poniedziałek, 28 grudnia 2015

Eventualnie: ZimoWUK

Teoretycznie mamy zimę. Teoretycznie, bo choć w kalendarzu zima, to za oknem zimy ni ma. Kiedyś nawet bym się ucieszył, gdyż ciepłolubne ze mnie bydlę, ale im jestem starszy, tym bardziej sentymentalny się robię, i ostatnio naszła mnie myśl, że dawno nie było już klasycznych, tradycyjnych, stereotypowych, białych świąt. To znaczy były, owszem. Ale Wielkanoc. Boże Narodzenie natomiast już od ponad dziesięciu lat jest przeważnie błotniste, czasem, jak trzy lata temu, lekko przymrozkowate ale wciąż bezśnieżne, a czasem, jak w tym roku, niemalże wiosenne. Tyle, że mało światła i listki się nie chcą zielenić. Oczywiście można stwierdzić, że to wina Tuska (ew. gorzały Kwaśniewskiego) albo - jeśli jest się na przeciwległym ekstremum poglądowym - to dlatego, że nie jeździmy wszyscy na rowerach (łącznie z transportem medycznym i przewozem wielkogabarytowym), jemy coś więcej, niż liście, które spadły z drzew i nie wróciliśmy jeszcze do jaskiń, jednak fakt pozostaje faktem - odrobina zimy by się przydała.

Choćby po to, by polatać bokiem.

Wczoraj zaś możliwość lekkiego polatania akurat by się znalazła, gdyż albowiem niezawodna jak zawsze Fi była uprzejma wymyślić rajd dla tych, którzy od listopada do kwietnia umierają z nudów i tęsknoty za itinererem, nadwyrężaniem gałek ocznych w poszukiwaniu zgodnego ze zdjęciem na karcie elementu krajobrazu i miotaniem przekleństw podczas kolejnego podejścia do niezrozumiałej dla nikogo normalnego choinki. Szczególnie ta ostatnia była tu słowem kluczowym - wszak dzięki niej (w itinererowo-nawigacyjnej odmianie) można było utrzymać świąteczny klimat. Oczywiście pod warunkiem, że Święta kojarzą się komuś głównie z kłotniami przy wigilijnym stole.

Tak czy owak, słowo się rzekło, kobyłka u płota, Basista na starcie. Nie mogło być inaczej.

Wraz z Personalną Panią Pilot (PPP) stawiliśmy się na starcie nieopodal wjazdu na teren zwłok FSO. Formuła polegająca na pisemnej jeno odprawie (aby nie trzeba było marznąć czekając na swój start) okazała się niekonieczna biorąc pod uwagę panujące warunki pogodowe, umożliwiła jednak niektórym przyjazd z pewnym opóźnieniem. Czyli - zapewne - odrobinę więcej snu. A to zawsze jest plusem. Mimo tego, w momencie, gdy przybyliśmy, na miejscu znajdowali się już niektórzy uczestnicy - również ci, którzy wedle numeracji mieli wyruszyć troszkę później.


Rozejrzawszy się pokrótce czem prędzej zaudałem się w kierunku mobilnego biura rajdu celem poboru materiałów oraz ślicznego, stanowiącego ćwiartkę setki numeru startowego.



W międzyczasie dołączył kolega Mariusz znany ze wspólnych zmagań na zeszłorocznych Nitach i ze swej pięknej Pandy Selecta, którą zresztą miałem przyjemność prowadzić na Nitach tegorocznych. Jako, że nie miał w planie wystartować (choćby dlatego, że nie miał ani pilota, ani numeru startowego, ani nawet nie zapisał się na rajd), postanowiliśmy przygarnąć go na tylną kanapę Skanssena.

Pozostało jedynie umilić sobie czekanie na start rozejrzeniem się wśród żelaza, które przybyło celem wzięcia udziału w rajdzie o pięknej nazwie ZimoWUK. Warto tu nadmienić, że kryteria obowiązujące na "zwykłym" WUK-u (rocznik nie młodszy niż 1986 - nowsze samochody za indywidualną zgodą organizatora) były tu znacznie łagodniejsze. Konkretnie zaś nie obowiązywały w ogóle. Nieliczne klasyki startowały tu zatem wspólnie z samochodami zupełnie współczesnymi (takimi, jak m.in. Fiat Scudo aktualnej generacji, Mini Cabrio czy dwie Fabie Raz), zaś najwięcej przybyło wehikułów z przełomu lat 80. i 90.

W tym trzy zdecydowanie najlepsze auta imprezy.


Wśród innych jeździdeł też jednakowoż zdarzały się niezgorsze egzemplarze.

MR 87 z przodem od Borewicza (takie ulepy jak najbardziej zdarzały się fabryce), do tego motylki i piękna "kombi-klapa"

Oba wspaniałe, ale biere Japońca

Niektórzy już startowali...

...inni przybywali, budząc zachwyt i pożądanie

Niezgnita!

Chłodnictwo, klimatyzacja, tynki, podłogi, rajdy turystyczno-nawigacyjne

Na czarnych - musi klasyk

Ciekawe, czy waży więcej, niż mój plecak

Dwa sposoby na dwudrzwiowego sedana

Tymczasem coraz więcej załóg odmeldowywało się celem zmagań z wytworami okrutnego umysłu Fi.

Dowcipy o dojeździe na metę na lawecie za 3...2...1...

Z ziemi zamojskiej na Żerań

Startujący i przybywający nadal się wymijali

Niestartujący dekorowali parking swymi sprzętami

Niedoceniane jaktajmery startujo

Srylion punktów prestiżu za absurdalną stylówę

Przyszedł czas i na nas.


Godzina startu 11:50, ruszamy w drogę.

Pierwsza część trasy prowadziła przez praskie zakamarki. Na sam początek Fi zafundowała uczestnikom to, czego wielu (w tym ja) bało się najbardziej: jazdę po planie. Na tegorocznym "właściwym" WUK-u pełniąc rolę pilota spieprzyłem ten element dokumentnie mimo poprzedzających rajd ok. tygodniowych ćwiczeń. Niestety, to, co w necie zdawało się dość logicznie i całkowicie ogarnialne, w realu okazało się dla mnie nie do przejścia. Na szczęście tym razem to PPP siedziała na prawym fotelu, zaś sam plan okazał się dużo, dużo prostszy. Również pod względem lokalizacji - prowadził po parkingach i dróżkach wokół hal na Jagiellońskiej. Zawierał co prawda detale pod postacią punktów przesuniętych względem ułożenia na mapie (uwzględnione na dodatkowych małych obrazkach), ale ogólnie nie był zanadto skomplikowany. Niestety nie wiem, czy aby na pewno przejechaliśmy ten fragment dobrze - z trasy całego przejazdu narysowanej na mapie udostępnionej po rajdzie przez Fi nie jestem w stanie tego odcyfrować.

Oczywiście poza planem pojawiły się również choinki - jak zawsze w przypadku Fi ułożone tak, żeby było jak najwięcej niejasności i możliwości zgubienia się. Pierwsza z nich prowadziła przez okolice bardzo dobrze mi znane z lat mych szczenięcych - na Namysłowskiej mieszkałem, na Szanajcy chodziłem do podstawówki, zaś na pl. Hallera (wcześniej, w okresie mej wczesnoszkolnej edukacji, zwany placem Leńskiego) udawałem się na przystanek, gdy trzeba było wydostać się poza obręb dzielnicy. Znajomość okolicy (i po jednej i po drugiej stronie al. Solidarności) przydała się szczególnie przy odpowiadaniu na pytania (np. znany już z ostatniego Rajdu Praskiego zakaz zatrzymywania się Starów) czy wypatrywaniu punktów ze zdjęć (choćby drzwi od windy gustownie wmontowane w mur wzdłuż ul. Nieporęckiej).


Same choinki (oraz dodatkowe itinerery strzałkowe) były zresztą ciekawie wkomponowane w trasę. Po drodze poustawiane były charakterystyczne tablice z numerami, które trzeba było wpisywać w kartę drogową. Niektórym z tych numerów odpowiadały otrzymane na starcie koperty, które zawierały właśnie dodatkowe fragmenty trasy. Oczywiście można było dotrzeć do mety olawszy je, wtedy jednak traciło się cenne punkty za odpowiedzi na pytania z trasy oraz kolejne tablice z numerami. Co ciekawe, jedna z kopert była pułapką - otwarcie tej, której nie odpowiadała żadna tablica ustawiona na trasie, powodowało naliczenie 10 punktów karnych.

Druga część trasy prowadziła po malowniczej Saskiej Kępie.

Nie był pytaniem z trasy, za to stojąca przed nim przyczepa (a konkretnie jej tablica rejestracyjna) - już tak
Wąskie uliczki i stojące po obu ich stronach stare domki i kamieniczki mają swój niepowtarzalny urok. Nie było jednak czasu na podziwianie miejskiego krajobrazu, gdyż końcówka rajdu wymagała szczególnego skupienia. Poszukiwanie punktów ze zdjęć, pilnowanie trasy, odnajdowanie tablic - wszystko to obciążało zmęczony już mózg. Tym bardziej, że przyzwyczajenie kazało przy każdym gracie szukać dotyczącego go pytania - a tych zazwyczaj nie było.

Numer z planszy wpisujemy w kartę, numerów Wartburga - już nie
Druga choinka była wyjątkowo wredna - szczególnie drugi fragment nakazujący zostawienie trzech ulic z prawej. Odgadywanie, która ulica się bawi a która nie, było niemalże loterią. Inna rzecz, że zabłądzenie czasem skutkowało odnalezieniem sympatycznych, nieznajdujących się na trasie gratów.


Po pokonaniu (w dużej mierze przypadkowo) drugiej choinki pozostawało już tylko udać się na metę znajdującą się w nader sympatycznym lokalu Towarzyska.



Ściany przybytku gustownie ozdobione były propozycjami z gatunku płynnych i ich cenami. Można było zresztą wykorzystać kupon żywieniowy o wartości 15 zł.


Jeszcze tylko obliczenie punktacji...


...i ogłoszenie zwycięzców.



Jak zwykle nic nie wygraliśmy - nie szkodzi jednak. Zabawa, jak zawsze była przednia. Trasa okazała się ciekawa, sam rajd - niezbyt łatwy, ale też nieprzesadnie trudny, zaś pomysł z dodatkowymi etapami do przejazdu ukrytymi w kopertach ewidentnie chwycił. Jak za każdym razem byłem pod wrażeniem pracy włożonej w ułożenie i organizację rajdu. Czapki z głów!

Żeby jeszcze tylko choinki układane przez Fi nie były tak wredne.

I pamiętajcie, by nie wynosić napojów poza lokal!


Z PRZEDOSTATNIEJ CHWILI:

Fi przedstawiła punktację dla wszystkich załóg.

Czwarte miejsce! No no, jest się z czego cieszyć. Ciekawe, jakie wyniki będą w przyszłym sezonie.

6 komentarzy:

  1. Jejciu jejciu, moja sztunia się nawet załapała we wpisie :3

    OdpowiedzUsuń
  2. Basisto, gratulacje za miejsce tak bliskie podium! Byliśmy zaraz za Wami :D

    Mieliście wszystkie miejsca ze zdjęć? :P

    OdpowiedzUsuń
  3. Myślę, że jednogłośnie możemy wyłonić zwycięzcę opierając się na zdjęciach w tej relacji... a jest nim właściciel Poloneza (chyba Poloneza).

    OdpowiedzUsuń
  4. MR87, to tak na prawdę postarzony MR93, patrz podszybie. zresztą chyba na fso1500, była fotorelacja z rzeźbienia.

    OdpowiedzUsuń