sobota, 12 października 2013

Basowisko: Dudnikot

Mnóstwo ścieków w Wiśle upłynęło od momentu gdy ostatnio opisywałem jakikolwiek sprzęt. Bo i nie było czego opisywać - basy wciąż te same, a rozeznanie w funkcjonowaniu nagłośnienia wykracza poza moją zdolność percepcji. Tzn. mogę określić, czy na ten przykład dany wzmacniacz po podpięciu basu pieści mnie w ucho czy raczej je kaleczy, mogę nawet napisać co w jego charakterystyce mi się podoba a co nie, mogę podać podstawowe dane, ale nic więcej. Na technikaliach dotyczących funkcjonowania jakiegokolwiek sprzętu elektronicznego znam się mniej więcej tyle, co Wybranka na budowie silnika Wankla (która, nawiasem mówiąc, jest sporo prostsza, niż zasady działania dowolnego wzmacniacza). Dlatego póki co pozostaje mi zostać przy basach, co do których przynajmniej wiem, z czego są zrobione.

I w końcu trafiło się coś nowego. I to zrobionego w sposób, którego jeszcze nie miałem wcześniej okazji przetestować.



Niedawno spotkało mnie kilka muzycznych przyjemności - przede wszystkim zostałem zaproszony do udziału w dwóch ciekawych projektach, z czego jeden jest całkowicie autorski (gdy przyjdzie ku temu pora, nie omieszkam pochwalić się szczegółami). Wokalista tegoż zespołu, będący jednocześnie jego twórcą i liderem, jest również multiinstrumentalistą, co oznacza, że potrafi wydać dźwięk z wielu do tego służących urządzeń. Także z basu. I jak się okazało, nawet ma bas. Co więcej - mogłem go od niego pożyczyć.

Tak oto w mym domostwie znalazł się bardzo ciekawy instrument - Epiphone Allen Woody Rumblekat.

Zacznijmy od tego, że Allen Woody to nie lustrzane alter ego Woody'ego Allena, tylko nieżyjący już basista Allman Borothers Band i Gov't Mule. Czyli składów znanych z mocno tradycyjnego, bardzo oldskulowego brzmienia, w które świetnie wpisuje się taki właśnie bas: pasywny semi-hollow z krótką menzurą (30") i przystawkami umieszczonymi tak, by grzmiał. I dudnił.

I dudni.

Powiedzmy sobie szczerze - nie ma za bardzo wyboru. 


Pierwszym, co zrobiłem po przywiezieniu Rumblekata do domu, było założenie flatów, które w lutym zdjąłem z Ibaneza. Była to ze wszech miar słuszna decyzja - struny z płaską owijką idealnie pasują do bardzo wintydżowego charakteru sygnatury Allena Woody'ego. Ten bas musi dudnić, odzywać się niskim, nieco głuchym "bum" - i flaty bardzo w tym pomagają. Pomaga też konstrukcja: mahoniowy gryf wklejony (set-in, czyli "po gibsonowsku" - zresztą Epiphone jest marką należącą do Gibsona) w częściowo pusty w środku mahoniowy korpus z topem z klonowej sklejki, palisandrowa podstrunnica o 20 progach i krótka menzura. do tego dwie pasywne przystawki w metalowych puszkach umieszczone tak, by bas broń borze nie miał zbyt dużo górki: jedna jest przytulona do krawędzi podstrunnicy, druga zaś znajduje się w ok. 1/3 odległości do mostka. Nie da się ukryć: nie poklangujesz. Ale i nie do tego służy ten basik.

Zacznijmy jednak od wrażeń manualnych.

Dzięki krótkiej menzurze i wygodnie ukształtowanemu gryfowi granie na Rumblekacie w ogóle nie męczy lewej ręki. Korpus okazuje się nieco mniejszy, niż wydaje się na zdjęciach, jest do tego niezbyt głęboki. Dodajmy do tego niską masę wynikającą z konstrukcji semi-hollow i mamy bas, na którym teoretycznie można by było grać godzinami. Teoretycznie, gdyż nieco przeszkadza ukształtowanie korpusu (a w zasadzie "półpudła"), którego krawędź wbija się w przedramię, bez względu na to, czy gramy palcami, czy kostką. O innych technikach celowo nie wspominam - Epiphone po prostu nie został stworzony z myślą o nich.

Natomiast w tym, do czego został stworzony, sprawdza się świetnie.

Po podpięciu Rumblekata do wzmacniacza pierwsze, co zwraca uwagę, to bardzo mocny sygnał. Wzmaga go dość wysokie umiejscowienie przystawek - powoduje to konieczność dość delikatnego grania, inaczej struny (szczególnie A) zaczynają uderzać o nadbiegunniki, co skutkuje dźwiękiem nienależącym do zbyt delikatnych sonicznych pieszczot. Na szczęście nie trzeba bezlitośnie torturować struny, by uzyskać mocne, solidne brzmienie. Co ciekawe, mimo konstrukcji instrumentu i umiejscowienia przystawek, nie jest ono przebasowione - niskiego pasma jest dokładnie tyle, ile trzeba. Do tego dochodzi mocny środek i śladowa ilość góry, która jednak wystarcza, by bas ładnie przebijał się przez resztę instrumentów. Całość ładnie siedzi w miksie - jednak oczywiście nie do wszystkiego się nadaje. Żywiołem sygnatury Allena Woody'ego jest blues-rock oraz klimaty rodem z lat 60. i wczesnych 70. W tych drogich sprawdził się zresztą w studiu, gdzie zdążyłem wykorzystać go nagrywając bas na promocyjny materiał drugiego ze składów, o których wcześniej wspomniałem. Użyłem go obok Alembica, Jazza i bezprogowego Ibaneza - każdy z nich sprawdził się świetnie, każdy w czym innym. Tego samego dnia wieczorem pojechałem do innego studia, nagrywać bas na solową płytę klawiszowca Riderów - jednak tam już dla Epiphone'a nie było zastosowania...

Nie szkodzi. Jeszcze go użyję w zespole człowieka, od którego go pożyczyłem. Na pewno zabrzmi w jednym numerze. A może nie tylko w jednym.


Podsumowanie, czyli zady i walety:

Epiphone Allen Woody Rumblekat to dość specyficzny bas. Nie ma co startować do niego z kciukiem, do tappingu tym bardziej się nie nadaje. Jednak jeśli potrzebujesz brzmienia lat 60. i planujesz używać jedynie palców oraz kostki, jest zdecydowanie godny rozważenia. W końcu vintydż nie kończy się na Preclu.

Plusy:

* rasowe, oldschoolowe brzmienie
* niska masa
* wygodny gryf
* stylowy wygląd

Minusy:

* dość niewygodny kształt "półpudła"
* wysoko umieszczone nadbiegunniki przystawek wymuszają dość delikatny atak
* mała uniwersalność

Czym go wozić:

Stylowy, olschoolowy bas fajnie by było wozić stylowym, oldschoolowym samochodem - najlepiej amerykańskim muscle carem. Na szczęście wystarczy nawet zwykłe, niewielkie auto - dzięki krótkiej menzurze i niewielkim wymiarom dedykowanego, kształtowego futerału, idealnie mieści się... w bagażniku Madzi.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz