niedziela, 10 lutego 2013

Starych Ibanezów ciąg dalszy, czyli a może...

I znów zaniedbałem bloga.

Napadło mnie życie, a konkretnie praca, która stwierdziła, że jak do tej pory nie była wystarczająco dobrą towarzyszką, więc teraz będzie spędzać ze mną więcej czasu. Efekt jest taki, że gdy wychodzę z roboty po 9-10 godzinach, to muszę jeszcze minimum godzinę spędzić w domu ogarniając to, czego nie zdążyłem w biurze. A wystarczyłoby, gdyby kilkaset osób dziennie zerknęło choćby pobieżnie na regulamin a następnie przyjęło do wiadomości, że nie jest jedynie pocieszną ozdobą strony...

Nic to. Trza działać.

Na wstępie zaciesz z dnia wczorajszego: Wybranka stwierdziła (po raz kolejny) że jestem fajny i można mnie uhonorować, w związku z czym otrzymałem taki oto znaczek:




Oznacza to mniej więcej tyle, że potrafię pisać, a czytanie płodów mego mózgu nie grozi chorobami na tle gastrycznym i nerwowym. Oczywiście, jak każda radosna zabawa, i ta ma swoje zasady. Oto i one: 

1. Podziękować nominującemu blogerowi u niego na blogu,
2. Pokazać nagrodę Versatile Blogger Award u siebie na blogu,
3. Ujawnić 7 faktów dotyczących samego siebie,
4. Nominować 15 blogów, które jego zdaniem na to zasługują,
5. Poinformować o tym fakcie autorów nominowanych blogów.

Pierwsze dwa punkty spełniłem. Trzeci - poniżej:


1. Dokładnie 13 kwietnia bieżącego roku moje granie na basie skończy 18 lat. Oznacza to, że będzie mogło pić i głosować.
2. Jestem w znacznej mierze samoukiem - miałem wszystkiego ze 3-4 lekcje, do tego byłem na jednych warsztatach, a szkołę muzyczną widziałem jedynie z zewnątrz. I trochę żałuję.
3. Prawo jazdy zrobiłem bardzo późno - dopiero w wieku 30 lat. Powód - najpierw kasa, potem czas. A w zasadzie brak ww. czynników.
4. Od 19 lat nie miałem krótkich włosów. I nie zapowiada się.
5. Na sam mój widok większość sprzętów elektronicznych oraz znaczna część mechanicznych popada w stupor i zaprzestaje jakichkolwiek działań. Zazwyczaj skutecznym antidotum okazuje się moje zniknięcie za rogiem lub pojawienie się Wybranki.
6. Moje roztargnienie grozi implozją otaczającej mnie rzeczywistości lub samorzutnym przeniesieniem mnie w inny wymiar.
7. Marzy mi się uzupełnienie arsenału sprzętowego o obrzyna (bas bezgłówkowy) i Sticka.

Gorzej sprawa się ma z punktem czwartym. Otóż... nie znam 15 blogów. Serio. Nie jestem stałym mieszkańcem blogosfery, który każdą wolną chwilę poświęca na poszukiwanie słów Pięknych, Dobrych i Prawdziwych, promieniujących swym światłem na wszystkie internety. Natomiast jest kilka blogów, które lubię, czytuję przynajmniej raz na pewien czas i uważam, że każdy z nich zasługuje na wyróżnienie. Oczywiście wśród nich jest ten prowadzony przez Wybrankę, lecz on już został wyróżniony, a nie chcę jej zanadto rozpieszczać, bo jeszcze się przyzwyczai...
 
1. Przede wszystkiem - Złomnik. Nie znam lepszego bloga motoryzacyjnego, koniec, kropka. Czytajcie go.
2. Mój dobry zią Herpem zwany (z tego, co wiem, to skrót od pięknego słowa "herpetolog"). Anglista i miłośnik awiacji. Warto.
3. Mój inny dobry zią, prawdziwy Nerd z Piwnicy, którego - swoją drogą - widuję prawie codziennie. Gry to nie moja działka, ale facet pisze tak, że warto go czytać.
4. Last but not least - Fianna zwana Srebrnolistką. Umi focić. Popatrzcie, bo warto. Tak, też znamy się od lat.

Jeśli chodzi o ostatnią zasadę - też muszę ją złamać w jednym punkcie, konkretnie zaś pierwszym. Złomnik za starym i za poważnym jest gościem, by bawić się w takie rzeczy. Ja swoją drogą też jestem za stary, gorzej z tą powagą... Pozostali - jak najbardziej otrzymają powiadomienia. Howgh.

A teraz - jak to mawiali mieszkańcy Płyćwi za czasów wczesnego Gierka - do ad remu.

Ostatniemi czasy coraz częściej zacząłem dochodzić do wniosku, że obrzyn obrzynem, ale przydałby mi się... drugi fretless. Tym razem czwórka. Po pierwsze szykuje mi się koncert, gdzie w jednym fragmencie będę musiał mieć dostęp do bezproga zamocowanego na stałe (na specjalnym statywie - patent a'la Mietek Jurecki) by sekundę później okładać już kciukiem Alembica, ale Malinek (czy inszy 5-strunowy fretless) będzie musiał stać na "zwykłym" stojaku, gotów do użycia w dwóch innych numerach, po drugie zaś mam swoje własne pomysły muzyczne (o których na razie cicho sza), gdzie inkryminowanego Malinka nie bardzo widzę. Niestety, nie jesteśmy z Wybranką krezusami - nie jesteśmy nawet w miarę nieźle sytuowani - więc przeglądałem sobie eBaya i Alledrogo li tylko by powzdychać i pomarzyć, wiedząc, że gatunkowy basik poniżej pewnych kwot nie zwykł schodzić.

Jednak okazało się, że czasem mu się zdarza.

Ostatnio opisałem jeden z basów, które szczególnie mile wspominam, czyli Ibaneza Roadstera. Podobał mi się jego charakter, wykonanie, stylówa i relacja ceny do jakości. Roadster był tylko jednym z modeli całej szerokiej, przystępnej cenowo ale bardzo dobrej jakościowo serii, na którą składały się też modele Blazer i podobny do Roadstera nie tylko z nazwy Roadstar. Ten ostatni (oznaczony dodatkowo rzymską cyfrą II) miał podobną - choć nieco mniejszą od Roadsterowej - symetryczną główkę. Taką, jaka zawsze mi się podobała. I taką właśnie ma bezprogowy egzemplarz wystawiony w zaskakująco dobrej cenie na jednym z portali ogłoszeniowych...


Kilka słów zamienionych z Wybranką (czy nas stać, CZY NA PEWNO) i - następnego dnia - telefon do sprzedawcy tego egzemplarza. A w zasadzie sprzedawczyni. Wtedy okazało się, że... obywatelka owa gra (co ciekawe - nie na basie tylko na bębnach) z pewną świetną wokalistką, z którą miałem przyjemność grać wiele lat temu! Ależ ten świat jest mały...

Po przybyciu na miejsce i wstępnych oględzinach już było częściowo wiadomo, skąd wzięła się zaskakująco niska cena: bas jest mocno poobijany. "Road mojo" jest widoczne na bokach korpusu oraz wokół potencjometrów, gdzie widnieje sprawiające niepokojące wrażenie pęknięcie. Na szczęście po bliższej inspekcji okazało się, że nie jest ono głębokie (lub też zostało zawczasu naprawione), elektronika nie grozi wypadnięciem wraz z kawałkiem drewna zaś same potencjometry działają prawidłowo - razem z funkcją rozłączania cewek przystawek.

Przystawki owe są pasywne, dwucewkowe (rozłączane do singli poprzez przyciśnięcie dwóch z trzech pokręteł). Pasywna jest również elektronika w układzie głośność-balans-ton. Zamontowane jest to wszystko do lipowego korpusu, co z początku budziło moje obawy. Zostały one jednak rozwiane przez pewnego mego znajomego, wybitnego znawcę basologii stosowanej, z którym spędziłem pół godziny na telefonie przed wyruszeniem na miejsce obadania wiesła. Otóż japońska lipa mocno różni się od europejskiej czy amerykańskiej - zarówno pod względem gęstości i twardości (przypomina w tym względzie naszą topolę) jak i brzmienia, które w tym przypadku jest raczej zbliżone do olchy, czyli idealnego drewna na bas bezprogowy. Reszta komponentów też się zgadza - przykręcony na cztery śruby klonowy, lakierowany tak jak reszta basu na czarno gryf z gładziutką palisandrową podstrunnicą wyposażoną 24 czytelne markery powinny dać śpiewne brzmienie z okrągłym niskim środkiem. Niestety... nie dane mi się było jeszcze o tym przekonać. Po pierwsze, na Ibaneza założone były flaty, czyli struny o ciemnym brzmieniu, które owszem, chętnie założyłbym na wystruganego z takich samych drewien (olcha/klon/palisander) Fendera Precision (progowego) i nakurwiałbym na nim klimaty a'la Motown, ale w przypadku fretlessa struny z płaską owijką zabijają całą śpiewność i charakterystyczne "miauknięcie". Do tego dochodziła przesadnie wysoka akcja (kolejny morderca dynamiki i śpiewności) i niedostosowany do basowych wymogów piecyk... Okazało się jednak, że wśród ludzi zdarzają się jednostki sympatyczne, uczciwe i skłonne do dogadania się. Obywatelka sprzedająca Roadstara sama zaproponowała, żebym zabrał go do domu, ustawił po swojemu, przebadał na odpowiednim nagłośnieniu - i wtedy podjął decyzję. Zostawiłem zatem wszystkie namiary na siebie oraz zabezpieczenie pod postacią 1/3 wartości instrumentu i pognałem do domu...

Jak na razie basik otrzymał starszawe (choć nadal zdatne do użytku) roundy i odpowiedni setup. Od razu gra się lepiej. Z dechy Ibanez gra przyjemnie dla ucha, dość wyraziście, do tego ma wygodny gryf... Czy zatem podjąłem decyzję? Jeszcze nie. Jutro zapewne próba z zespołem użytkowo-zarobkowym, we wtorek też będzie uskutecznione granie... I wtedy będę wiedział. Zobaczymy.


Podsumowania, siłą rzeczy, jeszcze nie będzie. Za krótko miałem owo basiwo w rękach, nie miałem okazji podłączyć go pod przyzwoite nagłośnienie ani sprawdzić go w warunkach bojowych. Natomiast wiem, czym wozić takiego Roadstara... Oczywiście, że Madz! Choć - po prawdzie - do domu przyjechał ze mną... metrem.

Dobranoc.

4 komentarze: