Pokazywanie postów oznaczonych etykietą top 10. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą top 10. Pokaż wszystkie posty

sobota, 23 listopada 2019

Top 10: które wymietło

Wczoraj popularne, dziś rzadsze niż zęby w sempiternie. Niegdyś na każdym rogu, obecnie nawet nie na każdym szrocie. Drzewiej hity sprzedaży, aktualnie co najwyżej parkingowe wrosty. Jeszcze niedawno każdy miał sąsiada, który jeździł jednym z tych wozów - teraz ich populacja zapikowała niczym wyświetlenia moich wpisów. Dlatego właśnie tym samochodom poświęcę dzisiejszego toptena - tym bardziej, że już dawno żadnego nie było.

Zapraszam zatem na zestawienie dziesięciu aut, które wyginęły w sposób nagły i niemal niezauważony - choć chyba nie do końca niespodziewany.

10. Renault Megane I


Pierwsza Meganka była swego czasu niezwykle popularnym samochodem. Sprzedawała się bardzo dobrze ze względu na dobrą relację ceny do zapewnianej przezeń wygody. Do tego właśnie wtedy koncern Renault skupił się na podkreślaniu bezpieczeństwa swoich wyrobów, co całkiem nieźle zażarło. Jednak postępująca korozja i daleka od zachwycającej niezawodność przetrzebiły populację kompaktowych Renówek - szczególnie w zgrabnej wersji Coupe, znanej również jako Coach.

9. Opel Vectra B


To, że Vectra A w zasadzie nie występuje już w naturze, nikogo raczej nie dziwi. Chyba częściej można spotkać opartego o jej płytę podłogową Saaba 900 NG. Jednak nagłe wyginięcie większości populacji drugiej generacji Opla średniej klasy może być już pewnym zaskoczeniem - a przynajmniej to, jak gwałtownie to nastąpiło. Przypominam jednak, że to Opel z lat 90-tych, dlatego przemiana większości z nich w rdzawy pył chyba nie powinna nikogo szokować.

8. Seat Cordoba I


Jeden z ulubionych grzybosedanów w naszym pięknym kraju, równie chętnie wybierany przez cierpiarzy, jak i przez działkowiczów. Całkiem solidna i prosta w serwisie mechanika nie wystarczyła jednak, by wozy te dotrwały do dziś. Z większością poradziła sobie rdza wspomagana przez grzybiarską eksploatację.

7. Mitsubishi Carisma


Zdobywca tytułu Najbardziej Ironicznej Nazwy w Historii Motoryzacji, a do tego kolejny samochód z tego zestawienia, którego populacja została przetrzebiona przez rudą szmatę. Do tego chętnie wybierany silnik GDI jasno i dobitnie pokazał użytkownikom, jak "wspaniałym" wynalazkiem jest bezpośredni wtrysk benzyny. Gdybym chciał namalować wiekopomne dzieło pt. "Zgon Carismy", użyłbym do tego nagaru z zaworów ssących wymieszanego z rdzawym pyłem.

6. Ford Mondeo Mk I i II (czyli zasadniczo pierwsza generacja)


Czy to wersja przed- czy poliftowa (zwana nie wiedzieć czemu Mk II), tych samochodów w zasadzie już nie ma. Pierwsze Mondeo było równie pojemne i wygodne, co podatne na korozję i kiepsko wykonane, a w wersji z koszmarnym dieslem 1,8 - padaczne pod względem mechaniki. A do tego wystarczająco nudne i bezpłciowe, by mało kto zauważył jego masowe zniknięcie.

5. Citroen Xantia


O ile po większości modeli z poprzednich miejsc nie uroniłem ani łezki, o tyle Xantii - jak każdego starszego Citroena - zwyczajnie mi żal. Ukryte w niepozornym (choć ładnym i posiadającym typowo citroenowskie proporcje) nadwoziu bardzo przyjemne, przytulne wnętrze i - rzecz jasna - genialne hydropneumatyczne zawieszenie sprawiają, że był to jeden z najprzyjemniejszych samochodów, z jakimi miałem do czynienia. Niestety - właśnie to wspaniałe podwozie poddało się w zderzeniu z niechlujnym serwisem a przede wszystkim z absolutną wywałką koncernu PSA na części do starszych Pełzaczy i Cytryn. Do tego wersja po głębokim lifcie okazała się dużo gorzej zabezpieczona antykorozyjnie od "jedynki". Szkoda.

4. Honda Accord V


Tak naprawdę to od tego samochodu wziął się mój pomysł na niniejszego topsryliona. To, jak totalnie wyginęły te Hondy, to szok. Owszem - to dość stary model, którego produkcja zakończyła się 22 lata temu, jednak fakt, że częściej można spotkać jego poprzednika, mającego już status pełnoprawnego youngtimera, jest dość wymowny. Accord piątej generacji to chyba najjaskrawszy kontrast między solidnością bebechów a trwałością blachy - fantastycznie niezawodna mechanika ubrana w karoserię z gównolitu.

3. Ford Escort


Prawdopodobnie dla wielu z was ostatnia, 7. generacja Escorta (będąca de facto głębokim liftem gen. 5/6) była najpoważniejszym pretendentem do pierwszego miejsca w zestawieniu sprzętów, które zniknęły z ulic. Sam zresztą przez pewien czas ją rozważałem. Z moich obserwacji wynika jednak, że były dwa bardzo popularne auta, które zasłużyły na to, by znaleźć się wyżej od kompaktowego Forda. Nie zmienia to faktu, że Escort, który swego czasu był jednym z najchętniej wybieranych modeli w swojej klasie, został praktycznie wytłuczony przez przygnębiającą bylejakość typową dla Fordów z tamtych lat. Beznadziejna blacha, kiepski montaż, żałosne silniki 1.3 OHV, żenujące diesle 1.8 - jedynie benzynowa jednostka 1.6 jakoś się broniła, ale co z tego, gdy po 10, max 15 latach pozostawała często jedyną zdatną do użytku częścią tego smętnego pojazdu.

2. Daewoo Nubira


Podstawowa nowa taksówka późnych lat 90-tych, powiew nowoczesności z FSO i jeden z pierwszych masowych nosicieli instalacji LPG. Dla wielu pierwsze nowe auto tej klasy, na które mogli sobie realnie pozwolić, co sprawiło, że stało się czymś w rodzaju symbolu "małego sukcesu" przełomu wieków. I w sumie nie był to zły sprzęt. Wygodne sedany, pakowne kombi i nieco dziwaczne (i dużo mniej popularne) hatchbacki w swych obłych, typowo azjatyckich kształtach skrywały sprawdzoną oplowską technikę. Łatwo dostępny serwis, tanie części i przede wszystkim śmiesznie niskie ceny w porównaniu z bardziej "markową" konkurencją - wszystko to sprawiło, że popularność Nubiry na naszym rynku ekspresowo wystrzeliła w okolice stratosfery. Jasne, był to wóz większy i droższy od Lanosa, a co za tym idzie - rzadziej od niego wybierany, jednak Daewoo z pogranicza segmentów C i D widywane były codziennie i wszędzie. A dziś? Spotkanie Nubiry to spora rzadkość. Spotkanie Nubiry w stanie jeżdżącym - niemalże mission impossible. Czasami jeszcze widuje się pojedyncze sedany i kombi wrastające w osiedlowe parkingi. Dostępnych jedynie przed liftem hatchbacków nie ma już natomiast w ogóle - co swoją drogą sprawia, że jest to rewelacyjny materiał na głupiego youngtimera, którego nie doceni nikt poza właścicielem i Stadem Baranów.

1. Fiat Bravo/Brava/Marea



To Nubira miała być numerem 1 tego zestawienia. Jednak... nagle przypomniałem sobie o innym modelu.

Jedno z najpopularniejszych aut kompaktowych drugiej połowy lat 90-tych zawinęło się tak niepostrzeżenie a do tego skutecznie, że układając tę listę zwyczajnie zapomniałem o jego istnieniu. Gdy dotarło do mnie, że fiatowskie trio zdecydowanie powinno znaleźć się na tej liście, zacząłem zastanawiać się nad miejscem, które powinno zająć, a jednocześnie jąłem poszukiwać egzemplarzy do sfocenia. I... nie było żadnych. Nic. Zero. Przez ponad tydzień poszukiwań nie udało mi się znaleźć ani jednej sztuki. W końcu, zupełnym przypadkiem, wpadłem na dwie gnijące Maree kombi na jednej z praskich uliczek, później zaś ktoś podskoczył nieźle utrzymanym Bravo w moje rejony. Natomiast 5-drzwiowej Bravy a tym bardziej Marei w sedanie po prostu nie było już nigdzie. Wtedy już wiedziałem, na której pozycji musi znaleźć się rodzina włoskich kompaktów.

Te auta przez pewien czas były praktycznie wszędzie. Brava, wyposażona w jedne z najciekawszych tylnych lamp ostatniego 30-lecia, była bardzo chętnie kupowana przez nabywców prywatnych, zaś Marea kombi (tradycyjnie nazwana Weekend) stanowiła jeden z najpopularniejszych pojazdów używanych przez korporacje taksówkowe. Na wielu przedliftowych hatchbackach właściciele postawili krzyżyk z powodu padacznych 12-zaworowych benzyniaków 1.4, które po lifcie zostały zastąpione dużo bardziej udaną, 80-konną jednostką 1.2. W Mareach królowały wspólnie całkiem niezłe benzynowe silniki 1.6 i bardzo udane diesle 1.9 JTD. Niestety - Fiat w tamtych latach wciąż miał sporo wspólnego z dotyczącymi go stereotypami. Masowo sypiące się przednie zawieszenie było co prawda denerwujące lecz tanie w naprawach, jednak gdy kolejne egzemplarze były pochłaniane przez żarłocznego rudzielca, coraz więcej właścicieli w końcu dawało sobie spokój. Popularne Fiaciory coraz częściej służyły jako dawcy zupełnie niezłych silników (wyłączywszy koszmarne 1.4 12V, które już dawno zdążyły dokonać żywota) a ich przegnite budy trafiały do zgniatarki. Inne przejęły funkcję parkingowych nieruchomości, jednak nawet tych w końcu zaczęło robić się coraz mniej. Tak naprawdę, jeśli się nad tym zastanowić, dotyczy to chyba większości Fiatów z tamtego okresu. Punto I spotyka się już w zasadzie wyłącznie jako wrosty, Punto II powoli zaczyna znikać z ulic, a i Stilo jest coraz rzadszym widokiem - choć to ostatnie nigdy nie cieszyło się zbytnią popularnością. Tak naprawdę najlepiej trzyma się... Uno. Ciekawe, czemu.

Tak czy inaczej - to właśnie Fiaty Bravo, Brava i Marea zasłużyły na pierwsze miejsce w zestawieniu dziesięciu aut, które nagle wyginęły. Rust in Pieces.

piątek, 3 maja 2019

Top 10: 1000

1000 lajków.

Tyle strzeliło mi na moim fejsowym fąpażu kilka dni temu. Zajęło to drobne 6 lat i 9 miesięcy, ale fakt jest faktem - 1000 lajków to nie w tłumik pierdział.

Nie będę ukrywał - zaczynałem już wątpić, że kiedykolwiek przekroczę tę magiczną granicę. W sumie trudno się dziwić - połączenie graciarstwa z tematyką okołobasową (której wszelakoż jest tu niewiele) jest raczej niszową tematyką. Na szczęście w końcu się udało. Z tej okazji - krótkie zestawienie gratów z tysiącem w nazwie.

Zapraszam.


10. Innocenti Mille

Źródło: WIkipedia, autor: Corvettec6r
O, a dlaczego to Uno ma front od Fiorino? Bo to w zasadzie Uno, ale nie do końca. Innocenti Mille produkowano w Brazylii, razem z sedanem Duna i kombi Elba. Znam zresztą jedną Elbę i dwóch jej kolejnych właścicieli. Ależ to wspaniale głupi grat. Sam pomysł importowania samochodu włoskiej marki z Brazylii do Włoch i sprzedawania obok niemal bliźniaczo podobnego lokalnego wyrobu też był genialny. A Mille znaczy Tysiąc.

9. Mazda 1000

Źródło: Flickr, autor: Evert
Początki japońskiej inwazji na resztę świata obfitowały w fajne, trochę niedocenione w swoich czasach sprzęty. Jednym z nich była Mazda Familia, na niektórych rynkach sprzedawana jako Mazda 1000. Występowała też z innymi oznaczeniami liczbowymi, zależnymi od pojemności silnika, ale wiadomix, jest 1000 więc się liczy. Swoją drogą - zauważyliście, że dzisiejszy dałnsajzing to w zasadzie powrót do pojemności z lat 60. i 70.?

8. Simca 1000

Źródło: Wikipedia, autor nieznany, związany z Garage de l'Est
Pierwszy (i - spoiler alert - jedyny) tylnosilnikowy sprzęt w zestawieniu. Simca 1000 trafiła do sprzedaży w 1961 roku i podejrzewam, że musiała podówczas prezentować się na wskroś nowocześnie. Ktoś, kto sylwetkę Simki uzna za podobną do ówczesnych Fiatów, będzie miał kupę racji w tym ustępie - to tak naprawdę włoski Project 122, spokrewniony zresztą z Projectem 119, który kilka lat później objawił się światu jako Fiat 850. Co zabawne, zadniosilnikowa Simca przeżyła go o kilka lat.

7. Wartburg 1000

Źródło: Wikipedia, autor: Dawid Skwarczeński; srogi strzał, gratulacje
Dwusuw, rama i wajcha przy kierze, czyli wszystko to, czego dziś nie znajdziemy nigdzie. Do tego zdecydowanie najładniejsza sylwetka w całym bloku wschodnim. Owszem - nosił też nazwy 311 i 312, ale od 1962 roku, gdy otrzymał silnik powiększony do pojemności 992 cm3, na niektórych rynkach nazywał się po prostu 1000.

6. Auto Union 1000

Źródło: Wikipedia, autor: AlfvanBeem
Konstrukcyjnie poprzednik Wartburga - to samo zawieszenie, co w jego najwcześniejszej odmianie, taka sama konstrukcja ramy (acz w Wartburgu rozstaw osi był nieco większy), no i, rzecz jasna, dwusuw pod krągłą maską. Do tego kilka wersji nadwoziowych, w tym kombi, w przeciwieństwie do reszty gamy wyposażone we wspaniałe "kurołapy", oraz śliczny roadster 1000 Sp, wyglądający jak miniaturowa wersja Forda Thunderbirda. Co ciekawe, zarówno poprzednik, jak i następca (z którego z kolei wywodzi się pierwsze powojenne Audi) produkowane były pod marką DKW.

5. Datsun 1000

Źródło: Wikipedia, autor: OSX
Pierwsza generacja znanego i zasadniczo lubianego (acz może niekoniecznie za nader ekologiczną skłonność do biodegradacji) Sunny swoją słoneczną nazwę nosiła jedynie w Japonii. Wersja eksportowa nazywała się (niespodzianka!) 1000 z uwagi, prawdaż, na (jeszcze większa niespodzianka!) pojemność silnika. Niby nic szczególnego - zwykłe niewielkie sedaniki i kombi, całkiem zresztą zgrabne, silnik z przodu, napęd na sztywną tylną oś zawieszoną na resorach piórowych - ale jednak te sprzęty miały coś w sobie. Coś... zdecydowanie japońskiego.

4. Wolseley 1000

Żródło: forum retro-rides, autor nieznany
Tu z kolei mamy do czynienia z czymś totalnie angielskim, czyli zasadniczo Mini, ale z przodem, który zyskałby akceptację Hiacynty Bucket (BUQUET!!!). Tak naprawdę jednak nigdy nie pojawił się na rynku brytyjskim (choć tam straszyło coś jeszcze gorszego - Mini sedany znane jako Wolseley Hornet i Riley Elf). Jedynym krajem, gdzie występował, było... RPA. Ciekawe, czy ktoś zaciągnął sobie takiego do JuKej.

3. Subaru 1000

Źródło: Wikipedia, autor: Ypy31
Wchodzimy na podium. I tu już robi się naprawdę gęsto. Subaru 1000 - zwane też FF-1 - nie jest może tak zgrabne, jak noszący to samo miano Datsun, ale nadrabia dziwacznością, głównie stylistyczną. Poza tym to właśnie do tego modelu Subaru po raz pierwszy załadowało boxera - choć wtedy pędził on jeszcze tylko przód. A koła z rozstawem śrub jak w Wartburgu tylko dodają uroku.

2. Pontiac 1000

Żródło: momentcar.com, autor nieznany
Była Europa, była Azja (no, konkretnie to Japonia), a gdzie 'Murica? Otóż jest. Choć niby Ameryka, a jednak Malezja. Konkretnie zaś malaise. A bardziej malaise, niż techniczny bliźniak Chevroleta Chevette, chyba się nie da. Technika oparta na Kadetcie C (w latach, gdy Niemcy tłukli już D i wprowadzali E), 68-konny silnik z Isuzu i jakość wykonania typowa dla najgorszych lat amerykańskiej motoryzacji. Do tego, na początku, nazwa brzmiała T-1000. Jak Terminator. Ten z płynnego metalu. I płynny metal jest dokładnie tym, na co nadaje się ten sprzęt. Poproszę dwa.

1. Toyota 1000

Źródło: Wikipedia, autor: Charles01
W zasadzie trudno mi tu mówić o jasnym zwycięstwie - ale gdybym miał podsumować wszystkie czynniki, czyli fajność, dziwność, rzadkość i do tego klasycznie pojmowaną jakość, w zasadzie trudno, by na szczycie znalazło się coś innego, niż Toyota 1000, na niektórych rynkach znana jako Publica. Niewielkie, 2-drzwiowe sedany i 3-drzwiowe kombi (a na niektórych rynkach również pickupy) były poprzednikami późniejszych Starletów. Jedna sztuka kombiacza jeździła po Warszawie ze znaczkami Hillmana - gdyż właściciel miał papiery bodajże od Impa, więc trzeba było kombinować. A już sama ta historia wystarczy na pierwsze miejsce.

A tymczasem bardzo dziękuję za pierwszy tysiąc lajków. I poprosiłbym drugi.

środa, 8 sierpnia 2018

Top 10: auta, które kiedyś

Niejednokrotnie już wspominałem, cytując przy tym klasyka, że każdy ma jakieś marzenie. Jeden, na ten dany przykład, marzy o najwyższym współczynniku prestiżu własnego na swoim osiedlu "IGZEKJUTIW REZIDENS". Inny znów marzy o zdrowych, regularnych wypróżnieniach. Ja natomiast marzę o gratach. Oczywiście nie są one jedynym moim marzeniem, jednak to w ich poszukiwaniu najczęściej przeglądam portale ogłoszeniowe.

Oczywiście marzenia mogą być na granicy nieosiągalności lub wręcz poza nią, ja jednak postanowiłem zgromadzić 10 aut, na które - mniej lub bardziej realistycznie - mógłbym sobie kiedyś pozwolić. A jeżeli mógłbym sobie pozwolić, nie byłoby już raczej usprawiedliwienia. Dlatego włala - topten tzw. masthewów, czyli samochodów, które kiedyś muszę. No muszę po prostu.

I jako, że każdy z nich jest dla mnie takim masthewem, tym razem nie będzie rankingu. Zamiast tego lecim alfabetycznie.


Citroen 2CV (lub któryś z derywatów)



Nie ukrywam, że tak naprawdę moim największym motoryzacyjnym marzeniem jest DS 21. Żaden inny samochód nie budzi we mnie takiego zachwytu połączonego z absolutnym pożądaniem. Obawiam się jednak, że nie mam większych szans na jego realizację - koszta zakupu zdrowego DS-a znajdują się w absolutnie stratosferycznych, przynajmniej dla mnie, rejonach. To samo tyczy się też utrzymywania tego mobilnego dzieła sztuki w dobrym stanie. Z tego drugiego powodu odpadają również inne hydropneumatyki, z niedocenianym (niesłusznie!) GS-em na czele. Jednak, jako wciąż w dużym stopniu citrofil, nie mogłem zrezygnować z jakiejś klasycznej Cytrynki w zestawieniu - a poza hydrowozami to właśnie 2CV jest moim ukochanym modelem. Niestety, mimo znacznie prostszej konstrukcji i, wbrew pozorom, bardzo dobremu zaopatrzeniu w części zamienne, to wciąż chyba najmniej realistyczny punkt tego zestawienia. Co prawda Dwacefałki nie drożeją tak gwałtownie jak jeszcze rok-dwa lata temu, jednak wciąż jest to dość konkretny koszt, do którego dochodzi nieustanna walka z rdzą. Mimo tego wiem, że jeśli kiedykolwiek będę miał szansę kupić takiego sprzęciora, zrobię wszystko, by ją wykorzystać. I tyczy się to nie tylko samej Dwacefałki, ale też jej pochodnych - Dyane, furgoniku Acadiane czy Ami 8 (bo 6 to jednak raczej nie bardzo). Kocham je wszystkie.



Daihatsu (którekolwiek, ale im głupsze tym lepsze)


Daihatsu jest zdecydowanie jedną z moich ulubionych marek. Te samochody są - z punktu widzenia europejskiego klienta - kompletnie absurdalne: dziwne proporcje, forma całkowicie podporządkowana funkcji (a mimo tego zawsze można wrzucić jakiś fajny, niecodzienny detal, vide Trevis), ujemne wartości tzw. splendiżu... i to wszystko właśnie sprawia, że tak bardzo mi się podobają. Do tego dochodzi fantastyczna wręcz niezawodność i homeopatyczne zużycie paliwa mniejszych modeli - a zdecydowanie przydałby mi się sprzęt, którym mógłbym cisnąć do arbeitu taniej niż żłopiącym ile wlezie Skanssenem - oraz pewnego rodzaju egzotyczność marki. I jeszcze ciekawostka: zanim Daihatsu w ogóle wypięło się na europejski rynek, marka regularnie lądowała w okolicach szczytu wszelkich rankingów zadowolenia użytkowników, m.in. w Niemcowni.

A gdybym miał wybrać konkretny model? Trudno zdecydować się na jeden, ale chyba przeważa absolutny idiotyzm pod postacią liftbacka przebranego za sedana, czyli Applause. Ależ bym.



Fiat Panda (lub inny klasyczny model)


Jak niektórzy być może pamiętają, miałem okazję przez kilka dni pojeździć Pandą. Tą legitną, oryginalną. Do tego z bezstopniową skrzynią Selecta. I choć skrzynia ewidentnie się kończyła zaś sama Panda dążyła do pełnej biodegradacji szczerze pokochałem to jeździdło. Trudno mi wyobrazić sobie coś lepszego do miasta. Niesamowita zwinność połączona z absolutnym utylitaryzmem, z którego, paradoksalnie, wynika bezbłędna stylówa małego Fiaciora, są czymś, co ujmuje mnie w sposób absolutny. Do tego ten samochód ma cechę, którą uwielbiam we wszelkiej starszej włoszczyźnie: wrażenie, że leci się nie wiadomo ile, podczas, gdy tak naprawdę przepisowo suniemy pięćdziesiątką. I to właśnie uważam za dużo fajniejsze, niż ciśnięcie jak debil. W starych Fiatach (może poza 125p, ale on akurat stanowi osobną kategorię nędzy) można doskonale bawić się nawet nie jadąc zbyt szybko. Dlatego tak naprawdę przytuliłbym dowolnego klasycznego Fiaciora - mogłoby być to choćby legendarne 127 (koniecznie fastback) czy nawet jugosłowiańskie 128, czyli Zastava. Ale to chyba właśnie Panda budzi we mnie najwięcej czułości.


Mazda 121


Skoro mówimy o czułości - niewiele jest samochodów, które wyzwalają jej we mnie więcej, niż Mazda 121 DB, zwana Jajeczkiem lub Kaczką (jedną z bodajże trzech w historii motoryzacji). Albo, przez profanów, Kapeluszem. No dobra, ma może coś z melonika, ale dla mnie jest przede wszystkim pluszakiem. To, jak nieprawdopodobnie sympatyczne i pocieszne jest to jeździdełko, przekracza granice pojęcia. Do tego, jako mikrosedanik z malutką klapą bagażnika (co ciekawe, całkiem przyzwoitego, jak na tę klasę), jest całkowicie absurdalne. A ta właśnie absurdalność sprawia, że wielbię małą Mazdeczkę jeszcze bardziej. A czy może być coś, co sprawi, że będę pożądał jej jeszcze mocniej?

Owszem. Faltdach.

Tak szczerze mówiąc, kombinacja uroku 121 z jego śmiesznie niskimi cenami i solidną mechaniką sprawia, że gdyby ten topten był klasycznym rankingiem, Jajeczko miałoby szansę wylądować na 1. miejscu. Tylko czy ktoś naprawia te odsuwane dachy?...


Peugeot 205


Miałem już Renault. Miałem też Citroena (i chciałbym jeszcze, choć może bardziej zadbanego). Jednak nie miałem jeszcze Peugeota - a owa zacna marka ma kilka modeli, które bardzo, proszę ja Was, uważam. O zaletach wygodnego, relaksującego 406 miałem okazję się już przekonać. Jednak modelem, który kręci mnie jeszcze bardziej, jest legendarna 205.

Niestety czas na kupienie dobrej dwieściepiątki już minął, jednak wciąż można ustrzelić przyzwoity egzemplarz za sensowne pieniądze. I zdecydowanie warto - mówiąc po graciarsku, to już klasyk, one już nie tanieją. Poza tym, a w zasadzie przede wszystkim, dwieściepiątka to po prostu przefajny, sympatyczny, charakterny sprzęcior.

A jeśli chcemy coś specjalnego, możemy mieć GTi (za chore pieniądze) albo dużo rozsądniej wyceniane kabrio. Ależ bym w nim powiewał siwiejącą nieublaganie czupryną.



Saab 90 (ale może być też 99 lub Krokodyl)


W zasadzie Saab 900 nie powinien się tu znaleźć - wszak miałem już Krokodyla, więc, choć chciałbym jeszcze, nie liczy się, koniec, kropa, pobite gary, żryj gruz. Ale ale, hola hola, były jeszcze inne, jeszcze dziwaczniejsze saabowskie wynalazki, do tego mocno z Kroko spokrewnione. Pierwszym był jego poprzednik - wspaniały model 99, drugim zaś produkowany przez pewien czas równolegle z dziewięćsetką dziwaczny ulep o nazwie 90. Ulep ten składał się z frontu (wraz z mechanikaliami i deską rozdzielczą) późnej dziewięćdziesiątkidziewiątki i tyłu Krokodyla w sedanie. I właśnie jedyna wersja, w jakiej występował - dwudrzwiowy sedan - dopełnia całokształtu wspaniałego absurdu. Najlepsze jest zaś to, że model, choć nader rzadki, jest dość niedoceniony, dzięki czemu można wyrwać go (o ile się pojawi) za zaskakująco rozsądny piniądz.

Pożądam priapicznie.


Subaru Libero



Idea kei vana jest według mnie wspaniała. Czysty, niczym nieskażony utylitaryzm, do tego idealnie dostosowany do warunków, w których musi funkcjonować. Tak naprawdę każdy z nich, czy to rozsławione przez red. Z. Łomnika Suzuki Carry, czy Daihatsu Hijet (wraz z jego włoską odmianą, czyli Piaggio Porterem), czy arcyrzadka Honda Acty, budzi we mnie uwielbienie pomieszane z pożądaniem. Jednak król może być tylko jeden - i nie jest nim JKM, tylko równie idiotyczne Subaru Libero (tudzież Domingo). Czemu idiotyczne? Zacznijmy od dziwacznej, kompletnie nieproporcjonalnej sylwetki, która wygląda, jakby ktoś budę innego kei vana przesunął w przód, podczas, gdy podwozie pozostało w miejscu. Do tego silnik z tyłu, w zasadzie ukryty za tylnym zderzakiem, napędzający - jak to u Subaru - cztery koła. A wszystko to, uważajcie, na ramie. NA RAMIE. Głupiej się nie da. Proszę zapakować.


Suzuki Liana przedlift



Wchodzimy w rejon normalnych, codziennych dupowozów. Tyle, że nieco dziwacznych. A co dziwacznego jest w przedliftowej Lianie? Przede wszystkim deska rozdzielcza. Wskaźniki są cyfrowe - jak w R11 Electronic czy Tipo/Temprze DGT. No dobra, pierwsze dwie generacja Yarisa też miały elektroniczną tablicę wskaźników, ale to nie jest ta sama stylówa. A skoro przy stylówie jesteśmy - przedliftowa Liana jest mniej napompowana od wersji po modyfikacjach. Wygląda bardziej... japońsko. I zdecydowanie bardziej mi się podoba.

Przefajny, niezawodny i - co ważne - nieco głupawy sprzęcior do codziennego ciśnięcia.


Toyota Prius


Tak, serio.

Prius jest kolejnym "codziennowozem", który kiedyś musi zagościć w moim garażu (lub przynajmniej na miejscu parkingowym pod blokiem). Przyznaję - jestem fanem hybryd. W ruchu miejskim sprawdzają się wyśmienicie, a w toyotowskim wydaniu są do tego niesamowicie wręcz niezawodne. Do tego dochodzi spora praktyczność i chyba w miarę sensowny komfort. Nie dziwota, że tyle Priusów widuje się w charakterze taksówek.

W zasadzie mógłby być też Auris kombi, ale... czegoś mu brakuje. I nie chodzi mi tylko o deskę rozdzielczą przypominającą miejsce pilota promu kosmicznego. Prius jest po prostu inny. I to mi się w nim podoba.

Volvo 340/360


HURRR DLACZEGO NIE CEGŁA ZDRADZASZ IDEAŁY DURRR TO NIE JEST PRAWDZIWE VOLVO DWUSETA SIEDEMSETA I DZIEWIĘĆSETA LEPSZE

Chrzanię to.

Trzyseta to fantastyczny, wesoły, zaskakująco wygodny i wciąż nieco niedoceniony sprzęt z masą urzekająco głupich rozwiązań. Oś DeDion na resorach i układ transaxle? Proszszsz. Do tego można mieć Variomatic, czyli CVT na gołych, nieosłoniętych pasach, wymyślone przez upalonych jak dzikie świnie kosmiczne Holendrów. Pokażcie mi inny taki samochód. Pokażcie.

Do tego to Volvo, bez względu na to, co myślą puryści. Tak, pożenione z DAF-em i, nie licząc dwulitrowej wersji, z Renault, ale wciąż Volvo. I między innymi dlatego je kocham.

A dlaczego nie Cegła? Bo Cegłę już mam. I jeśli przyjdzie na nią czas, mam zamiar kupić następną.

niedziela, 27 sierpnia 2017

Top 10: marnotrawstwo płyty podłogowej, czyli 10 x 4 drzwi

W ostatnich tygodniach wielokrotnie werbalizowałem moją (stosunkową przynajmniej) niechęć do typu nadwozia zwanego sedanem. Trójbryłowa karoseria z oddzielnym bagażnikiem może i prezentuje się elegancko (o ile nie mamy do czynienia z tzw. grzybowozem, czyli Renault Thalią, Fiatem Sieną czy pierwszą generacją Chevroleta Aveo), może sam kufer bywa spory (na pewno zaś większy niż w przypadku wersji hatchback), ale jego praktyczność jest mocno ograniczona. Nie ma tu możliwości pakowania powyżej półki, a nawet jeśli złożymy oparcie tylnej kanapy (o ile w ogóle występuje taka możliwość) uzyskany przesmyk może posłużyć co najwyżej to transportu ogromnego plazmowego tiwi, brand new. Słowami red. Z. Łomnika - sedan to marnotrawstwo płyty podłogowej. Ogólnie syf, malaria i zasadniczo do not want.

I właśnie dlatego, aby zamknąć wałkowany nie tyko u mnie temat, postanowiłem zrobić zestawienie 10 najfajniejszych (moim zdaniem) sedanów - takich, którymi w ostateczności nawet bym mógł. Może nie codziennie, może nie wszędzie (bo raczej nie na wykon, gdzie potrzebuję przestrzeni oferowanej przez kombiaka lub vana), ale mógłbym. Bo fajne. Albo głupie. Albo i jedno i drugie.

Warunki były dwa: dany samochód nie może być jeszcze pełnoprawnym klasykiem (disclaimer: auta z początku lat 90., czyli już ponad ćwierćwieczne, uważam za całkiem współczesne, więc proszę mi nie wytykać kilku spośród moich wyborów, bo to moje kryteria i #wiemcorobię) oraz musi (lub musiał) występować wyłącznie jako sedan (ewentualnie jako sedan i 2-drzwiowe coupe), gdyż wiadomo, że w przypadku istnienia wersji kombi czy choćby liftback, na sedana nawet bym nie spojrzał.

I nie, nie znajdziecie tu Volvo S80, ponieważ V70.

Lecim zatem.

10. Hyundai XG


Silniki V6, automat, szyby bez ramek. Naprawdę godne zestawienie. To wszystko w śmiesznie niskich cenach wynikających z wciąż niskiego poważania koreańskich marek, szczególnie w tym segmencie. 

Dlaczego nie tłukli go w kombi?

9. Kia Opirus


Prawie to samo, co XG, z którym Opirus dzielił płytę podłogową i silniki. Do tego brak bezramkowych szyb. Dlaczego zatem o oczko wyżej? Po pierwsze, jakoś bardziej lubię markę Kia od Hyundaia. Nie wiem czemu. Po drugie - Opirus wygląda absolutnie idiotycznie ze swoim pyskiem wzorowanym na Mercedesie W210. A to dla mnie spory plus, gdyż gwawantuje punkty na konkursie elegancji na Nitach za 10-15 lat.

8. Lancia Thesis



Jedni ją uwielbiają, inni dokonują natychmaistowego zwrotu ostatnio przyswojonego posiłku. Nie kryję, że zdecydowanie bliżej mi do tej pierwszej grupy. Ta linia to po prostu majstersztyk - a wnętrze jest jeszcze lepsze. Jak to u Lancii. Murowany materiał na klasyka.

7. Alfa Romeo 164


O ile Thesis jest materiałem na klasyka, 164 w zasadzie już nim jest. Skąd zatem miejsce na mojej liście (MIAŁO NIE BYĆ KLASYKÓW!!!)? To wciąż całkowicie współczesny samochód, który przy odrobinie szczęścia nadaje się na daily drivera. No, przy sporej ilości szczęścia. Przy gigantycznym farcie. Ale i tak nie wzgardziłbym.

Sajdnołt: równie dobrze mogłaby się tu znaleźć nowa Alfa Żulia, która podoba mi się bardzo. I spełnia kryteria. Ale nie ustrzeliłem nigdzie Żulii więc wrzucam 164, żryjcie gruz.

6. Mercedes W201


W zasadzie mamy tu podobny przypadek, co powyżej: jeździdło w zasadzie kwalifikujące się na jaktajmera, jednak - przynajmniej wedle moich kryteriów - w pełni współczesne i doskonale nadające się na fajne dejli. Kilka dni ze stodziewięćdziesiątką wystarczyło, bym zakochał się w tym aucie. Mimo 2-litrowego, 75-konnego diesla. I 4 biegowej skrzyni. I tak, wiem, że nie są to cechy nowoczesnego samochodu. Wali mnie to.

5. Mazda 121


No nie no, co to jest w ogóle, ODDAWAJ NASZE PINIENDZE.

Odpowiadam tak, jak 2 miejsca temu: żryjcie gruz. Jajeczko jest cudowne. CUDOWNE. Uwielbiam motoryzacyjne pluszaki - 2CV, Garbusa, Fiata 500 - a 121 idealnie pasuje do tego grona. Do tego idea mikrosedana jest tak absurdalna, że nie umiem jej nie propsować. No dobra, a co z wożeniem basów? 

Jak to co? Od tego mam Skanssena.

4. Peugeot 605


Oborze, duży francuz, #najgorzej, dzwoń po lawetę. I na Strażacką.

Problem w tym, że 605 jest lepszy niż opinia o nim. Poza tym to ostatni naprawdę elegancki duży Peugeot. Uznawany początkowo za urodziwego 607 brzydko się zestarzał i opatrzył, poza tym nie ma nawet cienia tak doskonałych, wysmakowanych proporcji, jakimi może pochwalić się 605. A zakup zadbanego polifta w dobrej wersji silnikowej jest dużo mniejszym ryzykiem, niż mogłoby się wydawać. Szkoda tylko, że tak trudno na takowego trafić.

3. Citroen C6


Skoro już wspomnieliśmy o ryzyku - Mesdames et Messieurs, voila la C6.

Dopracowane, lecz wymagające fachowego serwisu zawieszenie hydroaktywne oraz przede wszystkim zaawansowana, oparta na światłowodach elektronika we francuskim wozie firmy znanej ze skandalicznego stosunku do tematyki części do nieprodukowanych już modeli - co tu może pójść nie tak?

W zamian za walkę z tymi przeciwnościami właściciel otrzymuje jeden z najpiękniejszych, najbardziej klimatycznych samochodów w historii motoryzacji. I, tak samo, jak Thesis, murowanego kandydata na klasyka. Tylko dużo cenniejszego.

I tak, wbrew pozorom to JEST sedan.

2. Honda Legend



O ile C6 trafia prosto w serce, o tyle Legend bardziej apeluje do rozsądku, jednocześnie nie poświęcając całej zajebistości. Tu wszystko się zgadza: niezawodna technika, wysoki komfort, mocne silniki V6, a to wszystko w nader smakowitym opakowaniu. Spójrzcie tylko na te proporcje! A wersja coupe jest jeszcze piękniejsza.

Szkoda tylko, że napęd nie trafia tam, gdzie w przypadku takiego auta byśmy chcieli. I że ma tendencje do gnicia. Z tym że w tej drugiej kwestii można podejmować środki zaradcze. A wręcz warto, bo Legend jest przemiodnym sprzętem.

1. Lexus LS 400


Tak, wiem - w tym segmencie kombiaczy niejako z defaultu nie oferuje się. Możesz mieć sedana albo gie te ef o. Ale tutaj mógłbym równie dobrze wstawić GS 300 - i też pewnie by wygrał.

Pierwszy model Lexusa był prawdopodobnie najbardziej dopracowanym samochodem wszechczasów. Jakość wykonania była niewiarygodna - a jak się okazało po latach, również trwałość i niezawodność. Do tego mamy klasyczną, elegancką linię, w zasadzie pełne wyposażenie i, jak w przypadku Merca 190, połączenie statusu klasyka z idealnym daily driverem. A do tego jestem dziwnie spokojny, że ten bagażnik pomieściłby wszystkie moje basy. I właśnie dlatego LS 400 wygrywa - i to z łatwością.

Tak, zdecydowanie jest kilka sedanów, które mocno poważam. Również poza tą dziesiątką znalazłoby się kilka konstrukcji, które cenię - choćby Nissan Maxima czy auta oparte o fordowską platformę Panther (rama + V8 + RWD = fajność).

Nie zmienia to wszystko faktu, że i tak wolę kombi.

czwartek, 23 czerwca 2016

Top 10: SUV-y, które mógłbym

Mój fejsowy fanpejdż nawiedził ostatnio Dyabeu (i nawet było to wieczorem), w skutek czego otrzymałem 666. lajka. Bardzo dziękuję, będę teraz jeszcze gorliwiej pompował rower dla Szatana. Tymczasem przejdźmy do tematu, który jeszcze pewien czas temu wydawał mi się prawdziwie piekielnym - i w przypadku paru aut nadal takim jest. Jednak nie w przypadku tych, które znalazły się w zestawieniu dziesięciu SUV-ów, które bym nawet chętnie.

Nigdy nie przepadałem za SUV-ami. W wielu przypadkach to jedynie podwyższone kombiaki z ciaśniejszym wnętrzem i wyższym zużyciem paliwa, nadające się do wypraw w teren równie dobrze co Wartburg do ciorania po Nurburgringu, swą ogromną popularność zawdzięczające jedynie kretyńskiej modzie i potrzebie źle pojętego prestiżu u milionów Mariol i Marianów. Jednak spędzony przeze mnie dwa lata temu weekend z Dacią Duster zasiał we mnie ziarno niepewności. Dusterem jeździło mi się... po prostu dobrze. Był wygodny, dość przestronny a na wyboistej gruntowej dróżce prowadzącej na działkę spisywał się wręcz wyśmienicie. Może zatem jednak SUV-y mają sens? Jeżeli weźmiemy pod uwagę nasze pseudodrogi, gdzie jedynie pasy chronią nas przed wywaleniem głową dziury w dachu, a zgubienie miski olejowej można skwitować wzruszeniem ramion, wiele z modnych pseudoterenówek zaczyna wyglądać dość sensownie. A i ja jestem w stanie wymienić kilka lub nawet kilkanaście, które nie budzą mojej odrazy.

Oto dziesięć z nich.

10. Subaru Forester II

Żródło: http://moto.onet.pl/testy-uzywane/subaru-forester-ii-test-uzywanego-opinie/1dcl8

Jeden z bardzo niewielu SUV-ów, które spodobały mi się od razu, do tego jednej z mych ulubionych marek (przynajmniej jeśli chodzi o starsze modele). Tłusto brzmiący boxer napędza 4 koła za pośrednictwem świetnego systemu Symmetrical AWD. Dlaczego zatem dopiero 10 miejsce? Niewielki (choć na szczęście wystarczająco szeroki) bagażnik to pół biedy, gorzej, że ceny serwisu potrafią wpędzić w spiralę kredytową. Żeby zmienić pasek rozrządu wedle prawideł sztuki należy... wyjąć silnik. Na osłodę pozostaje niezawodność podstawowej, dwulitrowej wersji i jej "gazoprzyjazność". I właśnie na tę prostą, nieuturbioną odmianę zdecydowałbym się kupując japońskiego Leśnika najsensowniejszej według mnie drugiej generacji.


9. Honda CRV 

Żródło: http://autokult.pl/11730,honda-cr-v-ii-awarie-i-problemy
W przypadku CRV w zasadzie każda generacja jest dobra, jednak mi najbardziej podobają się pierwsze dwie. Zresztą tylko one są dostępne za ludzkie pieniądze - SUV Hondy twardo trzyma ceny. To plus kiepskie zdolności terenowe i popularność u złodziei skutkują dziewiątym miejscem. Nie zmienia to faktu, że CRV to bardzo niezawodne jeździdło z obszernym wnętrzem i dużym bagażnikiem.

8. Hyundai Santa Fe II 

Żródło: http://www.motortrend.com/news/recalled-200000-hyundai-santa-fes-sonatas-and-217000-mazda-tributes-239843/
Niezawodnością pochwalić się mogą również koreańskie SUV-y - w tym wielki, wygodny Hyundai Santa Fe. Przyjemnie pracujący silnik V6, pojemne, komfortowe wnętrze, bagażnik mogący zaspokoić niemalże dowolne potrzeby transportowe, solidna budowa - czego chcieć więcej? Otóż... może trochę mniej nijakiej stylistyki i odrobiny charakteru. To z kolei możemy dostać w trzeciej, obecnej generacji Santa Fe - niestety, na naszym rynku oficjalnie dostępna jest jedynie z silnikami diesla, a tych z różnych powodów wolałbym unikać. Dlatego bierzemy pod uwagę drugą generację, która ląduje na ósmym miejscu.

7. Suzuki Grand Vitara XL7

Żródło: http://autokult.pl/81,uzywane-suzuki-grand-vitara-i-awarie-i-problemy
Tak, wiem - XL7 jest po prostu szpetne. Na szczęście nadrabia to solidnymi zaletami: wielkim wnętrzem z trzema rzędami miejsc, ogromnym bagażnikiem powstającym po złożeniu ostatniego rzędu, dostępnością mocnej, dającej się gazować benzynowej fałszóstki i bardzo dobrymi właściwościami terenowymi wynikającymi m.in. z klasycznej konstrukcji opartej na ramie. Wszystko to wystarcza na zajęcie siódmego miejsca.

6. Kia Sorento II

Żródło: https://cobbcountykia.wordpress.com/2013/09/page/3/
Koreańczycy w ciągu kilkunastu ostatnich lat zrobili ogromne postępy. Dowodem na to jest choćby druga generacja Kii Sorento. Już pierwsza była nader przyzwoita, choć, tak jak Suzuki XL7, bliżej jej było do klasycznej terenówki niż SUV-a, zaś plastiki we wnętrzu można było określić jako badziewne. Takiego zarzutu zdecydowanie nie da się postawić jej następcy, który - poza dużo lepszą jakością plastików i bardziej "osobową", samonośną konstrukcją - jest do tego dużo ładniejszy. Tak - Sorento II najzwyczajniej w świecie mi się podoba, co w połączeniu z pozostałymi zaletami zapewnia szóstą pozycję.

5. Mazda CX-5

Żródło: http://www.nydailynews.com/autos/latest-reviews/crossover-clash-honda-cr-v-mazda-cx-5-jeep-cherokee-article-1.2542190
Skoro jesteśmy przy stylistyce... Spójrzcie na to. Po prostu spójrzcie. CX-5 - tak, jak w zasadzie wszystkie obecnie produkowane modele Mazdy - jest najzwyczajniej w świecie piękna. Serio - nie mogę się na nią napatrzeć. Jednak sam wygląd to za mało. Na szczęście kompaktowy SUV Mazdy oferuje więcej: bardzo chwalone silniki SKYACTIVE, niezły komfort jazdy, przyjemne wnętrze i, jak się zdaje, zupełnie satysfakcjonujący bagażnik. Jeździłbym. Przynajmniej jako piątą z tej listy.

4. Jeep Grand Cherokee WJ

Żródło: http://www.autoblog.com/buy/2000-Jeep-Grand+Cherokee/
Jeszcze bardziej jednak jeździłbym Grand Cherokee drugiej generacji (swoją drogą ciekawe - drugie generacje zdają się tu rządzić). To zdecydowanie najbardziej męskie żelazo z tego zestawienia. I jako jedyne oferowane z silnikami V8, których dźwięk jest tak tłusty, że zatyka mi arterie cholesterolem. Ten właśnie dźwięk w połączeniu z wielkim bagażnikiem, całą masą charakteru i typową dla amerykańskich sprzętów budową typu "coś tam sobie stuka, jakaś kontrolka świeci, ale samochód ciśnie dalej i nie zamierza się zatrzymywać" sprawia, że mój ulubiony (poza pierwszym Wagoneerem) Jeep ląduje zaraz za podium. A gdybym miał wybierać wyłącznie sercem, miałby sporą szansę znaleźć się jeszcze wyżej.

3. Toyota RAV4 Hybrid

Źródło: http://fullhdpictures.com/toyota-rav4-hybrid-hq-wallpapers.html/toyota-rav4-hybrid
Trudno o większy kontrast między wielkim, twardym Jeepem a kompaktową Toyotą z hybrydowym napędem. A jednak to RAV4 Hybrid trafia na najniższy stopnień podium. Dlaczego? Po pierwsze - od dawna bardzo sobie cenię hybrydy i nie mam zamiaru się z tym kryć. Poza kwestią emisji (wjedziesz bliżej centrum w wielu europejskich miastach!) jest to nader oszczędne a jednocześnie zaskakująco solidne rozwiązanie - przynajmniej w japońskim wydaniu. Niezawodność kolejnych generacji Priusa każe przypuszczać, że i z "RaFałem" nie będzie inaczej. Poza tym miałem okazję przejechać się Aurisem w hybrydzie i podobało mi się. Tak, to wybór bardziej z rozsądku niż z lędźwi, jednak lubię rozsądek. I lubię hybrydowe Toyoty.

2. Volvo XC90 (obecna generacja)

Żródło: http://www.motortrend.com/news/2016-volvo-xc90-first-drive/#2016-volvo-xc90-t6-front-three-quarter-in-motion-02
To auto miało wygrać tego topsryliona. Miało go wygrać mimo horrendalnych cen, jedynie 4-cylindrowych silników i chorób wieku dziecięcego, takich, jak notorycznie padający wyświetlacz tablicy rozdzielczej, przez co kierowca pozbawiony zostaje prędkościomierza, obrotomierza i całej reszty. Wierzę jednak, że Szwedzi (no dobra, finansowani przez Chińczyków, ale nadal Szwedzi) szybko poradzą sobie z tymi niedociągnięciami a XC90 stanie się tym, czym stać się powinien: królem klasy dużych SUV-ów. Wnętrze, zaprojektowane według najlepszych skandynawskich wzorców, jest najzwyczajniej w świecie genialne. Bagażnik pomieści cały sprzęt i jeszcze zostanie trochę miejsca. Do tego w ofercie jest hybryda. No i (tak, przyznaję, jestem fanbojem, przepraszam), to jest Volvo.

Dlaczego zatem zajęło drugie, a nie pierwsze miejsce?

Gdyż albowiem...

1. Lexus RX400h

Żródło: http://www.envisionauto.com/listing/2008-lexus-rx400h-hybrid-awd-ultra-luxury#prettyPhoto[pp_gal]/2/
Nie, nie jest piękny, choć w takim kolorze, jak na zdjęciu, nie wygląda źle. Nie, nie jest szczytem luksusu, choć w zasadzie niczego mu nie brakuje. Ale jest dokładnie tym, czego oczekiwałbym od samochodu tej klasy: wygodną, pojemną landarą, która komfortowo i całkowicie niezawodnie przewiezie mnie ze sprzętem w praktycznie dowolne miejsce, ja zaś po przebyciu dowolnie długiej trasy nie wysiądę z niej zmęczony. A biorąc pod uwagę to, jak fantastycznie jeździło mi się Lexusem GS300, jest szansa, że nie chciałbym wysiadać w ogóle. Do tego, dzięki toyotowskiemu napędowi hybrydowemu, rachunek na stacji byłby nieco mniej bolesny, niż sugerowałaby umieszczona pod maską sześciocylindrówka. Wszystko to - wygoda, przestrzeń, uczciwy bagażnik, niezawodność i solidność oraz dopracowany hybrydowy napęd - sprawia, że gdybym miał jeździć SUV-em, za to dowolnym, odpowiedź byłaby tylko jedna: Lexus RX400h pierwszej lub drugiej generacji.

Jeździłbym jak ch... nnno, jak cholera.