niedziela, 15 lutego 2015

Multibasowisko: Walentynki w Silent Scream

Dobry wieczór.

Bardzo dawno już nie było wpisu stricte basowego - bo i nie było o czym pisać. Na szczęście odpowiedni temat wreszcie się objawił - taki sam zresztą, jak w zeszłym roku. Sam wpis miał pojawić się już wczoraj, bezpośrednio po moim powrocie, jednak obowiązki domowe, zmęczenie itd., dlatego jest dziś, proszę nie marudzić, macie to, za co płacicie, chcącemu nie dzieje się nic a karawana szczeka dalej.

Anywayz.

Tak, jak rok temu, przez forumisiów i ex-forumisiów z BassCity.eu została rzucona propozycja spotkania się w studiu Silent Scream i ponownego posmyrania się wzajemnie po gryfach. Propozycja została podchwycona, słowo ciałem się stało i tak w przepiękny dzień, w którym powszechnie wali się tynki (mniemam, iż agregatem), towarzystwo spotkało się na warszawskim Bródnie celem wydania dużych ilości naraz przypadkowych dźwięków.

A było z czego wydobywać.


Oprócz instrumentów znanych już z zeszłorocznej edycji oraz z kolejnych Bassturbacji w piaseczyńskim Studiu 7 były też wiesła wcześniej niemacane przez forumową (i ex-forumową) brać.

Jazzy nowe-customowe i stare-seryjne

KLASYKA PRL-U JEDYNYTAKIZOBACZ

Esh za kilka tysięcy i Jolana za 200 zł. Zgadnijcie, co lepiej grało.

Precel z lat 70. grał bardzo najlepiej

Nie, po prostu nie
Instrumenty w dłoń, wtyczki kabli w odpowiednie ku temu otwory...


...i rozpoczął się hałas.

Radomski sound z Bielska-Białej

Tak, to Jolana za 200 zł gadała lepiej od Esha, ale od niego akurat lepiej gadało wszystko

Na pewno to

A nawet, w co trudno uwierzyć, to (choć zachwycony nie byłem)

Sporym zaskoczeniem był ten oto Spector - generalnie nie kocham Speców NS, ale ten zupełnie uczciwie gadał z kciuka i kochy

Inna rzecz, że był dość nietypowy za sprawą przykręcanego gryfu wystruganego w całości... z palisandru

Niedroga, stara, poobijana japońszczyzna całkiem zacnie targała worek

Odbyła się też jedna udana transakcja

Bardzo srogi G&L L-2000 z mahoniową dechą skutecznie zmienił właściciela. Sam bym przygarnął

Choć wolę mojego Alembica.

Epiphone został oceniony jako sympatyczna ciekawostka, acz nikt nie gustował

Zagustowano za to w moim Fernandesie, który po wymianie przystawki na fenderowską bardzo solidnie szarpie mosznę
Jednak żaden z tych basów nie był prawdziwą gwiazdą eventu (choć oczywiście Alembic na to zasługuje, bo tak). Były nimi dwa dość niezwykłe instrumenty.

Pierwszym z nich był kanadyjski Dingwall Afterburner.


Dingwalle od lat znane są z wykorzystywania patentu firmy Novax, polegającego na zastosowaniu różnych menzur dla poszczególnych strun - krótszej dla strun wyższych, dłuższej dla niższych (ochrona patentowa niedawno wygasła i jak grzyby po deszczu pojawiły się inne basy i gitary wykorzystujące ten pomysł, ale to Dingwall uczynił go znanym i rozpoznawalnym). Niskie H ma tu imponującą menzurę 37". Aby to osiągnąć, progi ułożono w formie swego rodzaju wachlarza. Wygląda to... specyficznie, powiedzmy.

Ale tu chodzi o brzmienie.


Idea stojąca za tym dziwacznie prezentującym się pomysłem jest dość prosta - niższe struny potrzebują dłuższej menzury, by mieć odpowiedni "cios" i "definicję", zaś wyższe nie mogą być zbyt długie by nie stracić śpiewności. I trzeba przyznać, że patent się sprawdza - struna H jest wyjątkowo wyrazista, nie giną nawet dźwięki grane wysoko na gryfie. Inna rzecz, że w moim Alembicu jest równie dobra (choć oczywiście charakter brzmienia jest inny z uwagi na różnice konstrukcyjne obu instrumentów) bez zastosowania patentu Novaxa. Nie da się jednak ukryć - Dingwall brzmi niezwykle solidnie w dole, nie tracąc przy tym ładnej, śpiewnej górki.

Sprzyja temu dość klasyczna konstrukcja basu - do olchowego korpusu przykręcony jest klonowy gryf z podstrunnicą z wenge (które tu nie przeszkadza, acz klon dodałby "szklanki" w górze a dobry palisander - ciepła i śpiewności w środkowym paśmie). Przystawki to pasywne "mydełka" Bartollini sprzężone z układem aktywnym. Co ciekawe, bas brzmi bardziej żywo, gdy układ jest włączony. Nie trzeba nawet podbijać dołu czy góry - samo aktywowanie preampu dodaje ciosu, wpływając przy tym na znaczne zwiększenie sygnału. Samo brzmienie przy gałkach w pozycji "zero" jest wyraziste, z mocnym środkiem i ładnie klejącą się z resztą pasma górką. Dołu nie ma zbyt wiele, ale to, co zdaje się mankamentem w grze solo, może okazać się wręcz niezauważalne w miksie. Zresztą liczne opinie mówiące, że basy Dingwalla świetnie sprawdzają się w studiu, mówią same za siebie.

Jak się natomiast gra na tym wynalazku? Zaskakująco łatwo. Przyzwyczajenie się do układu progów zajęło mi może ze dwie minuty. Okazuje się, że nie taki Dingwall straszny. Tylko ten wygląd...


Najbardziej jednak wyczekiwanym basem (gdyż wiadomo było, że będzie) nie był Dingwall. Był nim instrument małej, brytyjskiej manufaktury, założonej gdzieś w połowie lat 70., która kilka lat temu wznowiła działalność po dłuższej przerwie. Bas z najnowszej, według mnie najmniej wyględnej serii producenta, jednak posiadający wszystkie cechy wpływające na niesamowite, charakterystyczne brzmienie starszych braci.

Wal Mk III.


Wiele razy pisałem, że jestem fanem Wali (szczególnie bezprogowych). Ich brzmienie na licznych nagraniach zawsze do mnie trafiało a charakterystyczny, ociekający ejtisową stylówą kształt wcześniejszych serii wręcz zachwycał. Co prawda najnowszy, opracowany głównie z myślą o sześciostrunowych odmianach kształt nie jest tak piękny jak Mk I czy II (szczególnie mniejsza i mniej symetryczna niż w starszym rodzeństwie główka), ale nadal jest to najprawdziwszy Wal. Ze wszystkimi cechami, które z tego faktu wynikają.

Konstrukcja jest taka, jakiej zwykliśmy się spodziewać po Walach: mahoniowy korpus z ładnym, wzorzystym topem (w tym przypadku orzechowym) został ożeniony za pomocą kilku śrub z gryfem sklejonym z trzech pasków klonu przełożonych cieńszymi warstwami mahoniu. Standardem jest palisandrowa podstrunnica, jednak tu zastosowany został heban. 

No i oczywiście elektronika.


Pokładowa elektrownia w Walu przypomina nieco alembikowską: tu też stosowane są filtry, tak, jak w droższych (czyli groteskowo drogich) modelach Alembica osobne dla obu przystawek. Do tego występuje funkcja "pick attack" - po wyciągnięciu którejś z gałek sterujących filtrami podbijana jest góra, co sprawia, że bas brzmi jeszcze wścieklej. Oczywiście "pick attack" działa osobno dla każdej przystawek, co daje nieprawdopodobne wręcz możliwości kształtowania brzmienia.

Ja po prostu rozkręciłem filtry i grałem, moje spodnie zaś stawały się coraz bardziej mokre i coraz mniej komfortowe.

Wal jest jednym z tych instrumentów, do których trzeba się przyzwyczaić, "wgrać" się w nie nieco. Jednak gdy już się to stanie... MATKO BOSKO KOCHANO. Ten bas jest nieprawdopodobny. Czujesz, że masz w rękach wykonaną ze szlachetnych materiałów żywą sprężynę. Tak też się odzywa - brzmienie jest niesamowicie sprężyste, zwarte, szybkie, a jednocześnie pełne. Wszystkie pasma, w których bas powinien grać, są tu obecne. To okrutna, bezlitosna a jednocześnie piękna maszyna. Prawdziwe działo sztuki lutniczej, które do tego najzwyczajniej w świecie się sprawdza.

I to jak.


Chcę.

Problem w tym, że najtańszy Wal kosztuje ponad 4000 funciaków. CZTERY TYSIĄCE. FUNTÓW BRYTYJSKICH.

I jest tego wart.

* * *

W końcu, po kilku godzinach ogrywania i porównywania, pozostało jedynie podciągnąć zmoczone spodnie, schować basiwa i ruszyć z powrotem.


I dalej marzyć o Walu.

A od tego wszystkiego zjarał się Most Łazienkowski. Choć nawet wcale nie był najbliżej.

4 komentarze:

  1. Po Twoim wyjściu doszło jeszcze do transakcji w drugą stronę. Otóż wzgardzony początkowo Rangemaster by jetofuj okazał się lepiej gadać z Matampem niż Ampegiem ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja tam widzę, że każdy z tych dyszli ma inną ilość przełożeń w zakresie od 4 do 6, oraz różną ilość kręciołków, co z pewnością znajduje odzwierciedlenie w definicji, ciosach i dzwonach, czy jak tam. Oraz czasami w szklance. Dingball przy tym wyróżnia się oszałamiającą skromnością i posiada sprężynę pośrodkową. Chciałbym go mieć dla samej jego wioślarskiej etetyki. To bardzo ładnie zaprojektowany przedmiot jest!

    OdpowiedzUsuń
  3. hyp...hyp...hyp...(odgłos próby złapania oddechu, paniczne poszukiwanie aparatu tlenowego)
    Umówmy się - przed takimi wpisami powinno być jakieś ostrzeżenie, to bym chociaż jakieś pieluchy czy coś zorganizował :-)
    Wspominałem, że zazdraszczam?
    Wal, Spector, Dingwal...i nic więcej nie trzeba. I nieistotne, że ten ostatni z palisandrem, Wal z brzydką główką, a Spec z "dziwnego" drewna. GRAŁBYM!
    I tylko dodam:
    - CZEMU KURDE NIE MA NIC O MESIE? próbki w necie są wielce obiecujące; ten egzemplarz to pierwszy w Polsce, rajt?
    - Esz za wagon pieniędzy brzmi kiepsko? To za co ta cena? A! wiem! to pewnie za to ostrze do okaleczania oponentów, którym się brzmienie nie podoba ;-)
    Oczywiście zazdraszczam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 1. Nie ma, bo nie wiedziałem, że to taki rodzyn, poza tym było dużo basów do ogrania, mało czasu na kręcenie gałami i zapoznawanie się z samym nagłośnieniem. Mogę jedynie powiedzieć, że to bardzo "precyzyjnie" brzmiący sprzęt - może nie tak "szybki" i hi-fi jak SWR, ale bliżej mu do niego niż do Ampega.
      2. Esh był beznadziejny. Martwy kołek bez grama dynamiki. Podobnie słaby co Warwick Corvette $$ (który jest wzorcem metra w kwestii whooyowości), gorszy od Thumba 6 NT. Jolana za 200 zł zjadała go na dzień dobry.

      Usuń