wtorek, 30 grudnia 2014

Na koniec roku, czyli podsumowanko 2014

No i rok nam się kończy. Już jutro Sylwester, zaś za niewiele ponad dobę zacznie się rok 2015. Co oznacza, że XXI wiek mamy już od 15 lat.

Borze Tucholski, ale ten czas zaiwania.

Wszystko to oznacza, że - jak co roku - nadszedł czas pewnych podsumowań.

Rok 2014 był dla mnie dość niezwykły - pełen zupełnie nowych wrażeń i doświadczeń. Najważniejszym wydarzeniem, zajmującym miejsce w ścisłej czołówce absolutnie najważniejszych wydarzeń mojego życia, było oczywiście zostanie ojcem. Wszystkich zainteresowanych informuję, że Młodzież rośnie zdrowo a czasem nawet pomaga mi w testach.




Zmiany - znacznie mniej istotne, ale zauważalne dla wprawnego oka i ucha - zaszły też w mym instrumentarium. Pożegnałem się z Geddym, a jego miejsce zajął 34-letni Fernandes, doskonale udający Precisiona.


Opisując go, narzekałem na kiepskiej jakości oryginalną przystawkę. Powód do owych narzekań jest już nieaktualny - pewien czas temu jej miejsce zajął przetwornik Fender Original P-Bass, który sprawił, że bas z przyzwoitego stał się świetny.


Podziękowania dla Maciejqa za pomoc!
Poza tym - ograłem kilka basów, powspominałem dwa inne, rozpocząłem dwa nowe cykle (gęba i paluchy oraz basista się bawi), wziąłem udział w 3 rajdach, obserwowałem 3 inne i przetestowałem 14 samochodów. Jeden z nich wylądował na boku. Nie z mojej winy. Ale i tak bawiłem się świetnie.



Udało mi się także wygrać pewien konkurs, dzięki któremu jeden z tych 14 samochodów mogłem poznać dokładniej, spędzając bardzo sympatyczny weekend za kierownicą Dacii Duster.


Własne jeździdło wciąż pozostaje to samo - Madzia mimo postępującego wieku, przebiegu i korozji wciąż trzyma się mocno. Po ostatnich naprawach, które objęły zużyte elementy zawieszenia, pojeździ jeszcze sporo, oświetlając drogę wygranymi w innym konkursie (tym razem u Złomnika) żółtymi Philipsami i cały czas dzielnie wożąc sprzęt.




Niestety, rok, a szczególnie jego końcówka, przyniósł również smutne chwile. W nocy z Wigilii na pierwszy dzień Świąt swój ziemski tron opuścił Król Euzebiusz. Nie wiem, ile miał lat - trafił do mnie kilka lat temu już jako dorosły kłapouch. Przez długi czas był przeuroczym kompanem (również dla czujących przed nim słuszny respekt trzech kocich pań). Niedługo przed świętami zaczął wyglądać na osowiałego, był mniej ruchliwy, jedynie jak zawsze hałasował poidełkiem (oczywiście w środku nocy). Chciałem zabrać go do weta zaraz po świętach. Nie zdążyłem.

W sobotę zaraz po świętach spoczął w miejscu, w którym zawsze był najszczęśliwszy, wśród drzew i trawy.




Pozostając w tematyce pożegnań - pod koniec maja opuściłem zespół, z którym grałem przez prawie 9 lat, nagrałem 2 płyty pod dwoma różnymi szyldami (rockowo-autorskim i symfonicznym) i odwiedziłem Chicago. Decyzja była trudna, ale... nie żałuję. Czasem przychodzi czas, i tyle.

Tak, ten rok był trudny. Ale też ciekawy. I w gruncie rzeczy dobry.

Do zobaczenia w następnym.

2 komentarze:

  1. A ja co, gdybym cokolwiek napisał w tym roku to miałbym prawo do podsumowań, a tak to...
    Sprzedałem swoją Renatkę, niech służy dobrze. Obecnie wożę się żółto-czerwonymi Mercedesami z szoferem. Wyposażyłem się nadto w Yamahę CS1x i Novation MiniNovę zwane dalej Anastazją i Izabelą. Też bowiem jestem tzw. muzykiem.
    Szczęścia i zdrowia!

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja udowodniłem kilka razy w tym roku, że nie jestem robotem! Na zdrowie! Zdrowaśki! Niech wam jeździ.

    OdpowiedzUsuń