wtorek, 11 kwietnia 2017

Eventualnie: Archirajd

Sezon rajdowy zdążył już się rozkręcić.

Kilka imprez już za nami (z czego jedną udało się pojechać, i to z zaskakująco dobrym rezultatem), tymczasem huczne zawiadomienia o kolejnych wybuchają mi na fejsie jak wiosna w twarz Organkowi. Wiadomo jednak, że nie w każdym evencie można wziąć udział - nie zawsze wszak jest opcja zostawienia Młodzieża na spory kawałek dnia pod opiekuńczymi skrzydłami jego babci, a i ja sam jestem cokolwiek spragnion jego towarzystwa (i, jak się zdaje, on mojego też).

Na szczęście czasem da się rozwiązać dylemat tak, by wilk był syty i Manchester City - choćby doczepiając się do jakiejś załogi jako dwuosobowy bagaż tylnokanapowy. W takim jednak przypadku załoga musi być zaprzyjaźniona i pozytywnie nastawiona do stworzeń małoletnich. A taką stanowią Mariusz i Ala - znani głównie ze ściganai się wrastającą sobie obecnie Pandą Selecta, aktualnie zaś upalający piękną, 31-letnią Mazdę 323.

A warto było się doczepić, gdyż albowiem tym razem jak zawsze pomysłowe Barany zapowiedziały coś zupełnie nowego: rajd poświęcony... architekturze.

Gdy zatem przyszedł czas rajdu, zgarnąłem Młodzieża i udałem się na miejsce startu, czyli bardzo często wykorzystywane w tym celu lotnisko na Bemowie.




Mariusz i Ala oczywiście byli już na miejscu.


Była też, rzecz jasna, zacna grupa uczestników, z których znaczną część stanowili turystycznonawigacyjnograciarskorajdowi weterani. 












Na odprawie, poza standardowymi objaśnieniami z gatunku "jesteś kropką, masz być strzałką", przekazana została m.in. informacja, że załogi z numerami 1 - 25 mają wyruszyć w trasę, zaś 26 w górę rywalizację zaczynają od próby sportowej. Jako, że nasza załoga nosiła dumny numer 6, udałem się z Młodzieżem przed bramę celem wypięcia fotelika ze Skanssena i zaczekania na wyruszającą w trasę Maździochę.

Tymczasem startowały pierwsze załogi.



Jak się okazało, w tego typu rajdzie nie trzeba koniecznie startować samochodem.



Wreszcie za linią (a w zasadzie szlabanem) startu pojawili się Mariusz z Alą.


Po dość sprawnym wpięciu fotelika z Młodzieżem na tylną kanapę wyruszyliśmy w drogę.


Pierwszy checkpoint znajdował się niemalże tuż za samym startem.






Dalsza droga, zgodnie z zapowiedzią, wiodła na Bielany i Żoliborz, przez miejsca, gdzie zachowała się charakterystyczna dla tego rejonu stolicy modernistyczna architektura. Pomysł zaiste niebanalny - i niełatwy, gdyż jednym z zadań było wypatrywanie punktów ze zdjęć, co samo w sobie nie byłoby jeszcze bardzo trudne, gdyby nie to, że zdjęcia zostały zrobione... gdy widoczne na nich obiekty były jeszcze stosunkowo nowe.

Sama trasa okazała się niezwykle urokliwa. Znaczna jej część wiodła przez willowe części Bielan i Żoliborza, które - mojem skromnem zdaniem - należą do najpiękniejszych zakątków Warszawy.

Oczywiście nie sama architektura cieszyła oko - równie sympatycznym widokiem były wehikuły zawodników i współorganizatorów.





Nie obyło się, rzecz jasna, bez pytań z serii CTG - choć w tych przypadkach gniciem bym tego nie nazwał. Raczej... stacjonowaniem.

Czarne WGO raz

Czarne WGO dwa
Dobrym pomysłem było zaparkowanie znanym wszystkim baranolubom wehikułów, na których umieszczone były kolejne zadania.





W jednym przypadku rolę tablicy do przypięcia kartki z zadaniem pełnił rower. Całkiem zresztą ładny,


Fuck, to nie było Venturi


Po odbębnieniu wszystkich zadań itinerer wiódł z powrotem na Bemowo...


...gdzie załogi z numerami 1 - 25 miały jeszcze odbyć próbę sportową.


Z oczywistych względów Młodzież został wydobyty z fotelika i razem ze mną obserwował przejazd Mazdy z zewnętrz.



Można było podziwiać w akcji także kilka innych wehikułów.



Idealne wozy sportowe


Jako, że etap sprawnościowy był ostatnim elementem zmagań, pozostało jeno udać się na miejsce zbiórki i czekać na wyniki.


OSP - Okrutnie Smaczne Pęto
Ze względu na takie sobie warunki pogodowe najlepiej było na ogłoszenie zwycięzców zaczekać wewnątrz budynku.




Gdyby tych kilka tygodni temu inż. Garwanko odebrał ten cholerny telefon, miałbym szansę ubiec Stado. Ale nie - musieli kupić sobie 34 auto. 
W końcu nadejszła wiekopomna chwila.


I... niestety. Tym razem nie było podium - ani w generalce, ani w żadnej z kategorii. Mimo tego - warto było wziąć udział, nawet jako obciążenie. Trasa i pomysł, jak zwykle u Baranów, okazały się naprawdę ciekawe. Po raz kolejny można było odkryć mniej znane zakamarki stolicy, odpowiedzieć na niezbyt oczywiste pytania i, rzecz jasna, popodziwiać głupie piękne żelazo. Do tego Młodzież zniósł całą trasę całkowicie na luzaku, przez pierwszą połowę opowiadając - czy to nam, czy to samemu sobie - dość zagmatwane historyjki i bawiąc się przezornie przeze mnie zabranymi dinozaurami, drugą zaś najzwyczajniej w świecie przesypiając. Co oznacza, że można już czasem zabierać go na tego typu eventy.

I bardzo dobrze, bo warto.


A jedenaste miejsce wśród tak mocnej konkurencji absolutnie nie przynosi wstydu.

Ogromne podziękowania dla Ali i Mariusza za udostępnienie tylnej kanapy!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz