wtorek, 16 kwietnia 2013

Śmignąwszy: Hybrydowy Auris

Witam wszystkich słonecznie.

Dziś rozpoczynamy drugą pięćdziesiątkę nic nie wnoszących wpisów a zaczynamy ją z przytupem. Przytup jednakże jest cichutki, łagodny i przyjazny środowisku, gdyż mamy do czynienia z tulącą misie polarne, ratującą małe foczki i sadzącą drzewka nową Toyotą Auris Hybrid, czyli w megasuperekologicznej wersji hybrydowej.

Jak już to onegdaj jasno dałem do zrozumienia, nie mam za grosz zaufania do tych wszystkich nowomodnych ekotechnologii, których jedynym prawdziwym celem jest wyciągnięcie tłustej sałaty z kieszeni omamionych marketingowym bełkotem klientów. Nadmieniłem jednak, że robię wyjątek dla hybrydowych Toyot - obiło mi się tu i ówdzie o uszy, że pierwsze Priusy (wypuszczone w 1997 roku) nadal jeżdżą i mają się dobrze a ich baterie trzymają średnio ok. 80% wyjściowej pojemności. Czyli jest zacnie. Niestety nigdy  dotąd nie miałem okazji karnąć się żadną hybrydą - gdy zdarzyło mi się wracać z grania taryfą to jakoś nigdy nie podjechał Prius, a w konkursie polegającym na nakłonieniu hybrydowego Yarisa do rezygnacji ze spalania benzyny nie wziąłem udziału z powodów czasowych, więc gdy dowiedziałem się, że podobny konkurs, tyle, że dotyczący hybrydowej wersji nowego Aurisa, trwa do poniedziałku włącznie, nie mogłem sobie odpuścić. Załadowałem Jazza odzianego w półsztywny piankowy pokrowiec do Madzi (łamiąc tym samym dotychczas dotrzymywane postanowienie, że w ciepłe, słoneczne dni samochodu używam tylko do dojazdu na próby, koncerty i większe zakupy) i ruszyłem w kierunku najbliższego salonu Toyoty aby dokonać pierwszego na niniejszym blogu testu salonowej nóweczki.


Jak widać na załączonym obrazku, nowy Auris prezentuje się całkiem zgrabnie. Nie wywołuje jednak przyspieszonego bicia serca czy uczucia ciasnoty w bieliźnie - do tych celów powstał inny model Toyoty, a konkretnie opracowany wspólnie z Subaru orgazmiczny GT-86 (borzesztymój, jak ja chcę nim śmignąć). Auris Hybrid to, jak sama nazwa dyskretnie sugeruje, hybryda - ma być nowoczesna i ekologiczna, czyli grzeczna, choć przyznaję, że jej pyszczek ma nieco charakteru. Ogólnie - wrażenia wizualne można uznać za miłe.

Ważniejsze są jednak wrażenia z jazdy. A te były zaskakująco przyjemne, choć momentami dość nietypowe.

Kilka pierwszych kilometrów przejechałem jako pasażer - bardzo miła pani, która prezentowała mi samochód, towarzyszyła w jeździe i pilnowała, bym nie łamał regulaminu konkursu, zajęła najpierw miejsce za kierownicą, by pokazać mi, czym taką hybrydę się je. Siedząc na prawym fotelu mogłem kontemplować bardzo dobrą jakość wykonania wnętrza, przyzwoitą przestrzeń z przodu i nader przyjemny komfort resorowania, szczególnie w porównaniu z innymi współczesnymi konstrukcjami, które często sztywnością zestrojenia zawstydziłyby niejedną deskę. Po kilku minutach zamieniliśmy się miejscami i mogłem organoleptycznie zapoznać się z ultrahipernowoczesną technologią. Najpierw jednak... musiałem nauczyć się ruszać. W każdym "normalnym" samochodzie wystarczy przekręcić kluczyk w stacyjce (pamiętając przy tym, jeśli auto jest na biegu, o przytrzymaniu sprzęgła), wrzucić jedynkę (lub - w zależności od sytuacji - wsteczny) i ruszyć, a tu mamy małą procedurkę. Trzeba wcisnąć hamulec (sprzęgła nie ma, gdyż mamy do czynienia z bezstopniowym automatem CVT) a następnie przycisnąć przycisk "Start" znajdujący się po prawej stronie kolumny kierowniczej. I tu nie byłoby problemu - dwie krótkie czynności, dziękuję, jedziemy - ale nie znając jeszcze z własnego doświadczenia działania hybrydy i nie orientując się w znaczeniu niespotykanych w tradycyjnych konstrukscjach kontrolek można tak sobie tkwić, depcząc hamulec i dłubiąc w przycisku. Otóż w zasadzie nie ma żadnych symptomów wskazujących na to, że obudziliśmy hybrydkę i można ruszać. A można. Wystarczy puścić hamulec - i Toyota zaczyna cichutko toczyć się, napędzana silnikiem elektrycznym... To dość ciekawe wrażenie  - praktycznie nic nie słychać póki nie wciśniemy gazu. Jeżeli zrobimy to bardzo delikatnie... nadal będzie cicho. Po nieco bardziej zdecydowanym nadepnięciu w końcu budzi się silnik benzynowy - zwykła, nieprzekombinowana, niewysilona czterocylindrowa jednostka 1.8 o mocy 99 KM, które to parametry budzą nadzieję na długotrwałą eksploatację bez niemiłych przygód. Jej uruchomienie... też jest dość ciche. Jednak słychać, że coś tam pracuje - szczególnie podczas przyspieszania. A jest ono dość specyficzne. Otóż skrzynia bezstopniowa - jak sama nazwa wskazuje - nie posiada czegoś takiego, jak biegi. Przełożenie zmienia płynnie, utrzymując przy tym silnik w optymalnym w danej chwili zakresie obrotów. Niestety, oznacza to również lekkie opóźnienia w działaniu, szczególnie przy mocniejszym wciśnięciu gazu. Silnik najpierw wkręca się na obroty a potem... zostaje na nich, podczas gdy samochód przyspiesza. Robi to zresztą dość sprawnie, bardzo płynnie, ale nie daje przy tym żadnych powodów do ekscytacji. Można jedynie zabawiać się patrząc, jak wskazówka zamontowanego zamiast obrotomierza wskaźnika trybu pracy wspina się z zakresu "ECO" na "POWER", próbując sugerować, że chlorofil został zastąpiony tłuszczami wielonasyconymi i testosteronem. Wystarczy jednak zdjąć stopę z pedału gazu, a wskazówka opada z powrotem na "ECO" a następnie na "CHG", co z kolei przekazuje, że w danej chwili jesteśmy tak zajebiście ekologiczni, że jadąc produkujemy energię, którą z kolei są ładowane akumulatory. Od samej tej wskazówki moja ekoświadomość eksplodowała z rozkoszy.

Niestety, sama zielona ekstaza nie wystarczyła, by zostać mistrzem eco-drivingu. Po zakończeniu rundki,  mimo jazdy z prędkościami dość grzybowymi, komputer pokładowy wskazał średnie zużycie na poziomie 4,6 l/100 km, podczas gdy lider klasyfikacji osiągnął wynik 0,9... Nie wiem, jak on to zrobił. Podejrzewam, że stał w korku i przez 90% czasu korzystał tylko z napędu elektrycznego...

Tak czy inaczej - wrażenia z jazdy można ogólnie ocenić jako pozytywne. Nowy Auris jest bardzo dobrze wykończony w środku, ma komfortowe (ale nie bujające) zawieszenie, prowadzi się bardzo przyzwoicie - co prawda układ kierowniczy mógłby dawać większe wyczucie tego, co się dzieje z przednimi kołami, ale to chyba przypadłość wszystkich współczesnych konstrukcji z elektrycznym wspomaganiem, do tego jest ładny i ma przestronne wnętrze. Przyczepiłbym się w zasadzie tylko do typowej dla nowych samochodów słabej widoczności do tyłu - na szczęście lusterka są spore. Jeśli zaś chodzi o cechy osobnicze wersji hybrydowej - niewątpliwie jest to ciekawy wynalazek, pozwalający realnie zaoszczędzić paliwo. Co prawda obiecany wynik 3,7 l/100 km jest możliwy chyba tylko wtedy, gdy głównie stoimy w korkach, co pozwala na większe wykorzystanie napędu elektrycznego, lub mamy w zwyczaju poruszać się w sposób doprowadzający innych uczestników ruchu do szału, ale wynik mieszczący się w granicach 5 litrów w ruchu miejskim przy sprawnej jeździe jest jak najbardziej możliwy do uzyskania. Osiągi może nie powalają, ale powinny wystarczyć do sprawnego przemieszczania się. Jest to zdecydowanie samochód dla spokojnego kierowcy bez syndromu ceglanego buta.

Pozostaje kwestia ceny. Auris Hybrid na dzień dobry kosztuje ok. 84 000 złotych, co jest kwotą zbliżoną do wołanej za mocniejszego diesla, ja jednak jeździłem abstrakcyjnie wyposażoną wersją Prestige (PRESTIŻ! EKOLOGIA! BEZPIECZEŃSTWO!), której cena niebezpiecznie zbliżała się do 100 tysięcy... To nie są tanie rzeczy, proszę pana.

A, no i najważniejsze - wszak po coś wziąłem ze sobą bas. Po odbyciu przejażdżki wyciągnąłem go z Madzi i przymierzyłem do bagażnika innego egzemplarza Aurisa (też w hybrydowej wersji) stojącego w salonie. Nie wszedł.

Na szczęście niedługo do sprzedaży wchodzi kombiak - również dostępny jako hybryda.

Podsumowanie, czyli zady i walety...

Toyota Auris Hybrid jest droga. Nawet bardzo. Niestety, zawsze było tak, że aby oszczędzać, trzeba najpierw zainwestować. Na szczęście za tę cenę otrzymujemy sporo - a mając wybór między hybrydą a kosztującym 3400 zł mniej dieslem (co przy tych kwotach nie jest porażającą różnicą), brałbym hybrydę. A tak naprawdę gdybym miał taki pieniądz zrobiłbym remont w mieszkaniu, kupiłbym jeszcze ze 2-3 basy zaś resztę wydałbym na jakieś dobre, sprawdzone używane auto - ale to już kwestia preferencji. Jeśli masz gruby portfel, jeździsz spokojnie, lubisz misie polarne i wierzysz w globalne ocieplenie ale nie chcesz wywalać potwornej kasy na Priusa - warto zainteresować się hybrydowym Aurisem. Jest naprawdę dobry. Tyle, że jeśli masz tak gruby portfel to raczej nie jesteś basistą.

Plusy:

* realnie małe zużycie paliwa
* bardzo dobrze wykończone wnętrze
* komfort jazdy
* sporo miejsca w środku
* sprawdzona, solidna technologia

Minusy:

* cena
* niezbyt wielki bagażnik w wersji hatchback (kombi będzie wkrótce)
* słaba widoczność do tyłu
* nie jest to samochód dla entuzjasty prowadzenia

Co nim wozić:

Jakiś eko-bas zrobiony z drewna pochodzącego z ekologicznych plantacji. Lub w ogóle nie zrobiony z drewna, np. w całości grafitowy Status Stealth. Ale jeśli chcesz wersję z główką i masz zamiar wozić ją w bagażniku - poczekaj na kombi.

2 komentarze:

  1. Fajnie, fajnie. Automat to może i ja bym takim pośmigał

    CVT w dieslu też jest?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W dyzlu chyba nie, w każdym razie nie znalazłem. Jest jeszcze opcja automatu w benzynie 1.6.

      Usuń