poniedziałek, 19 września 2016

Eventualnie: Najpiękniejsza Warszawa

Będąc człowiekiem w dużej mierze oderwanym od rzeczywistości czasem dopiero w ostatniej chwili dowiaduję się o interesujących eventach, czy to muzycznych, czy graciarskich. Jest to o tyle dziwne, że praktycznie mieszkam w internetach - jednakże nie śledząc blisko każdego kroku mych mniej lub bardziej wirtualnych znajomych czasem przeoczam (przeoczywam? czy to jest słowo w ogóle?) potencjalnie interesujące zapowiedzi. A gdy do tego mam na głowie Dużo Ważniejsze Rzeczy (np. spędzenie wysokogatunkowego czasu z Młodzieżem) staje się jasne, że zdarza mi się być zaskakująco niedoinformowanym.

Tak było i tym razem - o evenciku na terenie pod Pałacem Kultury trąbiono już ponoć od pewnego czasu (niektóre źródła podają okolice Rajdu Złomnika), a ja nic nie pamiętam. Nic, zero, nullus fallus. A przypominam, że na Fejsie, forach i w inszych wirtualnych miejscach potrafię stracić nawet pół dnia. Dlatego gdy kolega P. (ten od GS-a, Trabanta i paru innych dobrych sprzętów) zadzwonił do mnie w czwartek i spytał, czy będę, efekt WTF był mocny. Gdy do tego już w niedzielę na fejsowym fąpażu Stada Baranów pojawiło się zdjęcie ichniejszego Austina 8 stojącego sobie wesoło pod Pałacem i informacja "już jesteśmy", stwierdziłem, że i mnie nie może tam zabraknąć. Sprawy Najważniejsze (czyt. tatusiobowiązki) sprawiły jednak, że pojawiłem się na miejscu dość późno - niecałe 2 godziny przed zwinięciem się całej imprezy, gdy część uczestników zdążyła już się wydalić. Nie umniejszyło to jednak mej przyjemności z patrzenia na urodziwe żelaza. Nawet jeśli były to Syreny - a jak wiadomo Syrena To Nie Samochód.

Syreny robią to, co potrafią, czyli stoją

Ten egzemplarz jest dobry - ładnie spatynowany ale nie zgniły wczesny model (102 bodajże) to naprawdę rodzyn

W ogóle jeśli Syrena to z kurołapami

A jak bez kurołapów to Bosto.

Bo na pewno nie takie coś.

To nie wosk, to Laminat
Poza Syrenami na Pl. Defilad królowały, jak sama nazwa imprezy (nie mówiąc już o jej miejscu) wskazywała, Warszawy. Czyli coś bliższego samochodowi, niż Syreny. I zazwyczaj jeszcze bardziej groteskowe pod względem sytuacji rynkowo-cenowej.

Nie powiem, miały swój urok

Wczesna M20 i nieco późniejsza 200. Obie w bardzo fajnym stanie, choć szczurowata M20 wygrywa zdecydowanie.

Pickup to naprawdę rodzyn. Rzadsza jest chyba tylko odmiana pocztowa.
Warszawa w środowisku naturalnym
Oczywiście zjawiły się również prawdziwe samochody.

Niektóre z nich miały zepsute zawieszenie

Inne zawierały za dużo wielokropków (za nadużywanie wielokropków powinny być odbierane świadectwa ukończenia szkoły podstawowej)

Pod innymi leżało pół człowieka

Oryginalny Brytol czy Niewinny Włoch?

O, i to jest Prawdziwy Samochód. Bardzo Prawdziwy. Najprawdziwszy ze wszystkich.

Choć w sumie ten nawet też. I do tego głupi. Uwielbiam głupie samochody.

No, ten już jest trochę za głupi jak dla mnie.

Znana wszystkim Panda dumnie prezentuje swe niezaje...żdżalne wnętrzności

To o nim Szekspir pisał Sonetty.

WTEM!!! Samochód z połową dachu i silnikiem V4, jak w Zaporożcu!

Znany mi już skądinąd Człowiek Krzesło zdecydowanie jest już jaktajmerem

Golden Brown texture like Sun

One są droższe nawet od Warszaw

Niedawno red. Bubu udawał w takim literata

...no i oczywiście. On jest wszędzie. Czasem boję się zajrzeć do lodówki.
Może nie obejrzałem wszystkiego, może na parę egzemplarzy trochę się spóźniłem, ale i tak było zacnie. Zresztą sam pomysł zasługuje na pochwałę - świetna lokalizacja (szczególnie w dobie wypędzania samochodów, zwłaszcza tych starszych, z centrów miast) oraz dobra nazwa (wszak Warszawa jest najpiękniejsza gdy na jej ulicach można spotkać klasyka, choćby i Warszawę) godne są tłustej okejki.

Ale najlepsze jest to, że to jeszcze nie jest ostatni event w tym sezonie.

sobota, 17 września 2016

Śmignąwszy: Megapełzacz

Nareszcie x 2.

Po pierwsze - nareszcie nowy wpis. No bo przecież ile można? 11 dni od poprzedniego! TO ZA DŁUGO, ZA CO CI PŁACIMY, GAMONIU?! Nie, czekaj...

Po drugie - nareszcie, po długiej serii testów germańskiego żelaza, i to głównie napędzanego mazutem, coś na F!!! Fantastycznie! Fenomenalnie! Fspaniale! Fsamąporę!!!

Chociaż nie. Nie do końca na F. Przede wszystkim na P - bo Peugeot. Po drugie na V - bo van. No i w końcu na D - bo duży. Bardzo duży.

Czyli BD.


Jeden z mych kolegów-współgraczy wyposażył się pewien czas temu w dziecię nr 2. Oczywiście za tzw. moich czasów (czyli gdy sam byłem dziecięciem) rodzinie 2+2 wystarczał zazwyczaj Kaszlak, tym lepiej sytuowanym - Polonez, a większości ludu pracującego autobus lub tramwaj. O ile przyjechał. I o ile dało się doń wcisnąć. Teraz jednak, wzbogaciwszy się nieco, doświadczamy zjawiska apetytu rosnącego w miarę jedzenia. Dlatego właśnie kolega ów doszedł do wniosku, że jego dotychczasowy wehikuł, czyli Peugeot 406 w kąbiaczu, już nie zdanża. Po pierwsze dlatego, że wiek i zmęczenie materiału nieco osłabiają pokładane weń zaufanie (troszkę niesłusznie, gdyż 406 to cholernie solidne żelazo - jedynie elektronika potrafi czasem upić się jakimś Bordeaux czy innym Chateau Lacośtam i zachowywać zgodnie ze swym stanem), po drugie zaś, prawdaż, bagaże. No i przestrzeń w środku. A jako, że dobre doświadczenia z 406 poskutkowały sympatią do Króla Zwierząt, wybór padł na kolejnego Peugeota - tym razem na największy czysto osobowy model marki, czyli słusznych rozmiarów vana 807.


Tak - Peugeot 807 jest duży. Bardzo. A do tego, będąc vanem, nie marnuje zbyt wiele miejsca na długą, zmysłową maskę czy elegancki, służący do przewozu prestiżu w stanie lotnym zad i większość swych zalet kryje we wnętrzu.

A jest ono wielkie.

Przede wszystkim - ogromną gratką dla dzieciatej rodziny są przesuwane tylne drzwi. Szczególnie, jeśli są elektrycznie sterowane. O ile łatwiejsze jest zamontowanie fotelika z potomkiem (lub, jeśli ów potomek jest już nieco większy, zalogowanie go do zamocowanego już fotelika)! O ile mniej problemów nastręcza wymeldowanie onej latorośli, szczególnie, gdy musimy jeszcze tachać bagaże! Zalety elektrycznie odsuwanych tylnych drzwi są w kontekście rodzinowozu nie do przecenienia. A i dorosłym bardzo łatwo wskakiwać na wygodne, osobne siedzenia - acz w ich przypadku sensowniejszą opcją jest manualne zamknięcie odrzwi, gdyż trwa to po prostu o wiele krócej.

Przejdźmy jednak do przodu, gdyż dzieją się tam rzeczy jeszcze ciekawsze, niż w tylnych kwaterach.


Gdy tylko zaprezentowano drugą generację Eurovana (Citroen C8/Peugeot 807/Fiat Ulysse/Lancia Phedra), projekt deski rozdzielczej trzepnął mnie bezlitośnie w gałki oczne i śliniącego się z zachwytu posłał na glebę. Te niemalże wiszące zegary, ten pałąk nad nimi, te zamszopodobne wstawki - to wygląda genialnie. GENIALNIE. Do tego przyzwoity montaż (nie perfekcyjny - po prostu przyzwoity) i bardzo wygodne fotele sprawiają, że za kierownicą 807 można poczuć się naprawdę wyśmienicie. Co prawda pozycja za kierownicą jest dość specyficzna, ale łatwo się do niej przyzwyczaić. A jeszcze łatwiej przyzwyczaić się do świetnej widoczności.


Kilka słów warto poświęcić genialnie wyglądającym wskaźnikom.

Tak, prezentują się wręcz fantastycznie, jednak jest z nimi drobny problem: umiejscowienie na samym środku deski rozdzielczej sprawia, że spoglądając na nie trzeba na chwilę oderwać wzrok od tego, co dzieje się bezpośrednio przed nami. Owszem, również do tego można się bez większych problemów przyzwyczaić (wszak nie sprawdzamy prędkości czy obrotów co 10 sekund), jednak widać, że ciekawy dizajn (oraz - nie oszukujmy się - chęć zmniejszenia kosztów opracowania i produkcji wersji na kraje z ruchem lewostronnym) ma swoją cenę.

Pomiędzy prędkościomierzem a obrotomierzem znajduje się kolorowy ekran komputera pokładowego. Chyba właśnie tutaj najdobitniej widać wiek konstrukcji: grafika i kolory przypominają nieco ekran Sagema, którego miałem jakieś 11-12 lat temu. Swoją drogą, nie był to zły telefon. I niewykluczone, że ekran został wyprodukowany przez tę właśnie firmę, do której zresztą jeszcze wrócimy.


Wiadomo jednak, że to nie zestaw wskaźników, a pojemność wnętrza i funkcjonalność są najważniejszymi cechami vana. To, że kierowca i pasażerowie 807 mają godne warunki podróży, już wiemy. Pytanie, co z bagażami.

Otóż, jeśli tylko trzeci rząd siedzeń zostanie w garażu (czy na balkonie, czy w piwnicy), jest okrutnie dobrze.


Gdy na pokładzie znajduje się 7 osób, bagażnik może łyknąć 324 litry. Taka pojemność wystarcza w kompaktowym hatchbacku, jednak gdy jedziemy gdzieś w siódemkę wielkim vanem, trzeba będzie ograniczyć bagaże do średniej wielkości plecaków. Co innego, gdy wybieramy się w drogę w pięcioro. Wyjęcie trzeciego rzędu siedzeń oznacza, że do dyspozycji jest 830 litrów przestrzeni ładunkowej. A to już jest naprawdę dużo. Wystarczająco, by zmieścić np. ekwipunek zespołu chałturniczego. Wiadomo, że nie wejdzie naraz duży zestaw perkusyjny, paka Marshalla i lodówa Ampega, jednak niewielkie bębny, zestaw statywów i gitary mieszczą się bez najmniejszego problemu. I to do linii okien. Ładując po dach prawdopodobnie udałoby się wcisnąć jeszcze ze dwa średniej wielkości wzmacniacze.

Wiadomo jednak, że samochód służy głównie do jeżdżenia. A 807 jeździ naprawdę przyjemnie.


W rodzinnym vanie jedną z najważniejszych kwestii jest komfort. I tutaj trudno jest się do czegokolwiek przyczepić. W wielkim Peugeocie jesteśmy rozpieszczani nie tylko ogromem przestrzeni i wygodnymi fotelami, ale także nastawioną na dobre samopoczucie pasażerów  pracą zawieszenia. Jego nastawy są zdecydowanie ukierunkowane na komfort jazdy - jest miękko, ale nie na tyle, by pasażerowie zapadali na chorobę morską. Co więcej, na ołtarzu wygody nie poświęcono dobrego prowadzenia. Owszem, czuć, że mamy tu do czynienia niemalże z autobusem, jednak nie jest to jacht pełnomorski kładący się na burtę przy byle zmianie kierunku.

Co ciekawe, rozmiary osiemsetsiódemki nie znajdują odbicia w zwrotności. Francuskim (a w zasadzie francusko-włoskim) vanem manewruje się zaskakująco łatwo. Niejeden przedstawiciel segmentu C mógłby zostać zawstydzony promieniem skrętu wielkiej rodzinnej kobyły.

Do relaksującego charakteru największego z Peugeotów wyśmienicie pasuje układ napędowy, który znalazł się pod maską tego egzemplarza - konkretnie zaś miękko brzmiący silnik V6 o pojemności 2,9 l sprzężony z automatyczną skrzynią biegów. Dźwięk widlastej jednostki pieści zmysł słuchu, zaś automat rozleniwia, szczególnie w dłuższej trasie, czyli tam, gdzie duży van czuje się najlepiej. Niestety, ponad 200 koni (źródła nie są zgodne co do konkretnej liczby - podane wartości wahają się od 204 do 211 KM) nie czyni z ciężkiego vana rakiety - przyspieszenie do 100 km/h trwa ponad 10 sekund. Zapewne jest to winą po części masy, a po części dość leniwego automatu, które to elementy sprawiają zresztą, że wielki Pełzacz lubi sobie wypić. W mieście 807 w tej wersji potrafi schłeptać nawet ponad 15 litrów na 100 km! Oczywistym wyjściem wydaje się tu instalacja gazowa, w którą zresztą wyposażony był tenże egzemplarz.

Jako, że mamy tu do czynienia z kooperacją francusko-włoską, dla miłośników stereotypów oczywistym staje się powątpiewanie w niezawodność. I, niestety, będą mieli oni trochę racji - Eurovan nie słynie ze szczególnej solidności. Problemy nastręcza głównie instalacja elektryczna oraz elektroniczne gadżety - kontrolki zapalają się wedle własnego nieprzewidywalnego humoru, zaszwankować potrafi mechanizm elektrycznego otwierania drzwi, śniedzieją styki i często przepalają się żarówki. Do tego nadspodziewanie szybko kończą swój żywot cewki zapłonowe wspomnianej już firmy Sagem - wymiana na Delphi lub Valeo ponoć rozwiązuje ten problem. Co do tego egzemplarza - znajduje się on w rękach mego współgracza od dość niedawna i na szczęście nie wystąpiły jeszcze żadne poważniejsze problemy. I oby tak zostało.


Podsumowanie, czyli zady i walety:

Peugeot 807 to kawał wygodnego, pojemnego rodzinowozu - do tego nader przyjemnego w prowadzeniu. Nie, nie jest ideałem - osiągi nie powalają, tak samo, jak niezawodność. Na szczęście rzadko zdarzają się poważne problemy. Dlatego kupując takie auto warto zostawić sobie górką trochę więcej funduszy na ogarnięcie wszystkiego na dzień dobry. Pozwoli to na bezproblemowe cieszenie się niezwykle wygodnym, pojemnym samochodem, który na dodatek połknie masę sprzętu. A jeśli - tak, jak ja - lubisz vany, każda podróż będzie po prostu przyjemna.

Plusy:
  • wygoda
  • przestrzeń
  • bagażnik (przy dwóch rzędach siedzeń)
  • widoczność
  • relaksujący charakter
  • stylówa (szczególnie we wnętrzu)
Minusy:
  • przeciętne osiągi
  • spore zużycie paliwa w wersji V6
  • problemy z elektryką i elektroniką
  • niedostatki ergonomii

Co nim wozić:

Peugeotem 807 - tak, jak większością dużych vanów - można przewieźć masę sprzętu. Jeśli jednak chcesz nim targać jedynie basiwa i nagłośnienie, świetnym wyborem będą basy Vigier i Laurus oraz któryś z większych zestawów MarkBassa. Zmieszczą się, zabrzmią godnie i do tego powstały w odpowiednich krajach.

wtorek, 6 września 2016

Spacerkiem i rowerkiem: traktory i niedźwiedzie

Werble! Fanfary! Confetti!

Mix!!!

Tak - mixów nie było już przez pewien czas. No, może nie jakoś dramatycznie długo, ale wystarczająco, by za nimi zatęsknić. A tym bardziej można było zatęsknić za miastem naszym stołecznym. Tak, wiem - zapowiadałem mix gościnny, opóźni się on jednak nieco (a wierzcie, warto nań zaczekać, i to dowolnie długo). Dlatego też dziś wracamy do Warszawy - a jako, że jedziemy z zachodnich rejonów Polski, od razu z autostrady zjeżdżamy w kierunku jednej z wysuniętych na zachód dzielnic stolicy. I to tej, w której nas jeszcze nie było (przynajmniej u mnie), czyli Ursusa.

Tak, przyznaję - nie przepadam za Ursusem. Najgorsze powietrze w Warszawie, nieciekawe blokowiska, obskurne domki. Nie podoba mi się, nie poradzę, przepraszam. Na szczęście ratują ten rejon dwie rzeczy: niesamowicie wręcz klimatyczne pozostałości po słynnej fabryce ciągników (oczywiście pod względem estetycznym, bo jeśli chodzi o historię, politykę i ekonomię, jest dużo smutniej) oraz całkiem niezłe żelaza. Co prawda trzeba było ich trochę poszukać, ale... warto było. Zresztą zobaczcie sami.

Kiedyś Audi robiły robotę

Wirusowe Zapalenie Wątroby

Prekursor SUV-ów?

Pracownika i przedsiębiorcy marzenia sprzed lat 25.

Jaktajmery na zad pędzone

W ogóle to sporo Ścierek ostatnio widuję. I nawet bym mógł przytulić jakąś, najchętniej 3d.

Rok 1999 dzwonił, chce swój parking z powrotem

Właściciel ma go od nowości. Ma zamiar jeździć do odpadnięcia kół. Miliona kilometrów życzę!

Tuning budżetowy

Pewien czas temu wymyśliłem sobie C15 w steampunkowej stylówie. Chyba muszę zacząć to ogarniać zanim wszystkie C15 utlenią się do końca.

Mini to raczej powinno reklamować fish & chips. No chyba, że to z Włoskiej Roboty.

Warszawa Złomu Pełna

Wczoraj zbytek, dziś zabytek, LUDZIE, JESTĘ WIESZCZĘ

Wczoraj chwat, dzisiaj grat

E28 na czarnych, inwencja komentarzowa mi się skończyła.

Gdyby do Nivy ładowano automatyczną skrzynię, to jak ta wersja by się nazywała? Nivomat?

Jestem nienormalny i przedlift bardziej mi się podoba niż polift.

Napisałbym, że Wielki Fiat Wrasta, ale on co najwyżej lekko podgniwa

Na bazie Troopera (tylko, rzecz jasna, dłuższego) powinni robić karawan. Nazwa jak znalazł.

Nie wiem, czy Roland Garros, ale chcę
W następnym odcinku mixoepopei eksplorować będziemy dzielnicę, którą już odwiedzałem już wcześniej, ale i tak będzie grubo.

Do najbliższego.

czwartek, 1 września 2016

Top 15: samozadowolenie

Ten wpis miał się pojawić później.

Mam już przygotowane materiały na jeden test z cyklu "śmignąwszy" i około sryliona mixów, ale stwierdziłem, że na pierwszy ogień pójdzie mixior gościnny, który zapowiada się nieprawdopodobnie wręcz tłusto. Materiały mam otrzymać niedługo, jednak uznałem, że nie należy zbyt długo kazać Wam czekać. Dlatego już dziś zapraszam na naprędce przygotowany topsrylion - tym razem czysto muzyczny. A, co najgorsze, w całości poświęcony... mojemu plumkaniu.

Nie, nie mam zamiaru chwalić się tu moimi popisami (choć jakaś solówka może się zdarzyć) czy ogarnianiem skomplikowanych podziałów (choć są tu również utwory z metrum innym niż 4/4 czy 6/8). Zamiast tego chciałbym podzielić się z Wami zestawem numerów, które po prostu najbardziej mi się podobają. Linia basu nie musi się niczym wyróżniać - chodzi jedynie o czysto muzyczne wrażenia. Lista nie jest może kompletna (wielu utworów nie mam nigdzie w formie nadającej się do publikacji, zaś kilku niestety publikować mi jeszcze nie wolno - a szkoda, bo na pewno by się tu znalazły), ale ma szansę dać Wam obraz tego, które chwile w mojej tzw. "karierze" były dla mnie tymi najważniejszymi.

Usiądźcie zatem wygodnie, włączcie głośniki lub załóżcie słuchawki i - myśląc o wisielczych minach snującej się dziś po ulicach elegancko ubranej młodzieży szkolnej i tym, jak bardzo sami nie docenialiśmy naszego własnego okresu edukacji - posłuchajcie.

15. Satellite - Over Horizon

"Nostalgia" była czwartą (i póki co ostatnią) płytą Satellite, w tym drugą z moim udziałem. Jednym z wyróżniających się na niej utworów jest nagrany przeze mnie na Arii "Over Horizon". Linia jest prosta, motoryczna, zagrana kostką z użyciem jedynie gryfowej przystawki - taka właśnie najlepiej pasowała do charakteru kawałka. Co więcej, w pierwszej zwrotce basu nie ma w ogóle. I tak, to był mój pomysł.

Szkoda tylko, że gdy już wchodzi, jest... za cicho.


14. Night Rider Symphony - Matka Noc

Night Rider Symphony powstało w zasadzie w jednym celu: po to, by zagrać koncert w chicagowskim Harris Theater. Przy okazji jednak powstała całkiem ciekawa płyta, na niej zaś moim ulubionym chyba utworem jest "Matka Noc". Niestety, jest to też jeden z numerów, które zostały skopane przez brzmienie basu. I nie, nie była to wina samego instrumentu (wszak był to Alembic Essence - acz nie mój, tylko pożyczony; swojego własnego doczekałem się kilka miesięcy później) tylko... setupu. Otóż, chcąc uniknąć fretbuzzu (czyli brzęczenia strun o progi) ustawiłem akcję za wysoko. Dużo za wysoko. A basy typu neck-thru-body (czyli z gryfem idącym przez całą długość instrumentu, z doklejonymi skrzydłami korpusu) bardzo tego nie lubią. Skutkiem był martwy, pozbawiony dynamiki sound. Na szczęście sama linia oraz cały utwór okazały się naprawdę udane - zresztą trudno się dziwić, wszak bazą była Sonata Księżycowa.

Z ciekawostek - w numerze użyłem dwóch basów (we wstępie słychać bezprogowego Malinka), zaś tekst jest... no, powiedzmy, że mój. Zainspirowany RPG-ami oraz "Moon Over Bourbon Street" Stinga stworzyłem warstwę liryczną, która później została poprawiona przez kolegę z zespołu tak, by łatwiej było ją śpiewać.


13. Strawberry Fields - Close

Strawberry Fields był to projekt powstały przez wzięcie muzyków z Satellite i zastąpienie Roberta Amiriana niejaką Martą o pseudonimie Robin. Eksperyment udał się całkiem nieźle - a jednym z utworów, które wyszły szczególnie dobrze, było proste ale niezwykle skuteczne "Close". Równie prosta (i - mam nadzieję - skuteczna) była nagrana na Arii linia basu. Kawałek był według mnie materiałem na spory hicior - niestety zupełnie niewykorzystanym.


12. Satellite - Am I Losing Touch

Kolejne dzieło Satellite - tym razem w pełni prog-rockowe: zmiany tempa, zmiany klimatu, kilka wątków, które pod koniec wracają do początkowego motywu. I właśnie z początku i końca, gdzie zagrałem na fretlessie, jestem najbardziej zadowolony. Zresztą za tę linię ktoś mnie nawet chyba pochwalił w którejś z recenzji.

Swoją drogą - jest to przykład na to, że jeśli jakaś instrumentalna partia przychodzi do głowy od razu, będzie ona tą właściwą.


11. Peter Pan - Living On Your Own

Pierwsza płyta, którą kiedykolwiek nagrałem. Rany, jaki byłem dumny i blady. Płyta! Z moim nazwiskiem w środku! I dźwiękami, które osobiście nagrałem na mym Nexusie! W sklepach!!! Oczywiście niczego to nie zmieniło, nie zarobiłem ani grosza, zaś zespół nie zagrał żadnego koncertu. A trochę szkoda - można by było wtedy na żywo posłuchać choćby takiej bitwy między gitarą a klawiszami, jaka znajduje się pod koniec tego utworu. I to głównie ze względu na nią kawałek ten wszedł na listę.

Naprawdę, posłuchajcie do końca. Warto.


10. Night Rider - Do Końca


Właśnie, a propos "do końca". Tego kawałka też warto posłuchać do końca, i to nie tylko ze względu na tytuł. Jasne, nie każdemu musi pasować pełen patosu klimat, ale to tak naprawdę kawał solidnego rockowego łojenia z progresywnymi naleciałościami. Do tego pokusiłem się tu o małą solówkę - zagraną, jak reszta utworu, na najukochańszym z mych basów, czyli Alembicu.


Night Ridera w zasadzie już nie ma - po tym, jak opuściłem zespół razem z klawiszowcem i gitarzystą, nie zagrał ani jednego koncertu - ale pozostała płyta "Widzę Czuję Jestem". Całkiem niezła.


9. Strawberry Fields - Rivers Gone Dry

Zdarza się, że jakiś utwór lepiej brzmi w wersji koncertowej, niż studyjnej. Tak stało się w przypadku... większości numerów Strawberry Fields. Koncertowe DVD nagrane w katowickim Teatrze Wyspiańskiego jest ciekawsze, bardziej dynamiczne, bardziej - nomen omen - żywe, niż wcześniej wydana płyta "Rivers Gone Dry". W tym i piosenka tytułowa, która zresztą jest jedynym dostępnym na YouTube utworem z tej koncertówki.

W wersji studyjnej była Aria, tu zaś dzierżę Alembica - i to też wyszło brzmieniu na dobre.


8. Unicorn - Late Night

Wreszcie docieramy do czasów współczesnych.

Unicorn to zespół, który - choć w pewnym zawieszeniu spowodowanym odwlekającym się ukończeniem płyty - nadal istnieje. I, mam nadzieję, już wkrótce będzie można usłyszeć o nim coś więcej. Jak na razie wydana została czteroutworowa EP-ka. Oto jeden z zamieszczonych na niej utworów, w którym zresztą dzieje się mnóstwo: jest trochę reggae, jest nawiązanie do Maanamu, jest jazzowa solówka na klawiszach, jest mocno brianomayowe solo na gitarze, jest i mój soczyście brzmiący Alembic Essence.



7. Rirliel - Get Reel

Podobno folk jest muzyką, którą mamy zaprogramowaną genetycznie. Nie wiem, czy jest tak w przypadku każdej odmiany folku, ale w kwestii irlandczyzny zdecydowanie coś jest do rzeczy. Nie znam innej muzyki tak skutecznie podrywającej zad ze stanu przysiadniętego, niż irlandzkie jigi i reele. I gdy z 12-osobowym neofolkowym składem o językołamańczej nazwie Rirliel układaliśmy listę rzeczy do zagrania, wiedzieliśmy, że musi się znaleźć na niej coś z zielonej wyspy. Ktoś przyniósł na jedną z prób nagraną przez kogoś innego wersję "Get Reel" i od razu wiedzieliśmy, że musimy zrobić to po swojemu. Ułożyliśmy zatem aranż, po czym nagraliśmy swoją interpretację, wspieraną "od dołu" przez mego Nexusa.

A brzmiała ona tak.

6. Night Rider - Miejsce


Tak, przyznaję - lubię grać szesnastki. Motoryczna, szesnastkowa linia w numerze o średnim tempie to coś, co mnie kręci, i dość dobrze mi wychodzi. I taką właśnie udało mi się zagrać we wstępie, refrenach i końcówce najlepszego według mnie utworze Night Ridera. Kurdeż, gdyby ten właśnie kawałek był promowany mocniej, Night Rider mógłby być teraz gdzie indziej. I być może nadal bym tam grał.

Nie ma na YT wersji studyjnej (nagranej przeze mnie na Laklandzie), ale nie szkodzi. Starsza od niej wersja live też brzmi dobrze.




5. Unicorn - Point Of No Return

Kolejny utwór z EP-ki Unicorna. Nie ukrywam - jestem cholernie zadowolony z tego wydawnictwa, a przynajmniej z trzech spośród czterech znajdujących się na nim numerów. Oto kolejny z nich - nieco marzycielski w swym klimacie, zawierający prostą (inna by tu nie pasowała) linię zagraną przeze mnie kostką na Fernandesie.



4. Peter Pan - We Are Invincible

Numer, od którego wszystko się zaczęło. Pierwszy kawałek z pierwszej płyty, jaką nagrałem. I, według mnie, najlepszy. Uwielbiam słuchać go z rana - daje doskonałego kopa na resztę dnia.

I tak, jestem całkiem zadowolony z tego, co tu zagrałem. Dość prosto, bardzo skutecznie.





3. Unicorn - Before Me

Wchodzimy na podium.

"Before Me" to ostatni numer z czteroutworowej EP-ki Unicorna i według mnie najlepszy. Tekst Emily Dickinson został tu ubrany w muzykę o zdecydowanie ejtisowym klimacie - a ja uwielbiam ejtisy, do czego od zawsze przyznaję się bez bicia. Są analogowo brzmiące klawisze, jest przestrzeń, no i jest wspomagany chorusem bezprogowy Ibanez, na którym próbowałem troszkę udawać Pino Palladino. I choć nie dorastam mu do pięt, i tak jest dobrze.

Nie mogę się doczekać, gdy gotowa będzie cała płyta - choćby dlatego, że znajdzie się na niej kolejny utwór, który zdecydowanie trafiłby na tę listę. I to wysoko.



2. Satellite - Don't Walk Away In Silence

W muzyce cholernie ważne jest dla mnie piękno. Dlatego właśnie uwielbiam rocka progresywnego. I dlatego kocham ten utwór.

To, że zagrałem tu kilka ciekawych rzeczy (choćby małą wstawkę tappingiem), jest nieistotne przy całokształcie tego numeru. A jest on po prostu piękny. I jest to piękno niebanalne, choć niezwykle smutne. Szczególnie powtarzająca się dwukrotnie - w środku i pod koniec - instrumentalna wstawka jest takim właśnie pięknem przepełniona.

Nie radzę słuchać w stanie sercozłamania - może doprowadzić do zapocenia okolic gałek ocznych.




1. Nexx - One Tide One River

Wspominałem coś o pięknie, prawda?

Tak - "One Tide One River" nieistniejącego już zespołu Nexx (nie mylić z dyskotekowym tworem o tej samej nazwie) to najpiękniejszy utwór, w którego nagrywaniu kiedykolwiek wziąłem udział. I, co ciekawe, jest on najstarszy na tej liście - został nagrany w studiu Serakos w 2004 roku. Miałem wtedy jeszcze odprogowanego Corta, i to właśnie jego użyłem do nagrania linii basu.

Cholernie żal mi tego zespołu - jego utwory miały dokładnie mój ulubiony, częściowo art-rockowy a częściowo piosenkowy klimat, będący zasługą byłych muzyków zespołu Annalist (ktoś może pamięta?) i ciepłego głosu Sylwka Misiorka. Sylwek odszedł jako pierwszy, potem posypała się reszta... Szkoda. Straszna szkoda.

Ale może jeszcze nie wszystko stracone. Może uda mi się skontaktować z kolegami i namówić ich, by zezwolili mi na wykorzystanie tej kompozycji w innym składzie. Moim własnym. Bo tak, planuję taki stworzyć. Choćby nawet tylko po to, by zagrać to jeszcze raz.

> Posłuchajcie. <

* * * * *

Taka lista, jak powyższa, ma to do siebie, że zmienia się z czasem - nagrywane są nowe rzeczy, sporo z nich może trafić blisko szczytu (choć nr 1 będzie niezwykle trudny do pobicia). I nie wykluczam, że kiedyś zrobię swego rodzaju listę uzupełniającą. Spokojnie jednak - nie nastąpi to zbyt szybko, a w najbliższym odcinku wrócę do swych normalnych tematów.

Czyli nienormalnych.