Dobry wieczór.
Jak
pisałem już przynajmniej raz - bardzo lubię pocisnąć sobie na rowerku. Lubię to na tyle, że w sezonie wiosenno-letnio-wczesnojesiennym praktycznie co dzień pedałuję sobie do roboty. Jedynymi wyjątkami od tej reguły są ulewa (bo umiarkowany deszcz mi w tym nie przeszkadza), wybitnie złe samopoczucie lub konieczność pojechania gdzieś ze sprzętem bezpośrednio po pracy. Korzyści są wielorakie - łyk stosunkowo świeżego powietrza podczas ciśnięcia przez Pole Mokotowskie, możliwość lekkiego zboczenia z trasy celem odłowu dobrego żelaza w okolicznych podwórkach (samochodem trwałoby to ok. pół roku, na rowerze sprawa ogranicza się do wjazdu, wyciągnięcia aparatu lub rukwi wodnej, strzału i wyjazdu; generalnie mix z Ochoty jest już gotów, choć przyjdzie jeszcze nań poczekać), wspomaganie wypłaszczania sfery brzusznej oraz - last but not least - całkowicie darmowy transport. Zero złotych. Nie spalam benzyny, dzięki czemu zostaje mi więcej w baku na wyjazdy, gdzie rzeczywiście potrzebuję samochodu, ani tez nie kupuję biletów upoważniających mnie do półgodzinnego postoju na przystanku a następnie podróży z nosem wprasowanym we włochatą pachę babsztyla który o dezodorancie słyszał w przerwie reklamowej między kolejnymi odcinkami "W jak Wodogłowie" i "Mody na Prestiż". Tak, rower ma mnóstwo plusów i przyznaję to bez bicia. I jest na tyle sympatycznym narzędziem, że fajnie czasem przemieścić się na nim w celu czysto rekreacyjnym. A taka okazja nastąpiła właśnie dziś.
Już pewien czas temu na
Złomniku pojawiła się zapowiedź małego rowerowego rajdziku po rejonach śródmiejskich, czyli de facto tych, z których pochodzi
mój ostatni mix. Możliwość popedałowania sobie po mniej znanych zaułkach samego centrum miasta stołecznego połączona z szansą na dopisanie drobnego wizualnego appendixu do miksiora jawiła mi się na tyle sympatyczną, że uczestnictwo w danym evencie stało się natychmiastowo sprawą jasną a wręcz oczywistą.
Popedałowałem tedy niczym Damian. Flaga na maszt i allons-y.
Zbiórka odbyła się pod Muzeum Ziemi w alei Na Skarpie mieszczącej się, nomen omen, na Skarpie Warszawskiej, a w zasadzie zajmującej drobny acz malowniczy jej fragmencik. Dokładnie tam, gdzie co tydzień spotyka się miłe, pozbawione cienia zadęcia i pełne dystansu do siebie towarzystwo z Youngtimer Warsaw, ale to temat na osobną relacyjkę. Oczywiście o ile któregoś wieczora przezwyciężę ciężar mego dupska i wybiorę się na takowy spocik celem uwiecznienia wyględnego, klasycznego sprzętu.
Dziś jednak królowały tam bicykle.
|
Uczestnicy poczęli gromadzić się już na pół godziny przed otwarciem listy startowej |
|
Zebrane na tak małej przestrzeni welocypedy byłyby w stanie wywołać bolesny spazm zwieracza u uczestników Masy Kretyńskiej |
|
Na przykład ten piękny sprzęt z doczepnym dwusuwem rozsiewającym zniewalający aromat |
|
Albo tenże wspaniały zabytek pokryty szlachetną patyną, jedynytakizobacz |
|
Cebula i grzyby, wszystko na swoim miejscu |
|
Przybysze z dalszych rejonów zwozili swe bicykle szlachetnymi automobilami |
|
Również Francja miała swego mocnego reprezentanta |
|
Punktualnie o 11 stanowisko organizatorów zostało otwarte |
|
Szybko uformowała się kolejka uczestników pałających głodem wrażeń i żądzą zwycięstwa |
Gdy lista startowa została zamknięta, niektórzy uczestnicy depnęli radośnie ode wsi dode wsi, inni jednak przysiedli na czym się dało i jęli analizować zawarte w pakiecie startowym zadania i mapkę celem opracowania jak najefektywniejszej trasy przejazdu. Pakiet ów nie zawierał itinereru, jak w rajdach dla zmotoryzowanych, tylko adresy, pod którymi należy szukać podpowiedzi tudzież liter do uzupełnienia hasła, punkty zaś były rozmieszczone w dość losowej kolejności. Trasę zatem nalezało opracować sobie samodzielnie. Okazało się to zadaniem dość trudnym - szczególnie, że na starcie mą uwagę zajęły głównie próby pozyskania pisadła, którego w swym tradycyjnym nieogarnięciu organizacyjnym nie zabrałem z domu. Bo i po co, można po karcie skrobać patyczkiem. Albo zębem.
Pisadłem pod postacią długopisu zostałem jednakże poratowan, w związku z czym można było ruszyć w trasę. W kierunku, który uznałem za sensowny.
A tam, po drodze, doprawdy było co łowić.
|
Znany chyba wszem i wobec wehikuł należący ponoć do pewnego dość znanego muzyka |
|
Te koła, te dekielki, ten kolor, UWIELBIAM |
|
Daihatsu Move na holenderskich blachach i ruiny, normalny widok w centrum stolicy |
|
EL na chromowanych zderzakach i w czarnym macie, za to bez kierownicy, nihil novi sub sole |
|
Wozić towar póki nie wypadnie przez podłogę |
|
Trudno mi wyimaginować sobie ofertę tego miejsca. I nie wiem, czy chcę |
|
Hodowla mchu na Saturnie, AMERYKAŃSCY NAUKOWCY SIE CHOWAJO |
|
Przepiękny Yugosław ponoć należący do tego samego człowieka co mech powyżej |
|
Kolejny przepiękny Krokodyl |
|
A Staś gdzie? |
|
Idealna |
Wkrótce okazało się, że 3 godziny wytężonego ciśnięcia po Śródmieściu to nieco za mało, by poradzić sobie ze wszystkimi zadaniami. A przynajmniej za mało dla mnie, gdyż - jak się okazało po przybyciu z powrotem na aleję Na Skarpie - zwycięska załoga poradziła sobie z tym w dwie.
Pozostało jedynie zachwycić się ostatecznym dowodem na szwedzki potop w centrum Warszawy...
|
TAK, WIEM, 340 TŁUKLI W HOLANDII |
...i udać się w drogę powrotną do domu w miłym towarzystwie kol. Nata.
To jednak nie był koniec radosnych znalezisk na dziś. Otóż zbliżając się do domostwa, oczom mym ukazał się dorodny egzemplarz Opla Blitza w otoczeniu obstawy w strojach zarówno z tzw. epoki, jak i współczesnych.
Zaraz za nim krył się równie urodziwy Mercedes udekorowany niezbyt przyjaźnie kojarzącymi się emblematami.
Jak się wkrótce okazało - kręcono tam bodajże kolejny odcinek "Czasu Honoru". Owszem, ul. Chocimska (przynajmniej po wschodniej stronie) prezentuje się całkiem odpowiednio do tego celu - ciekawe jednak jak udało się uniknąć w ujęciach jeździdeł zupełnie współczesnych a wręcz pospolitych.
Na koniec chciałbym wygłosić apel: właścicielko pożyczonego mi długopisu! Zniknęłaś przed moim przybyciem do mety. Długopis jest bezpieczny. Oddam z radością i gromkim podziękowaniem.
Do z(r)obaczenia.
Gdzie żeś znalazł tego drugiego kroko? Śliczny, a nie mam go w ewidencji :)
OdpowiedzUsuńRozbrat.
UsuńNo i dlaczego ja nie wiedziałem, że będziesz? Czym żeś zajechał? :) Ja przybyłem zielonym Wigrym 5 z PRLowską torebką na bagażniku. Saturna i Amazona rzecz jasna widziałem, bo to były punkty rajdu. Doszedł jeszcze Trabant na Krakowskim i coś jeszcze. Ogólnie rajd udany, ale dla zwykłych amatorów dla których była to pierwsza tego typu impreza (i w dodatku spoza Warszawy) te 3 godziny to absolutne minimum. Zrobiliśmy chyba 15 zadań i wróciliśmy, bo wiadomo przecież że wygrają jacyś rowerowi weterani :)
OdpowiedzUsuńCisnąłem zwykłym "plastikiem" choć niezłym. A zielone Wigry chyba kojarzę. Też miałem, ale ciemnozielone. Piękne, dawne czasy.
UsuńA na Krakowskie nie zajechałem.
J. się ukrywa niczym celebryta, jak by było publicznie wiadomo że będzie na zlocie to by się nie ogonił od fanów :)
UsuńA tak na poważnie bardzo fajna relacja.
Eeee, bez przesady, ja jestem warszawskim słoikiem i na rajdach nie bywałem, a zrobiłem wszystkie zadania w dwie godziny piętnaście. Co prawda nie napstrykałem po drodze tylu zdjęć co Basista.
OdpowiedzUsuńJa i słabą formę mam, i zakałapućkałem się nieco po drodze (nie usiadłem wystarczająco rzetelnie nad opracowaniem pracy), i do tego zdjęcia. To wszystko mnie opóźniło. Ale i tak bawiłem się przednio.
UsuńJak będę bogaty, będę się wybierać na takie rajdy do Stolycy for fun na weekend :) Fajna sprawa, taki event. Mimo że rower mam zupełnie współczesny i raczej marketowy niż downhillowy :P
OdpowiedzUsuńSaturn bardzo przyjemny.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że ten Maluch nie jest opuszczony bo jak tak to chyba go znajdę i przygarnę bo aż mi szkoda się robi jak pomyślę że to bezpańskie auto.
OdpowiedzUsuńWygląda na bardzo aktywnie jeżdżonego.
UsuńDacia 1310 na czarnej - smakowitości.
OdpowiedzUsuńTe pastelowe kolory 60's & 70's - wielbię
Oblepiające, zielone w dodatku z Saturna. A w szczelinach pewnie schowało macki.
Opel Blitz 3,6 i W143 Kabriolet plus ludkowie w trzeciorzeszowych uniformach - grubo, nawet bardzo.
Ech miałem wpaść ale niestety moje wrodzone lenistwo spowodowało, że w momencie rozpoczęcia smacznie sobie spałem przewracając się na drugi bok. Teraz żałuje bo jak widzę było tłusto. Zwłaszcza Saturn i Kroko z rozbratu, którego nie znam mimo że bywam dosyć regularnie w okolicach
OdpowiedzUsuń