wtorek, 21 sierpnia 2012

Długodystans: Madzia

Jak powszechnie wiadomo, wszystko, co dobre, ma w zwyczaju kończyć się stanowczo za szybko. W szczególności urlopy. Tak jest i w moim przypadku - dziś przyszło mi powrócić do roboty (choć moje aktualne zajęcie pozamuzyczne nazwałbym raczej ekstremalnie niskopłatnym sposobem marnowania czasu, społecznie pożytecznym niczym wąglik i równie satysfakcjonującym co nadepnięcie na zardzewiały gwóźdź), i - jak nietrudno się domyślić - nie mam w planach na najbliższą przyszłość wskazujących na poważne problemy z koordynacją ruchową tańców radości czy pełnych skretyniałego zachwytu nieartykułowanych kwiknięć. Przynajmniej dopóki nie znajdę zajęcia nieco bliższego definicji "sensownej pracy", wykonywanego na podstawie umowy z ZUS-em, SRUS-em i paroma innymi elementami umożliwiającymi mi pójście do lekarza gdy np. mózg obficie pocieknie mi uchem oraz pozwalającego na osiągnięcie dochodu dającego się zapisać liczbą zawierającą cztery cyfry. Choćby nawet i z jedynką na przedzie. Podejrzewam, że wtedy powroty z urlopów - choćby i równie bezpłatnych, co aktualnie - będą dużo mniej inwazyjne mentalnie.

Dobrze przynajmniej, że było czym na taki urlop pojechać a następnie zeń wrócić.

Gdy kilka miesięcy temu stało się jasne, że Chaimek (którego tu wkrótce opiszę w dziale Wspominatoza) nie ma zamiaru dłużej współpracować ze mną ani z kimkolwiek, kto dysponuje umiejętnościami mechanicznymi nie wykraczającymi poza umiejętność wymiany koła i ewentualnie żarówek oraz stwierdzenia, że "nie działa", było wiadomo, że trzeba będzie go czymś zastąpić. Aktywne zajęcie polegające na wydawaniu dźwięków za pomocą instrumentu muzycznego wymaga mobilności - a przy dość znacznym rozmiarowo i wagowo oraz dość cennym sprzęcie oczywistą staje się konieczność posiadania urządzenia do przewozu tegoż. Dlatego też, gdy tylko pojawił się duch cienia szansy na nieco lepszy dochód (jak się później okazało, całkowicie fałszywy), rozpoczęliśmy z mą Wybranką poszukiwanie jeździdła.

Poszukiwania trwały może niezbyt długo, za to były intensywne - przerzuciliśmy setki ogłoszeń, obejrzeliśmy nieco egzemplarzy, jeden gorszy od drugiego (co nie dziwi przy założonym budżecie), sam przejechałem się kilkoma, za każdym razem dochodząc do wniosku, że w bezpośrednim porównaniu Chaimek w sumie był jeszcze całkiem sprawny... Aż w końcu udało się znaleźć dwie sensowne i - w ocenie zaprzyjaźnionego człowieka, który w niedalekiej przeszłości parał się mechaniką - nie wymagające natychmiastowych i kosztownych interwencji propozycje. Jedną było ładnie prezentujące się zielone Suzuki Swift, które budziło niedowierzanie brakiem rdzy (starsze Swifty bez dziur w progach i podłodze występują w naturze równie często co jednorożce), drugą zaś sprawiająca przyjemne wrażenie biała Mazda 323P emanująca aurą ogólnej solidności. Oba auta trzydrzwiowe, oba w podstawowych wersjach silnikowych i wyposażeniowych (żadne nie miało wspomagania, w obu radio było założone niefabrycznie, zaś Swift nie miał nawet kieszeni w drzwiach). Suzuki było młodsze o rok i miało (licznikowo) znacznie niższy przebieg, jednak po podsumowaniu wszystkich za i przeciw, uwzględniających również praktyczność, solidność i przynajmniej pozory bezpieczeństwa, wybór padł na Mazdę.

W taki to sposób biała Mazda 323P 1.3, generacja BA, rocznik 1997, przebieg (licznikowy) ok. 207300 km, stała się naszą wspólną - Wybranki i moją - własnością za kwotę poniżej jednego średniego wynagrodzenia brutto.


Mazda - jak to Mazda - szybko została Madzią.

Wkrótce okazało się, że to niepozorne, dość spartańsko wyposażone auto (z opcjonalnego wyposażenia posiada tylko centralny zamek) ma kilka niezaprzeczalnych zalet. Przede wszystkim - literka P po nazwie modelu nie została nadana na darmo. Jak na niewielki, 3-drzwiowy samochód, Madzia jest zaskakująco praktyczna. Przede wszystkim warto tu wspomnieć o bardzo prostym sposobie składania tylnego oparcia: jedno wciśnięcie przycisku, lekkie pchnięcie i wybrana część dzielonego w proporcjach 1/3 - 2/3 oparcia leży sobie wygodnie na siedzisku. Ponadto uzyskana w ten sposób powierzchnia jest prawie płaska. Wiem, prawie to spora różnica, ale w tym przypadku nie aż tak. Otóż pochyłość jest nieznaczna, stopień - niewielki, zaś niższa część powierzchni znajduje się... po stronie przedziału pasażerskiego. Każdy z was, kto ładował ciężką kolumnę, na przykład 4x10, do tak powiększonego bagażnika w hatchbacku, w którym złożone oparcie tworzy pokaźny podwyższony stopień, upychając tę samą paczkę do Madzi zmęczy się znacznie mniej. Ja sam jak do tej pory ładowałem tam paczuchę 1x15, do tego głowa w racku 4U i dwa basy... i przy odrobinie sensownego układania można było zostawić węższą część oparcia postawioną i jeszcze zmieścić dodatkowego pasażera, co może się przydać, gdy na granie jedziesz np. z ukochaną i nagle na krzywy ryj zechce się jeszcze zabrać ktoś, kogo akurat lubisz. Jeśli krzywych ryjów brak dzięki czemu można złożyć całe oparcie, zaś ty z ukochaną (lub kimkolwiek bądź) planujesz wyjazd urlopowy - poza dwoma basami, średniej wielkości paczką, wzmacniaczem w racku i statywem mieści się tam torba z odzieżą na zmianę, kosz z półproduktami spożywczymi oraz łupem z napadu na hurtownię zupek chińskich, zgrzewka wody mineralnej, królicza klatka (rozmontowana), jej mieszkaniec mości Król w osobnym nosidełku, dwie koty (z czego jedna w transporterze a druga, w stanie histerii, na kolanach pasażerki), spora ilość włóczki, dmuchany materac (wypompowany) oraz poupychane po kątach plecaki z pierdółkami i zwinięty namiot.

Bagażnik Madzi przygotowany do transportu sprzętu basowego

Niestety, sam bagażnik (przy standardowym ustawieniu oparć) nie jest już tak imponujący. Owszem, mieści się tam już wspomniana główka i statyw na 3 basy i jeszcze zostaje trochę miejsca, ale... żaden bas tam już nie wejdzie, nawet, jeśli bagażnik jest pusty. Chyba, że bezgłówkowy (nie próbowałem, ale w przypadku nagłego wzbogacenia się mam w planach m.in. Statusa - rzecz jasna, od razu przymierzę go do kufra Madzi a wynik opiszę). Gitarę też najprawdopodobniej dałoby się tam wcisnąć, ale na niniejszym blogu zajmuję się prawdziwymi instrumentami, więc tę kwestię pominę.


Tak czy inaczej - standardowe, wyposażone w główki basy pozostaje transportować na tylnym siedzeniu, ewentualnie na podłodze między nim a przednimi fotelami. Bas w sztywnym futerale mieści się tam idealnie, a umieścić go w onym miejscu jest stosunkowo łatwo, gdyż fotel pasażera po złożeniu oparcia przesuwa się automatycznie do przodu.

Basowa rodzina pomyślnie zameldowana z tyłu
Instrumentarium (lub - jeśli jesteś minimalistą - jeden bas) zapakowane, opcjonalnie nagłośnienie upchnięte - można ruszać w drogę.

Maniery drogowe Madzi można nazwać nierównymi. Z jednej strony - zupełnie przyzwoita zwrotność i dobre zachowanie w zakrętach, z drugiej zaś - dość twarde, niezbyt komfortowe zawieszenie (do tego hałasujące na wybojach) i wybitnie utrudniający manewrowanie brak wspomagania kierownicy. Zamiast niego został zamontowany oferowany w tym modelu bezpłatnie moduł fitness służący do ćwiczeń obręczy barkowej. Efekt - po wciskaniu się w ciasne miejsca parkingowe wysiadam spocony i obolały... Na szczęście to w zasadzie wszystkie poważniejsze zarzuty dotyczące prowadzenia tego auta. Dynamika jest akceptowalna (po 73-konnym silniku trudno oczekiwać cudów), a gdy jadę sam - wręcz zaskakująco dobra, zaś żwawe przemieszczanie się z miejsca na miejsce nie jest okupione przesadnie wysokim zużyciem paliwa. Co prawda 8 litrów na 100 kilometrów w warunkach miejskich (czyli jazda kilkusetmetrowymi skokami od czerwonego do czerwonego) nie jest wynikiem imponującym, ale 6 litrów (a przy płynnej, dość delikatnej jeździe nawet nieco mniej) na setkę w trasie już cieszy - szczególnie, gdy pamiętamy, że to 15-letni samochód z silnikiem benzynowym. Ogólnie rzecz biorąc, Madzią jeździ się całkiem sympatycznie, a biorąc pod uwagę jej przemyślane, praktyczne wnętrze, ergonomicznie rozplanowaną deskę rozdzielczą i cenę nie przekraczającą wartości przyzwoitego basu - wręcz świetnie.

Pozostają dwie kluczowe kwestie - niezawodność i wiążące się z nią koszta eksploatacji. Powiedzmy sobie szczerze - kupując tani, kilkunastoletni samochód, powinniśmy konieczność wykonania pewnych napraw brać za pewnik. Nie inaczej jest i w tym przypadku. Jak na razie, zostały wymienione przednie tarcze i klocki hamulcowe, oraz wyregulowane i zakonserwowane tylne hamulce bębnowe. Wszystko to, rzecz jasna, razem z wymianą płynu hamulcowego. Łączny koszt - 560 zł i niestety wiem, że to nie koniec. W specjalizującym się w japończykach warsztacie oprócz zajęcia się układem hamulcowym został wykonany ogólny przegląd po którym przedstawiono mi listę koniecznych w niedalekim czasie napraw. Nie jest ona może przesadnie długa, ale łączny koszt jest spory. Niestety - części do Mazdy do tanich nie należą. Na szczęście, nie są one potrzebne zbyt często. Przedstawiciel warsztatu stwierdził, że tak naprawdę do zrobienia nie jest dużo a ogólny stan Madzi ocenia na bardzo przyzwoity, po czym przytoczył kilka historyjek ze stosunkowo nowymi, drogimi samochodami w rolach głównych a dotyczących tego ile i za ile trzeba było w nich zrobić... I w sumie nie powinno to dziwić - trwałość japońskich samochodów z lat 90. do dziś uchodzi za niedoścignioną. Jedyną stałą przypadłością aut z Kraju Kwitnącej Wiśni była... rdza. I w tej kwestii okazałem się być szczęściarzem (nie ukrywam, że szczęściu nieco pomogłem, zaglądając przed zakupem pod spód Madzi) - podłoga oraz progi, czyli to, co wpływa na sztywność i bezpieczeństwo całej konstrukcji (i jest najdroższe w naprawach) są zdrowe i nic nie wskazuje na rychłą zmianę tego stanu rzeczy. Owszem - pojawiają się purchle na tylnych nadkolach (które, nota bene, noszą już ślady wcześniejszych napraw) zaś na przednich słupkach, na styku z szybą, widnieje nieco rdzawego nalotu, jednak z tym akurat można żyć - a w razie konieczności niezbyt drogo naprawić. Problemem jednak mogą okazać się tzw. reperaturki (czyli np. części tylnych nadkoli, służące do wspawania w miejscu przegnitych), które ponoć do tej niezbyt popularnej na naszym rynku wersji nie występują w ogóle...

Madzią jak na razie przejechałem nieco ponad 4000 km i mam nadzieję zrobić dużo więcej. Ani razu mnie nie zawiodła, zawsze odpala od pierwszego przekręcenia kluczyka, zaś praktycznie cały mój sprzęt (z wyjątkiem Henryka, czyli dość potężnego, ważącego razem z twardym case'em na kółkach ok. 50 kg SWR-a Henry the 8x8, którego na szczęście jeszcze nie musiałem nią przewozić) mieści się do niej bez większych problemów. Jest sympatyczną, dającą się lubić towarzyszką  podróży na próby, koncerty i wakacje. Jeśli zatem potrzebujesz taniego (a będąc basistą raczej tylko takie propozycje będziesz brać pod uwagę), niezawodnego (jak na swój wiek), niedrogiego w eksploatacji a do tego praktycznego (mimo rozmiarów) i dającego nieco frajdy z jazdy auta - warto zainteresować się Mazdą 323 z lat 1994 - 1998. Tylko pamiętaj - jak przy każdym używanym samochodzie, a szczególnie starszym japończyku, najpierw zajrzyj pod spód.

Podsumowując, czyli zady i walety:

Plusy:

* praktyczność (łatwość składania tylnych oparć i uzyskiwana w ten sposób powierzchnia)
* niezawodność (biorąc pod uwagę wiek i przebieg)
* prowadzenie (stabilność w zakrętach itd.)
* akceptowalne zużycie paliwa

Minusy:

* ceny części
* podatność na korozję (powszechna przypadłość starszych japońskich konstrukcji)
* brak wspomagania w standardzie
* niezbyt komfortowe, twarde zawieszenie

Co nią wozić:

Na co dzień Madzia przewozi Alembica Essence 5, bezprogowego Malinka i Fendera Jazza, model Geddy Lee, zaś do niedawna również Yamahę BB 615. Wszystkie zdają się być usatysfakcjonowane, szczególnie Jazz i Yamaha. Natomiast najbardziej pasować do tego auta będą basy - rzecz jasna - japońskie. Greco, Tokai, Aria, starsze Ibanezy i Yamahy - wszystkie będą się czuć w Maździe jak w domu. Załaduj na tylne siedzenie np. Ibaneza Roadstera i Yamahę TRB 5 (jeżeli chcesz jednak zmieścić bas do bagażnika - postaraj się o Westone'a Super Headless, acz raczej nie będzie to łatwe zadanie), jeśli potrzebujesz wziąć głowę i paczkę - złóż tylne oparcie, dziwiąc się, jak łatwo wszystko wchodzi, przekąś jakieś sushi - i ruszaj na próbę lub koncert.

Szerokości!

5 komentarzy:

  1. Aż mnie ciekawi co napiszesz o Octavii jak dam do testów :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Na pewno nie aż tak rozwlekle, gdyż będzie to tylko krótka przejażdżka. Ale przymierzę basy, obfotografuję i coś się spłodzi ;-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak chcesz to do testów możesz dostać i Variatkę ale obawiam sie że ze zmieszczeniem basu będzie problem...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo chętnie. I jakoś jestem spokojny, że połknie więcej sprzętu, niż Madzia ;-)

      Usuń
    2. no może i tak 156 cm deska snowbordowa sie mieści ale po rozłożeniu fotela

      Usuń