Pewien czas temu red. Z. Łomnik pokazał miastu i światu, jak niewdzięczni bywają właściciele starszych samochodów, gdy spróbuje się zrobić im dobrze bez konsultacji.
Oczywiście bardzo szybko okazało się, że MEDIA KŁAMIO - jak zapewne nikt się nie spodziewał, filmowy właściciel wcale nim nie był (woli BMW). Co więcej, prawdziwym właścicielem była kobieta. I to wręcz znana mi osobiście dzięki wspólnemu udziałowi (i, prawdaż, drugiemu miejscu) w zeszłorocznym Prawobrzeżnym Rajdzie Starego Żelaza. A do tego wszystkiego Golf niedługo później trafił na sprzedaż. Za całe 999.
I kupił go mój brat.
O Golfie II trudno powiedzieć czy napisać więcej, niż już zostało powiedziane i napisane. W latach 90. to głównie on - przybywając dumnie zarówno na kołach jak i na licznych lawetach - motoryzował bogacącą się część naszego społeczeństwa. Pomniejszy, zaraz po Mercedesach W123 i W124, pomnik niemieckiej solidności, do którego kolejnych iteracji po dziś dzień modli się niemalże cała polska prowincja (w całkowicie neutralnym tego słowa znaczeniu). I to właśnie głównie na prowincji druga generacja wolfsburskiego kompaktu wciąż dzielnie wywiązuje się ze swych transportowych zadań.
A tu proszę, niespodzianka. Nie dość, że w Stolycy, to jeszcze celebryta z internetów. A jeśli można mieć tak sławny (a do tego wciąż mobilny) egzemplarz za tak rozsądne pieniądze... no właśnie. Mój brat, który akurat poszukiwał pierwszego w swej karierze pojazdu mechanicznego, nie zastanawiał się zbyt długo. I to nawet mimo tego, że jeszcze niedługo wcześniej zarzekał się, iż nie chce diesla.
I, mimo początkowych kłopotów, nie żałuje.
I, mimo początkowych kłopotów, nie żałuje.
Pod maską brackiego egzemplarza klekocze wesoło podobny turbodiesel, który napędzał przetestowanego przeze mnie pokrótce Passata B2. Podobny, gdyż nie do końca ten sam - o ile zapewne blok i parę innych elementów jest wspólnych (jeśli ktoś ma inne, potwierdzone dane, niechaj śmiało wyprowadza mnie z błędu), moc różni się o całe 10 kucy. I to na korzyść mniejszego, lżejszego Golfa, które wedle danych wykasłuje całe 80 KM, co przy tej masie jest całkowicie satysfakcjonującym wynikiem. Lub raczej wykasływał, gdyż przez spore zużycie turbosprężarki i trochę zaniedbań eksploatacyjnych część z nich już zdążyła rozbiec się po niebiańskich autobahnach. Na szczęście zaniedbania owe nie zabiły auta wyprodukowanego w czasach, gdy niemiecka jakość rzeczywiście jeszcze coś znaczyła.
Bo nadal trudno się do niej przyczepić.
Jakość wykonania Golfa II można poznać choćby po wnętrzu, które okazuje się naprawdę solidnie zmontowane. Jasne, faktura i miękkość tworzyw odbiega nieco od obecnie stosowanych, ale ich trwałość i dobry montaż stają się jasne, gdy wjedziemy na nierówną drogę. Nie ma tu wrażenia, że zaraz coś odpadnie. Owszem, jest głośniej niż w nowych samochodach, słychać trochę stuków, ale jest ich stosunkowo niewiele - a już na pewno jak na ćwierćwieczne auto. Oczywiście idealnie nie jest - najbardziej dokuczliwym mankamentem są niedziałające klamki (jedynie drzwi kierowcy dają się otworzyć z zewnątrz) - ale mimo tego nie odnosi się wrażenia obcowania z wytłuczonym złomem. Także tapicerce nie sposób czegokolwiek zarzucić - po 25 latach wysiadywania i wycierania nadal nie jest poprzecierana czy podarta. To między innymi za to Polacy tak lubią te samochody.
Nie tylko dorośli użytkownicy doceniają solidność i wygodę wnętrza Golfa II |
Wnętrze to również bagażnik. A w tej kwestii absolutnie nie jest najgorzej.
VW Golf to najklasyczniejszy z kompaktów, zaś dwójka jest kompaktem starej szkoły, czyli rzeczywiście, nomen omen, kompaktowym. Jego rozmiary zewnętrzne są porównywalne z niejednym produkowanym obecnie przedstawicielem segmentu B. Mimo tego bagażnik okazuje się zupełnie przyzwoity. Na tyle przyzwoity, że umieszczony w miękkim pokrowcu bas o pełnej menzurze bez większych problemów mieści się w poprzek, co jest sztuką, która nie udawała się ani młodszej o generację Madzi, ani nawet niektórym testowanym przeze mnie nowoczesnym, lajfstajlowym kombiaczom. Niestety, idealnie nie jest - nie tylko ze względu na straszące gołą blachą nadkola czy niewielką przestrzeń, która pozostaje między nimi. Po pierwsze, niektórym przeszkadzać może wąski otwór załadunkowy i bardzo wysoki próg, przez co załadunek ciężkich pakunków potrafi być nieco męczący. Po drugie, oparcie kanapy składa się tylko w całości, co jednak było w tamtych latach standardem w tej klasie pojazdów. Czy Golf II, występujący tylko jako 3- i 5-drzwiowy hatchback (no chyba, że doliczymy Jettę, czyli Golfa z odrębnym zadem), był dostępny z dzielonym oparciem - nie wiem, ale biorąc pod uwagę mnogość wersji i dostępnych opcji jest to niewykluczone.
Wnętrze jest solidne i całkiem wygodne a bagażnik przyzwoity - jak natomiast jeździ 25-letni diesel?
Zupełnie nieźle.
Jak już wspomniałem, pod maską należącego do brata (i bratowej) egzemplarza zamontowany jest 80-konny turbodiesel o pojemności 1,6 litra. I choć z powodu zużycia i pewnych zaniedbań z 80 koni zostało obecnie najprawdopodobniej nie więcej niż 70, dynamika wciąż jest całkowicie wystarczająca. Oczywiście nie możemy tu mówić o zwijaniu asfaltu, jednak dość lekkie auto całkiem żwawo odpycha się za pomocą 13-calowych przednich kółek. Do dynamiki dobrze pasuje praca zawieszenia, które okazuje się nieprzesadnie sztywne, dzięki czemu stanowi niezły kompromis między komfortem a trzymaniem się drogi. Dodatkowo jego prosta konstrukcja gwarantuje bezproblemowy i tani serwis, zaś z podwozia nie dochodzą praktycznie żadne niepokojące dźwięki. Obsługa kierownicy mimo braku wspomagania jest bezbolesna - nieco wysiłku należy włożyć jedynie w intensywne kręcenie przy prędkościach parkingowo-manewrowych, a i tak jest to mniejsza siła, niż ta, która potrzebna była w Madzi. Ogólnie jazda starym Golfem okazuje się całkiem przyjemnym doświadczeniem. Zapewne dlatego, że to po prostu niezły samochód.
Podsumowanie, czyli zady i walety:
VW Golf II generacji spośród swojej konkurencji nie wyróżniał się niczym szczególnym poza dwiema cechami: dopracowaniem i solidnością wykonania. To właśnie dzięki temu nadal codziennie widujemy te samochody w ruchu a ogłoszeń dotyczących sprzedaży Golfa II jest zazwyczaj kilkanaście. Oczywiście zadbanych, sprawnych egzemplarzy jest coraz mniej - wiele z nich pokonała rdza a znaczna część pozostałych została po prostu zajeżdżona. Zmęczenie nie ominęło i tego egzemplarza - gdy brat sprawdził poziom oleju, okazało się, że silnik był niemalże suchy. Na szczęście po wlaniu nowego oleju oraz wymianie filtrów i paska rozrządu auto dalej odpycha się dzielnie. I pewnie jeszcze się poodpycha, co wcale nie jest oczywiste w przypadku toczydeł za niecały tysiąc.
A dlaczego Cieślak? Pooglądajcie "Blok Ekipę", której mój brat jest fanem. Wszystko się wyjaśni - nawet jeśli nie zgadza się generacja Golfa.
Plusy:
Plusy:
- trwałość i solidność
- tanie części, serwis i sam zakup
- przyzwoity komfort
- bagażnik mieszczący bas w pokrowcu
- całkowicie wystarczające osiągi
Minusy:
- ogólne zmęczenie większości pozostających w użyciu egzemplarzy
- wysoki próg załadunku
- brak wspomagania (choć na szczęście nie przeszkadza aż tak bardzo)
Co nim wozić:
Do bagażnika wszedł pięciostrunowy Frankenstein w pokrowcu - i taki bas pasuje tu zupełnie nieźle. Pasowałby też Squier Precision VM czy inna niedroga, dość klasyczna konstrukcja. I choć Golf II, szczególnie bez dzielonego oparcia kanapy, nie jest idealnym żelazem do przewozu sprzętu basowego, jako budżetowe, solidne rozwiązanie sprawdza się w tej roli zupełnie nieźle.
* * * * *
Od publikacji poprzedniego wpisu minęło już 10 dni, i choć zdarzało się to już wcześniej, niestety teraz może się to stać normą - przynajmniej przez pewien czas. W moim życiu zaszły pewne poważne zmiany, w których naturę nie chcę się tu zagłębiać, a które powodują, że mniej jest zarówno czasu na pisaninę (z powodów czysto organizacyjnych), jak i zwykłych chęci. Nie znaczy to jednak, że zarzucam pisanie - tym bardziej, że mam już wstępnie przygotowane 3 kolejne wpisy. Po prostu przez pewien czas będę widywał się z Wami rzadziej. A potem... Potem się zobaczy. Jak zawsze.
i komu przeszkadzały takie VW?
OdpowiedzUsuńMi na pewno nie. Gdyby takie pozostały, wciąż popularna u nas VAG-religia miałaby przynajmniej jakieś uzasadnienie.
UsuńNo właśnie, wymyślają teraz jakieś TSI, TFSI i ch... wie co jeszcze, które po ok. 5 latach albo i wcześniej nadają sie już na śmietnik. Na pewno Golf II jest ciekawszym wozidłem niż jakieś Astry I czy II od których rzygać mi się już chce, a ich użytkownicy (nie chcę nikogo obrażać, ale to tylko i wyłącznie wynik moich obserwacji) są często, mówiąc nieco dyplomatycznie, nieprzewidywalni na drodze :-P. Co się z tymi ludźmi dzieje, ja się pytam??? Niedługo nie będzie już co czytać, wszyscy coraz rzadziej piszą, albo w ogóle przestają pisać. Dramat jakiś.
OdpowiedzUsuń"Lordessex"
W życiu zdarzają się różne rzeczy, które potrafią zepchnąć pisanie na dalszy plan. Tak bywa, co zrobisz jak nic nie zrobisz. To jednak sytuacja tymczasowa - za pewien czas powinienem wrócić do w miarę regularnego publikowania. Cierpliwości.
UsuńNo i właśnie za to cenie tamtą epokę - wtedy nawet Golf potrafił wzbudzać jakieś emocje - co prawda innej natury niż Alfa-Romeo, ale potrafił. No i był solidny, a do tego niewiarygodnie prosty i tani w utrzymaniu. Ciekaw jestem, jak też na takie wpisy reagują właściciele dzisiejszych wynalazków VAG-a, w których wymiana silnika powinna być przewidziana w planie serwisowym jako czynność obsługowa, najdalej co cztery wymiany oleju...
OdpowiedzUsuń@Lordessex: są jeszcze blogi, które jak niepodległości trzymają się 5-dniowego cyklu publikacji, choć jasna sprawa, że one nie każdemu muszą odpowiadać ;-)
@Szczepan:
OdpowiedzUsuńWiem, wiem, może nie za często komentuję ale czytam regularnie i z wielkim zainteresowaniem :-D
Tyle dobrego żelaza za niecały tysiąc to należy szanować jak najbardziej.
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o silniki to miałem ostatnio okazję jeździć trochę Focusem 1.6 TDCI (czyli po prostu 1.6 HDI wrzuconym do Forda). I niby od Golfa dzieliło go jakieś 20 lat ale moc większa raptem o 10 koni a awaryjność zupełnie nieporównywalna.
Co do częstotliwości pisania to, w moim wypadku, jest ona dramatyczna. Dlatego życzę Ci żebyś nie szedł w moje ślady