Pokazywanie postów oznaczonych etykietą 2CV. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą 2CV. Pokaż wszystkie posty

środa, 25 grudnia 2019

Basista się bawi: i znów święta

Matko Bosko Kochano, jak ten czas zatentegowuje.

Ledwie co był nowy rok, ledwie co zakończyłem najtrudniejsze lata dzieciństwa w życiu mężczyzny, a tu znów zaświeciła gwiazdka. Mówiąc prawdę to trochę przerażające. Nim się obejrzę, a już będę na emeryturze (której zresztą raczej nie dostanę) a chwilę później moja Luba (vel Obywatelka Pilotka) będzie mnie opłakiwać. O ile, rzecz jasna, będzie co.

Tak czy inaczej - Boże Narodzenie to taki czas, gdy każdy znów choć przez chwilę bezkarnie być dzieckiem. A jako, że sam w zasadzie nigdy nie przestałem nim być (tylko czasami staram się z tym nie obnosić), wykorzystam niniejszym tę okazję, by pochwalić się najciekawszymi wg mnie nabytkami zgromadzonymi w ciągu tego roku - z czego zresztą niektóre pojawiły się tuż przed samymi świętami.

Już wiele razy pisałem tu o wyrobach firmy Welly. I zazwyczaj piszę o nich ze wszech miar pozytywnie - nie dość, że są nieźle wykonane, mają przyzwoicie odwzorowane szczegóły i kosztują bardzo niewiele, to w dodatku nie boją się prezentować dość niszowych modeli - przynajmniej z perspektywy dzieciaków bawiących się samochodzikami. A Citroen 2CV AZU niewątpliwie jest w takim kontekście bardzo niszowy.


Mam już w kolekcji Dwacefałkę by Welly - a w zasadzie ma ją Młodzież. Co prawda niezbyt często się nią bawi (wciąż woli dinozaury), ale zdaje się ją lubić. Mam też inną, w skali 1:24 - i ta jest już tylko moja. A AZU też zdecydowanie zostaje w moich rękach. Choćby dlatego, że ma, uwaga, otwierane kurołapy.


Całość jest - jak to u Welly - solidnie wykonana, nie brakuje tu dobrze odwzorowanych detali, choć te najdrobniejsze są nieco toporne. W tej cenie jednak absolutnie nie ma co wymagać więcej. Jedyne, czego mi tu ewentualnie brakuje, to otwierany tył paki. Ależ to by było srogie.


Innym niszowym (przynajmniej z dziecięcego punktu widzenia) tematem, choć z zupełnie przeciwległego krańca gamy modelowej, jest inny antyczny Citroen - konkretnie DS 19 Decapotable. Czyli, prawdaż, Ąri Szaprą.


Tak, jak w przypasku AZU, jakość wykonania jest zupełnie niezła, do tego mamy tu ładne detale, takie, jak wlot powietrza w zderzaku, chromowane listwy boczne czy dobrze odwzorowane tylne światła.


Niestety, jest też parę niedoróbek, z których najpoważniejszą są nierówne otwory drzwiowe. Wiem, że za kwoty niewiele przekraczające 20 zł nie powinienem się czepiać, ale to naprawdę troszkę razi. Na szczęście reszta jest naprawdę w porządku.


Stare Cytryny były moją największą miłością przez wiele lat, jednak tak naprawdę numerem jeden może być tylko jedna marka. I wiadomo, że jest nią Volvo.

O ładne Volviacze w wersji mini jest bardzo trudno. Nie robi ich Welly (poza XC90, które jednakowoż zupełnie mnie nie jara), nie robi ich Matchbox, a i wśród propozycji innych firm pojawiają się ekstremalnie rzadko. Na szczęście są fejsowe grupki dla kolekcjonerów i konesuarów, na których można ustrzelić coś sympatycznego. Choćby parę 240-tek wyprodukowanych lata temu przez firmę Norev.


Niestety, w ich przypadku trudno w ogóle mówić o jakości wykonania. Z grubsza zgadzają się proporcje i kształt, przetłoczenia są "mniej więcej", za to drzwi się nie domykają, jakość tworzywa, z którego wykonano podwozia, jest dramatyczna, a do tego w 245 ewidentnie są zbyt szerokie osie, przez co koła (szczególnie tylne) regularnie wystają poza obrys nadwozia. Ale... to są stare, kochane Volviacze. Musiałem.


Szukałem też innych modeli, głównie 940. Tych ostatnich nie ma jednak w ogóle, czasem można utrafić na 740 (albo 760) sedan z ejtisowej kolekcji Matchboxa (niestety te, które się pojawiały, były w dość ponurym stanie) a poza tym - nic. Bida. Smutek w kopalni cynku. Na szczęście jednak na Warsaw Oldtimer Show udało się upolować jeden model, który również jest bliski memu sercu.


Volvo 343 znalazło się w kolekcji Klasyki PRL-u. Niestety, gdy było dostępne w kioskach i na stronie, nie wiedziałem jeszcze, że stanę się szczęśliwym posiadaczem DAFuqa. Na szczęście udało się w końcu ustrzelić egzemplarz - i muszę przyznać, że jest całkiem fajny. Kolekcja DeAgostini miała zarówno lepsze, jak i gorsze momenty, ale na szczęście 343 należy do tych pierwszych. Tworzywa może nie są najwyższych lotów, ale estetyka i jakość odwzorowania detali zasługują na pochwałę.


Jak już wspomniałem, Młodzież wciąż woli dinozaury od samochodów. Jednak pewien czas przed mikołajkami zażyczył sobie... Volvo. Tak - mój syn z własnej woli poprosił o autko, i to do tego najlepszej z możliwych marek. Obiecałem mu, że jak tylko jakieś znajdę (albo, prawdaż, Mikołaj na jakieś trafi), na pewno dostanie. I właśnie wtedy Hot Wheels do swojej i tak już całkiem zacnej, zawierającej sporo ciekawych i nieoczywistych klasyków kolekcji dołączyło jedynego chyba kombiaka, który ścigał się niegdyś w mistrzostwach samochodów turystycznych.

Kupiłem dwie sztuki.


Jakie są Hot Wheelsy każdy widzi - małe, proste i bardziej skupiające się na fajności niż dokładności. Ale... nie ma się czego czepiać. Jasne, koła są absurdalnie duże w stosunku do reszty a detale w tak malutkim modeliku zwyczajnie nie mogą być ultradokładne, ale całość jest wystarczająco solidna prezentuje się bardzo sympatycznie. Hotwheelsowa Osiemsetpięćdziesiątka jest po prostu fajna. I to bardzo. Poza tym...  to Volvo kombi, prawda? I to już powinno wystarczyć.

A Młodzież od babciomikołaja dostał hotwheelsową pętlę z kawałkiem toru. I choć akurat Volviacz słabo sobie na niej radzi (zawiesza się na przednim spoilerze i długim tylnym zwisie) mamy mnóstwo innych autek do tej zabawy. A zabawa jest przednia. Wiem - wszak, jak na ojca przystało, bawię się tym z moim synem. I mam z tego mnóstwo frajdy.

* * * * *

Tymczasem z okazji Świąt chciałbym wszystkim Wam życzyć, byście nie bali się czasami być dziećmi. I żeby marzenia się spełniały - ale tak, by wciąż zawsze było o czym marzyć. A choć ten wpis najprawdopodobniej jest ostatnim wpisem z serii "Basista się bawi", sam nie mam zamiaru odkładać tej części siebie samego na półkę.

Wesołych!

niedziela, 19 maja 2019

Eventualnie: Lemoniada na stulecie

Co tu się odelhaemia, znowu wpis dzień po dniu! No ale okazja była. Wieczorem chill u Volvo, a wcześniej...

Oj, wcześniej działo się jeszcze grubiej.

Jak moi czytacze zapewne wiedzą, jedną z mych absolutnie ulubionych marek (poza Volvem, rzecz jasna) jest Citroen. Ich ostatnie modele nie budzą może jakiegoś szczególnego mrowienia w rejonie mych lędźwi, ale to, co Francuzi odstawiali od połowy lat 30., to naprawdę gruby temat. Najpierw pojawił się słynny Traction Avant, łączący przedni napęd z samonośną konstrukcją, później, już po śmierci założyciela marki, opracowano pierwsze prototypy 2CV, której produkcja ruszyła zaraz po wojnie, zaś w 1955 roku świat zaliczył srogi opad szczeny gdy na paryskim salonie zaprezentowano rewolucyjny model DS. Ale historia marki zaczęła się wcześniej - konkretnie zaś... 100 lat temu.

Tak - Citroen obchodzi właśnie setkę. I z tej okazji urządził bardzo piękny evencik.

A co ciekawe, dziewięćdziesiątkę też obchodził. I też tam wtedy byłem.


10 lat temu piękne zabytkowe (i nie tylko) Cytryny przybyły na Nowy Świat, gdzie została ustawiona rampa. Kolejne żelaza wjeżdżały na nią, właściciele opowiadali kilka słów o swych rydwanach a potem podjeżdżały kolejne. Klimat był sympatyczny, a sprzęty - wspaniałe. A zdjęcia zachowały się do dziś.





Przez ten czas mój stosunek do starych Citroenów nie uległ zmianie - może, co najwyżej, przestałem kibicować firmie w kwestii nowych produktów (bo i za bardzo nie ma czemu) oraz stwierdziłem, że lepiej będzie, jeśli niektóre z moich marzeń (takie, jak choćby XM) nie wyjdą poza tę sferę. Jednak zarówno Dwacefałka (z pochodnymi) jak i DS nadal znajdują się na szczycie mojej prywatnej automobilistycznej hierarchii. A tych na obchody stulecia przyjechało co niemiara.

FRANCUZKI SZMELC, JUŻ SIE ZEPSÓŁ, HEHEHEHEHEEEE
 Oczywiście nie tylko Dwacefałki i DS-y przybyły na zlot - nie brakowało choćby starszych tematów.


Oczywiście godnie reprezentowany był legendarny Traction Avant, jako ten, od którego rozpoczęła się legenda Citroena jako producenta samochodów awangardowych i wyprzedzających trendy lub idących im pod prąd.


Jednak to właśnie DS i 2CV rządziły na zlocie.









Oczywiście nie zabrakło też klasyków nieco młodszych - BX-y, CX-y czy niedoceniona (niesłusznie!) seria GS/GSA również miała swą zacną reprezentację. Obok siebie stali dziadkowie i wnuczkowie, czyli DS-y i XM-y. Były fastbacki, hatchbacki i kombiaki, był furgonik (Acadiane) i sedanik (pocieszny Ami 6 z ujemnym kątem pochylenia tylnej szyby). I przede wszystkim masa piękna. I klimatu.























Nie zabrakło również znajomych - zarówno zwiedzających, jak i czynnie uczestniczących (choćby mój imiennik i jego piękny CX Break, którego nie złapałem na żadnym zdjęciu, PRZEPRASZAM). Wisienką na torcie był natomiast wóz strażacki z szewronami na grillu - konkretnie ostatnia chyba ciężarówka Citroena, czyli równie charakterystyczny co ówczesne osobówki tej marki Belphegor.


Zabrakło w zasadzie tylko jednego: komfortowych warunków. Pogoda co prawda dopisała, jednak wcześniej - w nocy i rano - lało przeokrutnie. W efekcie trawiasty placyk na tyłach położonego koło Łazienek Ermitażu zmienił się niemalże w błotniste bajoro. Po niedługim czasie chodzenia wśród ślinotocznych piękności moje buty przemokły na wylot, zaś spodnie były ubłocone niemalże do kolan. Spowodowało to konieczność w miarę sprawnego powrotu do domu celem przebiórki, droga  natomiast zajęła mi tyle, że nie miałem szans wyrobić się z powrotem na start citroenowej parady.

A następna dopiero za 100 lat.

Zastanawiające jest natomiast to, że jeden z najciekawszych, najbardziej fascynujących modeli -  zjawiskowy SM - nie pojawił się na imprezie. Stał za to kilkanaście metrów dalej, zaparkowany spokojnie przy Myśliwieckiej. Może nie chciał ubrudzić opon?


A jak komuś mało - jest film. Zapraszam.