niedziela, 21 października 2012

Władcy parkingu

W ostatni poniedziałek zarysowałem Madzię. Pojechałem wieczorem na próbę, wjechałem na parking znajdujący się nieopodal, bezskutecznie szukałem miejscówki, za mną wjechały kolejne trzy samochody, których kierowcy podejmowali dokładnie takie same (i równie nieudane) próby... A jako, że parking był zastawiony dokumentnie - nie tylko wyznaczone miejsca do parkowania, ale również m.in. fragmenty trawnika - manewrowanie było wybitnie utrudnione, w szczególności zawracanie. Dlatego też próbowałem wyjechać stamtąd tyłem, i już gdy byłem tuż przy wyjeździe z parkingu, musiałem wyminąć kolejny samochód, który władował się tam w straceńczej misji, i próbując nie zahaczyć go, zahaczyłem inny... Teraz Madzia ma brzydkie wgniecenie i czerwoną szramę między lewym tylnym reflektorem a klapką wlewu paliwa zaś ja mogę pożegnać się ze zniżką na OC w przyszłym roku (niestety, będąc basistą nie dysponuję walorem gotówkowym pozwalającym na rozliczenie nieoficjalne... choć ile może kosztować polerowanie i lakierowanie małego fragmentu zderzaka, i to na niemetaliczną czerwień?). Takie rzeczy się zdarzają (szczególnie, jeśli jest się pierdołą), jednak ta by się nie zdarzyła, gdyby gość, o którego vana się otarłem, postawił swój wehikuł prawidłowo. Co natychmiast kieruje me myśli ku dzisiejszemu tematowi...

Jeden z moich pierwszych wpisów dotyczył różnych gatunków debili spotykanych na co dzień na drogach. I nie tylko na drogach - poruszyłem również tematykę parkingową. A przypomniała mi o niej nie tylko niedawna przycierka, ale również pewien misio, który na moich oczach zaparkował pod moją pracą swego Matiza w taki sposób, że zajmował de facto dwa miejsca. WZDŁUŻNIE. Wystarczyłoby, żeby podjechał pół metra do przodu (a miejsca było na taki manewr aż nadto) i wszystko byłoby w porządku - można by mu było wybaczyć nawet stanięcie prawie metr od krawężnika. Ale nie, po co się męczyć, po co liczyć się z kimkolwiek - mam błękitnego Matiza i wąsy, więc ja rządzę na tej dzielni, dziwki.

I to właśnie finalnie skłoniło mnie do podzielenia się moją skromną kolekcją zdjęć uwieczniających takich właśnie władców parkingu a w zasadzie ich wehikuły. Podziwiajcie, kręćcie głowami, płaczcie... I nigdy nie stawajcie tak, jak oni.

Na pierwszy ogień Matiz szefa dzielnicy:

Podjechanie kilka kroków bliżej stojącej przed nim Vectry było już zbyt wielkim wysiłkiem...
Niestety, pozostałe zdjęcia mają ponad rok, czasem kilka lat, i były robione rukwią wodną - jednak nawet to wystarczy, by skretynienie i brak liczenia się z kimkolwiek wylały się Wam z ekranów. Yndżoj.

Najwyraźniej w Bułgarii można stawać na przejściu.

Władca Dwóch Miejsc, cz. 1

Władca Dwóch Miejsc, cz. 2

Władca Dwóch Miejsc, cz. 3, wydanie hipermarketowe: "Jestem tak tłusty, że potrzebuję półtora metra by wydostać się z auta"

To jest miejsce dla niepełnosprawnego ruchowo, nie intelektualnie. Naklejki, rzecz jasna, nie miał...
Muszę chyba wyposażyć się w plik naklejek z Karnymi Kutasami. I przenośny stół do bicia po pyskach takich indywiduów, jak na powyższych przykładach...

Tymczasem idę zbierać na lakierowanie błotnika Madzi. Dobranoc się z Państwem.

2 komentarze:

  1. Apropo ostatniego zdjęcia. Nie musi mieć naklejki. Musi mieć kartę parkingową.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nic nie miał, przynajmniej za szybą. A z samochodu wysiadł nażelowany młodzieniec o posturze wskazującej na niezłe wysportowanie.

      Usuń