Z wrzuceniem wpisu o tematyce ogólnorowerowej (i okolicznej) nosiłem się już od dłuższego czasu. Jako, że stanowię kliniczny przykład terminalnego stadium prokrastynacji, odkładałem to na kiedyśtam, ale wczoraj natknąłem się na wypowiedź znanego i lubianego Blogomotive i stwierdziłem, że coś jednakże skrobnę - tym bardziej, że schyłkowy sierpień przynosi myśl o rychłym końcu lata, co też skłania do jakichś tam podsumowań.
Zacznę jednak od mojego własnego drobnego przemyślenia, związanego z tym, co się zawsze w taki dzień, jak dziś - czyli w ostatni piątek miesiąca - odbywa.
W latach 70. gdy w RFN terror siała Frakcja Czerwonej Armii (znana także jako Grupa Baader-Meinhof), najczęściej używanymi przez członków grupy samochodami były BMW ze względu na ich właściwości jezdne oraz łatwość kradzieży. Auta tej marki były tak mocno kojarzone z terrorystami, że skrót BMW był często rozwijany jako Baader-Meinhof Wagen. Słusznie wkruwieni właściciele BMW przyklejali sobie na samochodach naklejki "Ich gehöre nicht zur Baader-Meinhof Gruppe" ("Nie należę do grupy Baader-Meinhof") .
Jadąc dziś (tak, jak wczoraj i wiele innych razy) rowerem do pracy i mając w perspektywie powrót tuż przed startem bandy idiotów lubujących się w blokowaniu miasta marzyłem o koszulce głoszącej "NIE POPIERAM MASY KRYTYCZNEJ".
Tak samo, jak Blogo, rower bardzo lubię. Jest to jedyny sport (uprawiany w ubraniu), który nie budzi mojego obrzydzenia, a wręcz sprawia przyjemność. Zmęczenie wywołane intensywnym pedałowaniem (dalej prawiczki*, używajcie sobie na podstawie własnych analnych skojarzeń) nie jest frustrującym, bolesnym doświadczeniem znanym np. z siłowni, tylko frajdą połączoną z wiatrem we włosach i zmieniającym się krajobrazem. Ponadto poruszanie się za pomocą bicyklu to gromkie pierdnięcie wycelowane w rozdęte nozdrza koncernów paliwowych co stanowi dodatkowy powód do radości. Generalnie - jest to najsympatyczniejszy sposób na dotarcie do roboty (i powrót z niej) w ładny, słoneczny dzień, gdy nie trzeba taszczyć ze sobą sprzętu. Tym bardziej, że do pracy mam 6 km a jedna z możliwych tras prowadzi przez bardzo sprzyjające pedałowaniu okolice. Niestety, dzięki działalności pewnych grup, przez wiele osób mogę być teraz kojarzony z nieliczącą się z nikim bandą roszczeniowych debili, w każdy ostatni piątek miesiąca urządzających sobie piknik na ulicach miasta blokując ruch nie tylko samochodów, ale także zbiorkomu a nawet... pieszych. A nie chcę, gdyż choć niektóre z celi (więcej ścieżek rowerowych, większa świadomość, że rowerzysta też jest uczestnikiem ruchu) są jak najbardziej godne poparcia, wybrana metoda jest wystarczająco skandaliczna, by Kałach odbezpieczał mi się w kieszeni.
Blogo spojrzał na temat również od innej strony:
Kiedyś rower stał w jednej linii z deskorolką, rolkami i hulajnogą. (...) Rower ma swoje ścieżki i zakaz jazdy poza nim (a jeśli nie zakaz, to na pewno brak społecznej akceptacji).Dziś nie możesz sobie po prostu wsiąść na rower i dowolnie wybierając trasę pojechać nim do jakiegoś sklepu w centrum miasta, bo albo Cię ktoś zwymyśla za jazdę po chodniku, albo jakiś kierowca strąbi Cię, bo ośmieliłeś się wjechać na szosę (nie mając OC!), gdy tam dalej, o tam za pasem zieleni, ciągnie się ścieżka rowerowa.W czasach mojego dzieciństwa rower był moim przyjacielem. Jeździłem nim wszędzie. W wakacje spędzałem z moim Karatem (a później z Jubilatem) więcej czasu niż z moimi rodzicami. Rower był częścią mnie. Był zabawką. Był narzędziem i tworzywem, które budowało mój świat.
(...)
Przez chwilę byłem nawet gotów zgodzić się z tą tezą - sam niejednokrotnie, gdy nie ma innego bezpiecznego wyjścia, jadę chodnikiem (zwalniam wtedy do tempa normalnym krokiem idącego człowieka a moja uwaga jest napięta jak struna .055 nastrojona do normalnego G), zdarza mi się przejechać przez przejście dla pieszych (NIGDY jednak na pełnej qrwie, ZAWSZE patrzę, czy ktoś nie skręca, no i uważam na pieszych)... Jednak do dyskusji w komentarzach dołączył zawsze bardzo poważany przeze mnie Notlauf, czyli Mr Złomnik we własnej rdzawej osobie. I otrzeźwił mnie nieco:Rowerzyści borykają się z problemem braku społecznej akceptacji dlatego, że rowerowi aktywiści wywalczyli dla rowerów ścieżki rowerowe. Tym samym w ludzkich umysłach rowery trafiły do getta – do ścieżkowego getta. Wyjedź z niego, a cię zelżę. Jak cię zobaczę na chodniku, z dala od ścieżki, to mam moralne prawo opluć ci siodełko. Skoro chciałeś ścieżek, skoro tak nachalnie o nie walczyłeś, to się ich teraz trzymaj i nie wychylaj poza nie ani widelca, ani żelowego siodełka, ani nawet bidonu. Tak piesi to widzą.
Nie zgadzam się w ogóle. Rower to środek transportu a nie rekreacji i tak powinien być traktowany. Rowerzysta jest normalnym uczestnikiem ruchu i ma trzymać się przepisów podobnie jak kierowca. A dlaczego? Ponieważ jadąc na rowerze można wyrządzić również sporo szkód – nie tyle co samochodem, ale można poważnie uszkodzić pieszego. I nie życzę sobie, spacerując z wózkiem, żeby rowerzysta-idiota-rekreacyjny zapierdalał tym samym chodnikiem co ja, bo jak na mnie wpadnie, to ja będę poszkodowany, a on się pozbiera i odjedzie w siną dal, bo nie ma OC. Przykładem na to, co się dzieje, kiedy się Polakom na coś POZWOLI jest obecnie centrum Warszawy, gdzie nie da się iść, bo z każdej strony próbują rozjechać cię debile na Veturilo.
Rowerowi aktywiści robią wiele durnych rzeczy, z masą kretyniczną na czele, ale mają całkowitą rację w wyjęciu roweru ze zbioru rekreacyjnego na terenie miasta.
(...)
W mieście trzeba koegzystować. Wolność można mieć na swojej, prywatnej posesji. I tak, ja też jestem ofiarą tej sytuacji, bo jeździłem na rowerze po mieście na bardzo długo przed tym, zanim to było modne. Ale godzę się z tym, bo taka jest normalna kolej rzeczy – najpierw uporządkowano ruch samochodowy (polecam filmiki “Driving in Nouakchott, tam masz “samochodową wolność i radość”), teraz czas na rowerowy.No i, jak zawsze, posługując się zdrowym rozsądkiem, trafił w sedno. Zresztą z wieloma jego poglądami na tę kwestię zgadzałem się jeszcze zanim zacząłem czytać Złomnik - rower to też środek transportu i nie może sobie jeździć tak, jak się jeźdźcowi żywnie podoba. A że mu się żywnie podoba, można zauważyć na co dzień, gdy ubrany w obcisłe (bo to warto mieć styl) imbecyl zaiwania z pierwszą kosmiczną obok ścieżki rowerowej. OBOK. Oczywiście, są przypadki (nader częste niestety), że ścieżką nie da się jechać, gdyż właśnie dwie babcie rozważają na niej możliwe interpretacje ostatniej analizy moczu lub jakiś kretyn był uprzejmy na niej zaparkować swój wehikuł, ale mam tu na myśli sytuację, gdy ścieżka jest wolna ale miszscz pedałowania nie ma życzenia z niej korzystać. Bo nierówna/nieładna/kręta/MI SIĘ NALEŻY/ciekawiej jest potrącić dziecko i pognać dalej, trollolollo. To jest w ogóle zastanawiające - bez względu na to, gdzie miłośnik Masy Kretynicznej się znajduje, to wszyscy mają uważać na niego a jego myślenie nie obowiązuje (może dlatego, że wymaga odpowiedniego organu, którego uczestnik comiesięcznej demonstracji pedałowanej zazwyczaj nie posiada). Właduje się taki na chodnik i dzida, jak na kogoś wpadnie (lub NIE DAJ BOZIU będzie musiał zwolnić) to są zajebiste pretensje do tego, kto miał czelność stać mu na drodze, zaś na jezdni, gdzie teoretycznie powinien obowiązywać go kodeks drogowy, nie patrzy na to, jakie jest światło, z której jest pierwszeństwo, BO ON JEST TAK ZAJEBIŚCIE EKOLOGICZNY I MIASTO DLA ROWERÓW W OGÓLE I WHOOY. Nie ogarniam tego. Ja sam gdy jadę jezdnią trzymam się tak blisko prawej, jak to możliwe, przepuszczam samochody nawet gdy teoretycznie to ja jestem w prawie, gdyż po prostu mają dłuższą drogę hamowania a gdy ktoś mnie puści (jak dziś rano kierowca zielonej Octavii na Kolejowej - dzięki ogromne, szacun dla kultury na drodze!) jestem na granicy wystrzału w spodnie ze wzruszenia, zaś na chodniku jadę wolniutko i ciągle patrzę czy ktoś skądś nie wyskoczy, szczególną uwagę poświęcając zachowaniom juniorów i seniorów, (obie grupy bywają dość nieprzewidywalne) gdy trzeba zatrzymując się wręcz... No ale ja jestem nienormalny. Bo jak inaczej nazwać liczenie się z innymi?...
Drugą kwestią jest sama Masa. Masa bezmózgów, ciemna masa blokujących za każdym razem pół miasta debili, którzy może na początku mieli jakieś sensowne postulaty, ale teraz ich jedynym celem jest paraliż ulic. Uniemożliwienie przejazdu karetce, która dzięki nim utkwi w korku (jasne, zatrzymają się, przepuszczą, ale zanim dotrze do samego ich przejazdu, będzie już po ptokach), tramwajowi, gdzie ktoś może się źle poczuć, autobusowim którym ktoś może jechać do lekarza albo na wieczorną zmianę do roboty... A także uniemożliwienie przejścia przez jezdnie na światłach. Normalnym, zmęczonym ludziom, którzy idą do domu po pracy. Także tym, którzy źle się czują, lub mają ze sobą źle się czujące, płaczące dzieci. Lub najnormalniej w świecie boleśnie odczuwają pełność pęcherza. Ale nie, masa jedzie sobie dalej, mając w dupie innych. Bo to oni rzondzom. Bo są tak ekologiczni, że ich mózgi zzieleniały i wypuściły listki. A reszta ludzkości może zdychać. Albo się posikać na ten dany przykład...
Kwestię niektórych postulatów (całe miasto dla roweruf, zakazać blahosmroduf, hurrr durrr) skwituję dwoma punktami:
1. Jest spora grupa ludzi - i nie piszę tu tylko o taszczących sprzęt muzykach - którym samochód jest niezbędny w pracy. Bo trzeba wozić ciężkie rzeczy, bo trzeba na czas pojawić się w kilku odległych od siebie miejscach. Rower ani zbiorkom nie są odpowiedzią na ich potrzeby. Taksówka często też nie. Zresztą pisałem już niegdyś o tym (w nieco szerszym ujęciu).
2. Miasta są dla LUDZI. Wszystkich. I tych na rowerach, i tych na piechotę, i tych w samochodach, i tych korzystających ze zbiorkomu. Ani rower ani samochód nie pojedzie, póki CZŁOWIEK nie wprawi go w ruch. A przynajmniej niezbyt daleko...
Dlatego nie rozumiem i nie zrozumiem postulatów ludzi, którzy co miesiąc zawłaszczają wspólną przestrzeń miejską wyłącznie dla siebie i roją sobie, że fajnie by było zrobić tak na stałe. Każdemu z nich zaś życzę utkwienia z pełnym pęcherzem przed przejściem dla pieszych, bo właśnie odbywa się przemarsz babć z balkonikami. MIASTO DLA BALKONIKÓW!
Wszystko to nie zmienia faktu, że rower lubię, popieram i używam. Tylko proszę - gdy zobaczycie mnie pedałującego po Polu Mokotowskim, nie skojarzcie mnie z roszczeniowymi ekoterrorystami paraliżującymi miasto...
Czas zatem wskoczyć na rower i popedałować do domu. Rower to jest świat!
...choć do transportu sprzętu basowego ni dzwońca się nie nadaje...
* Tak, jak zwolennika skrajnej lewicy nazywamy lewakiem, tak prawicowego ekstremistę możemy nazwać prawiczkiem. Zresztą często zgodnie z prawdą.
Popieram, nie dokładnie, ale popieram.
OdpowiedzUsuńTaka sytuacja sprzed kilkunastu dni: idę sobie, normalnie jak człowiek Jasnymi Błoniami (odsyłam na GSV); w części gigantycznie szerokiego chodnika pomiędzy rabatami, trawnikiem i drzewami jest wyznaczona szeroka droga rowerowa, stanowiąca część dłuższego ciągu (centrum miasta-Las Arkoński). Z naprzeciwka jedzie niemłody "pedałowiec", do którego uprzejmie zwróciłem się z uwagą, że "TAM jest ścieżka rowerowa", na co ten odparł "to dobrze, i pojechał dalej po chodniku. Tyle, że dwa drzewa dalej stał...strażnik miejski! Trzeba było widzieć jak 'z pierwszą nadświetlną' gostek zapierdzielał na właściwą drogę! ;-)
Ojeeej :D Szkoda, że go nie zhaltował.
UsuńPeszek, strażnik był zajęty służbowym srapletem
UsuńPiszesz, że jeździsz po mieście, a rower masz do jeżdżenia po górach. To jak to jest właściwie? :) A co do lewaków i zielonych eko-terrorystów wszelkiej maści zgadzam się w całej rozciągłości
OdpowiedzUsuń1. Rower jest "odziedziczony" po bracie, który wyemigrował do Szkocji. Zresztą jeździ mi się dobrze.
Usuń2. Lewaki i prawiczki to dwie strony tej samej monety o niskim nominale, wysranej przez strutego zgniłą kapustą wombata.
A, nie. Wombaty nie jedzą kapusty.
Chyba.
Na skrajnych prawicowców mówi się też "prawaki", ale osobiście jestem za opcją "prawiczek" XD
OdpowiedzUsuń"Miasta są dla LUDZI" w pełni się zgadzam, tylko tu pojawia się problem ile miejsca zabierają poszczególne środki transportu, a idąc dalej jak SEPARUJĄ ludzi.
OdpowiedzUsuńCo do paraliżowania, to czy kierowcy którzy dojeżdżając w pojedynkę do pracy nie paraliżują miasta w każdy dzień roboczy i to dwukrotnie?
"MIASTO DLA BALKONIKÓW!" a owszem przydałby się przejazd osób z wózkami tudzież na wózkach pod hasłem "won z chodników!" i to tak z dziesięć razy w miesiącu do skutku.
PS: Na lewaków można lewusy - co nie? I nie zapomnijmy, że lubią na lewo posuwać kumpla, kozę albo dziecko ;-]
1. Bardzo dobrze, że separują. Ja właśnie lubię być odseparowany. To, co mi przeszkadza w zbiorkomie, poza sterczeniem na przystanku (kwestii braku możliwości przewozowych w przypadku taszczenia większych ładunków nie poruszam, gdyż nie taszczę ich ze sobą cały czas), to inni ludzie właśnie. Jestem mocno terytorialny i mam silną potrzebę posiadania tzw. strefy prywatnej, nienaruszalnej dla kogokolwiek spoza grona najbliższych mi osób. W zbiorkomie z oczywistych powodów jej nie ma, a w takich warunkach zaczynam mieć tendencje zbrodnicze. Do tego zbiór zachowań komunikacyjnomiejskich zasługuje na osobny wpis (o zachowaniach drogowych i parkingowych już pisałem i to dość dawno temu) oraz, w wielu przypadkach, na cios krzesłem w twarzoczaszkę.
Usuń2. Ale kto won z chodników, bo nie zrozumiałem?... Jeżeli chodzi Ci o parkowanie - ja sam zawsze staram się stawać tak, by nikomu nie przeszkadzać, nawet jeśli oznacza to zrobienie dodatkowego kółka w poszukiwaniu miejsca lub 10 poprawek już przy samym parkowaniu. Tak, jak nie życzę sobie, by inni przeszkadzali mi, tak samo rozumiem, że ci inni też mogą sobie tego nie życzyć. A zrobienie tyle miejsca, by można było przejść z wózkiem/przejechać na wózku, jest dla mnie oczywistością. Wyjątkiem jest jedynie trwający kilka minut rozładunek sprzętu, po skończeniu którego od razu odjeżdżam w miejsce, gdzie nikomu nie będę przeszkadzał.
3. W posuwaniu kóz przodują akurat synowie niejakiego Allaha, zaś w dzieciach gustują przeważnie panowie w sukienkach, wmawiający ludziom, że najpopularniejsza w naszym kręgu kulturowym mitologia jest prawdą.