"Panie, dziędziecka był miesiąc temu, więc łodefak mnie tu w ogóle z tym czymś."
No dobra, racja, był. Zapomniałem jednak o nim, więc nadrabiam równo miesiąc później.
W poprzednim odcinku niepoważnego cyklu mieliśmy do czynienia z kupionym na stacji benzynowej Żukiem. A jako, że polskie dostawczaki to parszywy wdzięczny temat, można wejść weń nieco głębiej (dowcipy "that's what she said" za 3...2...1...).
Można nawet powiedzieć, że to jedna i ta sama opowieść, gdyż Żuk i Nysa były ze sobą mocno spokrewnione.
Najpierw chwilka zadumy i garstka mglistych wspomnień.
Czy w ostatnich latach widzieliście Nysę w akcji? I nie mówię tu o modnych obecnie nostalgicznych tourbusach z gatunku "Poznawaj Warszawę Będąc Ubzdryngolonym Do Nieprzytomności" czy imprezowozach z wnętrzami na które zużyto cały magazyn LED-ów z lokalnego sklepu sieci Rapera i Czarnoksiężnika, służących do tego samego, co poprzednie, tylko bez elementu poznawania Warszawy. Chodzi mi o takie cywilne (no bo raczej nie milicyjne - te znajdziemy na zlotach), do zwykłego, codziennego targania ludności i cebuli (co niejednokrotnie jest jednym i tym samym). No właśnie, ja też nie. Żuki jeszcze funkcjonują, ale Nys w stanie "naturalnym" już się nie spotyka - nawet jeśli za naturalny uznamy stan wrastania pod płotem. Wygniły do szczętu. Prawdopodobnie winę tu ponosiły głównie niemalże chałupnicze metody wytwarzania, utrzymujące się w zasadzie do samego końca produkcji.
Dodać należy, że mówimy tu o najpopularniejszej, ostatniej odmianie, czyli 522. "Przejściowe" 521 chyba zupełnie przestały istnieć, zaś stare, "płaskonose" modele N57-N61 oraz 501 (GDZIE BYŁ PEUGEOT, JA SIĘ PYTAM) występują w pojedynczych egzemplarzach muzealnych lub - co najwyżej - zarejestrowanych jako zabytki i wyciąganych raz w roku na Rajd Żuka lub Nity.
O ile odpalą.
I to z tym ostatnim modelem - 501 - wiąże się pewne wspomnienie z lat dzieciństwa. Nie, nie jechałem taką (niestety), natomiast pamiętam egzemplarz, którym jeden z handlarzy przyjechał na bazarek przy Namysłowskiej. Sędziwa Nyska była ewidentnie zmęczona życiem, co nie powstrzymywało jej od dalszego dzielnego zarabiania na siebie. Oczywiście, mając we krwi tlenek żelaza już od najmłodszych lat, z fascynacją dokładnie obejrzałem ten wehikuł i do dziś pamiętam jednen szczegół: tylna oś była zawieszona nie tylko na resorach, ale również sprężynach. Jak żyję, nie widziałem nigdzie indziej takiego patentu. Nie wiem też, czemu miał służyć - może zwiększeniu ładowności, a może częściowemu wspomożeniu zajeżdżonych amortyzatorów. A może i jednemu i drugiemu.
Tak czy inaczej - tamtych Nys już zasadniczo nie ma. Na szczęście pozostały modeliki tłuczone przez rozmaitych producentów. Najładniejszą zaś chyba wersją był furgonik N59 wchodzący w skład zamkniętej już serii wydawnictwa DeAgostini.
O ile autka wytwarzane przez Chińczyka na zlecenie tej firmy bywały różnej jakości, o tyle Nysa naprawdę trzyma poziom. No dobra, powiedzmy, że jest to poziom polskiego budowlańca z tamtych lat (który, jak wiadomo, częściej trzymał poziom, niż pion), ale ogólnie rzecz biorąc naprawdę nie ma zdrady. Spójrzmy: świetnie oddane proporcje, ładnie odwzorowane chromy (w tym grill - tak samo koślawy, jak w oryginale), poza tym detale takie, jak kierunkowskazy, zawiasy czy klapka wlewu paliwa są na swoim miejscu. Jest nawet odsunięta szyba w przednich drzwiach.
Owszem, nie udało się uniknąć niedoskonałości: lewy przedni reflektor spogląda nieco w dół, z tyłu zaś rzuca się w oczy krzywy uchwyt drzwi i nieco odstająca w lewym dolnym rogu tablica rejestracyjna, ale... to tylko oddaje jakość wyrobów peerelowskiego przemysłu motoryzacyjnego.
Na szczególną pochwałę zasługuje za to podwozie.
Mamy tu nieźle odwzorowaną ramę (co nie było trudne, biorąc pod uwagę jej drabiniasty kształt) i zawieszenie (szczególnie podoba mi się tylny most z resorami, odlany tak, jakby był osobną częścią), zaś wał napędowy a w szczególności rura wydechowa to już naprawdę cios. Z tego, co do tej pory widziałem, to najlepsze podwozie ze wszystkich autek made by DeAgostini - i jedno z lepszych w ogóle.
Ogólnie rzecz biorąc, Nysa N59 z kolekcji "Perły PRL-u" zasługuje na spory plus. Nie jest może idealna, łatwo znależć kilka niedociągnięć, ale takie niedoskonałości były też na porządku dziennym w przypaku oryginałów. Na pewno - obok Wartburga 311 - jest jednym z najdokładniej odwzorowanych i najładniejszych samochodzików DeAgostini.
Póki co, stoi bezpiecznie schowana przed łapkami Młodzieża. Poziom odwzorowania detali wskazuje na ich delikatność - a tej niestety jeszcze brakuje memu dziedzicowi.
Póki co, stoi bezpiecznie schowana przed łapkami Młodzieża. Poziom odwzorowania detali wskazuje na ich delikatność - a tej niestety jeszcze brakuje memu dziedzicowi.
Swoją drogą - ciekawe, co stało się z mechanizmami Nys, których nadwozia uległy nieuchronnej w ich przypadku biodegradacji. Kto wie, może część z nich nadal służy... w Żukach?
Tak. Brak Nys jest zastanawiający, zwłaszcza że produkcja wygasła ledwo cztery lata wcześniej niż Żuka. Ale one takie więcy osobowe były, więc prestiż osobowy chyba je szybko wykończył. Od Żuka nie wymagano takiego prestiżowego nimbu.
OdpowiedzUsuńChyba przejdę się na okoliczny rynek rolny, żeby sprawdzić czy noc tam nie zostało. Jak zrobię zdjęcie to wyślę.
Znajoma firma sprzedająca jaja (hurt i detal) jeszcze kilka lat temu sprzedawała na targu właśnie z Nyski :) Potem targ ucywilizowano (murowany pawilon zamiast samochodów i budek).
OdpowiedzUsuń