poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Eventualnie: Bassturbacja 2013

Dobry wieczór miastu, światu i internetu.

Koncert zgodnie z szumnymi zapowiedziami został sieknięty zaś jego efekty nadal dzwonią oniemiałej z zachwytu publice w uszach. Zyskaliśmy + 666 do rispektu oraz - 250 do słuchu. Czekając na peany pochwalne publikowane tu a w szczególności ówdzie pozostaje wrócić na Ziemię i zagłębić się w tak zwanym dniu codziennym.

Tynczasem znów nastał nam poniedziałek, o czym melduję z ubolewaniem. Na szczęście już się kończy, co można uczcić kolejnym wpisem - tym razem, jak zapowiedziałem na moim fanpejdżu (jestę celebrytą, mam fąpaża), mogącym u dowolnego basofila wywołać ślinotok tudzież priapizm.

Otóż jest sobie studio. Studio nazywa się 7, a konkretnie Studio 7. Mieści się ono spokojnie i bezkonfliktowo w Piasecznie, zaś rezyduje tam, gałą kręci i suwakiem suwa człek, którego wiedzy i doświadczenia podważyć się nie da. Człek ów jest również basistą - ponadprzeciętnym swoją drogą - oraz maniakiem sprzętu. Prawdopodobnie jest także kryptohipsterem, gdyż kocha wintydż (na szczęście tylko muzyczny i sprzętowy) i zna się na nim jak mało kto. Jako, że jest także człekiem uczynnym, co roku urządza w onym studiu spotkanko, na które basowa brać zwozi swoje sprzęta a w efekcie i tak wszyscy ślinią się do jego starych Fenderów...

Tegoroczne spotkanie odbyło się w ostatni weekend. Niestety moja sobotnia działalność koncertowa uniemożliwiła mi uczestnictwo w pierwszym dniu zlotu, który to dzień ponoć był bardziej mięsny, jednak i niedziela okazała się być całkiem soczysta. A wizualnie było tak:

Dominowały fenderokształtne - zarówno oryginały, jak i niejednokrotnie bardzo dobre japońskie kopie...

...były jednakowoż i takie rodzyny, jak m.in. 2 niszczące wszechświaty swym grzmieniem Rickenbackery...
...z których jednego schowałem sprytnie na statywie za swoimi basami ale nie zdołałem go niestety wynieść...


...niektóre basy brzmiały znacznie bardziej męsko, niż wyglądały...

...wszyscy byli porażeni ciekłym wintydżem...

...wyciągali ekierki by sprawdzić, jak krzywy jest mostek, który okazał się być prosty...

...a i tak wszystko pozamiatały basy Gospodarza.

Podsumowując - było srogo. Jedni klangowali, drudzy groovili paluchami, trzeci napierali kochą pod przesterem, pozostali po prostu tracili kontrolę nad zwieraczami śliniąc się przy tym i wydając interesujące dzwięki... Sam też zostałem połechtany - Ibanez zyskał aprobatę gospodarza ("daj mi go na chwilę, bo on mi się coś za bardzo podoba") zaś Alembic cieszył się uznaniem nawet wśród basistów wolących znacznie bardziej tradycyjne konstrukcje. Zresztą, w przeciwieństwie do Ibaneza, gościł na tej imprezie już nie po raz pierwszy - tak samo, jak Jazz i Malinek...

W zasadzie... nie bardzo jest o czym pisać. Taką imprezę trzeba przeżyć osobiście: wziąć do ręki kilka drogocennych basów, podpiąć się pod wysokiej klasy nagłośnienie, wypróbować ciekawe efekty, wysłuchać rad i sugestii Gospodarza, wreszcie wciągnąć solidny kawałek pizzy... Ale spokojnie - jeszcze będzie okazja.

Następna Bassturbacja za rok.

2 komentarze:

  1. ;) była na co popatrzeć ;) posłuchać zapewne też ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, było.

      Chciałem wrzucić też zdjęcia z zeszłego roku, gdyż było chyba nawet jeszcze grubiej, ale niestety nigdzie nie mogę ich znaleźć...

      Usuń