poniedziałek, 5 lutego 2018

Eventualnie: Ślady na Szosie

Zima teoretycznie w pełni. Teoretycznie, gdyż albowiem pogoda waha się między listopadową a niewiadomojaką. Tak czy inaczej, aktualnie jesteśmy niemalże w środku okresu "pozasezonowego". Do tej pory w analogicznym okresie nie działo się nic (lub prawie nic), jednak ten rok przyniósł trochę zmian. W grudniu mieliśmy okazję wziąć udział w drugiej edycji Klasyków i Plastików, pod koniec stycznia odbył się nader ciekawy (i nietypowy pod względem nawigacyjnym) Constansin, wczoraj zaś miałem możliwość pojechania już w drugim rajdzie w tym roku - Śladach na Szosie. Tak, wiem  - tegoroczne Ślady były drugą imprezą z tego cyklu, jednak po pierwsze nie udało mi się wziąć udziału w zeszłorocznej edycji, po drugie zaś ilość zimowych rajdów zdaje się wzrastać. I nie kryję, że jest to powód do radości - bez względu na mój nieszczególnie entuzjastyczny stosunek do tej pory roku.

Niestety, tym razem moja Obywatelka Pilotka nie mogła wziąć udziału. Na szczęście na moje ogłoszenie dotyczące poszukiwań Umysłowego dość szybko odpowiedział Mateusz, znany m.in. ze współorganizacji Świdermajerajdu i Praskich Klimatów. A skoro brał udział w organizacji rajdów, ewidentnie wiedział, czym się je itinerer. Ponadto do załogi dołączyła jego Wybranka, dzięki czemu mieliśmy na pokładzie dodatkową parę oczu. Byłem w dobrych rękach.

Skoro załoga została skompletowana a wpisowe opłacone, należało pojawić się na starcie.


Tym razem udało się uniknąć dzikiego rajdu celem zdążenia na odprawę. Mimo tego, znaczna część uczestników była już na starcie.

Jak w tym dowcipie: poeta - blondynka - poeta, czyli Kazimierz Przerwa-Tetmajer

Weterani dalekich wypraw są żywym ucieleśnieniem zasady #zawszegratem

O ELA #gimbynieznajo

Ile trzeba było kraść #tegoteżgimbynieznajo

Czy to ostatnie chwile na zakup taniej Baldwinki?

Nie no, jaram się tym sprzętem za każdym razem

Tym razem bez jednorożca, acz tył nadal siedzi

Był kiedyś w jednym z miksów. Nie ruszył się od tamtej pory

Kolejni uczestnicy grzecznie ustawiali się na parkingu

Biuro rajdu wydawało pakiety startowe
Wciąż jednak nadjeżdżali kolejni zawodnicy (w tym dobrze znani mi osobiście).

TO ZDJĘCIE KŁAMIE

ALEŻ BYM

FOJA! FOJA!!!
Wkrótce - jak to zazwyczaj bywa na starcie rajdu - rozpoczęła się odprawa.


Odprawa przyniosła dwie niespodzianki, z czego jedna była - niestety - lekkim rozczarowaniem.

Pierwszą niespodzianką, przynajmniej dla mnie (czyli człeka, który nie wziął udziału w pierwszej edycji), była strona nawigacyjna rajdu. Itinerer owszem, był, ale... tylko fragmentaryczny. Prowadził on do punktu, w którym załogi miały otrzymać dalsze wskazówki.

Drugą, tą nieco rozczarowującą, było wyjaśnienie formuły. Otóż na rajdzie miała być rozwiązywana zagadka kryminalna. Tu zaś... nie było żadnej. Jedynym kryminalnym smaczkiem było sformułowanie pytań, jednak ofiarami, których tożsamość należało ustalić, były - jak na prawie każdym tego typu rajdzie - wrosty, czyli tak naprawdę pytania miały charakter CTG (dla niewtajemniczonych - Co Tu Gnije). Żeby nie było wątpliwości - bardzo lubię cetegi i im więcej jest ich na rajdzie, tym lepiej, ale tu po prostu spodziewałem się jakiejś ciekawej (i zabawnej) zagadki do rozwiązania. No cóż - rajd graciarski to po prostu rajd graciarski i co zrobisz jak nic nie zrobisz. Na szczęście sam fakt bycia rajdem graciarskim to plus sam w sobie.

Tymczasem załogi jęły karnie ustawiać się w kolejności do startu. Wkrótce przyszła i nasza kolej.


Pamiętajcie, będzie plan, a przez punkty inne niż trzycyfrowe wolno przejechać tylko raz
No to ruszylim.

Już pierwszy fragment itinereru zawierał małą podpuchę, w której na szczęście dość łatwo można było się połapać i szybko naprawić ewentualny błąd (który, rzecz jasna, popełniliśmy). Itinerer zaprowadził w końcu do znanego już z przynajmniej dwóch innych rajdów punktu na styku Spiralnej i Wału Zawadowskiego.

Załogi otrzymują dalsze instrukcje

Złowieszczy widok w lusterku

Może i złowieszcze ale zajebiste

Wóz Nadzoru Organizacyjnego spogląda z wyższością
W pekapie otrzymaliśmy... mapę. Wedle tej mapy należało odnaleźć zaznaczone na niej punkty i odpowiedzieć na dotyczące jej pytania. Trasę i kolejność załogi miały ustalać same.

Ruszyliśmy zatem.

Kolejny punkt znany z innych rajdów

UWAGA ODŁÓW DZIKÓW. Dobrze, że nie Łosi.

Zwłoki ukryto na tym właśnie kilometrze Wisły

Przy niektórych punktach można było spotkać znane mi osobiście wehikuły

Odgadnij o jakich trupach mowa

Niektóre wskazówki były sprytnie ukryte

Zaznajomienie się nimi było istotne, by uniknąć straty czasu
W końcu dotarliśmy do kolejnego punktu, od którego zaczęła się zdecydowanie najtrudniejsza (i najwredniejsza) część rajdu.

Po raz kolejny w doborowym towarzystwie
Załogi otrzymały listę punktów, na których należało wykonać zadania nawigacyjne. A żeby nie było zbyt łatwo, punkty itinereru nie zostały wpisane po kolei. Do tego, aby prawidłowo przejechać pierwsze zadanie, należało znać prawidłową odpowiedź na jedno z pytań z wcześniejszego etapu. To akurat było dość proste - w przeciwieństwie do trasy, którą trzeba było prawidłowo przejechać.


On jeszcze nie wie, co go czeka
Pierwsze zadanie nawigacyjne było - nie oszukujmy się - koszmarem. Niby zwykły itinerer strzałkowy, ale raz, że trzeba było pokonywać go nie w kolejności z kratek, tylko w podanej obok, co bardzo utrudniało pilnowanie punktu, w którym akurat się było, dwa, układ podwórek, po których jeździliśmy, sprawiał, że itinerer był bardzo niejednoznaczny, co z kolei skutkowało koniecznością zgadywania, co artysta miał na myśl. Ten właśnie fragment oceniam zdecydowanie najniżej z całego rajdu - nie ze względu na jego trudność (wszak nie ma być łatwo), tylko właśnie z powodu niejednoznaczności. Sorry, ale rolą załogi NIE JEST bawienie się w odgadywanie intencji autora. Oczywiście poza faktem, że intencje te były rzecz jasna nader złośliwe.

Na szczęście dalsza część rajdu wynagrodziła niesmak z pierwszego zadania nawigacyjnego.

Choćby napotykane po drodze (i będące, rzecz jasna, pytaniami z trasy) widoczki.




Oczywiście po drodze czekał nas jeszcze plan. Jak już wiele razy wspominałem, szczerze nie znoszę planów, nie rozumiem ich i nie umiem przełożyć sobie sytuacji z kartki na real. Tu jednak było... ciekawie. Jednocyfrowe punkty - czyli takie, na które wolno najechać tylko wtedy, gdy następuje zadanie przejechania przez nie - były umieszczone... na rondzie. I to w kolejności wymuszającej zjechanie na pierwszym zjeździe, objechanie okolicy i najechanie na rondo z innej strony. Na szczęście tym razem obyło się bez utrudniających zadanie konstansów i nieujętych w planie dróg, zaś sam układ ulic był bardzo regularny. Po odrobinie kombinowania wspólnie z pilotem daliśmy radę zwalczyć etap.

Na końcu należało jeszcze przejechać choinkę po malowniczych uliczkach Zalesia, gdzie poutykane były zwłoki kilku gratów. Szkoda, że ZX sprzed studia, w którym nagrywaliśmy z Amaze pierwszą płytę, został szarpnięty już prawie rok temu - gdyby nie to, jestem przekonany, że trasa zahaczyłaby także i o niego.



W końcu nadszedł czas udać się na metę. Tak, jak i na poprzednie etapy, nie prowadził na nią żaden itinerer - po prostu podano lokalizację a trasę należało już opracować sobie samodzielnie.

Co ja tam ostatnio pisałem o towarzystwie?

Większość załóg była już na mecie

Jako, że udział mogły brać zarówno Klasyki jak i Plastiki, jedynymi wyróżnikami uczestników były numery startowe

Dajcie się karnąć, prooooooszęęęęę

Rajdowi detektywi nie kryli się z uwiecznianiem podejrzanych

Jako osobnik niespożywający ssaków nie powiem, by były to cuda na kiju
Tm razem jednak nie mogłem czekać na wyniki - obowiązki pod postacią Młodzieża wzywały, dlatego też zgarnąłem mą ekipę i - wraz z innymi muszącymi się oddalić uczestnikami - ruszyliśmy z powrotem do grodu stołecznego.


Jak oceniam rajd? Na pewno był niezły. Zdecydowanie ciekawy. Dość nietypowy, co jest plusem. Jasne, było kilka niedoskonałości (choćby konieczność odgadywania interpretacji itinereru na pierwszym zadaniu nawigacyjnym, zbyt długie "dojazdówki" czy też stanowiący jeden z punktów amerykaniec, który albo odjechał, albo był ukryty tak dobrze, że nawet trzykrotne przejechanie odcinka nie pozwoliło go odnaleźć), jednak plusów było zdecydowanie więcej. Bardzo ciekawa lokalizacja, ciekawa formuła i, jak zawsze, nader pozytywna atmosfera - wszystko to sprawia, że z przyjemnością wezmę udział w Śladach na Szosie również za rok, oczywiście jeżeli ekipa Klasyków i Plastików zadecyduje o kontynuacji cyklu.

Na plus muszę zaliczyć również moją załogę - choć jechałem z Mateuszem i Zytą po raz pierwszy, od razu udało się nam dogadać, atmosfera w Skanssenie była bardzo przyjazna, zaś osiągnięty wynik (ledwie 2,5 punktu karnego, wedle nieoficjalnych jeszcze doniesień) - bardzo satysfakcjonujący. Co prawda trzy najlepsze załogi ponoć wyzerowały kartę, ale nasza punktacja (o ile nie zostanie jeszcze uaktualniona - gdy to piszę, pełnych wyników jeszcze nie ma) daje nadzieję na dobre miejsce. Do tego wiem już, do kogo można uderzać w przypadku, jeśli moja Obywatelka Pilotka znów nie będzie mogła wziąć udziału.

No i, rzecz jasna, Mateusz też lubi używać dobrego, starego żelaza na co dzień.


Warto dodać, że tym razem Ślady na Szosie były drugą po grudniowych Klasykach i Plastikach rundą Zimowej Ligi KiP. Z niecierpliwością czekam na kolejne rajdy z tego cyklu - tym bardziej, że - zgodnie ze słowami piosenki - ta zima kiedyś musi minąć.

1 komentarz: