poniedziałek, 1 października 2018

Eventualnie: gangsterzy i graty

Ten sezon był naprawdę gruby.

Tak naprawdę był chyba najgrubszy ze wszystkich sezonów, w których wziąłem mniej lub bardziej czynny udział. Łącznie udało się wystartować w dwunastu rajdach oraz pomóc w organizacji dwóch. I choć to jeszcze tak naprawdę nie wszystko (w tym roku mają być grane jeszcze przynajmniej dwa rajdy), to warszawska okręgówka, czyli Mistrzostwa Okręgu Warszawskiego Pojazdów Zabytkowych PZM, już prawie za nami, a przedostatnią rundą był rajd Kryminalna Warszawa.

Powiedzieć, że Stado Baranów organizuje tłuste rajdy, to nie powiedzieć nic. Od nieodżałowanych Nitów po fenomenalną Matkę, która rozpoczęła tegoroczną okręgówkę - nie miałem okazji uczestniczyć w żadnym z ich rajdów, którego nie można by było nazwać zajebiaszczym. Tym bardziej wiadomym było, że kolejna zorganizowana przez barańskie towarzystwo impreza to tzw. absolutny must. 

Rajd startował ze znanego z wysokiego stężenia złomu warszawskiego Bemowa. Mimo, że biuro rajdu otwarte było od 18 a odprawa była zaplanowana na 18:40, nie uchroniło nas to od tradycyjnego już przybycia w ostatniej chwili.

Oczywiście udało się stanąć w wyśmienitym towarzystwie 
Aczkolwiek doskonałego towarzystwa było więcej 

Idealna para

Kiedyś. Mam nadzieję, że kiedyś.

NIGDY.
 Odprawa rozpoczęła się planowo.


Wkrótce załogi jęły grzać swoje maszyny i ustawiać się w kolejce do startu.
















Jeszcze zanim wyruszyliśmy stało się jasne, że próby kręcenia jakiegokolwiek filmu całkowicie mijają się z celem. Zarówno warunki sprzętowe, jak i (przede wszystkim) moje umiejętności z ledwością pozwalają na zrobienie po zmroku zdjęcia, z którego można z grubsza wywnioskować, co się na nim dzieje, ale już o sensownym widełku mowy być nie może. Zresztą szybko okazało się, że rajd jest zbyt gęsty, by był sens skupiać się na czymkolwiek innym poza trasą, zadaniami i okazjonalnym trzaśnięciem fotki.



Jednym z głównych zadań było zbieranie poszlak, na których podstawie należało na mecie wskazać poszukiwanego przestępcę. Było to coś, czego bardzo zabrakło mi choćby na lutowych Śladach na Szosie. Sama zagadka co prawda nie należała do skomplikowanych, jednak w połączeniu z nocną jazdą po mniej lub bardziej znanych zakamarkach miasta sprawiała, że rajd miał niepowtarzalny klimat.


Oczywiście nie zabrakło też prób zręcznościowych - po barańsku niebanalnych.

Była próba na precyzję (na której poległem koszmarnie przez mój zerowy skill oceny odległości na ślepo)...

...oraz zadanie polegające na ustrzeleniu puszki z samochodu (tu Obywatelka Pilotka wykazała się skillem strzeleckim)
 Trasa niejednokrotnie prowadziła po mrocznych zaułkach, gdzie można było natknąć się zarówno na poszlaki pozostawione przez organizatorów jak i nieco bardziej przypadkowe, ale równie mocno zastanawiające elementa.





Na trasie stały też podejrzane samochody. Niestety, odnaleźliśmy tylko dwa z czterech.




Po zwiedzeniu sporego kawałka Bemowa, zahaczeniu o Chomiczówkę i objechaniu szemranych okolic na Woli, trasa wiodła do Śródmieścia. Nie pamiętam, kiedy ostatnio (i czy w ogóle za mojej kadencji) któryś rajd przebiegał przez samo centrum. 


Abstrahując od zgodnego z tematyką rajdu klimatu, to właśnie śródmiejski etap dowodził sensowności zorganizowania rajdu w godzinach wieczorno-nocnych. Za dnia, nawet w weekend, jazda po uliczkach centrum stolicy byłaby koszmarem - zarówno dla zawodników, jak i pozostałych uczestników ruchu. Mimo tego, nie udało się uniknąć stania w korkach - o tej porze "młodzi, wykształceni, z wielkich ośrodków" ładują się do taksówek i uberów celem udania się na tekkno do równie modnych co drogich klubów mieszczących się właśnie w Śródmieściu.

Tuż przed metą na uczestników rajdu czekało finalne zadanie - wytypowanie poszukiwanego złoczyńcy.


W końcu, ze sporym spóźnieniem wynikającym z - a jakże - zabłądzenia na trasie (co ciekawe w zupełnie innym miejscu, niż znaczna część załóg), dotarliśmy do mety.










Jak było?

Jak to na barańskim rajdzie - czyli świetnie. Sam pomysł, jak i jego realizacja, były po prostu fantastyczne. Niebanalne pomysły, takie, jak koperty zawierające autentyczne opowieści z kryminalnej historii Warszawy, które trzeba było otwierać w odpowiednich momentach, zważając przy tym, by nie otworzyć niewłaściwej, sprawiały, że cała impreza była absolutnie wyjątkowa i dowodziły ogromu pracy włożonej w jego realizację.


W końcu (koło 1 w nocy) przyszła pora na ogłoszenie wyników. Tym razem nie udało się zająć premiowanego miejsca. Co najśmieszniejsze, gdybyśmy przyjechali Skanssenem zamiast łapiącym się na klasę Post-75 DAFuqiem, mielibyśmy szanse na III miejsce w Open. Mimo tego wróciliśmy do domu równie zadowoleni, co zmęczeni.

A przyszły sezon MOWPZ już od początku będzie jechany w punktowanej klasie. I mam nadzieję, że Barany znów coś zorganizują.

1 komentarz:

  1. Jak barany coś robią to od razu widać duży udział auta z innej półki, po prostu było na czym oko zawiesić.

    OdpowiedzUsuń