Powód - taki jak zawsze. Otóż posiadam coś, o czym wśród Nerdów z Piwnicy krążą mroczne legendy i podania, z gatunku takich, które zazwyczaj są przekazywane cichym, pełnym trwożnego szacunku głosem (jednak nie w tym przypadku, gdyż Nerdy komunikują się jedynie za pomocą ICQ i IRC-a; Gtalk jest dla lamerów). Czyli, skrótowo mówiąc, życie. Przytłoczon tymże zwyczajnie nie mam czasu na to, by destrukcyjnie wpłynąć na gospodarkę poprzez podrapanie się po mym z każdym dniem coraz bardziej geriatrycznym dupsku (o wpływ drapania się po wzmiankowanym elemencie rzeczywistości na makroekonomię pytajcie Wybrankę), a co dopiero na spłodzenie kilku idiotyzmów i wysłanie ich w cyberprzestrzeń. W tej chwili także przebywam chwilowo między jednym a drugim zapieprzem, więc będzie dość krótko.
Swego czasu wspominałem mą pierwszą Yamahę - model BBG5S. Było to nader zacne basiwo, zdecydowanie warte swej rozsądnej ceny. To, co je zastąpiło, było pozycjonowane o klasę wyżej a mimo to cena była jeszcze bardziej rozsądna... Pod warunkiem, że było się kupującym.
Gdy któregoś dnia zajrzałem do nieistniejącego już komisu muzycznego w al. JPII, oczy me popieścił wiszący tam akurat bardzo ładny basik pod postacią popularnego w naszym kraju (gdyż i w nim wytwarzanego) Mayonesa Be5. Instrumenty te bardzo mi się podówczas podobały (do tej pory uważam je za nader satysfakcjonujące estetycznie), choćby ze względu na znaczenie literki "e" w nazwie. Otóż oznacza ona "exotic", czyli pochodzenie ładnych drewien, z których instrumenty tej serii strugane są po dziś dzień. I choć zdobywana przeze mnie w późniejszych latach wiedza pokazuje raczej, że egzotyczne drewienka niekoniecznie nadają się na artefakt, którego funkcją ma być wydawanie dźwięków, ten egzemplarz (oraz Nexus, który zastąpił go po pewnym czasie) okazał się być nader trafionym nabytkiem. Gdyż owszem, kupiłem go. Za kwotę, która stanowi ok. 1/5 obecnej ceny nowego basu z tej serii.
Firma Mayones jest znana chyba każdemu polskiemu muzykowi. Jest to bodajże najsłynniejsza w naszym kraju manufaktura wytwarzająca gitary i ich lepszych braci, czyli basy. Ciekawe, w jakim stopniu na popularność wytworów tejże firmy ma wpływ ich godna uznania jakość, a w jakim - dość charakterystyczna nazwa. Ktoś kiedyś (oraz gdzieś) zauważył, że nazwać gitary "Mayones" to tak, jak nie trafić byka w dupę kontrabasem.
Ale nie o tym.
Będąc ciekaw, jakie niewystępujące na naszym kontynencie drzewka dokonały żywota aby ów instrument mógł powstać, zadzwoniłem do biura firmy Mayones i podałem numer seryjny znajdujący się z tyłu główki. Chciałem również upewnić się, czy nie mają zgłoszeń o skradzionych gitarach ich produkcji, gdyż cena była wręcz podejrzanie niska. Okazało się, że miewają takie zgłoszenia, ale na szczęście żadne nie dotyczyło Be5 o numerze 137. Również na podstawie tego numeru udzielono mi uprzejmej informacji, że głównym budulcem basu było amazaque (jak później się dowiedziałem - jest to odmiana ovangkolu), podstrunnica została wykonana z wenge (co zresztą widać od razu po bliższym przyjrzeniu się, gdyż jest to bardzo charakterystyczne drewienko), a gryf... przepraszam, zapomniałem. Gryf też był egzotyczny, do tego pięcioczęściowy. Co ciekawe, w tym egzemplarzu deska została polakierowana. Najwyraźniej lakier był dobry, gdyż wszystko razem brzmiało naprawdę miło i po sprawdzeniu organoleptycznym basiwo zostało zanabyte.
Po zakupie szybko przystąpiłem do intensywnej eksploatacji instrumentu. Rozpoczęła się ona całkiem nieźle - od nagrania demówki z zespołem Viridian, w którego szeregach spędziłem następnych kilka lat. Mayones na nagraniu sprawdził się bardzo przyzwoicie - bas było słychać wyraźnie, dobrze siedział w miksie i generalnie nie budził sprzeciwów u realizatora dźwięku, reszty zespołu ani słuchaczy. Brzmienie oczywiście odbiegało mocno od klasycznych przedstawicieli gatunku zwanego gitarą basową, czyli wszelkich fenderokształtnych - było dość nosowe, ze specyficznym środkowym pasmem i dość uwypukloną, nieco "oderwaną" górką - jednak całość zdawała egzamin. Basik szczególnie dobrze brzmiał przy mocniejszej grze palcami i kostką, fajnie odzywał się z kciuka, do delikatnego grania oraz tappingu nadawał się za to nieco mniej. Co ciekawe, Be5 to tak naprawdę... tańsza wersja Warwicka. Spójrzmy: te same drewna, identyczna elektronika elektronika (aktywne przystawki MEC i również aktywna dwupasmowa equalizacja tej samej firmy z możliwością przełączenia w tryb pasywny) , nawet mostek był warwickowski. Dlaczego zatem te same komponenty stosowane przez tego znanego niemieckiego producenta dają łącznie efekt, jakby bas był zrobiony z mielonego gównolitu, zaś germański wytwórca woła sobie za to dwa razy tyle co polski producent?...
Mayo służył mi dobrze przez jakieś dwa lata - w tym czasie zagrałem na nim sporo koncertów z czterema zespołami i nagrałem drugą demówkę, po czym, gdy okazało się, że znaleziony na Alledrogo Nexus może być mój, sprzedałem go bez straty... koledze z jednego ze składów (oprócz fletu poprzecznego i gitary bardzo sprawnie obsługującego w innym zespole również bas). I służy mu do dziś - kilka dni temu nagrał na nim większość linii na debiutancką płytę jego rockowego projektu.
Podsumowując, czyli zady i walety:
Powiedzmy sobie szczerze - Mayonesa z serii Be w takiej cenie, za jaką utrafiłem ten egzemplarz, po prostu nie znajdziecie. W takiej, za jaką sprzedałem koledze - też nie. Aktualnie przy odrobinie szczęścia można upolować za ok. 2000 zł. A bywają różne. Miałem w rękach kilka - ten był zdecydowanie najlepszy. Niektóre były niezłe, a dwa czy trzy brzmiały... penisowato. Czyli tak, jak niemiecki odpowiednik. Ale dobrą sztukę też można złapać. Z trudem, ale można. Po czym ją poznać? Podpowiem: te lakierowane są lepsze. Jeśli zatem lubisz nowoczesne, dość agresywne brzmienie - warto poszukać.
Plusy:
* specyficzne ale dobre brzmienie
* ładny kształt
* solidne wykonanie
Minusy:
* tradycjonalistów na pewno nie zadowoli
* trudno o naprawdę dobry egzemplarz
* nowe Mayonesy Be są zdecydowanie za drogie
Czym go wozić:
Kolega taszczy swojego Mayo w bagażniku niedrogiego, praktycznego, trwałego mechanicznie samochodu, którym jest Astra I kombi. I to w sumie idealny środek transportu dla tych instrumentów.
Mój Be4 jeździł w Alfie Romeo 159, ale on był z tych nielakierowanych ;)
OdpowiedzUsuń