W życiu nie zawsze można mieć wszystko. Czasem trzeba iść na kompromisy. Poprzestać, że tak powiem, na małym. Często zaś na taki kompromis trzeba iść w kwestii motoryzacyjnej.
Powiedzmy sobie szczerze: nie każdy potrzebuje dużego samochodu z wielkim bagażnikiem i ogromem miejsca w środku. W niektórych sytuacjach - choćby w miastach z ilością miejsca do parkowania odwrotnie proporcjonalną do szerokości bocznych uliczek - mniejsze toczydła wręcz radzą sobie dużo lepiej. A od dziesięcioleci jednym z czołowych ekspertów w dziedzinie tego typu aut jest Fiat.
Kilka dni spędzonych z Pandą pierwszej generacji było dla mnie czystą przyjemnością: choć niedomagała bezstopniowa skrzynia biegów, włoskie pudełko rewelacyjnie spisywało się w ruchu miejskim, jednocześnie dostarczając masę frajdy. Zwrotność, łatwość manewrowania i idealna widoczność we wszystkie strony z nawiązką rekompensowały marne osiągi wynikające z powoli dogorywającej skrzyni i nieco dziwną (choć podobno typową dla starszych Fiatów) pozycję za kierownicą.
Nieco wcześniej miałem okazję bujnąć się dookoła bloku najpopularniejszą w Polsce (bo przecież lokalnie produkowaną) Pandą 2. Nie zrobiłem wtedy żadnych zdjęć (były to jeszcze prehistoryczne czasy przed odpaleniem BzK), co uniemożliwiło późniejsze uskutecznienie wpisu, jednak pamiętam, że "dwójka" okazała się całkiem przyjemnym jeździdełkiem, w którym - tak, jak w pierwszej generacji - formę podporządkowano funkcji.
Jak zatem ma się aktualna, trzecia odsłona Pandy do swych zacnych poprzedników?
Pierwszym, co rzuca się w oczy w przypadku miejskiego Fiacika, to ewidentne nawiązania stylistyczne do poprzedniej generacji. Proporcje są niemal identyczne, tak samo też rozwiązano tylne słupki z małymi okienkami i pionowo umieszczonymi światłami. Mimo różnic wynikających z pozaokrąglania krawędzi, cała bryła sprawia wrażenie wziętej wprost z Pandy 2.
Nieco więcej różnic znajdziemy we wnętrzu.
Tak, jak i na zewnątrz, również w środku stylistyka została oparta na motywie zaokrąglonego kwadratu. Pojawia się on praktycznie wszędzie: w takim właśnie kształcie są prędkościomierz, obrotomierz i umieszczony między nimi ekran, tak uformowane obudowy mają też pokrętłanawiewów. Motyw powtarza się nawet na kierownicy.
Od stylistyki ważniejsza jest jednak przestrzeń i ergonomia, które można skwitować jednym zdaniem: jest dobrze, ale nie beznadziejnie.
Za kierownicą siedzi się jak na krześle. Szczególnie po oparciu lewej stopy na przeznaczonej do tego podpórce pozycja jest zdecydowanie pionowa. Zwolennicy bardziej typowo "samochodowego" ułożenia swego ciałokształtu nie będą tu zadowoleni. Na szczęście pedały są dobrze rozmieszczone, zaś podwyższone umiejscowienie dźwigni zmiany biegów okazuje się niemal idealne. Do tego miejsca powinno wystarczyć dla większości w miarę normalnie zbudowanych ludzi.
Z tym ostatnim niestety dużo gorzej jest z tyłu. Nie trzeba nawet daleko odsuwać przednich foteli, by okazało się, że pasażerowie tylnej kanapy nie bardzo mają co zrobić z nogami. Na pocieszenie pozostaje spora ilość przestrzeni nad głową, co czyni drugi rząd w Pandzie idealnym miejscem do przewozu pozbawionych nóg pasażerów w kapeluszu. Lub z wodogłowiem.
Niewiele więcej przestrzeni oferuje bagażnik.
Powiedzmy sobie szczerze: żadne auto tej klasy nie jest idealnym wyborem dla wożącego sprzęt basisty (przynajmniej póki chcemy korzystać z tylnej kanapy) a Panda nie jest tu wyjątkiem. Wciśnięcie standardowego basu do kufra nie wchodzi w grę, zaś odziany w miękki pokrowiec obrzyn wchodzi niemalże na wcisk. Nie zdążyłem niestety sprawdzić, czy basiwo z główką wejdzie wzdłuż po złożeniu opcjonalnie dzielonego oparcia kanapy - przypomnę jedynie, że do Twingo III wchodzi bez problemu (w czym pomaga powstająca wtedy płaska powierzchnia) zaś w VW Up! i Skodzie Citigo trzeba złożyć całe oparcie, gdyż bas da się wcisnąć tylko na skos.
Wiadomo jednak, że samochód, aby mógł pełnić funkcję przewozu ludzi i sprzętu basowego, musi przede wszystkim być zdatny do przemieszczania się. A Panda przemieszcza się całkiem sprawnie.
Egzemplarz, którym miałem okazję bujnąć się po dzielni, wyposażony był w podstawowy, a jednocześnie najpopularniejszy silnik stosowany w tym modelu: pamiętającą czasy parazaurolofów i Donatelli Versace sprzed pierwszej operacji plastycznej 69-konną rzędową czwórkę o pojemności 1.2. Dostępne są też dwie inne jednostki, ale trudno je polecić: dwucylindrowy TwinAir pali gargantuiczne ilości paliwa przy próbie jazdy z prędkością wyższą od przemieszczania się kontynentów a do tego mocno winduje cenę małego Fiata, zaś miewający problemy z łańcuchowym rozrządem diesel 1.3 dostępny jest wyłącznie w groteskowo drogich odmianach z napędem na cztery koła. Na tym tle prehistoryczny silnik 1.2 jawi się jako jedyny sensowny wybór. I w sumie dobrze, gdyż produkowana od eonów jednostka jest bezproblemowa, zaś kazdy lokalny Cytryn & Gumiak są w stanie rozkręcić ten silnik a następnie skręcić go z powrotem po pijaku (co akurat nie jest w ich przypadku niczym niezwykłym), w środku nocy, z zamkniętymi oczami. Przy pomocy zębów i zwieraczy.
Mam tylko nadzieję, że najpierw używają zębów.
Najciekawsze jest jednak to, że mimo niezbyt imponującej mocy Fiacik całkiem żwawo odpycha się od asfaltu.
69 KM to - abstrahując od ze wszech miar pozytywnych skojarzeń - niezbyt wiele. Na szczęście Pandzie tyle wystarcza - przynajmniej tak długo, jak nie wpadnie nam do głowy przejechać się trasą szybkiego ruchu. Po części dzięki niewysokiej masie, a po części za sprawą odpowiednio dobranych przełożeń dynamika przy prędkościach miejskich wręcz zaskakuje. Mały Fiat ochoczo wyrywa do przodu, wydając jednocześnie typowe dla włoskich silników entuzjastyczne dźwięki. Dopiero przy próbie nieco szybszej jazdy napęd wyraźnie traci animusz jasno dając do zrozumienia, że jazda po autostradzie byłaby męcząca zarówno dla niego, jak i dla kierowcy.
Zupełnie udane okazuje się również zawieszenie - mimo prostej konstrukcji udało się je zestroić tak, by pasażerowie nie odgryzali sobie języków (własnych, nie nawzajem) na byle wyboju a jednocześnie w taki sposób, aby samochód nie podpierał się lusterkami przy co mocniejszym skręcie. Oczywiście nie dało się do końca zniwelować wpływu krótkiego rozstawu osi i kół na prowadzenie i komfort, ale ogólnie podwozie Pandy można ocenić na plusik. Przynajmniej tak długo, jak nie próbujemy zawrócić w ciasnej alejce, licząc na to, że malutkim jeździdłem da się wykręcić na raz. Otóż niestety - wbrew papierowym danym - nie da się. Tam, gdzie bez większych problemów łamię się niemal 5-metrowym Skanssenem, Pandą trzeba było zawracać na 3 razy.
Pozostaje jeszcze kwestia cennika. W przeciwieństwie do drugiej generacji miejskiego Fiata, Panda 3 produkowana jest we włoskim Pomigliano d'Arco, co niestety wpłynęło również na ceny auta - przynajmniej na początku produkcji, gdy nowa Panda okazała się nagle jedną z droższych propozycji w klasie. Teraz, po kilku latach od debiutu, ceny znów są atrakcyjne. Dotyczy to jednak tylko wersji z silnikiem 1.2 - ale, jak już wspomniałem, jest on jedynym sensownym wyborem. Poza tym możliwość kupienia Pandy w najlepiej wyposażonej wersji za kwotę, która u znacznej części konkurentów dopiero otwiera cennik, jest całkiem mocnym argumentem.
Podsumowanie, czyli zady i walety:
Fiat Panda 3 jest całkiem przyjemnym, niewielkim toczydełkiem. Dynamika podstawowej wersji silnikowej jest całkowicie wystarczająca do miejskich zastosowań, ceny (o ile pozostaniemy przy tymże silniku i nie zaszalejemy z opcjami) okazują się całkiem przystępne, zaś komfort jazdy powinien zadowolić wszystkich, którzy zdają sobie sprawę z tego, że jest to niedrogie, miejskie autko ze wszystkimi jego ograniczeniami. A że ja w tym segmencie wolałbym tylnosilnikowe Twingo - to już kwestia preferencji.
A czemu dla studenta? Wszak który wykładowca w czasie sesji nie słyszał niezliczone ilości razy "pan da 3"...
Plusy:
- dynamika przy miejskich prędkościach
- sensownie zestrojone zawieszenie
- przyjemna stylistyka
- nieskomplikowana budowa ułatwiająca naprawy
- ceny wersji z podstawowym silnikiem
Minusy:
- słaba, jak na małe auto, zwrotność
- taka sobie pozycja za kierownicą
- bardzo mało miejsca na nogi z tyłu
- mikry bagażnik
Do bagażnika Pandy wejdzie odziany w miękki pokrowiec bezgłówkowy basik w typie Hohnera The Jack. Jeszcze lepszy byłby pagaj w typie Steinbergera. Jednak, biorąc pod uwagę to, co można dostać w cenie nowej Pandy 3, niewielki Fiacik nie jest samochodem dla basisty. Za to wokalistka zapewne byłaby zadowolona.
Wydaj mi się jednak, że poprzednia wersja Pandy II miała jednak zgrabniejsza sylwetkę, bardziej dynamiczną, natomiast III jakkolwiek zachowała poprzednie założenia, to niestety przypomina mi nieco nadmuchaną bułę.
OdpowiedzUsuńOwszem, mi też się bardziej podabała, ale aktualną warto pochwalić za spójność (motyw zaokrąglonego kwadratu itd.).
UsuńHmm, z paroma rzeczami się nie zgodzę :)
OdpowiedzUsuńCo do zwrotności - może to wrażenie, ale 9m średnica skrętu co zupełnie przyzwoicie - Toyota Aygo, Skoda Citigo mają podobne. Twingo 3 z racji posiadania napędu na tył skręca ciaśniej ( 8m ).
Co do trwałości diesla 1.3 - znajomi mają jak najlepsze doświadczenia w samochodach służbowych. Mimo że silnik muli, to pali mało. Z napraw jakie powtórzyły się w kilku samochodach to zawiódł ( dość szybko ) termostat, dodatkowo w jednym wyciągnął się łańcuch rozrządu, ale do naprawy udało się zrobić jeszcze sporo kilometrów. To czego ten silnik nie znosi najlepiej to zero-jedynkowa jazda.
Co do przewożenia basu - ja w małych autach po prostu stawiałem go w pokrowcu "na sztorc" za fotelem kierowcy - opierał się wówczas o podłogę i boczek drzwi. Przykładowo w pierwszej Skodzie Fabii wchodził tak Thunderbird w twardym kejsie ( choć lekko pod skosem ).
1. 9 metrów to bardzo przyzwoicie, ale w realu jakoś nie było tego widać. Jak napisałem - w miejscu, gdzie Skanssenem zawróciłem na raz (i to bez pomagania sobie pedałem gazu), Pandą musiałem na trzy.
Usuń2. Służbowe zazwyczaj nie pozostają w rękach firmy dłużej niż 2-3 lata. A właśnie po tym okresie zaczynają się zazwyczaj problemy z rozrządem. Poza tym łatwo ten silnik popsuć ze względu na bardzo nisko umieszczoną miskę olejową, co w połączeniu z małą pojemnością układu smarowania daje na naszych księżycowych drogach dość mordercze kombo. Do tego, prawdaż, absurdalne ceny wersji z tym silnikiem. Ale ogólnie dzięki za uwagi - wprowadziłem poprawki.
3. Ja jednak wolę bagażnik - choćby dlatego, że często wożę pasażerów. W Madzi basy rzeczywiście lądowały między fotelami a kanapą, ale zakup Volvo rozwiązał sporo problemów, które rodziło takie rozwiązanie.