).

      Od siebie dodam jeszcze tylko coś o czym całkowicie zapomniałem pisząc wczorajszy komentarz: Quiet Riot - Slick Back Cadillac

      Usuń
    2. Co do utworu numer 3, chyba syntezatory lat 70. rządzą, biorąc pod uwagę czas kiedy powstał ten utwór ;)

      Usuń
  3. Ja dodam krótko: Deep Purple - Highway Star (nie słuchać w korku - grozi nagłym skokiem ciśnienia).
    Sassin

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście znam, DP bardzo cenię ale fanem nie jestem (naprawdę lubię tylko jeden ich numer - Perfect Strangers). Poza tym to jedna z pozycji oczywistych a takich chciałem uniknąć.

      Usuń
  4. Z dzieł Rush związanych z jazdą samochodem, kojarzy mi się jeszcze jeden utwór - "One little victory". Ale to głównie dlatego, że było w Need For Speed: Hot Pursuit 2 (tym z 2002 roku) - ale się fajnie w rytm tego uciekało przed policją ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. W sumie Primus, to trochę taki Ruch. Ale nie do końca. A tak w ogóle, to Primus ssie.
    Polecam od siebie Clutch - cokolwiek, w końcu sprzęgło się zowią.

    OdpowiedzUsuń
  6. Green Machine. :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Najbardziej podoba mi się ostatni niesklasyfikowany kawałek, czyli Night Rider. Biorę do auta. Madnessi też sympatyczni, ale trochę tracą bez videoclipu. Musiałbym mieć head-up-display.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety, riderowy numer wrzuciłem tylko jako straconą okazję - napisałem do niego chyba mój najlepszy tekst, ale niestety wokalista chyba nie lubi śpiewać nieswoich. Zresztą - i tak nie jest to już mój problem ;-)

      Usuń
  8. ja lubię słuchać rzeczy które mogę zaśpiewać. bardzo często jadę autem i śpiewam pod nosem :P albo nawet nie pod nosem :D ograniczam się w centrum :P

    OdpowiedzUsuń
  9. Primus i wczesny Rush - przy całym szacunku ale strawni tylko w ilościach homeopatycznych, za to Driven (i nie tylko) jest na moim dyżurnym pendrajwie.
    Trochę zaskoczony za to jestem brakiem jednego z IMHO ważniejszych utworów drugiej połowy lat osiemdziesiątych, który jak ulał pasuje do tego tematu (choć jego tekst bardziej traktuje o sprawach sercowo-lędźwiowych) - 'Behind the Wheel' DM.
    A mniej poważnie - od siebie dorzucam (a jak!) 'By Demon be Driven' Pantery :-)

    OdpowiedzUsuń
  10. Gary Numan, Queen, Madness dla mnie ok. Reszta już trochę mniej do mnie trafia. A w samochodzie chyba jednak wole trochę nowsze kawałki takie 10-15 lat ;)

    OdpowiedzUsuń
  11. a ja będę zły... nie słucham muzyki w samochodzie - właściwie w ogóle jej nie słucham. mogę znieść nadmuch tlenowy wielkiego pieca (taki solidny szum, niesie się na jakieś 10km), ale jak włącze np. antyradio to po minucie komentarze prowadzących doprowadzają mnie do szału, a plejlista bynajmniej nie zachwyca - to samo z płytami, i to dobrymi - kult, armia, pidżama porno, itp. po 30 sekundach mam dość. wole słyszeć silnik, szum powietrza w uszczelkach... to może dlatego ze jestem stary i smutny? :)

    OdpowiedzUsuń