Dzień dziecka minął pod znakiem mixu, jednak moje wewnętrzne dziecko domaga się opisania kolejnego fragmenciku kolekcji gromadzonej pod pretekstem edukowania Młodzieża w temacie tzw. prawdziwej motoryzacji. Poza tym trochę niezręcznie byłoby przedwcześnie wystrzelać się z miksów w oczekiwaniu na "prawdziwe" tematy, które pojawią się już wkrótce.
Już jako dziecko pałałem dość mocno do klasycznej motoryzacji. Moi koledzy zachwycali się Mercedesami, Porsche i Ferrari, zaś mnie najbardziej kręciły graty. A tym, którego wielbiłem najbardziej, był Garbus.
Oczywiście miałem w dzieciństwie kilka zabawkowych Garbusów. Najlepiej pamiętam żółtego Transformersa (zresztą do dziś uważam, że żółty jest idealnym kolorem dla Garbusa). Teraz, po latach, gdy sam dorobiłem się przychówku, stwierdziłem, że wśród "materiałów edukacyjnych dla Młodzieża" (taaaa...) koniecznie musi znaleźć się najbardziej chyba znana uśmiechnięta maska w historii motoryzacji.
A w efekcie znalazły się cztery.
Pierwszy Garbus, którego zanabyłem dla Młodzieża (jjjasne), to pochodzący z wczesnych lat 70. model 1302 z szerokiej gamy bardzo popularnej firmy Welly - tej samej, która wyprodukowała spoczywające w pudle z autkami "do wręczania w swoim czasie" Pińcetkę, Dwacefałkę, Trabanta i kilka innych. Wykonany został w najpopularniejszej chyba skali 1:43 i trzeba przyznać, że jak na produkt typowo budżetowy prezentuje się zupełnie nieźle.
Owszem, można przyczepić się takich detali, jak niedbale namalowana uszczelka tylnej szyby, ale całość jest dość ładna. Mamy tu nieźle odwzorowane koła i zderzaki, światła mają odpowiednią wielkość, a do tego - co wcale nie jest oczywiste - udało się dość przyzwoicie oddać widok podwozia z jego centralną, rozgałęziającą się przy silniku rurą nośną.
Zwierz tymczasem rósł sobie (co zresztą nadal ochoczo uskutecznia) i choć nie osiągnął jeszcze wieku i ogólnego ogarniactwa uprawniającego go do otrzymania Garbusa by Welly, okazał się na tyle zainteresowany tematyką samochodzików, że szybko zaczął dostawać mniejsze, typowo zabawkowe autka w ilościach zahaczających niemalże o hurtowe. Między innymi przejął od swego wujka kolekcję dość sędziwych resoraków, zaś pewien czas później od Piotrka - tego samego, który udostępnił mi do śmignięcia GS-a oraz Trabanta - otrzymał całą torbę autek wśród których, poza przytulonym przeze mnie Citroenem ID w wersji taxi, znalazł się modelik Garbusa z 1962 roku wyprodukowany przez Matchboxa.
Matchboxowska wersja Beetle'a '62 jest dość ciekawa - nie tyle ze względu na reklamę burgerowni, co z uwagi na faltdach, który nie był chyba najczęściej wybieranym elementem wyposażenia. Do tego, jak znaczna część innych produktów Matchboxa, samochodzik wyposażony jest w hak - zapewne po to, by zachęcić do zakupu jednej z kilku znajdujących się zazwyczaj w ofercie brytyjskiej firmy miniaturowych przyczep.
Tak poza tym jest to typowy Matchbox z przełomu lat 80. i 90. - dość solidny, ale z uwagi na plastikowe podwozie nie tak pancerny, jak wyroby firmy z wcześniejszych lat, niezbyt dokładnie oddający detale, ale mimo tego prezentujący się całkiem nieźle. Szału może nie ma, ale dramatu też nie. Garbus to Garbus - jest się z czego cieszyć.
Lata sześdziesiąte reprezentuje też kolejny zabawkowy Garbus sprawiony Młodzieżowi - nieco większe, wykonane w skali 1:34 autko firmy Kinsmart. Jest to jeden z ulubionych samochodzików mego dziedzica - choćby dlatego, że posiada otwierane drzwi i coś, co dzieci w każdym wieku lubią najbardziej, czyli silniczek na sprężynę.
Kinsmart specjalizuje się w niedrogich autkach typu "pull-back action" dostępnych głównie na stacjach benzynowych (tam zresztą zakupiłem tenże egzemplarz). Budżetowego charakteru nie da się ukryć - proporcje nie zgadzają się w 100%, niektóre detale (choćby tzw. fletnerki) są dalekie od ideału, rozstaw kół jest odrobinę za szeroki, same koła sprawiają wrażenie wziętych raczej z późniejszych wersji. Mimo tego, całość sprawia sympatyczne wrażenie - choćby dzięki takim szczegółom, jak nieźle odwzorowana kierownica.
Autka z napędem (szczególnie sprężynowym) mają tę zaletę, że szczególnie dobrze bawi się nimi z dziecięciem. Tak jest i w tym przypadku - ojciec i syn potrafią spędzić parę ładnych chwil puszczając do siebie wzajemnie trzy "naciągane" samochodziki, wśród których znajduje się dwukolorowy Garbus. A jeśli dziecię jest w nastroju na nieco bardziej samodzielną, pełną skupienia zabawę, otwierane drzwiczki są jak znalazł. Młodzież potrafi spędzić naprawdę sporo czasu na otwieraniu ich i zamykaniu, cały czas snując przy tym monolog w swoim własnym zwierzojęzyku.
Niektóre zabawki nie są przeznaczone dla malutkich łapek ze względu na ilość detali, które - będąc niezbyt ostrożnym z racji wieku mlolęciem - łatwo jest zdemontować a następnie przyswoić drogą paszczową. Z innymi lepiej poczekać ze względu na ich całkowity rozmiar. Tak jest też w przypadku ostatniego z Garbusów, który trafił pod nasz dach, a który znaleziony został w czekoladowym jajku, gdzie pełnił opowiedzialną funkcję niespodzianki.
"Jajeczny" Garbus jest nie tylko najmniejszym modelem z całego zestawu Volkswagenów, ale również reprezentuje najstarszą z nich wszystkich, pochodzącą z przełomu lat 40. i 50. wersję, odznaczającą się m.in. dzieloną tylną szybą. Cieszy to, że mimo mikrego rozmiaru i skrajnej taniości (bylejaki plastik, którego koszt jest wystarczająco niski, by nie podnosić ceny jajka z niespodzianką) wiele detali się zgadza - choćby tył, gdzie poza dzielonym oknem mamy charakterystyczne dla tamtych roczników wyloty powietrza czy przetłoczenia pokrywy silnika.
Generalnie trudno się czepiać - proporcje są zachowane a sporo szczegółów zostało odwzorowanych mimo rozmiarów i konieczności redukcji ceny do absolutnego minimum. Jasne, nie jest to w żadnym wypadku niezwykle cenna ozdoba kolekcji, ale nie zmienia to faktu, że wyciągnięcie z jajka z niespodzianką malutkiego, niebrzydkiego Garbuska we wczesnej wersji jest czymś nader miłym.
Od mego dzieciństwa minęło już dużo czasu, jednak sentyment do niektórych mych upodobań z tamtych lat pozostaje - choćby właśnie do Garbusa. Wciąż trudno oprzeć mi się tej uśmiechniętej blaszanej mordce. Tym bardziej cieszę się, że ten właśnie model ma tak liczną reprezentację wśród przeznaczonej dla Młodzieża kolekcji. Mam tylko nadzieję, że mój spadkobierca też go polubi.
A że to VW? A chrzanić to. Garbus to zupełnie osobna kategoria. To po prostu Garbus, i tyle.
Nasuwa mi się, że ten Garbus to był wspaniale dopracowany design. Mimo nieco humorystycznych proporcji i żuczkowatego kształtu jego linie i przetłoczenia są naprawdę przemyślane- w sumie to idealny streamline, nie gorszy niż Adler Autobahn, czy inne takie. Na garbusa nie patrzy się już jak na samochód, tylko jak na jakiś symbol czasów, znak kultury. Ale to był dobry i ładny pojazd, któremu pomógł jeszcze solidny marketing.
OdpowiedzUsuńNa pewno już ktoś napisał o tym książkę. Ale nie czytałem.
Nie tylko marketing był solidny, ale i samo żelazo. Pomijając problem z korozją (wspólny dla wszystkich aut sprzed ery zabezpieczeń antykorozyjnych), jest to ponoć jeden z najlepiej nadających się na dejli drajwera klasyków.
UsuńBardzo bym chciał się przejechać.
Była kiedyś taka reklama Garbusa, w której auto, w rzucie od tyłu, było namalowane na jajku kurzym. Podpis brzmiał: "niektórych form po prostu nie da się udoskonalić". To była oczywiście odpowiedź na zarzuty produkowania tego samego modelu przez 30 lat.
UsuńO Garbusie na pewno kiedyś napiszę. I pod kątem technicznym, i kulturowym. Ale to jest megawyzwanie, więc pewnie nieprędko się zbiorę.
Basisto: pierwszy wypust Garbusa nazywasz "jajecznym", ale nie wiem, czy jesteś świadom, że druga też miała jajowate tylne okno, tylko tyle, że jednolite, bez przegrody. Niemcy na tę pierwszą mówią "Brezel" (po krakowsku to jest precel, po ogólnopolsku - obwarzanek), bo w Niemczech właśnie tak wyglądały kiedyś precle/obwarzanki (eliptyczne z poprzeczką). Drugi wypust, bez przegródki, to "Ovali".
Pozdrawiam!!
Tego konkretnego Garbusa nazwałem jajecznym tylko dlatego, że został wyciągnięty z jajka z niespodzianką ;-)
UsuńA napisanie czegokolwiek nowego o Garbusie to w rzeczy samej megawyzwanie.
Aaaa... To ja nie zrozumiawszy... Bardzo przepraszam...
UsuńAleż Wodzu, COWUC. Przepraszać niemazaco.
UsuńKurde, ten Kinsmart robi naprawdę dobre wrażenie. Ale że Matchbox robił takie brzydkie modele, to nie pamiętam.
OdpowiedzUsuńTen Garbusik z jajka niespodzianki wygląda bardzo ładnie. Muszę kiedyś podpytać Babci czy ma jakieś zdjęcia swojego Garbusa, miała jakiś stary model z instalacją na 6V w kolorze kości słoniowej.
OdpowiedzUsuńNigdy nie widziałem instalacji 6V w kolorze kości słoniowej.
UsuńTak to jest jak się siedzi na urlopie wypoczynkowym i pije siódmy dzień z rzędu, jeszcze tylko tydzień :P
UsuńCo to jest urlop? I co to znaczy wypoczynkowy???
UsuńTo znaczy, że siedzę w domu, jeżdżę ZX'em po mechanikach, spotykam się wieczorami na piwo ze znajomymi i jeszcze pracodawca mi za to płaci ;)
Usuń