piątek, 4 grudnia 2015

Śmignąwszy: Trabi

I znów zrobiłem przerwę.

Tak, wiem - prawie dwa tygodnie. I tak, powód jest znów ten sam - życie. Praca, Młodzież, ogólne zmęczenie materiału - wszystko to sprawiło, że pisanina leżała sobie odłogiem. I niestety nie mogę obiecać, że to się nie powtórzy. Choć bardzo bym chciał.

Tymczasem szybciutko przechodzimy do długo już zalegającego teściku poczynionego jeszcze wtedy, gdy w powietrzu wciąż wisiała tzw. złota polska jesień. Słońce, resztki przyjemnego ciepła i mieniące się wieloma odcieniami rudości liście nie zostały jeszcze wtedy wyparte przez dużo bardziej typowe dla naszej strefy klimatycznej błotne jeziora tworzone przez zimną, przezroczystą sraczkę lejącą się z nieba. Były to ostatnie chwile w tym roku, by bujnąć się prawdziwym klasykiem, perłą peerelu tudzież enerdówka, pozwalając przy tym ponieść się fali nostalgii podsycanej inhalacją aromatycznych oparów Mixolu. Tak - wreszcie, po latach od mych pierwszych motoryzacyjnych przygód, które uczyniły ze mnie niereformowalnego miłośnika gratów, miałem okazję zasiąść za kierownicą wehikułu, z którym owe doświadczenia były nierozerwalnie związane.


Zapewne zdarzyło mi się wspomnieć raz czy drugi (czy piętnasty), że mój dziadek miał niegdyś Trabanta. Takiego prawilnego, 601, z dwusuwem i "parasolką" do zmiany biegów. Rocznik '76 (Trabant, nie dziadek). Najpopularniejsza chyba podówczas odmiana, czyli biały sedan. Miał go od nowości aż do 1993 roku, gdy sprzedał go i wraz z babcią przerzucił się na komunikację miejską.

Uwielbiałem tego gruchota. Uwielbiałem jego dźwięk, zapach jego spalin, uwielbiałem jego spartańskie wnętrze, cieńką, wielką kierownicę i charakterystyczną lampkę mrugającą przy włączeniu kierunkowskazu. Uwielbiałem pokaźny bagażnik i dermopodobną szmatę przykrywającą silnik. Uwielbiałem momenty, gdy na działce dziadek dłubał coś przy Trabim a ja mogłem zajrzeć pod maskę gdzie poza skrytym pod rzeczoną płachtą silnikiem można było podziwiać rury i puszki, o których funkcji nie miałem wtedy pojęcia, oraz idiotycznie umieszczony bak.

I teraz wreszcie mogłem popodziwiać to wszystko po raz kolejny.


Przyznaję - na tych kilka chwil cieszyłem się jak dziecko. Gdy kolega, właściciel wspaniałego GS-a, którym już jeździłem, zaproponował mi bujnięcie się Trabantem, zajarałem się jak pięciolatek w sklepie z resorakami. Powrót do dzieciństwa - co może być lepszego? I to w roli, o której będąc srajdkiem marzyłem najbardziej, czyli jako kierowca! Rany, przecież lepiej się nie da. Lepiej nie ma. Lepiej nie istnieje. No nie i już.

Nawet jeśli rzeczony Trabant jest fascynującym ulepem zawierającym elementy z kilku różnych roczników.


Samo auto zostało wyprodukowane pod koniec kariery dwusuwa - w 1989 roku. Swoją drogą - nie do wiary, że w momencie, gdy Volvo tłukło sobie spokojnie serię 700, Mercedes produkował absolutnie ponadczasowego W124, Citroen prezentował niesamowitego XM-a zaś Toyota zatrzęsła premiumem wprowadzając markę Lexus z genialnym modelem LS400, w kraju w samym środku Europy wciąż powstawał model zaprezentowany w 1964 roku, o założeniach konstrukcyjnych z lat 50., napędzany silnikiem bazującym na konstrukcjach przedwojennych. I w zasadzie prawie się od nich nieróżniącym. Wracając jednak do naszego egzemplarza łatwo zauważyć, że coś się nie zgadza. Z zewnątrz rzucają się w oczy klamki i kołpaki ze starszych odmian Wartburga (pasują idealnie - zresztą klamki były... takie same jak w Trabantach, tylko inaczej wykończone), w środku zaś od razu widać deskę rozdzielczą (z akcesoryjnym ekonomizerem) i kierownicę z lat 70. oraz... fotele z Opla Omegi. Same fotele są fantastycznie wręcz wygodne (dlatego zresztą się tu znalazły), jednak ich rozmiar sprawia, że praktycznie stykają się bokami, zaś z tyłu miejsce jest co najwyżej dla osoby bez nóg. Dla małego dziecka już nie, gdyż w życiu nie przewiózłbym dziecięcia bez fotelika, zaś z tyłu nie ma pasów, którymi można by go było przytwierdzić. Kolejna cecha definiująca Trabanta jako swoistą kapsułę czasu. Całości wrażenia dopełniają przednie kierunkowskazy, które oryginalnie były... wewnętrznymi lampkami w Ikarusie. Pasują idealnie. PRZYPADEK?

Deska rozdzielcza została gustownie pociągnięta czarną farbą - ślady pędzla nadają jej bardzo charakterystycznej faktury, której pozazdrościć mogłyby wszelkie prestiże i premiumy. Za dziurą na radio Safari widać malowniczą plątaninę różnokolorowych kabli. Zabytkowa kierownica zrobiła dokładnie to, co robią kierownice starych Trabantów - wzięła i popękała, przez co obracanie jej gołymi dłońmi staje się dość specyficznym doznaniem zachęcającym do sprawienia sobie stylowych szoferskich rękawiczek. Dźwignia zmiany biegów jest tam, gdzie powinna być w Trabancie, czyli obok kierownicy. Jej parasolkowaty kształt natychmiast przypomniał mi o zakazie ruszania wajchy, który dotyczył mnie gdy jako knypek spędzałem godziny za kierownicą dziadkowego wehikułu, a me odnóża kroczne były jeszcze za krótkie, by dosięgnąć pedału sprzęgła.

Właśnie, pedały. Niby sensownie rozstawione, tak, że nie zahacza się butem o sąsiadujący (jak w CX-ie), ale niestety ich umieszczenie to osobna para kaloszy. Wszystkie trzy przesunięte są nieco w kierunku osi pojazdu, przez co nogi podczas jazdy trzeba trzymać przesunięte w prawą stronę. Jak bardzo relaksujące jest to w kilkugodzinnej trasie - mogę się tylko domyślać.

Na szczęście przynajmniej bagaże będą miały wygodnie.


Tak - kufer Trabanta bije na głowę chyba całą ówczesną konkurencję. Jedynym problemem może być pionowo umieszczone koło zapasowe. Tu jednak nie było go, co sprawiło, że bas w pokrowcu wszedł bez problemu.

Tak, do Trabanta. W sedanie.

Słyszycie, producenci nowoczesnych, lajfstajlowych kombi? A nie, przepraszam - to już nie kombi. To Sportwagony, Tourery i inne transportery prestiżu własnego, z bokami bagażników zabudowanymi tak, że mieszczą się tam jedynie idealnie prostopadłościenne pudła służące do przewożenia poczucia splendoru. Tymczasem można wsiąść choćby do Trabanta, wrzucić bas lub dwa do kufra i spokojnie ruszyć w drogę, zostawiając na tylnej kanapie miejsce dla dwóch pasażerów. A że do tego trzeba wyjąć zapas? Prestiżowozy też nader często go nie mają, zastępując go "zestawem naprawczym", służącym co najwyżej do prowizorycznego załatania dmuchanego basenika.

Bas załadowany, schemat zmiany biegów objaśniony - można ruszać na spotkanie przygodzie.


Tak - dla kogoś przyzwyczajonego do wozów w miarę współczesnych Trabant sam w sobie jest przygodą. Wszystko jest w nim niedzisiejsze, pochodzące z czasów, gdy każdy producent robił jeszcze różne rzeczy po swojemu zaś bogactwo rozmaitych rozwiązań wpływało na ogromne zróżnicowanie tego, jak jeździło się poszczególnymi autami. A Trabant, poza szkieletową konstrukcją pokrytą duroplastowym poszyciem, wcale nie był największym dziwadłem. Dziś jednak wsiadając do niego wielu rzeczy trzeba uczyć się na nowo.

Choćby zmiany biegów. "Parasolka" umieszczona obok kierownicy zawsze mi się podobała - zresztą od dawna jestem zwolennikiem wajchy przy kierze. Niestety, tutaj sprawę, powiedzmy sobie szczerze, spieprzono. Otóż wygięta dźwignia nie wystaje ani na centymetr za pokaźne koło kierownicy, przez co aby zmienić bieg trzeba niewygodnie wygiąć nadgarstek aby sięgnąć za nią. Sama obsługa wajchy nie jest jednak trudna - schemat jest łatwy do opanowania a dźwignia chodzi co prawda z oporem, ale nie przesadnym.

Tego ostatniego niestety nie da się powiedzieć o kierownicy. Oczywiście o jakimkolwiek wspomaganiu nie ma tu mowy, jendak przy masie wynoszącej zaledwie ok. 600 kg nie powinno być to problemem. Otóż... jest. Kierownicą kręci się zaskakująco ciężko. Wedle słów właściciela wynika to z faktu, że Trabi stał przez długie miesiące nieruszany. Nie mam powodu, by w to nie wierzyć, jednak w tym egzemplarzu z kierownicą trzeba się niemalże siłować co w połączeniu z ostrymi pęknięciami jej plastikowego poszycia sprawia, że ciasne zakręty nie są najbardziej wyczekiwanym fragmentem trasy.

A mogłyby być, gdyż zawieszenie zestrojono iście sportowo.

Niejednokrotnie słyszałem pochwały zachowania Trabanta w zakrętach. Widziałem też kilka egzemplarzy na torze, widowiskowo pokonujących slalom. Wszystko to jest zasługą niskiej masy oraz zawieszenia, które... praktycznie się nie ugina. Niby pamiętałem podskoki na wybojach, gdy dziadkowy Trabi dowoził naszą rodzinę na działkę, jednak to, jak twarde są resory Made In DDR zdążyłem już zapomnieć. Każdy najmniejszy wybój to cios w kręgosłup. Dołek w polnej drodze powoduje zamienianie się miejscami organów wewnętrznych. Trabancik podskakuje wesoło niczym piłka na każdej nierówności - problemem jest jednak to, że piłka ta zdaje się być zrobiona z niemozliwium.

Jednak mimo tych oczywistych wad jazda Trabantem to frajda. I to przez zajebiście wielkie F.

Dwucylindrowy, dwusuwowy silniczek wypluwa wściekłe 24 KM warcząc przy tym radośnie. Jego dźwięk połączony z niewielkimi rozmiarami samochodu sprawia, że jadąc nawet z niewielką prędkością (wielkich Trabant zwyczajnie nie osiąga) czujemy się jak na torze wyścigowym. Zapach spalin emitowanych przez dwusuw to natychmiastowa podróż w lata dzieciństwa, gdy wszystko było niezwykle proste a jednocześnie zagadkowe i fascynujące. Trabantem nie jedziesz, nie przemieszczasz się - Trabantem się bawisz. Tu każda wada, każda niedoskonałość jest czymś, co sprawia, że uśmiechasz się jeszcze szerzej. To jest po prostu Coś Innego.

Do tego jest zwyczajnie ładny.




Podsumowanie, czyli zady i walety:

Trabanta nie da się oceniać tak samo, jak inne samochody. Ze względu na kilka cech, takich, jak nikła moc dwusuwowego silniczka, zerowy komfort czy antyergonomiczna pozycja za kierownicą, nie za bardzo nadaje się na daily drivera - może być po prostu zbyt męczący. Jednak jako klasyk do udziału w zlotach czy rajdach jest po prostu genialny. To przeurocza zabawka - i tak, w przeciwieństwie do słusznie nam minionych lat, należy go traktować.

No i ten cudny soundzik.


Plusy:

* charakter
* uśmiechogenność
* prosta konstrukcja ułatwiająca samodzielne naprawy
* spory bagażnik
* dźwięk silnika

Minusy:

* pozycja za kierownicą i obsługa urządzeń pokładowych gwałcąca podstawowe zasady ergonomii
* ultratwarde zawieszenie
* podatny na rdzę szkielet nadwozia
* nędzne osiągi
* cała masa innych wad wynikających z tego, że już w momencie wejścia na rynek Trabant był przestarzałym gratem

Co nim wozić:

Jasne, do bagażnika wchodzi bas w pokrowcu. Wolałbym go nim nie przewozić - krucha konstrukcja tyłu nie zapewnia żadnej ochrony, jednak. jest jeden bas, który do Trabanta pasuje idealnie: enerdowska Musima - czyli instrument, od którego zaczęło się moje granie. Tak, jak od Trabanta zaczęła się moja miłość do starych aut.

I nie wykluczam, że kiedyś do niego wróci. Ale na pewno się na nim nie skończy.

21 komentarzy:

  1. W moim zasięgu pozostaje w chwili obecnej jeden wystawiony w przyzwoitej, czterocyfrowej cenie Hycomat. Niestety, nie jestem ani posiadaczem garażu ani szaleńcem (niepotrzebne skreślić) by sięgać po niego w tym momencie. Sam Trabi to wspaniałe auto. Oj jak niewiele przestrzeni trzeba, by stworzyć coś tak funkcjonalnego. Mam ostatnio fazę na Trabiki, chyba skombinuje sobie plakat, bezpieczniej i ekonomiczniej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zawsze zostaje jeszcze taki:
      http://bass-driver.blogspot.com/2015/08/basista-sie-bawi-trabi.html

      Usuń
  2. Uwielbiam Twoje śmignięcia!! No i ta lekkość języka - bardzo naturalna, bez cienia pretensjonalności...

    Super masz pomysł z tym wkładaniem basów do bagażników - ja wiem, że dla Ciebie to samo życie, ale taki właśnie, jak to się mówi, benchmark, pozwala na obrazowe porównanie różnych aut, znaczenie lepsze niż suche liczby. To właśnie od Ciebie zerżnąłem ten pomysł i czasami borę na "PRZEJAŻDŻKI PO GODZINACH" podróżną walizkę.

    Ciekaw jestem, jak tam w opisywanym egzemplarzu korozja? Niektórzy właściciele uważali, że Trabant jest z plastiku i zjeść go mogą najwyżej myszy. Potem byli bardzo zdziwieni, jak konstrukcja pod nienaruszonym poszyciem składała się jak domek z kart (słowo-klucz- "jaskółka", czyli element nośny w przedniej części, pod ramą pomocniczą silnika).

    O Trabancie pisano w swoim czasie hymny pochwalne, ale, co ciekawe, głównie na Węgrzech. Tam był to podstawowy model samochodu, jak u nas "Maluch", i był uznawany za ogromnie praktyczny. w NRD było już inaczej, bo wiadomo, inny kontekst kulturowo-techniczny ("gdyby tak zdążyć przeskoczyć przez mur we właściwym czasie, to jeździłbym W124").

    Pozytywnie zazdraszczam przejażdżki!!

    OdpowiedzUsuń
  3. Trabant jest bez porównania wygodniejszy, szybszy i praktycznie jest niż maluch. Prawidłowo konserwowany przetrwa wieki. Jedyny problem - remont silnika co 60 000 km i wymiana przegubów dwa razy w roku :-)
    Ale egzemplarz którym jeździłes to straszny grat i wiele twoich wrażeń z jazdy z tego wynika.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niewykluczone - sporo stał nieruszany, a to nigdy nie robi dobrze żadnemu samochodu.

      Ale i tak fajny.

      Usuń
    2. Trabantem zrobiłem najdłuższe trasy w moim życiu. Cudowne auto.
      PS. Przednie lampy też pasują od Ikarusa.

      Usuń
  4. Pełna zgoda - Trabant przefajną konstrukcją jest. Pamiętam egzemplarz, z którym miałem kiedyś do czynienia (co prawda z silnikiem od Polo) i są to same fajne wspomnienia. Kiedyś zepsuł się rozrusznik, ale nic to - z racji niskiej masy wystarczyło zaprzeć się w otwartych drzwiach, rozbiec się, wskoczyć do bolidu i odpalić go '"na pych" - ale jednoosobowy. Albo jak ciągaliśmy nim moją Beczkę próbując ją odpalić:D

    OdpowiedzUsuń
  5. Trabanty albo się kocha albo nienawidzi, ja uwielbiam te piękne, choć nie za wygodne, auta :-)

    OdpowiedzUsuń
  6. Świetny jest. W mojej okolicy jeden facet ma Trabanta rekordzistę, nie wiem dokładnie jaki tam ma silnik i nie znam dokładnych osiągów ale kiedyś w sieci krążył filmik jak właśnie Trabi zostawia w tyle jakąś Hondę na autostradzie... przyznam że ciekawie to pracuje.

    OdpowiedzUsuń
  7. " wreszcie, po latach od mych pierwszych motoryzacyjnych przygód, które uczyniły ze mnie niereformowalnego miłośnika gratów,"

    Milosnik gratow... huh?

    Lepiej powiedz od razu ze cie nie stac na normalny samochod to cmokasz nad truchlem. Jak sie nie ma co sie lubi to sie lubi co sie ma ;)
    Na takie gruchoty to moga sobie pozwolic ludzie , ktorzy sa wypchani szmalem jak indyk stuffingiem.

    Swoja droga, kiedys widzialem goscia jak podjechal trampkiem, wylaniajacym sie z chmury niebieskiego dymu. Wysiadl, otworzyl ogromna parasolke z napisem BMW, podszedl do drzwi pasazera otworzyl je I szarmancko pomogl panience wysiasc. Pomyslalem wtedy, ze gdyby zajechal bejca to by ja pewnie wypchnal z tego auta :))))

    A moze mial juz BMW I mogl sobie pozowlic na odrobine ekstrawagancji?


    pzdr
    LordOfTheRoad

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja wiem, że dla wielu ludzi coś, co nie mieści się w ich pojmowaniu świata, po prostu nie istnieje, więc zamiłowanie do starego żelaza świadczy wyłącznie o tym, że można na takiego delikwenta patrzeć z góry, bo go nie stać na "normalny samochód". Problem w tym, że gdy jest się kilkuletnim knypkiem - a takim byłem gdy mój dziadek upalał Trabanta - nie rozumuje się w kategoriach "stać-nie stać" tylko "fajne-nuda". A mój nos częściej był przyklejony do szyb starych trupów. Mercedes - no fajny, owszem, ale ta IFA F9 kilka kroków dalej, o rany! O, ktoś ma Kadetta (przypominam, że w latach 80. w Polsce był to luksus), ładny, ale PATRZ JAKI FAJNY STARY GARBUS!!! Takie podejście miałem w wieku dziecięcym. I z pewnymi modyfikacjami zostało mi do dziś. Sytuacja finansowa niewiele ma tu do rzeczy - znam masę ludzi zarabiających mniej ode mnie i pałujących się plastikami i prestiżami, które na mnie nie działają zupełnie. Zresztą paroma się przejechałem. I co? I nic, zero wrażeń, czy to estetycznych, czy związanych z samą jazdą.

      Ja zresztą też mam swój obraz świata, i według niego np. ktoś, kto z własnej woli kupując nówkę-salonówkę wybiera srebrny kolor, jest pozbawionym jakiegokolwiek gustu czy wręcz własnej osobowości klonem, zaś ktoś, kto ocenia innych wedle zawartości portfela lub tylko z nią wiąże takie czy inne upodobania, prawdopodobnie powinien znaleźć inny, bardziej prestiżowy blog, gdyż tu BĘDZIE o gratach.

      A, no i na DOBRZE UTRZYMANEGO Trabanta aktualnie mnie nie stać (ich ceny idą w górę), na 2CV, DS-a czy Amazona tym bardziej, a nadal mi się podobają. Jak to może być?

      Usuń
    2. Tak czulem ze sie spienisz. Tu nie chodzi o to ze kogos nie stac na nowe auto. Zauwazylem pewna tendencje, wszyscy ktorych nie stac na "normalne" auto (niekoniecznie nowe) na sile probuja wmowic innym ze stary, sprochnialy trup jest super zajebisty a nowe wozy to kupa.

      Niestety, stary, zgnily gruchot skladany z pieciu innych, przystanku autobusowego I ch... wie czego jeszcze nadal bedzie starym zgnilym gruchotem. Sam mam sentyment do starszych aut (w garazu pasie sie '03 EVO w zoltym kolorze) ale niech ten samochod odpowiada orginalowi przynajmniej w 90%.

      To jest moja kolejna obserwacja, ze takimi autami powinni jezdzic ludzie bardziej zamozni bo ich stac na naprawy, konserwacje, odrestaurowanie pojazdu wlasnie po to zeby ktos kiedys mogl powiedziec: PATRZ JAKI FAJNY STARY GARBUS/TRABANT/IFA/ MERCEDES/POLONEZ* (*-niepotrzebne skreslic)

      Co do wyboru kolorow, poniewaz nie kupujesz nowych aut to nie wiesz, ale klijenci nie decyduja o kolorze auta. Tylko producent. Bo jezeli idziesz do salonu I do wyboru masz: czarny, bialy, srebrny I jakis ciemny odcien czerwonego za doplata 35% wartosci auta to o jakim wyborze my mowimy?

      Usuń
    3. Ja zauważyłem taką tendencję tylko w stosunku do ulubionych samochodów wąsatej części społeczeństwa, czyli Passatów, Audi i BMW od 3er w górę. Mało kto natomiast jara się Trabantem, BX-em czy, nie wiem, Corollą E8 na ten dany przykład. A co do restaurowania - jestem zdania, że samochód powinien być w jak najlepszej kondycji mechanicznej, ale wizualnie znacznie bardziej podoba mi się patyna od lśniących chromów.

      Ciemna czerwień 35% wartości auta? To z czego jest ten lakier, z krwi dziewic?!

      Usuń
  8. Leniwcu, mial bys zupelnie inne odczucia, jak bys sie przejechal choc troche zadbanym i nie poprzerabianym Trabantem, mialem 2 to wiem co mowie, orginalne Trabantowskie fotele sa wygodne, i siedzi sie prawidlowo, pedaly sa wtedy zupelnie normalnie, nic nie trzeba sie wyginac, kierownica kreci sie lekko, a do wajchy biegow nie trzeba siegac pod kierownica!! trzeba sie troszke wprawic i sie ja obsluguje trzymajac normalnie reke na kierownicy - jedynie palcami, jest to niesamowicie wygodne, w zasadzie mozna kierowac i zmieniac jednoczesnie biegi prawa reka, poza tym sprawny silnik Trabanta jest tak niesamowicie zrywny, ze az sam bylem bardzo zaskoczony, zostawia daleko w tyle wszystkie DFy, Lady, Skody itp ze o maluchu to nawet nie mowie, poza tym przy orginalnych fotelach miejsca w srodku jest duzo wiecej niz w maluchu i spokojnie 4 osoby moga jechac, a bagaznik zgadza sie, jest po prostu przeogromny!
    no i co do zawieszenia, to ja tam nie zauwazylem nic podobnego jak Ty, jest troche twardsze, ale nie jest to az taka taczka, nie przesadzajmy :)

    jesli o mnie chodzi to swietnie mi sie jezdzilo Trabim codziennie do pracy, jedyne co nie bylo swietne to spalanie - po miescie 8-9 litrow mieszanki, i dla tego sie z nim rozstalaem, no jeszcze dla tego ze dziadek-poprzedni wlasciciel robiac cos przy silniku zgubil orginalne nakretki glowicy gestozwojowe... wiec przegwintowal szpilki... na zwykle nakretki! efekt byl taki ze mniejwiecej raz w miesiacu trzeba bylo te wszystkie rury, kocyki i blache silnika sciagac i dokrecac glowice ktore sie same odkrecaly... uszczelka pod glowice pasuje od malucha, tylko trzeba ja rozciac na pol, zeby polowki byly luzne, bo tam sa 2 niezalezne glowice.

    dobrze by bylo tez wspomniec ze jest tam kranik taki sam jak w motorze do odkrecania doplywu paliwa, bo nie ma pompki tylko paliwo plynie grawitacyjnie, oraz to, ze nie ma wskaznika paliwa, tylko jest plastikowa linijka - otwiera sie korek wsadza linijke, wyciaga i patrzy ile jest litrow :)

    zycze przejazdzki bardziej zadbanym egzemplarzem, moj byl za 450zl a z tego co czytam to byl niemalze w super stanie ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hehe benny, pamiętam czasy jeżdżących Trabantów w takich cenach. Jeszcze jakieś 10 lat temu można było bez problemu takiego dorwać, szczyt popularności Cartoon Trabant, pełno młodych ludzi je brało. 601 był pierwszym samochodem, jakim w życiu jechałem "samodzielnie", tj. na kolanach ojca, ale już samemu operując pedałami i biegami. Kierownicą się na pewno kręciło całkiem lekko, jeśli mając 11 lat nie musiałem wspomagać obrotu nogami :D. Frajda z jazdy niezapomniana, banan na twarzy cały czas. Pamiętam też, gdy grzebali przy nim w ogrodzie, a ja jako brzdąc siedziałem sobie na tylnej kanapie, czytając "Znaczy Kapitana" K. Borchardta - zapach wnętrza starego samochodu i pożółkłego, książkowego papieru został mi w pamięci. Dlatego, gdy podczas kupowania pierwszego i obecnego samochodu, otwierając drzwi W124 w nozdrza wleciała mi woń babcinego tapczanu, wiedziałem że to jest to :D

      Usuń
    2. no to tak bylo z 10 lat temu, ale to juz byl raczej schylek CartoonTrabanta, ale mialem kolege z wielunia, ktory zalozyl do Trabiego silnik z Wartburga (oczywiscie dwusow), musialo to niesamowicie isc :)
      moj Trabi wygladal tak:
      http://mreq.republika.pl/1/auta/trab.jpg
      prawda ze nie widac ze go pomalowalem calego pedzlem? musialem dwa razy malowac bo byly mazy widac, ale przed malowaniem byl paskudny taki obskubany i w roznych kolorach ;)
      co do kierownicy to jest nieorginalna, ale w drugim mialem orginalna i tez sie wygodnie kierowalo i zmienialo biegi

      Usuń
    3. Jest super, jak to Trabi :) Hehe, co do malowania pędzlem, przypomina mi się historia związana z kupnem Fiata 125p na giełdzie przez mojego ojca dawno temu, właśnie tak pomalowanego - przy pierwszym tankowaniu poleciało troszkę benzyny na "lakier" i stracił kolor na błotniku, hehe. Zakładam, że Twój Trabant był porządniej pomalowany :P

      Usuń
    4. nie no, oczywiscie, lakierem samochodowym "renolak" :) nie rozpuszcza sie od benzyny, zreszta tym lakierem wczesniej pomalowalem sprezarka DFa i wyszlo paskudnie - baranek, wogole sie nie blyszczal, a pedzlem (uprzednio rozcienczajac farbe) wyszlo wg mnie lepiej, i sie blyszczal :)
      parking swego czasu wygladal tak:
      http://mreq.republika.pl/1/auta/parking.jpg
      i tylko ta siodemeczka nie byla moja, ale sasiadowi widac klimat PRLu odpowiadal i parkowal w doborowym towarzystwie :)

      co do dziwnych farb to kolegi ojciec kiedys pomalowal swojego DFa calego sprejami, ladnie wyszlo taki niebieski metalik, ale jak w czasie jazdy uzyl spryskiwacza do szyb, to potem okazalo sie ze ma 2 biale pasy na dachu bo sie to zmylo hehe ;)

      Usuń
    5. @benny - sporo Trabantów miało 1.3 z Wartburga, pasowało do 1.1 jak znalazł. W dwusuwach jest większa rzeźba. Trzeba by Cartoon Trabant Forum przejrzeć, swego czasu temat szeroko omawiany.

      pozdrawiam, były posiadacz Warczyburgów 353 i 1.3 oraz trzech Trabich 1.1 :)

      Usuń
    6. no przekladka 1.3 za 1.1 to zadna robota bo to ten sam silnik tylko o innej pojemnosci.
      w 601 wiem ze kolega gdzies dorabial flansze do polaczenia skrzyni Trabantowskiej z silnikiem Wartburga, i go to ogolnie sporo kosztowalo

      Usuń
    7. Chciałbym kiedyś poczytać wpisy dotyczące wszystkich, Twoich aut - benny. Potwierdzam wszystko to, co napisałeś (gdy ojciec sprzedawał trabanta miałem 11 lat, siłą rzeczy nigdy go normalnie nie prowadziłem). Kiedyś w trampku silnik wziął i się zatarł a ojciec jadąc w delegację zspakował go do takiej sporej torby (podobne mieli handlarze z WNP przyjeżdżający do Polski na początku transformacji ustrojowej)i udał się do jakiegoś mechaniora na śląsku żeby go naprawić.Sprzedaliśmy go w 1991 ale był w stanie miętowym.

      Usuń