W tym miejscu miała pojawić się relacja z tegorocznej, drugiej edycji Pogoni za Gratem. Niestety - akumulator Skanssena postanowił bez wcześniejszych objawów powiedzieć dobranoc w drodze na start, i to w momencie, gdy było już za późno na przesiadkę w zbiorkom i dotarcie na miejsce zbiórki, gdzie oczekiwała na mnie reszta załogi. Wpisowe i kilka godzin zabawy poszły się ryćkać - nie mówiąc już o kasie, którą musiałem zainwestować w nową baterię.
Na szczęście nadal mam o czym pisać. Tym razem przyszła kolej na powrót do rzadko (zbyt rzadko!) poruszanej tutaj tematyki basowej.
Miałem w rękach wiele basów. Miałem okazję ograć instrumenty z najróżniejszych segmentów - od erwupegowskich paździerzy i chińskiej budżetówki po absolutny hi-end spod znaku Alembica, Fodery, Pedulli i Wala. Miałem możliwość zapoznać się z basiwami masowo produkowanymi i od początku do końca struganymi ręcznie przez jednego człowieka. Miałem też przyjemność ograć zarówno wiesła absolutnie klasyczne jak i szczękoopadniczo dziwaczne. Żaden bas nie łączył jednak tak udziwnionej stylówy z tak klasycznym, soczystym soundem, jak ten, na którym miałem okazję pograć niedawno.
Już kilkanaście lat temu zetknąłem się z ręcznie struganymi basami sygnowanymi nazwą Korvax. (niektórym z Was słowo to może się kojarzyć z popularną na początku lat 90. serią - edukacyjną kreskówką do nauki angielskiego). Basiwa te z uwagi na brak doświadczenia lutniczego i garażowe warunki powstawania były podówczas dość niedokładnie wykończone, jednak brzmiały nader solidnie. Z wyglądu nieco przypominały nowoczesne instrumenty takie, jak Warwick czy Spector. Basy te trafiły w ręce kilku dalszych znajomych, po czym słuch o nich (instrumentach, nie ludziach) zaginął. Teraz jednak twórca postanowił powrócić z nową serią. Różnica jednak jest taka, że jego obecne dzieła nie przypominają niczego znanego na tej planecie.
No, może poza statkami kosmicznymi zbudowanymi z Lego.
Nie - nie mam pojęcia, skąd pomysł na taką właśnie stylistykę. Proste linie bez jakichkolwiek wcięć to raczej rzadko spotykany pomysł - wyjątkiem był chyba tylko Steinberger i wszelakie jego kopie, jednak był on obrzynem ze szczątkowym niemalże korpusikiem, tu zaś mamy do czynienia z pełnowymiarową dechą i pasującą do niej wizualnie główką.
Tak - stylówa nowych Korvaxów jest bezdyskusyjnie oryginalna. kanciasty, pozbawiony jakichkolwiek wcięć w "talii" single-cut - tego nie widuje się codziennie. A nawet raz na tydzień. Niestety, ma to swoje wady. Poza kontrowersyjną estetyką, do której raczej nie każdy się przekona, problemem jest komfort, szczególnie przy graniu na siedząco. Do tego w najwcześniejszym egzemplarzu (tym z jedną przystawką) krawędź jest wyprofilowana w taki sposób, że wbija się w przedramię - szczególnie przy grze kostką. W dwóch późniejszych ten konkretny problem został rozwiązany (a przynajmniej złagodzony), ale to właśnie z tym najstarszym miałem okazję zaznajomić się nieco bliżej.
Poza kształtem dechy i sposobem mocowania gryfu (set-in, czyli wklejany, ale nie przez całą długość jak w neck-thru, tylko w jego "tylnej" części), 5-strunowy Korvax ma dość klasyczną konstrukcję: klonowy gryf, 21-progowa podstrunnica z tego samego drewna i ciężki, jesionowy korpus to rozwiązania, które można wręcz nazwać tradycyjnymi. Nieco mniej tradycyjna, acz nadal nieskomplikowana, jest elektronika - jest umieszczony w zbliżonym do Precisiona miejscu pasywny humbucker polskiej firmy Merlin, przełącznik cewek (singiel bliżej gryfu, humbucker, singiel bliżej mostja) i... włącznik. Tak - zamiast potencjometrów głośności i tonu mamy tu czerwony pstryczek - elektryczek, który w pozycji 0 odcina sygnał. Tyle, koniec, kropa, dziękujemy.
I, jak się okazuje, to w zasadzie wystarczy.
Jak się okazuje po podłączeniu, ten przedziwnie wygladający instrument swym brzmieniem dość solidnie gniecie mosznę. Z racji umieszczenia przystawki sound jest nieco zbliżony do Precla, jednak z uwagi na inną budowę przetwornika okazuje się nieco tłustszy, mniej nosowy. Można powiedzieć, że brzmienie jest gdzieś pomiędzy Precisionem a znaną z wczesnych nagrań Duran Duran Arią Johna Taylora. Co najlepsze, brzmienie to okazuje się w pełni użyteczne.
Gdy przystawka gra jako pełen humbucker, brzmienie przypomina cios buciorem w pysk. Jednak bucior ten nie ma blachy w czubie - uderzenie jest mocne, ale jednocześnie miękkie. Potężny, okrągły dół i dolny środek dominują w paśmie, lecz nie mulą. Szczególnie okrutnie brzmiąca struna H miażdży nabiał. Przy przełączeniu pickupa w tryb singla dół nieco się cofa, troszkę maleje sygnał, za to otwiera się więcej góry.
Zresztą... posłuchajcie sami.
Tak - ten niemalże domowej roboty bas sprawdza się dobrze praktycznie przy każdej technice. Szczególnie dobrze odzywa się pod kostką. Tu jednak wychodzi na wierzch pewien problem: ukształtowanie dechy.
Korpus egzemplarza, z którym miałem okazję się zaznajomić, poza zerwaniem ze standardowymi kanonami estetyki stoi niestety na bakier z zasadami ergonomii. Ostro ukształtowana krawędź wbija się bezlitośnie w przedramię. Do tego bas jest ciężki. Nie - nie mówię tu o solidnej masie starego Jazza. To bydlę waży około pótorej tony.
Inna rzecz, że skądś musi się brać tak ciężki sound.
Podsumowanie, czyli zady i walety:
Sygnowane marką Korvax dzieła mego kolegi to niezwykle ciekawe instrumenty: wizualnie absolutnie niepowtarzalne (choć niektórzy mogliby dopatrzeć się ech starych wynalazków Voxa), konstrukcyjnie pomysłowe a jednocześnie proste, brzmieniowo bardzo potężne. Tyczy się to szczególnie tego egzemplarza, ale i drugi, dwuprzystawkowy, który przez chwilę miałem w rękach, zdecydowanie dawał radę. Z racji usytułowania przetworników miał w sobie trochę z Jazza, poza tym nieco zmienione kontury dechy były znacznie przyjaźniejsze w obsłudze. Nie zmienia to faktu, że Korvaxy to basy dla odważnych - przynajmniej w kwestii stylówy. Ja sam tak odważny nie jestem, ale jeżeli ktoś potrafi zaprzyjaźnić się z tym dziwacznym kształtem - zdecydowanie warto.
Plusy:
- brzmienie (szczególnie rewelacyjna struna H)
- "one sound fits all" - mimo pozornego braku uniwersalności, ten bas sprawdzi się niemal wszędzie
- unikalność
- wygodny gryf
Minusy:
- niewygodnie ukształtowany korpus (nowsze wersje są poprawione, ale pozostaje problem przy grze na siedząco)
- ciężar
- unikalna stylówa raczej nie każdemu przypasuje
Czym go wozić:
Korvaxa warto transportować czymś, co pasuje do jego niezwykłego stylu: może być to np. XM Break, ale w równie kanciastym co sam ten przedziwny instrument Volviaczu też czuł się dobrze.
Chciałbym zadać pytanie lajkonika, choć nieco się wstydzę. Ale co tam. Czy na brzmienie takiego instrumentu ma wpływ WSZYSTKO? Tj. drewno z jakiego jest zrobiony, sposób mocowania gryfu, strun, elektronika, ciężar itp.? A co najbardziej? Bo rozumiem, że kształt basu jest zgrubsza dowolny, byle się go dało trzymać? Może przydałby się wpis wykładowczy dla niekumatych, takich jak ja.
OdpowiedzUsuńTak - wszystko. Oczywiście w różnym stopniu. Co do wpisu - rozważę :-)
UsuńJak klikałem w linka, myślałem, że "hehe, nieprawda, widziałem".
OdpowiedzUsuńJak popatrzyłem - cytując klasyka: "Łomatko".
Tona hipsterstwa... iże niby to jeszcze ma grać? Przyjemnie?
Nie, to już koniec, moje ideały umarły.
Kurcze, pomysł przedni - skoro jeszcze nikt takiego basu nie wymyślił, to znaczy, że to unikalny projekt. A to spory atut dzisiaj przy tysiącach podobnie brzmiących basów, które można kupić za podobne piniądze.
Foderę grałeś? Przy jakiej okazji, czyją?
Może by tak jakiś teścik? 8-)
Pracując x lat temu w nieodżałowanym Bassmencie kilka minut poplumkałem na Foderze Marcina Pendowskiego. Nie zachwyciła mnie. Inna rzecz, że on akurat potrafi na niej zagrać tak, by było dobrze.
UsuńIdentyczną obserwację już miałeś przy Bongo. Ciekawe.
UsuńCo do Bongo - nie, moja obserwacja była nieco inna. Bongo to kał, który gada tak, jak wygląda, czyli jak kibel, a dobrze brzmi na nim tylko dwóch ludzi. Natomiast Fodera była... Ok. Po prostu ok. Ale to trochę słabo w przypadku basu w cenie prawie nowego samochodu.
UsuńPS. " ...szczękoopadniczo... "
OdpowiedzUsuńW konkursie na słowotwórcę roku zwycięzcą jest...
Użyłem tego słowa już nie pierwszy raz ;-)
UsuńSkoro Korvax to powinien mieć 4,76 struny :D
OdpowiedzUsuń"[...] (niektórym z Was słowo to może się kojarzyć z popularną na początku lat 90. serią - edukacyjną kreskówką do nauki angielskiego)"
OdpowiedzUsuńCzytałem tekst z przyczynkiem do nazwy dość powoli i już miałem w oczach "... może się kojarzyć z najczęściej używanym przez polaków słowem".
Śliczny. Ja bym go woził w Azteku.
OdpowiedzUsuńO kurvax, ale paskuda... No już ten czerwony przełącznik to doprawdy gwałt oczu... Wygląda to jakby jakiś student elektroniki robił bas na pracę inżynierską. Choć jako absolwent tego kierunku to też nie wiem, czy bym był w stanie stworzyć coś tak straszliwego estetycznie...
OdpowiedzUsuńZaś wpis wykładowczy dla niekumatych też poproszę. Miło by było spojrzeć dokładniej na świat ludzi z tymi gitarami, co ich nie słychać jak grają ;) Może mi się uda kumpla wrobić w bas przy pomocy tego, bo granie na dwie gitary kończy się u nas konfliktem interesów zazwyczaj :P
Jestem muzyczną dupą, więc wypowiedzieć się mogę tylko na temat estetyki, która powaliła mnie na kolana... Zakochałam się w tym tworze!
OdpowiedzUsuń