Szukajcie a znajdziecie, jak to ktoś kiedyś gdzieś powiedział. Nie powiedział jednak, ile to szukanie ma trwać. Zdarza się bowiem, że człowiek szuka przez całe lata zanim znajdzie coś, co choćby w przybliżeniu przypomina to, czego poszukiwał.
Jak już wspominałem (kilkukrotnie), Ibanez dość niespodziewanie znalazł nowego właściciela, i to nie byle jakiego. Tym samym zostałem bez fretlessa. Co prawda niektórzy twierdzą, że na bezprogu "dzisiaj się nie gra", ale jako człowiek mający w serdecznym gdziesiu to, co mówią przelotne mody, a jednocześnie uważający grę na basie bezprogowym za jedną z niewielu naprawdę ogromnych przyjemności, których można zaznać w ubraniu, i tak rozpocząłem intensywne poszukiwania następcy.
Najpierw zainteresowałem się rozwiązaniami dość budżetowymi (choć niezłej jakości). Niestety, okazało się, że me wymagania w kwestii fretlessa poszły nieco zbyt wysoko w górę, bym miał bez poważniejszych zastrzeżeń zdecydować się na taki instrument. Były też inne pomysły, jednak brak możliwości ogrania (400 km w jedną stronę to sporo, jeśli nie masz pewności, czy się zdecydujesz) czy nagrania sensownych próbek spowodował, że i one zostały odrzucone.
Pojawiło się jednak jeszcze jedno ogłoszenie. Instrument nie zachwycał mnie pod względem estetycznym, ale był po pierwsze ciekawy, po drugie niedaleko (pod Warszawą), po trzecie zaś niewiele powyżej budżetu. Na tyle niewiele, że dałoby się go jeszcze troszkę naciągnąć.
Pojechałem zatem. I... wróciłem już z basem.
Pojechałem zatem. I... wróciłem już z basem.
Miałem już doświadczenia z wyrobami polskich lutników. Niektóre bardzo dobre, inne nieco mniej, ale nigdy nie schodziły poniżej pewnego poziomu. Do tego pan Jarosław Bąk - gdyż jego dziełem jest instrument, który finalnie zanabyłem - cieszy się sporym uznaniem, szczególnie w Małopolsce, gdzie działa jego pracownia pod nazwą Guitarmanus. Dlatego z tym większą ciekawością podążałem w umówione z dotychczasowym właścicielem miejsce.
I doprawdy, opłaciło się.
Zacznijmy jednak od wrażeń estetycznych.
Dzieło p. Bąka jest utrzymane w stylistyce lat dziewięćdziesiątych. W sumie trudno by było inaczej - wszak wizualnie bas jest wzorowany na wczesnych Ibanezach z serii SR. Nie jestem zbytnim fanem tej stylówy, ale też nie jest ona najgorsza. Jedyne, co tak naprawdę przeszkadza mi w wyglądzie, to główka, konkretnie zaś jej lekkie przechylenie w stronę niższych strun i wynikające z niego rozmieszczenie shallerowskich kluczy. Sprawia to, że końcówka struny A (w 5-strunowym basie znajdującej się dokładnie w osi symetrii instrumentu) od siodełka do klucza nie biegnie prosto, tylko zagina się nieco do góry (lub w lewo, jeśli patrzymy na bas stojący pionowo). Niby pierdółka, a jednak nieco razi mój zmysł estetyczny.
Zacznijmy jednak od wrażeń estetycznych.
Dzieło p. Bąka jest utrzymane w stylistyce lat dziewięćdziesiątych. W sumie trudno by było inaczej - wszak wizualnie bas jest wzorowany na wczesnych Ibanezach z serii SR. Nie jestem zbytnim fanem tej stylówy, ale też nie jest ona najgorsza. Jedyne, co tak naprawdę przeszkadza mi w wyglądzie, to główka, konkretnie zaś jej lekkie przechylenie w stronę niższych strun i wynikające z niego rozmieszczenie shallerowskich kluczy. Sprawia to, że końcówka struny A (w 5-strunowym basie znajdującej się dokładnie w osi symetrii instrumentu) od siodełka do klucza nie biegnie prosto, tylko zagina się nieco do góry (lub w lewo, jeśli patrzymy na bas stojący pionowo). Niby pierdółka, a jednak nieco razi mój zmysł estetyczny.
Ibanezowate kształty mają swoją zdecydowaną zaletę: wystrugany z jesionu bagiennego korpus jest przyjemnie wyprofilowany, co zdecydowanie wpływa na komfort gry. Ponadto bas nie waży ani za dużo, ani za mało (zbyt lekkie instrumenty często mają niezbyt długi sustain, co w przypadku fretlessa jest poważną wadą) i, co istotne, jest dobrze wyważony. Niestety, dość wierne trzymanie się designu oryginału pociąga za sobą też pewną wadę. Jest nią niezbyt fortunne umieszczenie gniazdka: siedzi ono dość głęboko pod kątem na brzegu korpusu, co nieco utrudnia trafienie końcówką kabla.
Równie wygodny co deska okazuje się klonowy gryf, przykręcony do korpusu za pomocą czterech niesymetrycznie rozmieszczonych śrub. Jest zauważalnie grubszy, niż wyścigowe wręcz szyjki Ibanezów SR, jednak jego wyprofilowanie sprawia, że świetnie leży w dłoni. Sama jego konstrukcja jest dość ciekawa. Co prawda gryfy klejone z kilku części, zazwyczaj nieparzystej ilości, tak, by klejenie nie przechodziło przez oś symetrii, są bardo często spotykane (wpływa to na stabilność szyjki), jednak poszczególne części biegną przez całą długość. Tutaj zaś środkowa część gryfu podzielona jest na dwie części - zaraz za główką zaczyna się pasek zrobiony z pięknego klonu wzorzystego. Przypomina to nieco fenderowskie rozwiązanie znane jako "skunk stripe" - pręt napinający gryf instalowany jest wtedy od tyłu, po czym wstawia się pasek ciemniejszego drewna - jednak po pierwsze jest ono stosowane w gryfach jednoczęściowych, tutaj natomiast mamy trzy części (jeśli środkową uznamy za całość), po drugie zaś w tym przypadku użyty został szerszy pasek wykonany z innej odmiany klonu. Muszę przyznać, że nigdy wcześniej nie spotkałem się z takim rozwiązaniem.
Oczywiście bardzo ważnym elementem każdego basu bezprogowego jest podstrunnica. Tutaj mamy płat pięknego hebanu z 24 klonowymi markerami. Co ciekawe, w rozmowie z p. Bąkiem, do którego zadzwoniłem wypytać o szczegóły konstrukcyjne, okazało się, że basiwo rozpoczęło życie jako progówka. Dopiero po latach jeden z właścicieli oddał sprzęt do innego lutnika celem przeróbki, która zresztą została wykonana bardzo przyzwoicie. Wyjaśnia to również, czemu na gryfie znajdują się duże, okrągłe markery pozycji, które nie za bardzo pasują do wyglądu fretlessa.
Inną ciekawostką, której dowiedziałem się podczas rozmowy, jest fakt, że umieszczone w hebanowych obudowach przystawki również zostały wykonane samodzielnie przez twórcę basu. Są to pasywne single (czyli przetworniki jednocewkowe), przekazujące sygnał do gniazdka przez również pasywną elektronikę składającą się z dwóch potencjometrów głośności i dwóch pokręteł obcinających tony wysokie - po osobnej parze dla każdej z przystawek.
A jak działa całość? Nie będę ukrywał: wyśmienicie.
Dzieło p. Bąka brzmi tak, jakby od początku było pomyślane jako bas bezprogowy. Brzmienie jest niezwykle śpiewne, szczególnie wtedy, gdy używamy jedynie przystawki mostkowej, do tego wyrównane we wszystkich pozycjach. W paśmie dominuje okrągły, ciepły niski środek, jednak nie brakuje ani niskich, ani wysokich częstotliwości. Po odkręceniu głośności obu przystawek na full bas traci nieco fretlessowego "miauknięcia", jednak brzmienie nadal pozostaje użyteczne. Mimo braku progów, zupełnie przekonująco odzywa się z kciuka. Nieco mniej przekonuje sound z samej przystawki gryfowej - jest nieco zbyt nosowy i mało wyrazisty, jednak takiego ustawienia i tak w zasadzie nigdy nie używam. Tu jednak oczywiście nagrałem i taką próbkę - żeby było jeszcze mniej ortodoksyjnie, użyłem do tego kostki, a w drugiej połowie próbki dopaliłem całość przesterem. No bo czemu nie?
Posłuchajcie zresztą sami.
1. Solo, przystawka mostkowa, odrobina pogłosu
2. Z podkładem, przystawka mostkowa
3. Z podkładem, obie przystawki
4. Z podkładem, przystawka gryfowa
5. Z podkładem, obie przystawki, kciuk, dobarwione chorusem
6. Z podkładem, przystawka gryfowa na 100% + mostkowa na ok. 25%, kostka, w drugiej połowie doprawione przesterem
7. Z podkładem, główna linia - przystawka mostkowa dobarwiona chorusem, do tego osobno dograne flażolety (przystawka mostkowa, chorus i pogłos) oraz dodatkowa wsoka partia w środkowej części zagrana kostką (obie przystawki + przester i phaser)Podsumowanie, czyli zady i walety:
JB
fretless (to brzmi nieco lepiej, niż bezprogowy Bąk), mimo tego, że
zaczynał życie jeszcze z progami, jest absolutnie rasowym, śpiewnym,
pięknie brzmiącym bezprogiem. To, co liczy się we fretlessie, czyli okrągły, ciepły sound oraz śpiewność i długie wybrzmienie, są dokładnie tym, czego szukałem. Najciekawsze jest to, że jeśli uznamy dzieło p. Bąka za kopię Ibaneza SR, jest ono znacznie lepsze od oryginału, zupełnie przecież niezłego - przynajmniej biorąc pod uwagę wszystkie egzemplarze serii Soundgear, jakie miałem w rękach. Tak naprawdę, charakter brzmienia przy grze z użyciem samej przystawki przy mostku jest nieco zbliżony do... Pedulli Pentabuzz. A to już jest naprawdę wysoka liga. Ciekawe, czy po polakierowaniu podstrunnicy (co mam w dalszych planach) podobieństwo jeszcze wzrośnie.
Póki co - jest dobrze tak, jak jest. Na tyle dobrze, że wynagradza mi to pewne estetyczne niedoskonałości. No i na statywie wreszcie niczego nie brakuje.
Póki co - jest dobrze tak, jak jest. Na tyle dobrze, że wynagradza mi to pewne estetyczne niedoskonałości. No i na statywie wreszcie niczego nie brakuje.
Plusy:
- świetne brzmienie (szczególnie z przystawki mostkowej)
- solidne wykonanie
- wygoda gry
- bardzo dobra cena
- niezbyt piękna główka
- niezbyt wygodnie umieszczone gniazdo
Trudno mi wymyślić idealny środek transportu dla tego instrumentu - wszak to polski bas, a wśród produkowanych w naszym kraju samochodów trudno znaleźć taki, który będzie dobrze pasował do tego wiesła. Niezłym wyborem byłby montowany przez pewien czas w Lublinie Peugeot 405, jednak idealne do transportu sprzętu kombi było wytwarzane jedynie we Francji. Poprzedni właściciel woził ten bas poliftowym Focusem II, ja jednak myślę, że przepastny bagażnik Skanssena będzie w tym przypadku optymalnym miejscem. Basik wejdzie tam bez problemu nawet w futerale, który dostałem w komplecie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz