czwartek, 22 maja 2014

Basowisko: Prawdziwy Precel

Dziędobry. Maj drobnymi kroczkami zbliża się do końca a przecież jeszcze nie było testu żadnego basiwa. A tak się składa, że niedawno na kilka dni wpadł mi w ręce pewien niezwykle klasyczny instrument.

Tak, wiem, dopiero co (no, w zeszłym miesiącu) opisywałem już Precisiona. Co prawda był to mój Fernandes, ale zdecydowanie należy mu się tytuł pełnoprawnego Precla. A tu proszę - drugi. Też stary (o dwa lata starszy od Fernandesa) i też z klonową podstrunnicą. Ale jest też kilka różnic. Pierwszą i podstawową jest to, że to prawdziwy, oryginalny, ociekający lansem jak kolejka przed wejściem do Paparazzi i promieniejący prestiżem niczym Audik Aszósteczka C6 z przebiegiem 180kkm (jedynytakiZOBACZ) Fender Precision.

Tak, odmalowałem ścianę, +100 DO MIESZKANIOWEGO SPLENDORU
Gdy usłyszałem, że będę miał okazję przez kilka dni pograć na klasycznym, starym Precisionie, i to do tego w mej ulubionej specyfikacji (jesionowy korpus, klonowa podstrunnica), radośnie kwiknąłem wywijając przy tym randomowego hołubca. Mogłem porównać 2 Precle - oryginał i przyzwoitą kopię - oraz sprawdzić 36-letniego Fendera w kontekście zespołowym. Tak też uczyniłem.

Zacznijmy jednak od tzw. pierwszych wrażeń.

Wyprodukowany w 1978 roku Precelek ma, jak już wspomniałem, jesionową dechę i klonowy gryf z klonową podstrunnicą o 20 progach. Co najlepsze, gryf został wystrugany z przepięknego wręcz klonu płomienistego, zwanego przez niektórych "tygrysim". Dołóżmy do tego pięknie pożółkły i poobcierany lakier w kolorze Olympic White i otrzymamy bardzo wyględny instrument. Jesionowy korpus zazwyczaj każe przypuszczać, że bas będzie bardzo ciężki, jednak tu czekało mnie zaskoczenie - wiesło okazało się być dość lekkie. Zaskakujące było też to, jak mocno (przynajmniej w porównaniu z Fernandesem) wyprofilowana jest decha. Wycięcia na brzuszysko i przedramię są bardzo głębokie, dzięki czemu zwierzę o mych kształtach może bez bólu obcować z basiwem przez długie godziny. Gryf po "preclowemu" jest dość gruby, ale nie przesadnie. Ogólnie - zarówno za estetykę jak i ergonomię należy się spory plus. Poza tym - wszystko tak samo, jak od 1957 roku, czyli jedna "łamana" pasywna przystawka, potencjometry głośności i tonu, mostek z kawałka wygiętej blachy, dziękuję, dobranoc. Mięsko i ziemniory.


Brzmieniowo natomiast... Cóż mogę powiedzieć. Po prostu dobry Precision. Słychać większą "szlachetność" niż w przypadku Fernandesa, szczególnie w górze, mniej stłumionej, znacznie bardziej wyrazistej i "otwartej" niż w przypadku japońskiego klonu. Z kolei dolny środek był bardziej schowany, ale to zwalam na dwa czynniki: struny i setup. Otóż na Fendera ktoś założył struny... do basu akustycznego. Nie brzmiały źle, ale miały zdecydowanie inną charakterystykę, niż zwykłe nikle czy stalówki. Do tego czuć było, że przydałby się szlif progów i dopiero po nim należałoby odpowiednio ustawić instrument. Niestety - ze względu na to, że Precel trafił w me łapska akurat na kilka dni, gdy byłem przeokrutnie zalatany, nie miałem czasu ani zmienić strun, ani pobawić się kluczami ampulowymi. A szkoda, gdyż, jak mniemam, rezultaty mogłyby być bardzo smakowite.

Mimo to na obu próbach Precision spisał się bardzo dobrze. Szczególnie świetnie dogadał się z niewielkim Ampegiem BA-115, gdzie problem braku "ciosu" w środkowym paśmie po prostu nie istniał. Ale pod Carvinem i Henrykiem również zagadał rasowo. I - powiedzmy sobie szczerze - świetnie z nimi wygląda. Choć oczywiście najbardziej pasowałby do ampegowskiej lodówki.


Podsumowanie, czyli zady i walety:

Stary Precision to bas tego samego autoramentu, co stary Jazz - klasyczny, rasowy instrument, który warto mieć w swoim arsenale. Szczególnie jeśli gra się rocka - Precel przepuszczony przez odpowiednio wysterowaną lampę to po prostu klasyka klasyki. Jednak warto pamiętać, że kupno blisko 40-letniego, dobrego basu, to dopiero początek wydatków. Potrzebny będzie szlif progów, przegląd elektryki (i zapewne wymiana potencjometrów), a jeśli oczekujesz bezlitosnego sonicznego ciosu w pysk przyda się też mosiężne siodełko i mostek BadAss. Ale wierz mi - wysiłki się opłacą. Tak samo, jak opłaci się sam zakup.

Plusy:

* klasyczne, mocno rockowe brzmienie
* stylówa
* zaskakujący komfort gry (wyprofilowany korpus)

Minusy:

* ceny dobrych egzemplarzy
* zazwyczaj konieczność wykonania napraw i regulacji

Czym go wozić:

Właściciel tego pięknego egzemplarza to ten sam człowiek, który pożyczył mi niegdyś Alembica Oriona 5 a aktualnie ma podobnego Essence'a, co ja. A, jak już niegdyś wspomniałem, swoje basiwa wozi... Mustangiem.

Tego nie przebijesz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz