poniedziałek, 25 września 2017

Eventualnie: Świdermajerajd

Czasami dobre chęci nie wystarczą.

Nie wystarczy też bycie świrem, rozpoznawanie starych aut po reflektorach, odrobina szczęścia przy identyfikacji zabytkowych autobusów i ogarnięta Obywatelka Pilot, która potrafi dostrzec fragment Poldka skitranego w krzaczorach.

Ale od początku.

Zdarzyło mi się już narzekać na biedę w kwestii rajdów, w których miałem możliwość wziąć udział w tym sezonie. Zdarzyło mi się też wspomnieć, że u schyłku sezonu tego typu eventów pojawia się jakby nieco więcej. Nie inaczej jest i tej jesieni - i dlatego, gdy tylko okazało się, że jest cień szansy na wzięcie udziału, natychmiast zgłosiłem swój akces.

Cień szansy przerodził się w pewność - i tym oto sposobem znalazłem się wraz z moją Osobistą Obywatelką Pilot na starcie pierwszego Świdermajerajdu.


Świdermajerajd to pierwsza tego typu impreza zorganizowana przez ekipę Oldtimer Otwock.  Jak raczej nietrudno się domyślić, trasa miała biec Otwocku i okolicach.

Miejscem startu był parking pod nader nobliwie się prezentującym gmachem otwockiego LO im. Gałczyńskiego. A niektóre z wehikułów, które pojawiły się na miejscu zbiórki były równie imponujące.

No, niektóre trochę mniej, ale tych pięknych też nie zabrakło.




















Przy organizatorskim Żuku stała sprawnie poruszająca się kolejka po pobór materiałów rajdowych. Pobraliśmy zatem i my.



Chwilę później odbyła się krótka odprawa (na której jednak nie padło niemalże obowiązkowe "jesteś kropką, masz być strzałką")...


...i załogi jęły ruszać w drogę.



Otrzymawszy krzepiący napój chłodzący, również i my ustawiliśmy się w kolejce do startu.



Mimo aury wskazującej na przedwczesne przyjście listopada trasa szybko okazała się równie malownicza co obfitująca w mniej lub bardziej cieszące oko wrosty.


O ile itinerer i zadania z trasy były zaskakująco proste (nawet zazwyczaj stanowiące spore wyzwanie zdjęcia z trasy okazały się dość łatwe do odnalezienia), o tyle tzw. PeKaPy były... po prostu koszmarne pod względem trudności. I to one przesądziły o naszym nędznym wyniku.

Na pierwszym punkcie kontrolnym zostaliśmy zaskoczeni pytaniami z zakresu pierwszej pomocy. I w sumie rozumiem - dość dramatyczny wynik z tego etapu może w sumie służyć za sygnał, że należałoby dokształcić się w tej dziedzinie. Bo po prostu warto.


Drugi punkt z kolei okazał się bajecznie łatwy - przynajmniej dla świra który po zdjęciu reflektora rozpozna Yugo czy UAZ-a "Stonkę". Czyli np. dla mnie.


Pierwszy etap rajdu zakończył się na dziedzińcu przekształconego w Muzeum Wnętrz pałacu w Otwocku Wielkim.




Tu również czekał kolejny punkt kontrolny - i kolejny, na którym polegliśmy. Wstyd przyznać, ale chodziło o... przepisy ruchu drogowego. O ile rozrysowane sytuacje drogowe poszły mi chyba nieźle, o tyle pytania o konkretne przepisy okazały się nieco kłopotliwe. Na pocieszenie mogę sobie powtarzać, że nie codziennie myśli się o dopuszczalnej szerokości roweru, zaś dość logiczna różnica między znakami "zakaz wjazdu" oraz "zakaz poruszania się we wszystkich kierunkach" może umknąć człowiekowi zaaferowanemu rajdową sytuacją (co na bezpieczeństwo samej jazdy nie wpłynęłoby, gdyż automatyczną reakcją na oba jest zaniechanie ładowania się w dane miejsce).

Po rozwiązaniu testu pozostało akurat trochę czasu, by pozwiedzać muzeum. A, jak przystało na Muzeum Wnętrz, wnętrza były nader wyględne.

Raczej nie wszedłoby do Skanssena

Ten być może dałby radę, do tego sprawnie obsłużony brzmiał nader przyjemnie

Widok z wnętrza też okazał się nader satysfakcjonujący
W końcu przyszedł czas ruszyć w dalszą drogę.



Drugi etap rajdu też obfitował w interesujące landszafciki.


Kolejny punkt był tym, który wzbudził moje największe przerażenie.


Nie, nie przerażał mnie widok kilku Mustangów - były nader wyględne, szczególnie piękny egzemplarz pierwszej generacji w kolorze, który uwielbiam - za to, jak się okazało, bezbłędna odpowiedź na wszystkei pytania wymagałaby znacznie większego świra, niż ja. Konkretnie zaś świra na punkcie Mustangów. O ile pytanie dotyczące rodzaju nadwozia przedstawionego na ilustracji (był to, rzecz jasna, fastback) wymagało po prostu pewnej wiedzy z zakresu motoryzacji, o tyle odgadnięcie, czy pierwszy Mustang został zaprezentowany 17 czy 19 kwietnia 1964 roku (gdyż były to 2 sensowne z 4 możliwych odpowiedzi), wykraczało poza moje kompetencje. Do wuja chafla, ja nawet nie znam dokładnej daty prezentacji DS-a!!! Znam jedynie rok. I tak samo było w przypadku Mustanga. Również pytanie o wersję współczesnego modelu przedstawionego na ilustracji było nieco powyżej możliwości gościa niebędącego mustangomaniakiem.

Co ciekawe, okazało się później, że tylko dwie z moich odpowiedzi były błędne. Inna rzecz, że nie pamiętam, ile było pytań. Chyba trzy.

A to jeszcze nie był koniec pułapek.


Kolejny punkt kontrolny ukryty był w... połówce autobusu.


I dotyczył, prawdaż, autobusów.


Widząc to zadanie, plasnęliśmy się z Obywatelką Pilot w kolektywne czoło. Uber-rzadkie, historyczne modele i prototypy autobusów znane jedynie kompletnym fanatykom zagadnienia. I, rzecz jasna, Andrzejowi Śrubakowi (#gimbynieznajo).

Z całego zestawu znałem jedynie Oławkę. Potem, wspólnie, kierując się powszechną znajomością Autosana H9, przyporządkowaliśmy Sanoka-09, zakładając (jak się okazuje - słusznie), że była to jakaś prototypowa wersja. Później już tylko strzelałem, kierując się jakimiś przebłyskami z książki o polskich konstrukcjach motoryzacyjnych wspieranymi tzw. chłopskim rozumem. I, jak się później okazało, strzały były celne. Wszystkie.

Nie zmienia to faktu, że punkt uważam za dość hardkorowy. Aczkolwiek... w pozytywnym tego słowa znaczeniu. To był punkt ewidentnie zrobiony przez świrów dla świrów - ale takich ogólnowojskowych, bez konieczności posiadania głębokiej, specjalistycznej wiedzy z dziedziny jednego modelu. Propsy.

Pozostał jeszcze trzeci, najkrótszy etap.


Co Tu Gnije, level Sokole Oko
Przedostatni pekap obstawiany był przez Pralkę pierwszej generacji. Zakładam, że podwozie trzyma się na piankę montażową i szarą taśmę klejącą.


Obywatelka Pilot została zobowiązana do odpowiedzi na pytania związane z otzrymaną na starcie oranżadą, mi zaś przypadło wykonanie rundki na rowerze.


Fajnie, lubię rower, nawet (lub raczej w szczególności) jeśli to zgruzowany Flaming. Wskakuję, dojeżdżam do miejsca, gdzie trzeba zrobić kółko...

- Teraz podaj numer seryjny z ramy.

CO?!?!?!

Serio, wymaganie znajomości umieszczenia numeru seryjnego w Rometach to... nie wiem, naprawdę. Skończyły mi się określenia. Ja nawet nie. I have lost the ability to can. Mam 2 Romety - Oriona i Jubilata - i do tej pory nie wiem, jakie (i gdzie) mają numery seryjne. W ogóle nie wiedziałem, że takowy posiadają. Miałem to, zasadniczo, w pompie. Jak widać niesłusznie.

Stałem tedy jak debil i obracałem nieszczęsnego Flaminga w łapach, szukając na ubłoconej, porysowanej ramie tego zasranego numeru. Rezultat - 3 czas od końca. Brawo, Basista. Młotku.

Reszta trasy była już w miarę... no, nie powiem, że normalna (normalność na tego typu imprezie byłaby sporym minusem), ale spokojna.


Jeszcze tylko jeden punkt polagający na rozpoznawaniu muzyki z seriali (choć jestem zdecydowanym antyfanem telewizji i nie posiadam w domu wynalazku zwanego przeze mnie durnopudłem, pewnych motywów na szczęście nie sposób nie znać)... i meta.




Wbrew pozorom, mimo natłoku pekapów obfitujących w zadania zdradzające sadystyczne skłonności ich twórców, rajd upłynął naszej dwuosobowej załodze zaskakująco szybko. Za szybko. Pomijając niektóre okrutne pomysły organizatorów (KHMMustangiKHM, CHRYCHURometKASZLU) całość była po prostu świetna. Trasa łatwa (wedle Obywatelki Pilot itinerer był wręcz zbyt łatwy - a przypominam, że był to jej drugi raz w tej roli) ale ciekawa i urokliwa, pytania z trasy wymagające nieco skupienia i spostrzegawczości (szczególnie profil warsztatu i Poldek w krzaczorach) - wszystko się zgadzało.

Oczekując na ogłoszenie wyników można było jeszcze szybciutko skoczyć na grzyby.


Uczestnicy jak to uczestnicy - nadjeżdżali sobie tymczasem.


Jako, że meta zlokalizowana została na terenie Muzeum Ziemi Otwockiej, znalazły się tam również eksponaty, prawdaż, muzealne.




Do ogólnego klimatu pasowała również muzealność wehikułów, którymi nadjechali uczestnicy.



W końcu przyszedł czas na ogłoszenie wyników.


Tak, przyznaję - liczyliśmy na... no, na coś tam liczyliśmy. Wszak 6 miejsce na zeszłorocznych Nitach i 3 na tegorocznym Rembertowskim mogły rozbudzić apetyt. I co prawda brak miejsca w top 3 mogliśmy przeboleć, ale... 19 miejsce? Naprawdę słabo. Zdecydowanie trzeba podszlifować znaki. I pierwszą pomoc. To naprawdę może się przydać - choć lepiej trzymać kciuki, by nie musiało.

Wynik trzeba będzie poprawić już w niedzielę na Paździerzniku.

A Otwock i okolice odwiedzimy jeszcze nie raz. Jest ciekawszy, niż myslałem. I mam nadzieję, że za rok też będzie okazja.


P.S. Filmiki też są, jednak YouTube wyłączyło swój wewnętrzny edytor, a w inne nie bardzo umiem, zresztą na moim kompie aktualnie żaden nie odpala, więc ten, no. "Może kiedyś".

4 komentarze:

  1. Miałbym szansę z tym Flamingiem. Wiem gdzie jest numer seryjny!
    Mimo wszystko- gratulacje.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ford Mustang to ikona amerykańskiej motoryzacji. Na zlotach w Norwegii jest dużo takich aut.

    OdpowiedzUsuń
  3. RAJDOWAŁEM I JA, BYŁO SUPER

    OdpowiedzUsuń
  4. Rundka na rowerze?
    Ciesz się, że nie na takim, jakim "uraczono" mnie laaata temu na szkoleniu JTT Computer:
    koła o 10 cm mimośrodzie i kierownica z przekładnią - skręcasz w lewo a rower jedzie w prawo :) - nawet pasjonaci 2 kółek ledwie ratowali się przed posmakowaniem asfaltu...

    Co do "Mustangowania" - akceptuję tylko wersję z Packard Merlinem ;)

    OdpowiedzUsuń