niedziela, 14 września 2014

Basowisko: Muzyka Osobisty Bas

Już bardzo dawno nie miałem okazji sieknąć czegokolwiek z kategorii basowisko, bo i nie było o czym: skład ubasowienia wciąż ten sam, imprez brak, a i pożyczyć czegokolwiek nie za bardzo było od kogo. Dlatego, gdy przydarzyła się pograć na sympatycznym instrumencie w warunkach innych, niż sklepowe, nawet przez kilkanaście minut, wiedziałem, że warto bezczelnie wykorzystać sytuację do swych niecnych celów. I to mimo tego, że przedmiotem obmacania był kolejny Jazz - a opisywałem już trzy. Tyle, że wszystkie były Fenderami, tu zaś miałem możliwość organoleptycznego zapoznania się z japońską kopią pochodzącą mniej więcej z tych samych lat co mój Fernandes, czyli tzw. "lawsuit era". Kopia owa zaś nosiła dumną, niezwykle oryginalną nazwę Music Personal Bass.


Na pierwszy rzut oka jest to... Geddy. Lakierowana na czarno deska, klonowa podstrunnica z czarnym bindingiem i prostokątnymi markerami, rozstaw przystawek jak w Jazzach z lat 70. - wszystko to przypomina żywcem najfajniejszą chyba fenderowską sygnaturę. Do tego przywodzi na myśl mój były (niestety) egzemplarz - właściciel, tak, jak ja, zdjął pickguard. I słusznie. Dopiero po chwili zauważa się inny mostek (w Geddym jest Badass, tu zaś w oryginale była zwykła "blaszka", teraz zaś siedzi ciężki, czarny Sung Il) i, rzecz jasna, napis na główce.

Drewna użyte do budowy korpusu tej zgrabnej kopii nie są do końca jasne. Tak samo, jak w przypadku Fernandesa, ciężar wskazuje na olchę, opis sprzedającego (tego samego człeka zresztą - i tak, nadal polecam Restaurację Gitar) też sugeruje ten właśnie gatunek, jednak w miejscu większych obić widać drewienko kolorem przypominające... mahoń. Jako, że azjatyckich odmian mahoniu jest sporo, nie jest to wcale wykluczone, tak samo, jak niewykluczona jest po prostu pociemniała przez lata olcha.

Manualnie bas zwany Muzyką nieco różni się od sygnatury Geddy'ego Lee. Największą różnicą jest gryf - mniej sportowy, nieco "solidniejszy" w przekroju, bardziej przypominający oryginalne Jazzy z lat siedemdziesiątych, jednak nadal wygodny. Masa wiesła jest nieco większa - niejako czuć solidność instrumentu. Całość sprawia fajne, zwarte wrażenie. Anglojęzyczni mają na to trafne określenie: "substantial".

A brzmienie? Ooo, brzmienie zdecydowanie pobudza ślinianki.


Wyposażony w seymourowskie single BassLines Osobisty Bas po prostu GRZMI. Duże znaczenie może mieć tu fakt, że założone były bardzo grube struny a bas był nastrojony w DGCF oraz to, że podpięty był do zestawu, który sam w sobie wywołuje u mnie gwałtowne wypełnienie ciał jamistych, konkretnie zaś SWR SM-900 napędzający paczkę Noisy Box G-NOIZ, ale zdecydowanie sam instrumencik potrafi urwać nabiał przy samej głowie. Mocny, zwarty dół wystosowuje celnego kopniaka prosto w trzewia, wyraźny, okrągły, warczący środek sugeruje, że bas będzie doskonale słychać w miksie, zaś wyrazista, dobrze "przyklejona" do reszty pasma górka nie ma w sobie ani grama brzydkiej "szczekliwości". Do tego dochodzi uniwersalność brzmienia - ten sound usiądzie wszędzie, w każdym gatunku muzycznym i przy użyciu dowolnej techniki. Tak powinien gadać dobry Jazz Bass.

Jestem cholernie ciekaw, jak Music zagadałby z fenderowskimi przystawkami Vintage 60s i Badassem. Ale nawet bez nich robi doskonałą robotę.

TAK BARDZO POPROSZĘ
Jak już wspomniałem, dużo do gadania miał tu także zestawik gospodarza, z którego uprzejmości korzystałem. SWR SM-900 to wzorzec metra w kategorii czystego, selektywnego, punktowego brzmienia, zaś sygnowana przez mego dobrego zioma Grubego paka Noisy Box na czterech 10-calowych neodymach SICA jest generatorem precyzyjnych sonicznych ciosów w pysk, a przy tym za sprawą swej masy jest litościwa dla kręgosłupa. Jak się okazało, bardzo dobrze dogadywał się również z Precelkiem, którego ze sobą przytaszczyłem. Charakterystyczny, nieco nosowy sound Precisiona został przez ów zestaw oddany z niezwykłą wiernością. Wszystkich, którzy chcieliby zasugerować, że całokształt brzmienia był zasługą głowy i paczki, informuję w tym miejscu, że nie - był używany również inny, 6-strunowy bas gospodarza, który zupełnie nie przypadł mi do gustu. A ustawienia były takie same.

Japońskie fenderokształtne z podobnych lat, oba w najfajniejszym wykończeniu. Polecam, Krzysztof Ibisz
Podsumowanie, czyli zady i walety:

Music Personal Bass to instrument o którym słyszało chyba niewielu, może poza hardkorowymi fanami japońszczyzny z lat zamierzchłych, wiedzącymi, że wiosła z tym logo opuszczały cenioną fabrykę Tokaia. Jednak nieco waląca dolną półką w Tesco nazwa jest tu myląca - to rasowy, świetnie brzmiący Jazz Bass. Może nie jest to poziom najlepszych egzemplarzy Fendera z lat 60. i 70., ale w bezpośrednim porównaniu ze współczesnymi wyrobami amerykańskiej firmy Osobisty Bas miałby sporą szansę zgnieść je zębatką od struny G, wciągnąć gniazdkiem jackowym i wypluć dziurami po śrubkach mocujących płytkę. Ten instrument to dowód na to, że Japończycy tłukący masowo kopie z tzw. lawsuit era, czyli lat, które zaowocowały pozwami ze strony firm produkujących oryginały (czyli głównie Fendera, Gibsona i Rickenbackera), doskonale odrobili pracę domową. A że logo się nie zgadza? To tylko oznacza, że taki bas można wyrwać za naprawdę śmieszne w stosunku do jego wartości pieniądze.

Do czego serdecznie zachęcam.


Plusy:

* doskonałe, mocne brzmienie godne dobrego Jazza
* uniwersalność soundu
* wygoda gry
* relacja ceny do jakości
* fajny wygląd

Minusy:

* dość rzadkie zwierzę, co oznacza trudności z upolowaniem (z basem nazwanym "Music" spotkałem się po raz pierwszy)
* kiepska jakość oryginalnego osprzętu (głównie mostka i przystawek - warto zainwestować w lepsze)
* idiotyczna nazwa... ale kogo to obchodzi?

Czym go wozić:

Japoński bas dobrze będzie się czuł w japońskim aucie. Nissan Primera właściciela (tak, też będzie teścik) jest w sam raz, choć tak naprawdę to samochód japońsko-brytyjski. Ja zaś nie miałbym oporów przed wrzuceniem Muzyki Osobistego Basu do Madzi. I uprowadzeniem go w siną dal.

Sayo-NARA.

3 komentarze:

  1. Taki bas to się powinno wozić autem o nazwie Drive Personal Car ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak. Który byłby kopią np. Corolli E12, jeżdżącą tak samo a kosztującą 1/3 tego, co oryginał.

      Jeździłbym.

      Usuń
    2. Ale skoro opisywany bas jest japońską kopią amerykańskiego Fendera, to taki samochód musiałby być japońską kopią jakiegoś amerykańskiego auta.

      Usuń