niedziela, 4 sierpnia 2013

Basowisko: Wintydżowy Dżez

Ahoj, akotas, a zresztą...

Dawno - dokładnie dwa miesiące - nie było żadnego wpisu z cyklu "gram na basie i cieszę się jak głupi", pora zatem to nadrobić. Nie było też pisaniny z kilku innych kategorii, choćby top ileśtam, jednak to też będzie (tyle, że kiedy indziej), będzie też zupełnie nowy, przynajmniej u mnie, cykl (a to już bardzo niedługo). Przejdźmy jednak do tematyki basowej.

Opisywałem tu już dwa sympatyczne Jazzy: japońską sygnaturę Geddy'ego Lee oraz meksykańską piątkę. Ten pierwszy wciąż należy do mnie (i nie wygląda na to, by miało się to zmienić w najbliższym czasie; w dalszym też nie przewiduję), ten drugi zaś należał kiedyś i mile go wspominam. Nie miałem jednak okazji wypowiedzieć się szerzej na temat tzw. oryginału. Czyli Jazza amerykańskiego. I to nie byle jakiego egzemplarza, ściągniętego na chybił-trafił ze stojaka (lub wieszaka) w sklepie, tylko pięknego okazu z najlepszego okresu Fendera. Konkretnie z 1978 roku.


Bas trafił w me brudne łapska na kilka krótkich (lecz przyjemnych) chwil dość skomplikowaną drogą: pewien mój dobry kolega mieszkający trochę na zachód od Warszawy pożyczał go od innego kolegi mieszkającego trochę na wschód od Warszawy za pośrednictwem mieszkającej w grodzie stołecznym dziewczyny tego drugiego. Moim zadaniem było przejąć Jazza od tejże dziewczyny (poczęstowała mnie domowymi muffinkami, pyszne!) i dostarczyć do jeszcze innego człowieka, który następnego dnia jechał do miasta, gdzie rezydował kolega nr 1. Po drodze jednak miałem jeszcze próbę na którą wziąłem ten piękny instrument celem sprawdzenia czy aby nie muli...

Nie muli.

Zanim jednak przejdę do wrażeń usznych, muszę pokrótce wspomnieć o ocznych. Ten bas jest PIĘKNY. Śliczny odcień błękitu znany jako Lake Placid Blue pokrywający olchowy korpus Jazza doskonale komponuje się z białą płytką i pokrytą przezroczystym, delikatnie pożółkłym przez lata lakierem klonową podstrunnicą z białym bindingiem i perłowymi, prostokątnymi markerami. Jazzusmaria, jak ja bym chciał taki gryf w Geddym... Trzeba tu dodać, że instrument jest rewelacyjnie utrzymany. Gdybym nie wiedział, że jest rok starszy ode mnie, raczej miałbym trudności z odgadnięciem jego wieku na podstawie wyglądu. Oczywiście do momentu podłączenia go pod jakieś sensowne nagłośnienie...

Bo wtedy od razu słychać, z czym mamy do czynienia. Nowe Fendery po prostu tak nie brzmią. A miałem ich trochę w rękach.

Bas podpiąłem pod niedrogie ale przyzwoite combo Peaveya na 15-calowym głośniku. Nie jest to rewelacyjny sprzęt, ale absolutnie nie jest też nędzny. Całkowicie wystarcza na próbę w niedużym pomieszczeniu. Wystarcza też do usłyszenia co potrafi dany instrument - a Jazz Bass z 78 roku potrafi bardzo dużo. Wszystko, co napisałem o brzmieniu Geddy'ego sprawdza się i tu - ale dochodzi do tego bardziej wyrównane brzmienie wszystkich strun i większa szlachetność. To po prostu inna klasa instrumentu. Wszystko się zgadza - dół jest wyraźny, "skupiony", absolutnie nie mulący, do tego jest go dokładnie tyle, ile powinno; środkowe pasmo, szczególnie jego niższa część, najlepsza cecha charakterystyczna dla fenderokształtnych konstrukcji, jest wyraziste, doskonale mieści się wśród częstotliwości produkowanych przez pozostałe instrumenty, pięknie je sklejając; górka zaś jest jasna i szklista (taka jak powinna być w Jazzie z klonową podstrunnicą, do tego śpiewna. Różnicę w klasie między Geddym a dobrym egzemplarzem Jazza z lat 70. słychać choćby przy mocnym szarpnięciu struny E - w starszym basie brzmienie jest bardziej "skupione", punktowe, atak jest wyrazisty a wybrzmienie - równomierne. Absolutnie nie znaczy to, że mój japoński Jazzik jest słabym instrumentem - wręcz odwrotnie to świetny bas, doskonale sprawdzający przede wszystkim w rocku, wspaniale nadający się do każdej techniki. Jego relacja ceny do jakości jest bardzo zachęcająca, a w przypadku używanych egzemplarzy - wręcz świetna, czego nie da się powiedzieć o większości współczesnych amerykańskich Fenderów, które kosztują ciężki pieniądz, a brzmieniowo przegrywają z dobrymi japońskimi kopiami sprzed 30 lat, kosztującymi 1/3 ceny. Jednak po prostu nie ma takiej szlachetności i śpiewności w soundzie jak wyśmienity egzemplarz Jazza z lat 70.

Tak, wiem. Gadanie o brzmieniu jest jak tańczenie o architekturze, zaś cały wywód sprawia wrażenie natchnionego bełkotu o niczym. Jednak każdy posiadający w miarę funkcjonujący zmysł słuchu po usłyszeniu, co potrafi ten bas, zrozumie to, o czym napisałem.

Oczywiście brzmienie - choć jest najważniejszym elementem każdego instrumentu - to nie wszystko. Są jeszcze wrażenia manualne - a również one odbiegają nieco od mojego Fendera. Jazz Bass z 78 roku, choć jest wykonany z takich samych drewien (olchowa deska, przykręcany klonowy gryf i podstrunnica), jest nieco cięższy od Geddy'ego. Ma też nieco grubszy profil gryfu, choć nadal jest bardzo wygodny. Nie ma się jednak co dziwić - sygnatura Geddy'ego Lee to bas z jednym z najwygodniejszych, najbardziej "sportowych" gryfów, z jakimi miałem kiedykolwiek do czynienia i nawet instrumenty z bardzo wysokiej półki rzadko mogą się z nim w tej kwestii równać. Na szczęście trudno o niekomfortowego Jazza, a na 35-latku, mimo, że nie jest tak rewelacyjny pod tym względem, jak mój japoński Fender, można grać godzinami bez bólu lewego nadgarstka. Ponadto ten konkretny okaz poza fantastycznym soundomierzem i pięknym wyglądem ma jeszcze jedną cechę: biorąc go do rąk ma się natychmiastowe poczucie obcowania z czymś solidnym, o dobrej jakości. Podobne wrażenie daje mi granie na mym ukochanym Alembicu i innych basach tej szlachetnej marki - oprócz bycia doskonałym instrumentem, jest on po prostu wspaniale wykonanym, wysokogatunkowym przedmiotem.


Podsumowanie, czyli zady i walety:

Fender Jazz Bass jaki jest każdy widzi: klasyczne drewna, przykręcany gryf, dwa pasywne "single", dwa pontencjometry głośności, jedno pokrętło tonów, którym można obciąć górkę... I tyle. Żadnych bateryjek, żadnych wyszukanych rozwiązań konstrukcyjnych, żadnych egzotycznych, pięknych drewien. A jednak to ten bas wyznacza standardy. I jest ku temu powód - wystarczy posłuchać jak brzmi dobry egzemplarz. A to jest dobry egzemplarz. A wręcz wyśmienity. Czy coś bym w nim zmienił? Prawdopodobnie założyłbym mostek Badass, dodając nieco sustainu oraz agresywności do brzmienia (maniacy pozostawiania instrumentów w oryginalnym stanie BO TAK mogą udać się w kierunku najbliższego drzewa dzierżąc kawałek solidnego sznura). Reszta... niech zostanie taka, jaka jest. To jeden z najlepszych basów, na jakich kiedykolwiek grałem.

Plusy:

* rewelacyjne brzmienie
* świetna jakość wykonania (wcale nie była to oczywista rzecz w Fenderach z tamtych lat)
* wygląd (wolę kombinację czarny + klon, jak w Geddym, ale Lake Placid Blue też jest piękny)
* charakter

Minusy:

* cena - Jazzy z tamtych lat kosztują ciężkie pieniądze (a ten w ogóle nie jest na sprzedaż)
* dostępność dobrych egzemplarzy (Fender nigdy nie był mistrzem kontroli jakości)
* żeby podłubać przy pręcie w gryfie najpierw trzeba tenże gryf odkręcić (jak w Geddym)


Czym go wozić:

Klasyczny amerykański bas zasługuje na klasyczny amerykański samochód. Najchętniej widziałbym go w pięknie utrzymanym muscle carze. Mustang, Challenger, Camaro... Każdy z nich byłby świetny do transportu takiego instrumentu (pomijając rzecz jasna przyziemne względy łatwości załadunku). Ale z tego, co wiem, zazwyczaj jest wożony... Berlingo. I też jest fajnie.

P.S. Właśnie otrzymałem informację, że to Jazzik nie jest z '78 roku. Jest z '74.

9 komentarzy:

  1. trochę dziwne, bo piszesz, że 1978 rok był najlepszym okresem Fendera, a potem piszesz, że jakość Fenderów z tamtych lat pozostawia wiele do życzenia.Gdy CBS kupił firmę od Leo jakość sprzętu poszła dramatycznie w dół. Zaczęto je robić taśmowo i wprowadzano różne "ulepszenia" (które nie miały poprawić komfortu, brzmienia itp, tylko obniżyć koszty produkcji np. gryf przykręcany na 3 śruby zamiast na 4, co, nie zawsze, ale powodowało, że gryf lata góra-dól przy np. podciągach). koniec lat 60tych, jakoś jeszcze trzymał poziom, ale w latach 70tych, CBS tak namieszał, że firma z trudem stanęła na nogi. Na początku lat 80tych firmę sprzedano grupie pracowników Fendera (na czele której stał Bill Schultz), którzy nieźle musieli się napracować, żeby zacząć się liczyć. CBS zobaczył, że instrumenty to dobry biznes i chcieli tylko zarobić, w przeciwieństwie do Leo, który robił to co kochał i przy okazji też zarabiał (chociaż, też próbował ciąć koszty, np. stosując lakier nitro). Japońcy wbili się w ten okres i dlatego, często bardziej cenione są produkty firmy Tokai czy Greco, które najczęściej biły na głowę Fenderowskie instrumenty. Oczywiście trafiały się egzemplarze, które były mistrzowskie (z tego co piszesz, to ten Jazz właśnie taki jest), ale to nie był już ten sam Fender. wystarczy popatrzeć na ceny gitar sprzed okresu CBS i w trakcie okresu CBS. dużo razy natrafiłem się na taką historię, że ponoć nie ogarnięci pracownicy CBSa, przez pomyłkę rozesłali po sklepach partię wadliwych gitar, które stały w magazynach. jakość nie była tak dokładnie sprawdzana jak w latch 54-65 czy obecnie.
    tak czy inaczej fajne wiosło ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To - MOIM PRYWATNYM ZDANIEM - najlepszy okres Fendera, gdyż najlepiej brzmiące basy na F, które miałem w rękach, pochodziły właśnie z lat 70. i wczesnych 80. Tak, były problemy z jakością. Tak, gryfy latały (co dawało się zresztą dość łatwo naprawić). I najlepiej gadające instrumenty z tamtych lat były zazwyczaj modyfikowane (poprawiona "kieszeń" i mocowanie gryfu, zmienione potencjometry, zainstalowany Badass). Ale to właśnie wtedy Fender wprowadził klonowe podstrunnice do Jazza (dla mnie Jazz z klonem brzmi DUŻO lepiej - a miałem ich w rękach dziesiątki), ponadto rozstaw pickupów z lat 70. daje w progowym Jazzie znacznie fajniejszy rezultat brzmieniowy niż rozstaw "sixtiesowy". Ten drugi sprawdza się we fretlessie, przy grze na jednej (mostkowej) przystawce. No i ew. do brzmień "grzecznych". Jazz z "sixtiesowym" rozstawem i palisandrową podstrunnicą nie ma nawet kawałka tego pazura, jaki ma Jazz z rozstawem "seventiesowym" i klonem. Do tego jeszcze Badass... i mamy bezlitosny przecinak, który usłyszymy w każdym, najgęstszym nawet miksie. Oczywiście nie każdemu musi to odpowiadać - ja to osobiście uwielbiam.

      Może bardziej precyzyjnie zatem będzie, jeśli napiszę, że w latach 70. (i na początku 80.) powstawały najlepsze Jazz Bassy?... Bo to, co Fender robi teraz, może i jest przyzwoicie zmontowane, ale brzmi co najwyżej nieźle. A przeważnie po prostu przeciętnie.

      Usuń
    2. A może sekretem jest czas ogrania drewna? Ten sam instrument, np. 20-25 lat temu brzmiałby jak chiński vision albo dimavery?
      Swoją drogą piękny, brakuje mu tylko CZARNYCH markerów i CZARNEGO bindingu, nie wyobrażam sobie innej opcji do klonowej podstrunnicy.

      Usuń
    3. Oczywiście "rozegranie" też się liczy. Jednak weź pod uwagę, że ok. 30-40 lat temu producenci instrumentów mieli dostęp do lepszej jakości drewna niż teraz, poza tym, było ono naturalnie sezonowane, nie chemicznie, jak teraz. Niestety, zapasy się skończyły (z tego, co słyszałem, spaliła się jakaś straszna ilość wysokogatunkowego drewna należącego do bodajże Martina, od którego kupowała prawie cała reszta) no i mamy to, co mamy, czyli przeciętnie brzmiące Fendery, przeprzeciętnie brzmiące Music Many, masę producentów robiących instrumenty ze ślicznie wyglądającego lecz nienadającego się do jakichkolwiek zastosowań lutniczych gównolitu (choćby Warwick, dzielnie walczący o utrzymanie statusu producenta basów o najgorszej relacji brzmienia do ceny) oraz niewielkie manufakturki korzystające z dobrego drewna i robiące bardzo rzetelne, świetnie wykonane wiesła za POTWORNE pieniądze. Choćby nasz rodzimy Piotr Zakrzewski (zresztą nieodżałowany Bassment, w którym niegdyś pracowałem, należał do niego) - jego basy są wyśmienitej jakości, brzmią bardzo zacnie, ale bez 10k nie podchodź...

      A co do markerów i bindingu - czarne mam w Geddym (we wpisie jest link, idź i podziwiaj ;-)). I wyglądają fajnie. Ale bardziej podoba mi się taka opcja, jak tu.

      Usuń
    4. Z tym drewnem to święta prawda, ale podobno chodzi też o to, że drewno owszem jest, ale dotychczasowa rabunkowa gospodarka nim doprowadziła do reglamentacji. Jakieś dwa lata temu Gibson zapłacił absurdalnej wielkości karę za pozyskiwanie m.in. hebanu z niecertyfikowanego źródła. Z tego samego powodu produkcję nawet najwięksi przenoszą do Chin (np. Fender).
      Tak a'propos ostatnio na Basoofce wynikł ciekawy temat dot. Warwicka. Na zarzut człowieka "muli, itd, itp" przedstawiciel odpowiada jak robot: "nasze instrumenty są najwyższej jakości, aby się o tym przekonać zapraszam na wizytę w naszej certyfikowanej, nowoczesnej fabryce". Nie dodaje oczywiście że w tej fabryce powstają wyłącznie najwyższe modele i sygnatury, zaś 90% produkcji odbywa się w Chinach...A miało być o błękitnym Fenderze ;-)
      To tylko dodam na temat: na szczęście tego egzemplarza nie dotyczy ogólna zasada - co się nie dobrzmi to się dowygląda.

      Usuń
    5. 1. Historię z Gibsonem znam - chodziło o brazylijski palisander, nie o heban.
      2. Fender nie przenosi produkcji do Chin - tam po prostu powstają tańsze modele. Ciekawocha - większość japończyków brzmi lepiej niż nowe standardowe Fendery USA. W każdym razie te, na których grałem.
      3. A gdzie. W Chinach powstają Rockbassy, w Korei - seria Standard, zaś "klasyczne" modele Warwicka są wciąż robione w Niemczech. Rockbassy są tanie i chujowe, koreańskie Warwicki - przeciętnie wycenione i chujowe, niemieckie zaś - drogie i chujowe. Ograłem po kilka z każdej serii. Za każdym razem to samo: suche, nosowe brzmienie suszonej kupy. A przedstawiciel ma taką robotę jaką ma, niestety. Widać w innych przedstawicielstwach nikogo nie szukali. Tak w ogóle to podrzuć link do dyskusji (nie zaglądam na Basooffkę, siedzę na BassCity) - chętnie się wypowiem ;-)

      Usuń
    6. Ad.
      1. całkiem możliwe, w każdym razie ciemne drewno ;-)
      2. sorki za zbyt duży skrót myślowy w przypadku Fendera; (amator idzie do sklepu, patrzy-FENDER! AMERYKA!) Chodziło mnie o (moim zdaniem) negatywny trynd, lepszym przykładem jest np. Fernandes.
      3. Widać coś się zmieniło, przy poprzednim wyglądzie strony bez żenady produkcja była skategoryzowana na "made in..."
      Prosz... http://basoofka.net/node/44918-warwick-jazzman-4

      Usuń
  2. Kurde, od kiedy podesłałem Tobie tego linka to nie ma tematu na Basoofce coby Twojego posta nie spotkać :-)))

    OdpowiedzUsuń