środa, 3 grudnia 2014

Długodystans: Madzia - 323 lajki, 234 tysiące

Dziędobry.

Niedawno na mym prestiżowym, multiinterfejsowym fąpażu pojawił się 323 lajk (oszałamiający rezultat jak na nieco ponad 2 lata, w związku z czym doszedłem do wniosku, że można uczcić ten wiekopomny moment kolejnym odcinkiem sagi pt. "Madzisława rdzewieje i jeździ dalej".

Około 2 tygodni temu na liczniku przebiegu Madzi po raz kolejny pojawiły się trzy zera. Konkretnie po raz dwieście trzydziesty czwarty.


Jak na ponad 17-letnie jeździdło nie jest to może zbyt zdumiewający wyczyn, jednak fakt, że Madzisława nadal bez marudzenia spełnia swoją funkcję generując przy tym nader rozsądne koszta, cieszy mnie niezmiernie. Na dodatek funkcja owa, jak już wielokrotnie wspominałem, została rozszerzona o wożenie mojego potomstwa płci męskiej, sztuk raz. Z zadania owego zbliżająca się do pełnoletniości Japonka (zwrot ten brzmi nadspodziewanie zachęcająco) wywiązuje się nadspodziewanie dobrze - Młodzież vel Jamochłon vel Mlol prawie za każdym razem zasypia snem sprawiedliwych już w kilka chwil po ruszeniu. Inna rzecz, że udaje mu się to praktycznie w każdym środku lokomocji, co zresztą bardzo mnie raduje.

Wracając do kwestii kosztów - niedawno przyszło mi wyasygnować kwotę celem dalszej bezproblemowej eksploatacji oraz (wreszcie) przejścia przeglądu. Przede wszystkim - opony. Letnie Continentale zostały zutylizowane już pod koniec zeszłego roku, zaś na zimowych Dębicach przejeździłem prawie cały bieżący rok, łącznie z grubymi lipcowo-sierpniowymi upałami, po czym okazało się, że są... ledwie o 3 lata młodsze od samej Madzi. Jeździłem na 14-letnich gumach. Zimowych. Latem. Give-a-fuck-o-meter reads zero. Jednak zarówno resztki zdrowego rozsądku jak i pojawienie się przychówku oraz odrobina wolnej gotówki spowodowały przyspieszenie decyzji o wymianie opon na nowe. Jako, że nie planuję w sezonie śnieżno-błotnym opuszczać szeroko pojętych rejonów miejskich, zaś - powiedzmy sobie szczerze - Madzisława zostanie z nami jeszcze z rok, maksymalnie dwa (coraz częściej pojawia się potrzeba nieco większej przestrzeni), wybór padł na niedrogie ogumienie całoroczne. Zakupiono, zamontowano, jest. A jeździ się w zasadzie tak samo. Tylko ciszej - zimowe Dębice hałasowały jak złe. Po oponach przyszedł czas na ogarnięcie mechaniczne elementów podwozia - zawieszenie długo wytrzymywało jazdę po polskich parodiach dróg i w końcu zaczęło dawać znać o swym wymęczeniu donośnymi stukami. Odzywać się jęły także przeguby - ich terkotanie słychać było prawdopodobnie na Podkarpaciu. W końcu westchnąłem, przewróciłem oczami, sięgnąłem głębiej do kieszeni i po zostawieniu w warsztacie ok. 1/3 wartości jeździdła mogę cieszyć się jazdą samochodem z w pełni sprawnym układem jezdnym. Oraz podbitym przeglądem.

Czasami jednak daje się też coś zrobić bezkosztowo.


Kilka miesięcy temu na Złomniku pojawił się konkurs, gdzie główną (i jedyną) nagrodą były żarówki Philips Color Vision. Części konkursu były trzy, w każdym do wygrania po komplecie (2 szt.) Philipsów. Jako, że nieźle radzę sobie z rozpoznawaniem idiotycznych żelaz po takim czy innym szczególe, w drugiej odsłonie to ja zabezpieczyłem sobie żaróweczki. Do wyboru było kilka kolorów - ja oczywiście wybrałem oldskulowo-francusko żółte, co przełożyło się na dłuższe oczekiwanie, gdyż najwyraźniej wszyscy laureaci (a konkursów było kilka na kilku blogach) zażyczyli sobie właśnie takich. Jakoś się im nie dziwię. W końcu żarówki dotarły, po czym zostały zalogowane w schowku i tam spędziły kilka kolejnych tygodni. Niedługo wcześniej zainstalowałem nowe Tungsramy gdyż stare żarówki nie wydały, i - poza tym, że miałem już świeży komplecik - zwyczajnie nie chciało mi się dłubać ponownie, choć przyznaję, że w przypadku Madzisławy (i zapewne większości samochodów z tamtych lat) wymiana jest nader prosta. W końcu jednak zebrałem się... i są.

I świecą. 

Czy na żółto? Trudno orzec. Na pewno daleko im do znanej ze starszej francuzczyzny "żółci selektywnej". Jednak pod odpowiednim kątem widać żółte pobłyski. Najlepiej zaś są widoczne... odbijając się w zadzie poprzedzającego samochodu.

Umyśliłem zatem, że lepiej będzie widać ich kolorystykę po zmroku, dlatego wczoraj udałem się do myjni celem przygotowania jeździdła do sesji zdjęciowej...


...po czym zamontowałem z powrotem zdemontowane do napraw słoneczka (tylko na jedną stronę, gdyż zabrakło mi trytytek a na Statoilu nie mieli - widać za mało prestiżowe jak na najdroższą stację w mieście), znalazłem zaciszne miejsce do pstrykania, rozstawiłem statyw, zainstalowałem aparat i jąłem strzelać.


Jak się okazało, bardziej na żółto świecą uliczne latarnie, co sprawia, że z philipsowej żółci nie zostaje nic.A może to kwestia moich umiejętności fotograficznych.

Ważne jednak, że Madzia nadal jeździ. I jeszcze pojeździ.

Tymczasem czekam z aparatem na przebieg 234567.

15 komentarzy:

  1. Życzę jej co najmniej 323 tysięcy.

    OdpowiedzUsuń
  2. Swoją drogą to też ostatnio zamontowałem żółte Philips-y (też dostałem za frytki) i mam podobne odczucia. Jedyny moment, że faktycznie widać ten żółty odcień to odbicie na zderzaku poprzedzającego mnie samochodu.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jeju, ona ma maluchowskie Słoneczka! Mimo że dedykowane do auta z lat 70, pasują do niej!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie do końca maluchowskie, to 13" a Kaszlak miał 12". I owszem, pasują! Tylko na trytytki trzeba je mocować. A to strasznie upierdliwe jest.

      Usuń
  4. "...Madzisława zostanie z nami jeszcze z rok, maksymalnie dwa (coraz częściej pojawia się potrzeba nieco większej przestrzeni),..."

    Taa przestrzeni... przyznaj sie, prestiżu się chce! Jakiegoś SUVa albo crossovera ;) :D

    A Maździe życzę kolejnych tysięcy kilometrów :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Jak to się stało, że ten wpis mnie jakoś umknął?!
    Oczywiście gratuluję dotychczasowych doświadczeń z uczciwym żelazem, jednocześnie życzę dalszych! BTW - słowo klucz: KONSERWACJA! ;-)

    OdpowiedzUsuń
  6. Czyżby kolejny dzidziuś ? zdecydował o braku przestrzeni?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie - po prostu żeby przewieźć duży wózek (gondola) trzeba złożyć cały tył i fotelik się już nie mieści.

      Usuń
  7. Jest nas dwóch w Warszawie z 323. Kupiłem wczoraj taka :)
    Pozdro, garwanko

    OdpowiedzUsuń
  8. Mowa oczywiście o 323 p.

    OdpowiedzUsuń