Ostatnio wspominałem mój pierwszy bas. Ten, od którego wszystko się zaczęło. A jako, że nie miałem ostatnio okazji pograć dłużej na niczym nowym (przynajmniej dla mnie), przyszła pora przedstawić ten, który pojawił się jako drugi.
Było lato 1996. Miałem 17 lat, nieco ponad roczny staż z basem w łapie a w głowie pełno mrzonek o tym, że świat stoi przede mną otworem (owszem, stał - tyle, że teraz jestem świadom, co to był za otwór). Mając do dyspozycji jedynie coraz bardziej niedomagającą (w dużej mierze dzięki mnie samemu) enerdowską Musimę stwierdziłem, że bardzo, bardzo chciałbym coś lepszego. Moim wymarzonym basem był podówczas Music Man Sting Ray (o Alembicach dowiedziałem się dopiero niedługo później), ale miałem też dostępniejsze cenowo marzenia, konkretnie zaś Ibaneza Roadstera - takiego, jakiego udało mi się zdobyć dopiero niemalże dekadę później. Niestety, choć znalazłem taki bas (i to w cenie, która dziś zdałaby się absurdalnie niska), znikł on zanim zapadła finalna decyzja o zakupie. Na szczęście jednak byłem skłonny poprzestać (tymczasowo) na czymś dostępnym wtedy od ręki - konkretnie na nowiutkim, kupionym w nieistniejącym już teraz sklepie Hołdysa Zaku B4.
Nieco już zapomniana marka Zak była niczym innym, jak znakiem towarowym, którego używał Mayones, głównie w modelach przeznaczonych na eksport. W sumie trudno się dziwić - ktoś kiedyś nader trafnie zauważył, że nadać firmie produkującej gitary nazwę Mayones to tak, jak nie trafić byka w dupę kontrabasem. Na szczęście w ciągu kilku ostatnich lat gdańska manufaktura wykonała tak niesamowity skok, że jakość jej produktów zamyka usta wszystkim tym, którzy mają ochotę skomentować samą markę. I to na całym praktycznie świecie.
Co wcale jednak nie znaczy, że w latach 90. było z tym źle.
Już 20 lat temu Mayones produkował instrumenty, które mogły równać się jeśli nie z najlepszymi, to z czołówką peletonu. Oczywiście chodzi tu o modele z górnej półki, które zresztą były wtedy wzorowane na najmodniejszych wówczas gitarach i przede wszystkim basach - nowoczesnych, wykonanych z egzotycznych drewien i uzbrojonych w aktywną elektronikę (kilka lat później miałem zresztą również takie właśnie basiwo). Jednak i bazowe modele, a do takich zaliczał się B4, miały co nieco do zaoferowania w swej klasie cenowej, wówczas zamykającej się w przedziale 600 - 800 zł.
Zak B4 kosztował nieco powyżej sześciu stów - warto pamiętać, że było to sporo więcej, niż dzisiejsze 600 zł, jednak nadal można było określić go jako tzw. instrument budżetowy. Zresztą w tamtych latach klasa ta była niezwykle skromnie reprezentowana - Cort dopiero wchodził na nasz rynek, sprzęty made in China pojawiły się dopiero kilka lat później i początkowo prezentowały wręcz dramatyczny poziom, zarówno pod względem brzmienia, jak i jakości wykonania, natomiast wciąż dostępne były (głównie na rynku wtórnym) niedobitki instrumentów z tzw. demoludów. Jedyną realną konkurencją były znane ze swej alternatywnie pojmowanej jakości wyroby Mensfelda (który, tak, jak Rybski, wyemigrował później do Stanów i ponoć nadal struga) oraz tanie wersje Hohnerów sprzedawane pod marką Rockwood. Dlatego oferta Mayonesa spotkała się z bardzo ciepłym przyjęciem. I w sumie trudno się dziwić - były to zupełnie uczciwe sprzęty.
Konstrukcja B4 była dość prosta: do olchowego korpusu przykręcany był klonowy gryf z dwuoktawową, klonową lub palisandrową podstrunnicą (w późniejszych wersjach zdarzało się też m.in. wenge). Pasywne przystawki występowały w dwóch odmianach - tradycyjny układ JJ lub, tak, jak w moim egzemplarzu, odwrócony "split" (czyli przystawka typu Precision) przy gryfie i humbucker zrobiony z dwóch przylegających do siebie singli przy mostku. To ostatnie rozwiązanie było ewidentnie wzorowane na Twin-J produkcji MEC, stosowanych w Warwicku Fortress MasterMan (jeden z chyba dwóch akceptowalnie brzmiących Warwicków, jakie kiedykolwiek słyszałem), z tym że tu przede wszystkim przystawka była pasywna i - niestety - nie miała funkcji rozłączania cewek. Do tego pasywna elektronika w układzie vol-vol-tone (czyli osobne potencjometry głośności dla każdej z przystawek i "ogólny" ton, który służył do obcinania góry), prosty mostek typu "blaszka" i solidne klucze wyprodukowane przez niemiecką firmę Schaller.
Estetyka była typowa dla lat 90: dość nowoczesne, nieco ostre kształty, bardzo ładna główka w układzie 2+2 i wybór kilku wyrazistych kolorów. Mój B4 był miał deskę wykończoną ślicznym blueburstem (granatem ściemniającym się na brzegach), doskonale komponującym się z klonową podstrunnicą ozdobioną ewidentnie wzorowanymi na Spectorze markerami. Pamiętam, jak ogromną przyjemnością było dla mnie samo patrzenie na ten bas.
Granie też sprawiało sporą frajdę.
Pierwszym, co odróżniało Zaka od Musimy, była możliwość zrobienia naprawdę dobrego setupu. Struny dało się ustawić bardzo nisko, a dzięki przyzwoicie nabitym progom fretbuzz (brzęczenie strun o progi) utrzymywał się na całkowicie akceptowalnym poziomie. Drugą różnicą był większy rozstaw strun i bardziej płaski promień podstrunnicy, co było ogromną zaletą dla młodego wariata zapatrzonego w Wojtka Pilichowskiego i jego kciuk. Generalnie B4 był bardzo wygodnym basiwem, szczególnie na tle topornej Musimy.
Brzmienie też bardzo się różniło. Przede wszystkim dawało się zauważyć znacznie dłuższe wybrzmienie. Do tego bas brzmiał jaśniej, bardziej selektywnie. Niestety - co dało się zauważyć później, w miarę nabierania doświadczenia - nieco brakowało mu "ciosu". Absolutnie nie było źle, ale rewelacyjnie też nie. Dół owszem, był, ale nieco pozbawiony definicji, środek był trochę za mało zwarty, góra pozbawiona tzw. "szklanki", którą przecież charakteryzują się dobre basy z klonową podstrunnicą. Podejrzewam jednak, że główną winę ponosiły tu taniutkie przystawki i dość badziewny mostek. Kłopotliwe bywało również "odwrócone" umieszczenie przystawki gryfowej (tzw. "reversed P", z cewkami pod strunami D i G bliżej gryfu), które uniemożliwiało basikowi przekonujące udawanie Precisiona - jednak dzięki temu w momencie używania obu przystawek naraz (a tak grałem 90% czasu) brzmienie wyższych strun nie było tak nieprzyjemnie nosowe, jak w przypadku wielu basów z układem PJ lub PH i tradycyjnie umieszczonym gryfowym przetwornikiem.
Badziewne było też wykonanie niektórych detali - szczególnie gałek potencjometrów a zwłaszcza ich mocowania. Jedna z nich obluzowała mi się w czasie gry i pięknym lotem poszybowała w kierunku podłogi, za to później miałem spore kłopoty z ponownym przymocowaniem jej. Nie wiem, czy powodem była kiepskiej jakości śrubka czy wyrobiony gwint - dość powiedzieć, że już do końca mojej przygody z Zakiem nie udało mi się solidnie zainstalować nieszczęsnego pokrętła.
Mimo to bardzo miło wspominam Zaka B4. Był to bardzo wygodny, przyjazny w grze basik, na którym zagrałem trochę koncertów a nawet poczyniłem wczesne nagrania. Na setkę. Na czterośladzie. Tak, to były jeszcze te czasy. Później zaś nastała era piątek, jednak to osobna historia, którą już zresztą opisywałem.
A Musima? Została, głównie jako pamiątka coraz dawniejszych lat.
Tak, to zdjęcie już się tu kiedyś pojawiło |
Podsumowanie, czyli zady i walety:
Zak (czyli Mayones) B4 nie był może wybitnym instrumentem, jednak pełnił rolę, w której na polskim rynku w połowie lat 90. prawie nie miał konkurencji: był niedrogim, wygodnym basem dostępnym prawie każdemu młodemu plumkaczowi. Ładny i dzięki przyzwoitej ergonomii mało męczący w grze zachęcał do tego, czego każdemu początkującemu muzykantowi nigdy za wiele: do ćwiczeń. A brzmienie? Wystarczyłyby tak naprawdę lepsze przystawki i solidny mostek. A że wtedy było o nie trudniej niż dziś, to już zupełnie osobna historia.
Plusy:
* wygoda gry
* niezłe drewna
* estetyka
* niska cena
Minusy:
* kiepskie przystawki
* badziewny mostek
* przeciętna jakość wykonania
Czym go wozić:
Jako 17-letni młodzieniec woziłem Zaka zbiorkomem. Pokrowiec na plecy i w drogę. No chyba, że zdarzała się możliwość podrzutki ze strony gitarzysty, który miał... UAZ-a "Stonkę" (nie, nie żartuję). A dziś? Można go wozić choćby i pełnoletnim Cinquecento. Wszak 18-letnie dziś samochody zostały wyprodukowane w tym samym roku, w którym powstał mój B4.
A obecnie na czym grasz? Jaki sprzęt poleciłbyś? Chodzi mi o taki który sprawdza się w każdym typie muzyki, pomijam inne przestrojenia niż E A D G dla Havy Metal'owców. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńP.s. Rozumiem że na tej muszli nigdy nie grałeś :)
To, na czym gram, opisywałem tu:
Usuńhttp://bass-driver.blogspot.com/2012/07/basowisko-alchemia.html - moja główna broń, prawdziwa miłość, ma u mnie dożywocie, koniec, kropa.
http://bass-driver.blogspot.com/2013/06/basowisko-ibek-bezprozny.html - bardzo sympatyczny fretlessik, który kosztował mnie o wiele mniej, niż jest wart.
http://bass-driver.blogspot.com/2014/04/basowisko-precel-fernando.html - japoński Precelek firmy na F - ale nie Fender.
Co polecam? To zbyt ogólne pytanie. Wszystko zależy od preferencji grającego, gatunku muzyki itd. Choć jest jedna uniwersalna prawda: z dobrym Jazzem nie zbłądzisz.
A na muszli - palcami nie ;-)
Od niedawna śledzę Twojego bloga i nie zdążyłem jeszcze całego przejrzeć ale tymi linkami trochę ułatwisz mi poszukiwania.. za co dziękuję a jeśli chodzi o muszlę to pewnie najlepiej się gra kostką typu domestos hehe :) pozdrawiam
UsuńJeśli chcesz skupić się głównie na wpisach o tematyce basowej, korzystaj z etykiet, czyli tagów. Są pod każdym wpisem. Gdy klikniesz "bas", "gitara basowa" lub "basowisko", wyskoczą Ci wszystkie wpisy o tej tematyce.
Usuńwww.bassnude.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńJaki kurwa problem, co ty babo pierdolisz???
OdpowiedzUsuń