Pokazywanie postów oznaczonych etykietą SUV. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą SUV. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 24 lipca 2017

Top 20: plan C, czyli co jeśli nie Volvo

Od zakupu Skanssena minęły już prawie dwa lata.

Nie, nie rozglądam się za niczym, co miałoby go zastąpić - wszak jeszcze żaden samochód w takim stopniu nie spełniał moich potrzeb, sprawiając mi przy tym tyle frajdy.

Ale... no właśnie. Ale.

Nie oszukujmy się - Skanssen nie jest najbardziej zadbanym egzemplarzem 940, jaki jeździ po drogach. Nie jest też kompletną ruiną (sztuki spełniające definicję ruiny zazwyczaj trafiają na fora i grupy fejsowe z dopiskiem "sprzedam części"), ale zbliża się dzień, gdy będzie pilnie wymagał nieco większych nakładów. A wreszcie zbliża się ten moment, gdy takie nakłady będę mógł ponieść. Plan jest taki, że biorę kilka tysięcy, jadę do zakładu specjalizującego się w sędziwych Volvach i mówię "róbta". 

Może się jednak okazać, że będzie to zupełnie nieopłacalne.

Tak - istnieje prawdopodobieństwo, że stan Skanssena wskazuje bardziej na pogodzenie się z nadchodzącą emeryturą a nie na drugą młodość. Jasne, z większości samochodów, które utrzymują względną integralność można uczynić pojazdy zdatne do dalszego nawijania kilometrów na kółka, jednak po przekroczeniu pewnej kwoty koniecznej do wyasygnowania najzwyczajniej w świecie przestaje się to kalkulować.

Dlatego mam też plan B.

Sędziwych Volviaczy serii 700 i 900 jest jeszcze całkiem sporo. Są to niesamowicie trwałe, solidne sprzęty - i dzięki temu znalezienie egzemplarza w stanie rokującym na dalsze lata eksploatacji nie powinno być strasznie trudne. Do tego być może trafiłby się egzemplarz z klimą, której mimo wszystko czasem mocno mi w Skanssenie brakuje.

Jednak... Tu pojawia się kolejny problem.

Ceny klasycznych już, tylnonapędowych Volviaczy idą w górę. Może nie tak ostro, jak paru innych, uznanych już za zabytki aut, ale fakt jest faktem - robią się droższe. Dlatego może okazać się, że znalezienie dobrego egzemplarza w założonym budżecie nie będzie możliwe.

I tu docieramy do planu C.

Na rynku jest jeszcze trochę ciekawych (lub mniej ciekawych, za to bardzo użytecznych), starszych lum młodszych samochodów. Niektóre z nich wywołują u mnie silne mrowienie w okolicach rozporka, inne zaś przekonują praktycznością i niskimi kosztami utrzymania. Niestety, nie zawsze idzie to w parze, jednak rozważając różne za i przeciw udało mi się zrobić zestawienie 20 aut, które - w ostateczności - mogłyby kiedyś Skanssena zastąpić.

Głównymi założeniami listy były zdolność do targania gratów (szeroki bagażnik do którego wejdzie w poprzek bas z główką i możliwość łatwego powiększenia kufra), możliwość znalezienia w miarę sensownego egzemplarza w granicach 10 tysięcy złotych polskich i zwykłą sympatia do danego modelu. Jej skład może niektórych zaskoczyć - przede wszystkim nie ma tu... ani jednego modelu Volvo. Takie jednak było założenie tej listy - gdyby nie to, Volviacze zajęłyby przynajmniej 1/4 miejsc. Ponadto nie ma tu choćby Previi, którą odrzuciłem dlatego, że niezbyt wygodnie siedziało mi się za jej kierownicą, lub S124, którego bagażnik okazał się dla mnie nieco za wąski. Nie ma też paru innych modeli, które jak najbardziej byłbym skłonny wziąć pod uwagę, jednak... top 25 lub wincy mógłby Was nieco zmęczyć.

Zatem, bez dalszego rozwlekania wstępu, jadziem, panie Zielonka.

20. Citroen XM Break


Borze Tucholski, jak ja kocham ten samochód. Wszystko tu się zgadza: gigantyczny bagażnik, niepowtarzalna stylówa, dobre silniki (no, większość) i ten absolutnie niezrównany komfort, na który składają się obszerne wnętrze, świetne fotele i genialne hydropneumatyczne zawieszenie. Wiem, wszak miałem okazję się bujnąć (choć nie był to kombiak). Ale...

No właśnie. Ale.

Ja się po prostu boję tego auta. Przy całej swojej niepowtarzalności i geniuszu jest to, niestety, mina. Zwyczajnie nie czułbym się pewnie jeżdżąc XM-em na co dzień. Zwyczajnie nie wiedziałbym, co strzeli jutro - coś w elektronice, a może element hydro, do którego, dzięki wrednej polityce Citroena, praktycznie nie ma części zamiennych? Dlatego XM, według mnie, nadawałby się świetnie na weekendowego klasyka, ale na dejlidrajwera, od którego zależy choćby dotarcie na wykon, już nie za bardzo.

Nie zmienia to faktu, że uwielbiam ten model. Dlatego musiał się tu znaleźć.

19. Fiat Doblo


Praktycznie przeciwieństwo poprzedniej propozycji (ależ atrakcyjna aliteracja): prosty, toporny wręcz osiołek do taszczenia Ludzi i Mienia. Można naprawiać młotkiem a wnętrze czyścić szlauchem. Raczej nie ma zadatków na zostanie klasykiem, za to praktyczności i pojemności trudno cokolwiek zarzucić.

Nie, nie budzi porywów serca czy lędźwi, ale swą praktycznością i przydatnością do zastosowań wielorakich zabezpiecza miejsce na liście. 

18. VW Passat B3/B4 Variant


NIE NO BASISTA CZYŚ TY ZDURNIAŁ CO TO ZA ŚMIECI TU WRZUCASZ WOGLE

albo

NO NARESZCIE ZMONDRZAŁEŚ, JESZCZE TYLKO DOBRO NUTE ZACZOŁBYŚ GRAĆ, DISCO POLO JAKIE, HE HE

Nie oraz nie. Passat B3 (oraz będący jego rozwinięciem B4) był po prostu kawałem dobrego, dopracowanego, solidnego żelaza. Części są tanie i dostępne praktycznie wszędzie a bagażnik powinien bez problemu pomieścić basiwa. Poza tym B3 łapie się już na zniżkę w PZU dla aut 25+, a to jest jakiś argument. No i podoba mi się bardziej od późniejszych generacji. Handlujcie z tym.

17. Subaru Forester I


Uprzedzam wszelkie komentarze: tak, wiem, że bagażnik Forestera jest zasadniczo takise. Ale  jego szerokość za tylnymi kołami jest wystarczająca do wrzucenia basiwa. A z mniej ważnych rzeczy - świetny napęd na 4 koła, niezawodność (przynajmniej w podstawowej, 2-litrowej wersji bez turba) i przefajny dźwięk boxera. Szkoda tylko, że zmiana paska rozrządu w tym boxerze kosztuje kilka razy tyle, co w rzędówkach.

Dlaetgo dopiero 17 miejsce. Ale obecność na liście - jak najbardziej zasłużona.

16. Honda CR-V (1st gen.)


Kolejny, drugi już i (SPOILER ALERT!) ostatni SUV na liście.

Tak samo, jak w przypadku Forestera - świetna niezawodność i bagażnik wystarczający do przewozu basetli. Do tego mamy tu zwykłą, nudną rzędówkę (jeszcze na pasku, ale układ oznacza, że zrobienie rozrządu wyniesie znacząco mniej niż w Foresterze). Ale najlepsze jest to, że w wersji z automatem dźwignia jest przy kierownicy.

WAJCHA PRZY KIERZE. Serio. Dlatego oczko wyżej.

15. Opel Omega Caravan


Nie mamy tu wajchy przy kierze. Mamy za to co innego: tylny napęd oraz mieszkalny w zasadzie bagażnik. Do tego kanapowaty, nieco amerykański charakter, masę komfortu i jeszcze więcej rdzy. Na szczęście da się wyrwać jeszcze zadbaną Omegę C z trwałym, dobrze dogadującym się z gaziorem 2-litrowym benzyniakiem. Rzadko bo rzadko, ale da się.

Szkoda tylko, że to Opel.

14. Rover 75


Tutaj nie ma problemu bycia Oplem. Jest za to sporo innych - choćby tych, których można się spodziewać już wkrótce z powodu zgonu marki, czyli dostępności części tylko w baśniach i podaniach ludowych. Poza tym najlepszym silnikiem jest tu niestety pochodzący z półki BMW diesel - ja zaś fanem ropniaków nie jestem.

Jestem za to ogromnym fanem komfortu, za który ostatni "prawdziwy" Rover jest powszechnie chwalony, genialnej, na wprost brytyjskiej stylówy (szczególnie we wnętrzu) i pojemnego kufra.

Mimo zastrzeżeń - 14 miejsce.

13. Citroen C5 Break


Tu stylówy trochę brak, co smuci szczególnie biorąc pod uwagę markę - wszak, obok awangardowych, nietypowych rozwiązań konstrukcyjnych, Citroen słynął niegdyś z niepowtarzalnej stylistyki. Na szczęście są inne zalety: pojemne wnętrze, przyjemne, pluszowe fotele, spory wybór dobrych silników, ogromny bagażnik i citroenowskie spécialité de la maison, czyli cudowne hydropneumatyczne zawieszenie.

Niestety, z zawieszeniem też wiąże się największa wada C5, a jest nią wspomniana już przy XM-ie dostępność części. Nie wiem, czy Citroen celowo działa w kierunku wytępienia swoich starszych modeli, ale dzięki rezygnacji z produkcji czegokolwiek do hydropneumatyki stosowanej w nieco starszych modelach (czyt. czegokolwiek przed ostatnim C5), osiąga ten umiarkowanie szczytny cel z całkiem niezłą skutecznością. A sensownych zamienników brak.

Gdyby nie to, poliftowy C5 pierwszej generacji miałby szansę znaleźć się wyżej. Sporo wyżej. A tak...

12. Honda Stream


Problem z niektórymi częściami może wystąpić też w przypadku brzydszej, dłuższej siostry Civica 7. generacji. Choćby z częściami blacharskimi lub elementami występującego tylko w tym modelu silnika 1.7. Recepta? Zabezpieczyć antykorozyjnie, nie rozbijać się i wybrać znaną również z Accorda dwulitrówkę. Otrzymujemy wtedy niezbyt urodziwą, za to nader przestronną rakietę do transportu zasobów ludzkich i znacznych ilości naraz sprzętu. Zresztą, jak to w Hondzie, części nie są zbyt często potrzebne.

Tylko dlaczego to cholerstwo jest tak szpetne od frontu?

11. Pontiac Trans Sport


Jakieś 2 lata temu stworzyłem zestawienie niedocenionych, wg mnie niesłusznie, jaktajmerów. Na bardzo wysokim, 5 miejscu pojawił się pewien plastikowy amerykański van. Plastikowy van jaktajmerem, CZYŚTYZGUPIAŁ??? 

A jednak.

Pontiac Trans Sport chwycił mnie za serce już w momencie swego debiutu, gdy byłem tzw. szczylem, znanym również jako knypek. Jego mocno przeszklona, futurystyczna sylwetka wyoływała u mnie dość poważny ślinotok. Poza tym, no na miłość Cthulhu, to van! Z bagażnikiem większym od kawalerki moich znajomych! Z długowiecznymi silnikami V6 bezproblemowo łykającymi dwucebulon elpegie! I z wajchą automatu przy kierze!!!

Oczywiście trzeba brać pod uwagę fakt, że egzemplarze, które raz od wielkiego dzwonu trafiają na rynek, są zajeżdżone do spodu. Bo tych dobrych raczej nikt nie sprzedaje.

10. BMW E34 Touring


Nie no, serio, ja i BMW?

Jeśli to E34 kombi z benzynową, rzędową szóstką - jak najbardziej.

Po pierwsze, w przeciwieństwie do swojego następcy, czyli równie dobrego E39, nie ma idiotycznie zabudowanego bagażnika. Za tylną osią kufer rozlewa się prawie na całą szerokość nadwozia, dzięki czemu, mimo teoretycznie niewielkiej pojemności, sprzęt basowy jest w stanie wejść doń bez większych problemów. Po drugie - kombiacz nie ma tak jednoznacznie kojarzącego się ymydżu, jak sedan, czy choćby dowolna odmiana E36 (acz często wizerunek ów jest niesłuszny). Po trzecie... najzwyczajniej w świecie mi się podoba. I to bardzo.

9. Mitsubishi Galant


Gdy wpadłem na pomysł tego topsryliona, Galant miał znaleźć się na pierwszym miejscu. W zasadzie od niego się zaczęło - a konkretnie od nader trafionego nabytku Qropatwy ze Szrociaków, którego momentami troszkę mu zazdrościłem. Świetna, bez marudzenia łykająca gaz widlasta szóstka, zaskakująco pojemny bagażnik, w którym - tak, jak w Skanssenie - można nawet przekimać, do tego bardzo fajny, charakterny dizajn... Czego chcieć więcej?

Tak naprawdę nie wiem. Wiem za to, czego chcieć mniej: rdzy. Niestety, zdecydowana większość Galantów, które widzę (a widuję sporo, co cieszy), jest mocno schrupana - szczególnie w rejonie tylnych nadkoli. Owszem, trafiają się egzemplarze zdrowe, ale wiem od samego właściciela, że trzeba regularnie dbać o zabezpieczenie i szybkie wychwytywanie ognisk rudej paskudy.

Mimo tego, miejsce w pierwszej dziesiątce jest w pełni zasłużone. To cholernie fajne auto. I nadal budzi moje pożądanie.

8. Mitsubishi Sigma


Kolejne miejsce, kolejny Misiek. I to taki, który w kwestii pożądania wyprzedza Galanta o kilka długości, wywalając przy okazji dziurę w suficie i rozganiając chmury. Wielkie japońskie kombi. Mocne V-szóstki. Komfort. Niezawodność. Matko bosko kochano, CHCĘ.

Tylko ta rdza. I ceny części.

Chrzanić. Chcę.

7. Peugeot 406


Jak walczyć z dość nierozsądnym pożądaniem? Obiektem znacznie rozsądniejszym, dzięki swej popularności łatwiejszym i tańszym w naprawach, a jednocześniej takim, który znam i lubię. Bardzo.

Miałem już okazję pojeździć dwoma egzemplarzami Peugeota 406 i do dziś, wśród prawie setki aut, którymi miałem okazję się bujnąć, uważam ten model za jeden z najprzyjemniejszych i najbardziej relaksujących w prowadzeniu. Jest w dużym Pełzaczu coś przyjemnego, przyjaznego. Uspokajającego. Praktycznie wszystko mi w nim odpowiada - wygodne wnętrze z pluszowo przytulnymi fotelami, komfortowe zawieszenie duży bagażnik, do którego bez większych problemów wchodzi spora ilość sprzętu muzycznego, spory wybór przyzwoitych, trwałych silników, ładna, ponadczasowa sylwetka.

Tylko do skrzyni biegów można się tak naprawdę przyczepić. Ale wiecie co? Mógłbym z tym żyć.

6. Subaru Legacy


Kolejny model, który znam i którym miałem okazję się przejechać. I kolejny, który bardzo lubię. Nawet bardziej, niż poprzednie opisywane jeździdło. Nic nie poradzę - komfort, prowadzenie i fantastyczny dźwięk silnika Legacy urzeka. A jeśli jest to podstawowa, 125-konna dwulitrówka - urzeka również jej niezawodność. Niestety, nieco mniej urzeka wspomniany już przy okazji Forestera kosz wymiany paska rozrządu. Z drugiej strony - przez około 7 lat jeżdżenia taką właśnie Subaryną jedyne kwoty, które mój własny osobisty ojciec musiał wykaszleć w serwisie, to właśnie rozrząd i wymiana chłodnicy. Też, niestety, dość drogiej.

Ale przez 7 lat to naprawdę niewiele. A wiedząc, że w tym czasie bezstresowo (i z dużą frajdą) mogę wozić swoje basiwa w pojemnym, szerokim bagażniku, jednocześnie pieszcząc nerw słuchowy dudnieniem boxera i ciesząc się trakcją czteronapędówki, zaakceptowałbym te koszta bez protestu.

5. Eurovan (Citroen Evasion/Peugeot 806/Fiat Ulysse/Lancia Zeta)


Współpraca włosko-francuska, CO MOŻE PÓJŚĆ NIE TAK?

W zasadzie... niewiele. Raczej nie gniją (przynajmniej polifty), mają dobre, solidne silniki (no, większość), dodajmy do tego fantastyczną wręcz przestronność, rewelacyjną praktyczność, świetną widoczność i niewysokie ceny części mechanicznych, i wychodzi nam kawał naprawdę fajnego sprzętu.

Poproszę benzynową dwulitrówkę z gaziorem. Najchętniej Zetę.

4. Toyota Picnic


Niby mniejszy od Eurovana, nieco mniej przestronny, ale... chrzanić to. Wysoka praktyczność (i zdatność do przewozu gratów potwierdzona przez mego znajomego basistę) połączona z legendarną wręcz niezawodnością daje w efekcie kombo, które trudno pobić.

Niestety, efektem ubocznym jest praktycznie całkowity brak Picniców na rynku. Po prostu nikt ich nie sprzedaje.

3. VW T4


Pisałem już o nim w zestawieniu fajnych modeli niefajnych marek, gdzie zasłużenie zajął pierwsze miejsce. Tu co prawda nie łapie się na złoto, ale też jest podium.

Powiem tak: oprócz ogromu przestrzeni, który jest dość oczywisty w wielkich vanach, mamy tu obliczoną na dziesięciolecia eksploatacji pancerną konstrukcję. Fakt, że zadbane egzemplarze potrafią kosztować więcej, niż wczesne sztuki jego następcy, czyli znacznie mniej udanego T5,  o czymś mówi.

Ja zaś mówię, że jeździłbym.

2. Lancia Kappa SW


Będę szczery.

Gdybym całkowicie wyzbył się wynikających ze stereotypów uprzedzeń i obaw o trwałość i niezawodość, Kappa w kombiaczu byłaby na pierwszym miejscu. Cudowne wnętrze. Świetne pięciocylindrówki. Ogromny bagażnik. Dyskretna, ale wysmakowana stylówa. Tu się, kurdeż, wszystko zgadza. Wszystko. Sama myśl o tym, że mógłbym cisnąć takim sprzętem, wywołuje we mnie zachwianie chęci pozostania wiernym skandynawskim Łosiom.

A potem zadaję sobie pytanie, czy na pewno - mimo świetnej opinii o modelu - nie miałbym z Lancią poważniejszych kłopotów. Czy na pewno zawsze dowiozłaby mnie na miejsce.

A potem pojawia się zwycięzca.

1. Toyota Camry XV10


Nie no, sorry. Nie mogło być inaczej.

Red. Z. Łomnik powiedział mi kiedyś, że po przetestowaniu w zasadzie wszystkiego, co jest dostępne na rynku, i jeżdzeniu przez wiele lat niezliczonymi wynalazkami, stwierdza, że Toyoty pod względem trwałości, niezawodności i zdatności do eksploatacji w każdych warunkach nie dają konkurencji szans. W każdym razie taki przekaz płynął z jego popartych latami doświadczenia słów. Tu zaś, poza wymienionymi wyżej cechami, mamy wszystko to, czego szukam w aucie: gigantyczny bagażnik, który bez problemu pomieści cały mój sprzęcior, przestronne, wygodne wnętrze, komfort jazdy i dobre, solidne silniki. Dobrze, może napęd nie idzie na tę oś, na którą bym chciał, ale po pierwsze nie jest to dla mnie warunek konieczny (nie jest nawet w pierwszej piątce najistotniejszych cech - nie wiem nawet, czy łapie się do top 10), po drugie zaś co z tego, jeśli niezawodność, trwałość (pod warunkiem zainwestowania w zabezpieczenie antykorozyjne), wygoda i użyteczność do moich zastosowań (czyli wożenia basów) są na najwyższym poziomie? Do tego mamy tu bardzo dobrą czwórkę 2.2 i jeszcze lepszą 3-litrową widlastą szóstkę, niezabijalny automat (choć manual też świetnie daje radę) i absolutnie urzekająco niedorzeczne dwie wycieraczki tylnej szyby.

Tak, zdecydowanie Camry w kombiaczu jest tym, czym mógłbym bez najmniejszych zastrzeżeń cisnąć na co dzień. I to przez następne lata.

Choć tak naprawdę nadal wolę Volvo.

czwartek, 23 czerwca 2016

Top 10: SUV-y, które mógłbym

Mój fejsowy fanpejdż nawiedził ostatnio Dyabeu (i nawet było to wieczorem), w skutek czego otrzymałem 666. lajka. Bardzo dziękuję, będę teraz jeszcze gorliwiej pompował rower dla Szatana. Tymczasem przejdźmy do tematu, który jeszcze pewien czas temu wydawał mi się prawdziwie piekielnym - i w przypadku paru aut nadal takim jest. Jednak nie w przypadku tych, które znalazły się w zestawieniu dziesięciu SUV-ów, które bym nawet chętnie.

Nigdy nie przepadałem za SUV-ami. W wielu przypadkach to jedynie podwyższone kombiaki z ciaśniejszym wnętrzem i wyższym zużyciem paliwa, nadające się do wypraw w teren równie dobrze co Wartburg do ciorania po Nurburgringu, swą ogromną popularność zawdzięczające jedynie kretyńskiej modzie i potrzebie źle pojętego prestiżu u milionów Mariol i Marianów. Jednak spędzony przeze mnie dwa lata temu weekend z Dacią Duster zasiał we mnie ziarno niepewności. Dusterem jeździło mi się... po prostu dobrze. Był wygodny, dość przestronny a na wyboistej gruntowej dróżce prowadzącej na działkę spisywał się wręcz wyśmienicie. Może zatem jednak SUV-y mają sens? Jeżeli weźmiemy pod uwagę nasze pseudodrogi, gdzie jedynie pasy chronią nas przed wywaleniem głową dziury w dachu, a zgubienie miski olejowej można skwitować wzruszeniem ramion, wiele z modnych pseudoterenówek zaczyna wyglądać dość sensownie. A i ja jestem w stanie wymienić kilka lub nawet kilkanaście, które nie budzą mojej odrazy.

Oto dziesięć z nich.

10. Subaru Forester II

Żródło: http://moto.onet.pl/testy-uzywane/subaru-forester-ii-test-uzywanego-opinie/1dcl8

Jeden z bardzo niewielu SUV-ów, które spodobały mi się od razu, do tego jednej z mych ulubionych marek (przynajmniej jeśli chodzi o starsze modele). Tłusto brzmiący boxer napędza 4 koła za pośrednictwem świetnego systemu Symmetrical AWD. Dlaczego zatem dopiero 10 miejsce? Niewielki (choć na szczęście wystarczająco szeroki) bagażnik to pół biedy, gorzej, że ceny serwisu potrafią wpędzić w spiralę kredytową. Żeby zmienić pasek rozrządu wedle prawideł sztuki należy... wyjąć silnik. Na osłodę pozostaje niezawodność podstawowej, dwulitrowej wersji i jej "gazoprzyjazność". I właśnie na tę prostą, nieuturbioną odmianę zdecydowałbym się kupując japońskiego Leśnika najsensowniejszej według mnie drugiej generacji.


9. Honda CRV 

Żródło: http://autokult.pl/11730,honda-cr-v-ii-awarie-i-problemy
W przypadku CRV w zasadzie każda generacja jest dobra, jednak mi najbardziej podobają się pierwsze dwie. Zresztą tylko one są dostępne za ludzkie pieniądze - SUV Hondy twardo trzyma ceny. To plus kiepskie zdolności terenowe i popularność u złodziei skutkują dziewiątym miejscem. Nie zmienia to faktu, że CRV to bardzo niezawodne jeździdło z obszernym wnętrzem i dużym bagażnikiem.

8. Hyundai Santa Fe II 

Żródło: http://www.motortrend.com/news/recalled-200000-hyundai-santa-fes-sonatas-and-217000-mazda-tributes-239843/
Niezawodnością pochwalić się mogą również koreańskie SUV-y - w tym wielki, wygodny Hyundai Santa Fe. Przyjemnie pracujący silnik V6, pojemne, komfortowe wnętrze, bagażnik mogący zaspokoić niemalże dowolne potrzeby transportowe, solidna budowa - czego chcieć więcej? Otóż... może trochę mniej nijakiej stylistyki i odrobiny charakteru. To z kolei możemy dostać w trzeciej, obecnej generacji Santa Fe - niestety, na naszym rynku oficjalnie dostępna jest jedynie z silnikami diesla, a tych z różnych powodów wolałbym unikać. Dlatego bierzemy pod uwagę drugą generację, która ląduje na ósmym miejscu.

7. Suzuki Grand Vitara XL7

Żródło: http://autokult.pl/81,uzywane-suzuki-grand-vitara-i-awarie-i-problemy
Tak, wiem - XL7 jest po prostu szpetne. Na szczęście nadrabia to solidnymi zaletami: wielkim wnętrzem z trzema rzędami miejsc, ogromnym bagażnikiem powstającym po złożeniu ostatniego rzędu, dostępnością mocnej, dającej się gazować benzynowej fałszóstki i bardzo dobrymi właściwościami terenowymi wynikającymi m.in. z klasycznej konstrukcji opartej na ramie. Wszystko to wystarcza na zajęcie siódmego miejsca.

6. Kia Sorento II

Żródło: https://cobbcountykia.wordpress.com/2013/09/page/3/
Koreańczycy w ciągu kilkunastu ostatnich lat zrobili ogromne postępy. Dowodem na to jest choćby druga generacja Kii Sorento. Już pierwsza była nader przyzwoita, choć, tak jak Suzuki XL7, bliżej jej było do klasycznej terenówki niż SUV-a, zaś plastiki we wnętrzu można było określić jako badziewne. Takiego zarzutu zdecydowanie nie da się postawić jej następcy, który - poza dużo lepszą jakością plastików i bardziej "osobową", samonośną konstrukcją - jest do tego dużo ładniejszy. Tak - Sorento II najzwyczajniej w świecie mi się podoba, co w połączeniu z pozostałymi zaletami zapewnia szóstą pozycję.

5. Mazda CX-5

Żródło: http://www.nydailynews.com/autos/latest-reviews/crossover-clash-honda-cr-v-mazda-cx-5-jeep-cherokee-article-1.2542190
Skoro jesteśmy przy stylistyce... Spójrzcie na to. Po prostu spójrzcie. CX-5 - tak, jak w zasadzie wszystkie obecnie produkowane modele Mazdy - jest najzwyczajniej w świecie piękna. Serio - nie mogę się na nią napatrzeć. Jednak sam wygląd to za mało. Na szczęście kompaktowy SUV Mazdy oferuje więcej: bardzo chwalone silniki SKYACTIVE, niezły komfort jazdy, przyjemne wnętrze i, jak się zdaje, zupełnie satysfakcjonujący bagażnik. Jeździłbym. Przynajmniej jako piątą z tej listy.

4. Jeep Grand Cherokee WJ

Żródło: http://www.autoblog.com/buy/2000-Jeep-Grand+Cherokee/
Jeszcze bardziej jednak jeździłbym Grand Cherokee drugiej generacji (swoją drogą ciekawe - drugie generacje zdają się tu rządzić). To zdecydowanie najbardziej męskie żelazo z tego zestawienia. I jako jedyne oferowane z silnikami V8, których dźwięk jest tak tłusty, że zatyka mi arterie cholesterolem. Ten właśnie dźwięk w połączeniu z wielkim bagażnikiem, całą masą charakteru i typową dla amerykańskich sprzętów budową typu "coś tam sobie stuka, jakaś kontrolka świeci, ale samochód ciśnie dalej i nie zamierza się zatrzymywać" sprawia, że mój ulubiony (poza pierwszym Wagoneerem) Jeep ląduje zaraz za podium. A gdybym miał wybierać wyłącznie sercem, miałby sporą szansę znaleźć się jeszcze wyżej.

3. Toyota RAV4 Hybrid

Źródło: http://fullhdpictures.com/toyota-rav4-hybrid-hq-wallpapers.html/toyota-rav4-hybrid
Trudno o większy kontrast między wielkim, twardym Jeepem a kompaktową Toyotą z hybrydowym napędem. A jednak to RAV4 Hybrid trafia na najniższy stopnień podium. Dlaczego? Po pierwsze - od dawna bardzo sobie cenię hybrydy i nie mam zamiaru się z tym kryć. Poza kwestią emisji (wjedziesz bliżej centrum w wielu europejskich miastach!) jest to nader oszczędne a jednocześnie zaskakująco solidne rozwiązanie - przynajmniej w japońskim wydaniu. Niezawodność kolejnych generacji Priusa każe przypuszczać, że i z "RaFałem" nie będzie inaczej. Poza tym miałem okazję przejechać się Aurisem w hybrydzie i podobało mi się. Tak, to wybór bardziej z rozsądku niż z lędźwi, jednak lubię rozsądek. I lubię hybrydowe Toyoty.

2. Volvo XC90 (obecna generacja)

Żródło: http://www.motortrend.com/news/2016-volvo-xc90-first-drive/#2016-volvo-xc90-t6-front-three-quarter-in-motion-02
To auto miało wygrać tego topsryliona. Miało go wygrać mimo horrendalnych cen, jedynie 4-cylindrowych silników i chorób wieku dziecięcego, takich, jak notorycznie padający wyświetlacz tablicy rozdzielczej, przez co kierowca pozbawiony zostaje prędkościomierza, obrotomierza i całej reszty. Wierzę jednak, że Szwedzi (no dobra, finansowani przez Chińczyków, ale nadal Szwedzi) szybko poradzą sobie z tymi niedociągnięciami a XC90 stanie się tym, czym stać się powinien: królem klasy dużych SUV-ów. Wnętrze, zaprojektowane według najlepszych skandynawskich wzorców, jest najzwyczajniej w świecie genialne. Bagażnik pomieści cały sprzęt i jeszcze zostanie trochę miejsca. Do tego w ofercie jest hybryda. No i (tak, przyznaję, jestem fanbojem, przepraszam), to jest Volvo.

Dlaczego zatem zajęło drugie, a nie pierwsze miejsce?

Gdyż albowiem...

1. Lexus RX400h

Żródło: http://www.envisionauto.com/listing/2008-lexus-rx400h-hybrid-awd-ultra-luxury#prettyPhoto[pp_gal]/2/
Nie, nie jest piękny, choć w takim kolorze, jak na zdjęciu, nie wygląda źle. Nie, nie jest szczytem luksusu, choć w zasadzie niczego mu nie brakuje. Ale jest dokładnie tym, czego oczekiwałbym od samochodu tej klasy: wygodną, pojemną landarą, która komfortowo i całkowicie niezawodnie przewiezie mnie ze sprzętem w praktycznie dowolne miejsce, ja zaś po przebyciu dowolnie długiej trasy nie wysiądę z niej zmęczony. A biorąc pod uwagę to, jak fantastycznie jeździło mi się Lexusem GS300, jest szansa, że nie chciałbym wysiadać w ogóle. Do tego, dzięki toyotowskiemu napędowi hybrydowemu, rachunek na stacji byłby nieco mniej bolesny, niż sugerowałaby umieszczona pod maską sześciocylindrówka. Wszystko to - wygoda, przestrzeń, uczciwy bagażnik, niezawodność i solidność oraz dopracowany hybrydowy napęd - sprawia, że gdybym miał jeździć SUV-em, za to dowolnym, odpowiedź byłaby tylko jedna: Lexus RX400h pierwszej lub drugiej generacji.

Jeździłbym jak ch... nnno, jak cholera.

czwartek, 26 czerwca 2014

Pojeździwszy: Duster

Dzień dobry.

Chwaliłem się niedawno, że w małym, sympatycznym konkursiku zorganizowanym przez salon Dacii przy Puławskiej udało mi się wygrać weekend z nowym, poliftowtym Dusterem. Sama frajda ze zwycięstwa (szczególnie że miałem naprawdę godnych rywali - DrOzda, pozdrowienia!) to jedno, ale możliwość pojeżdżenia ciekawym samochodem z segmentu, z którym niewiele miałem dotychczas do czynienia - do tego zatankowanym pod korek - to drugie. A Dustera, jedynego naprawdę rozsądnie wycenionego przedstawiciela klasy kompaktowych SUV-ów, byłem bardzo ciekaw.

W poniedziałek zaraz po konkursowym weekendzie zadzwoniła do mnie bardzo sympatyczna pani z salonu celem umówienia się na konkretny termin. Wybrałem weekend 21-22 czerwca, jako, że właśnie wtedy czekało mnie sporo jeżdżenia, i to w najróżniejszych warunkach.

Umówiliśmy się na odbiór w piątek 20 czerwca przed 18. Około 17:30 zjawiłem się w salonie. Grafitowy Duster 4x2 wyposażony w 125-konny silnik 1.2 TCe już czekał. Pozostało podpisać umowę, wsiąść i ruszyć.


Trzeba przyznać, że Duster naprawdę może się podobać. Szczególnie "rozdęte" błotniki robią dobre wrażenie. W dobie, gdy SUV-y przestają nawet udawać, że są w stanie pokonać jakąkolwiek przeszkodę większą od średniej wysokości krawężnika, uterenowiona Dacia swoim wyglądem obiecuje sporo. Do tego po niedawnym liftingu światła i grill prezentują się jeszcze lepiej niż przed nim.

Ważniejsze jest jednak to, co kryje się pod zgrabnie ukształtowanym nadwoziem.




Przyznaję bez bicia - jestem nieco uprzedzony do SUV-ów z napędem na jedną oś, a takim napędem dysponowała Dacia, którą przyszło mi ujeżdżać. Po co wydawać więcej na wyżej zawieszony, cięższy samochód, który będzie więcej palił a do tego gorzej się prowadził ze względu na wyżej położony środek ciężkości (co często jest kompensowane niedorzecznie twardym zawieszeniem), jeśli technicznie nie odbiega on od kompaktu, na którym bazuje? Stylówa? Pompowanie prestiżu własnego (SIEDZĘ WYŻEJ NIŻ TY = JESTEM LEPSZY)? Dziwnie pojęte poczucie bezpieczeństwa? Jak dla mnie ma to równie wiele sensu co zakładanie słoniowi butów na wysokim obcasie. Do tego dochodził wykonany w modnej ostatnimi czasy technice downsizingu silnik - 1,2 litra pojemności, turbo i bezpośredni wtrysk, czyli wszystko to, zapala mi w głowie lampkę "system autodestrukcji, aktywacja zaprogramowana na dzień po końcu gwarancji". Mechanicy i producenci części zacierają ręce a właściciel zaciąga kolejny kredyt na naprawy i psychoterapię. Nie po to przecież wybiera się Dacię.

Reszta samochodu jednak przemawiała do mnie jeszcze zanim doń wsiadłem - spore, prawdopodobnie (znając cechy współczesnych aut rumuńskiej marki) praktyczne i wygodne jeździdło za rozsądny pieniądz. Do tego naprawdę wyględne. Pozostawało zalogować się za kierownicą i - jak to mawiają anglojęzyczne nacje - uderzyć ulice.



Wnętrze dość bogato wyposażonej wersji Laureate okazało się bardzo przyjemnym miejscem. Owszem, plastiki na desce rozdzielczej i boczkach drzwi nie zachwycają (pod tym względem Skoda Yeti jest sporo lepsza, ale umówmy się, kosztuje też znacznie więcej), ale przestrzeni nie można niczego zarzucić. Trudno mieć też zastrzeżenia do pozycji za kierownicą - praktycznie od razu usiadłem tak, jak lubię. Znalezienie wygodnej pozycji za kierownicą nie było żadnym problemem. Fotele może nie są tak świetne, jak w Capturze (w którym z kolei prawie cała reszta jest beznadziejna), ale i tak zupełnie porządne: obszerne, komfortowe i przyjemnie obite. Z tyłu też jest dobrze - miejsca niewiele mniej niż w Dokkerze (czyli całkowicie wystarczająco), za to kanapa jest o niebo wygodniejsza. Jedynym elementem, który zupełnie mnie nie przekonywał, był... środkowy pas. A w zasadzie jego umiejscowienie. Przy samym słupku D. Już widzę z jaką ekstazą pasażer skazany na siedzenie na najmniej wygodnym miejscu (w KAŻDEJ osobówce - to nie przytyk do Dustera) przyjmuje wieść o bonusie pod postacią konieczności skręcenia się w precel i wygięcia w chińskie 8 celem pochwycenia a następnie prawidłowego zapięcia pasa. Jestem sobie również wyobrazić opętańczy chichot projektanta-sadysty w trakcie opracowywania tego elementu.

IT'S NOT A BUG, IT'S A FEATURE

Na szczęście nie przyszło mi podróżować pośrodku tylnej kanapy, tylko tam, gdzie lubię - czyli za kierownicą.

Niewielki, doładowany silnik ma dość specyficzną charakterystykę, do której musiałem się przyzwyczaić - ze względu na brak mocy przed załączeniem turbiny i krótką "jedynkę" bardzo łatwo go zdławić ruszając (lub zrobić żenującego "kangurka"), do tego zmiana biegu z "jedynki" na "dwójkę" wymaga pewnego wyczucia aby uniknąć szarpania, za to po mocniejszym wciśnięciu gazu robi się ciekawie. Naprawdę ciekawie. 125 KM na papierze nie robi zbyt wielkiego wrażenia (choć ponad 100 KM z litra budzi już pewien szacunek), szczególnie biorąc pod uwagę rozmiary Dustera, ale w połączeniu z momentem obrotowym wynoszącym 200 Nm całość robi robotę. I to bardzo. Jedziemy sobie trasą (np. S8 do Tomaszowa albo choćby nieszczęsną 801 w kierunku Puław) równym tempem, ktoś przed nami jedzie nieco wolniej, redukcja, zjeżdżamy na lewy pas (lub, w przypadku jednopasmowej 801, na przeciwległy - oczywiście pod warunkiem, że jest czysto, co zdarza się raczej rzadko), zameldowanie buta w podłodze... MATKO BOSKO KOCHANO. Nie, nie będę wypisywał, że przyspieszenie jest epickie - tego typu sformułowania bardziej pasują do Jeremiego C. trzymającego dłoń w rozporku po wydłubaniu się z Lamborghini Aventador - ale zaskakuje łatwość, z którą Duster 1.2 Tce rozpędza się po włączeniu się turbosprężarki. Chyba przez cały rok nie wyprzedzam tyle, ile wyprzedzałem w ciągu tego weekendu.

Nie przesadzajmy jednak - Duster (jak i żadnen inny model Dacii) nie jest samochodem sportowym. Jest wygodnym, przyjaznym połykaczem kilometrów - świadczą o tym przede wszystkim nastawy zawieszenia. Po przejażdżce Capturem i Yeti a także po ładnych paru kilometrach spędzonych za kierownicą bardzo udanego skądinąd Suzuki SX4 doszedłem do wniosku, że SUV-y i crossovery są strojone bardzo twardo, po pierwsze by skompensować wyższy środek ciężkości, po drugie zaś aby wzbudzać wzmożone krążenie krwi  w okolicach lędźwiowych u wielbiących niedorzeczną sztywność zawieszenia dziennikarzy-masochistów. NO BO TO TAKIE SPORTOWE, MOŻNA ZAQRFIAĆ 200 PO ŁUKU. Pytanie tylko po co. SUV jest z założenia samochodem rodzinnym, mającym w przyzwoitym komforcie zawieźć swych pasażerów na wakacje, a nie zglebioną coupetą do targania po Nordschleife. I najwyraźniej rumuńscy (oraz francuscy - Dacia należy wszak do grupy Renault) konstruktorzy, w przeciwieństwie do swych kolegów z konkurencyjnych firm, nie zapomnieli o tym. Zawieszenie Dustera jest zdecydowanie nastawione na komfort. Nigdy wcześniej jazda po popękanych, pokruszonych betonowych płytach stanowiących nawierzchnię odcinka wspomnianej już 801 w okolicach Sobień nie była tak przyjemna i bezproblemowa. Pokonanie leśnej dróżki w Wildze czy przypominającego miniaturową wersję poligonu dla czołgów dojazdu do tawerny w Zarzęcinie też nie nastręczało żadnych problemów a jednocześnie nie budziło obaw o integralność zawieszenia czy miski olejowej - i do tego akurat nie było potrzeba napędu na 4 koła. Wystarczyło dosyć (choć nie przesadnie) miękkie zawieszenie i wysoki prześwit, by móc przemieścić się w takich warunkach szybciej niż czołgający się paralityk po końskiej dawce trankwilizatorów. Tak - wszystko ma swoją cenę, i w tym przypadku też nie dało się jej uniknąć. Duster dość mocno przechyla się w ciaśniejszych zakrętach, zaś przy hamowaniu z wyższej prędkości na niezbyt równej nawierzchni (i znów kłania się 801) ma tendencje do "pływania", ale nigdy nie przekraczając przy tym granicy bezpieczeństwa. Po prostu nie jest to samochód do typowo sportowej jazdy, i tyle. Mi to odpowiada, a cena pod postacią niższej niż w przypadku M3 czy zglebionego Civica stabilności nie jest zbyt wysoka. Większym problemem wynikającym z podwyższonego środka ciężkości i dość miękkich nastawów jest wrażliwość na boczny wiatr - a objawiała się ona głównie... podczas wyprzedzania ciężarówek. Jazda obok rozpędzonego TIR-a, produkującego konkretną ścianę powietrza, niestety nie należała do przyjemności. Na szczęście dynamika Dustera pozwalała wystarczająco szybko zostawiać ciężarówki z tyłu.

Elementem który zazwyczaj pomijałem a który niewątpliwie wpływa na ogólny komfort jazdy jest głośność. Będąc przyzwyczajonym do starych, mocno skatowanych sprzętów, nigdy nie zwracałem uwagi na to, że decybelami produkowanymi przez silnik można by było torturować więźniów w Guantanamo, a to, że coś stuka czy skrzypi, znaczyło dla mnie tyle, że działa. Natomiast to, co zwraca uwagę podczas jazdy Dusterem, to... cisza. W każdym razie w kwestii dźwięków silnika, gdyż przy wyższych prędkościach słychać było wyraźnie szum powietrza - jednak to chyba stałą cecha SUV-ów odznaczających się aerodynamiką którejś z dwóch szop słynnego kompozytora Arthura "Two Sheds" Jacksona. Tak czy inaczej - nie wiem, czy to wyciszenie kabiny jest tak dobre, czy sam silnik jest tak cichy, ale ledwie go słychać, i to nawet przy dość wysokich obrotach. Inna rzecz, że przy jeździe równym tempem już poniżej 2000 obr/min lampka na obrotomierzu sugerowała zmianę biegu na wyższy. W większości przypadków pozwalałem sobie ignorować jej sugestie, szczególnie gdy droga prowadziła pod górę. Nie wiem, czy zachęta do wrzucenia wyższego biegu już przy tak niskich obrotach jest dziełem działu planowania awarii, doskonale zdającego sobie sprawę z występujących wówczas obciążeń wału korbowego i całej reszty, ale wolałem nie ryzykować. Nawet mimo, że auto nie jest moje.

A szkoda.

Szkoda również dlatego, że zdatność do przewozu sprzętu basowego okazała się być zupełnie niezła.


Przednionapędowy Duster dysponuje bagażnikiem o pojemności 475 l. To dość sensowny wynik jak na SUV-a tej wielkości (dla porównania - ponaddwukrotnie droższa Honda CR-V ma sporo większy bagażnik, za to o ok. 40% droższa Skoda Yeti nie dysponuje bagażnikiem tylko schowkiem na większy plecak co najwyżej). I - poza ceną - argument za wersją 4x2. Czteronapędowa Dacia ma nieco płytszy kufer, którego pojemność wynosi nadal w miarę akceptowalne, jednak nie robiące szału 408 l. Choć zapewne i tam weszłyby dwa basy w pokrowcach ułożone po skosie. Do "mojej" przednionapędówki wszedłby pewnie i trzeci, do dysponującego mniejszą głębokością kufra wersji 4x4 zapewne już nie. Niestety do wciśnięcia w poprzek bagażnik jest już nieco zbyt wąski, nie mówiąc już o ładowaniu basu w twardym futerale. Ten pozostaje wrzucać na tylne siedzenie albo złożyć część dzielonego (od wersji Ambiance wzwyż) oparcia tylnej kanapy. I tu niestety wychodzi na wierzch największa chyba wada Dustera w kwestii praktyczności: próg. Duży.


Nie ukrywam - nie lubię kłaść mego ukochanego Alembica na powierzchni, która nie daje mu pełnego podparcia. Nawet, gdy przewożę go w twardym futerale - a w ten sposób przewożę go zawsze. ZZZZAWSZE, cytując klasyka. Co prawda po złożeniu oparcia można podobno podnieść też siedzisko (nie sprawdzałem, tak mówiła przemiła pani w salonie), ale niestety, w przeciwieństwie do oparcia nie jest ono dzielone. Gdyby było - jak np. w Dokkerze - mielibyśmy do czynienia niemalże z ideałem. A tak jest "jedynie" przyzwoicie. Ponoć w czteronapędowej wersji ze względu na wyżej położoną podłogę bagażnika próg jest sporo mniejszy - niestety nie miałem możliwości sprawdzenia, gdyż salon akurat dysponował jedynie przednionapędówkami. Byłby to na pewno spory argument za tą wersją. Ale i tak jest nieźle, gdyż dzięki sporej głębokości do bagażnika wchodzi bez bólu paczka 1x15. Bez konieczności kładzenia oparcia. 2x10 z pewnością też by weszło, a być może dałoby się tam zameldować niektóre 4x10. A to już jest naprawdę sympatyczna cecha.

Paczka posiada dodatkową warstwę grzewczą z kota - stąd też ulokowany w bagażniku gustowny pledzik

Wszystkie te zalety sprawiały, że z każdym kilometrem pokonanym Dacią Duster coraz bardziej zaprzyjaźniałem się z tym autem. Ogarnąłem nawet sens SUV-a bez napędu 4x4 - przynajmniej w przypadku Dustera. Otóż jest to po prostu wygodny, przestronny samochód, którego wysokie, komfortowe zawieszenie doskonale radzi sobie z naszymi dramatycznymi drogami i pozwala bez stresu o urwanie rury wydechowej czy przedziurawienie miski olejowej zjechać na leśną dróżkę prowadzącą na działkę. Jasne - taką dróżkę pokona się też większością zwykłych osobówek, ale Duster zrobi to w znacznie bardziej komfortowy sposób - zarówno dla kręgosłupa jak i głowy. Jedyne, o co bym się ewentualnie martwił, to... portfel. Tak, Duster w porównaniu z bezpośrednią konkurencją kosztuje naprawdę niewiele, ale nowoczesny, skomplikowany silnik 1.2 TCe budzi trochę obaw w kwestii trwałości. To jednak wyjdzie w praniu - na obecną chwilę mogę jedynie stwierdzić, że... pali sporo więcej, niż obiecują dane katalogowe. 600 kilometrów w różnych warunkach (acz głównie w trasie) wysuszyło 50-litrowy bak Dustera. A turbo i bezpośredni wtrysk oznaczają, że gaziorek odpada, niestety. Inna rzecz, że sam silnik jest niezwykle przyjemnym urządzeniem, bardzo żwawo napędzającym nielekkiego przecież SUV-a. Równie przyjemne jest zawieszenie, pozwalające na bezbolesne śmiganie po najróżniejszych nawierzchniach. I tylko jedna rzecz nie była w tym wszystkim przyjemna: fakt, że w poniedziałek rano musiałem Dustera oddać.


Podsumowanie czyli zady i walety:

Miałem okazję śmignąć trzema modelami Dacii: aktualnym Loganem MCV, Dokkerem oraz - ostatnio - Dusterem. Logan urzekał prostotą, praktycznością i pojemnością bagażnika, ale brakowało mu "tego czegoś". Dokker przekonywał przestrzenią ale nie pozostawiał wątpliwości co do swojego dostawczego rodowodu. Za to Duster ujął mnie w zasadzie od razu swoim charakterem. Bo tak, to jeździdło ma charakter. TAK, DACIA. Nieco kłóci się to z tezą postawioną przez jednego z bloggerów piszących m.in. o motoryzacji. Zacny ów człek raczył wysnuć teorię, że człowiek kupujący nową Dacię zamiast bardziej ekscytującego używanego samochodu musi być przepotwornym nudziarzem, w dodatku nullus fallus nie znającym się na motoryzacji. Ja sam jestem zwolennikiem aut nieco starszych - konweniują mi zarówno pod względem charakteru jak i ceny - jednak gdyby było mnie stać na nówkę-salonówkę Dustera z sensownym wyposażeniem (podstawowa wersja nie dysponuje żadnym), oczywiście przy założeniu że cała ta kwota byłaby do przeznaczenia na samochód, bardzo mocno bym się zastanowił nad nową Dacią. Duster robi to, co ma robić - jest w stanie naprawdę wygodnie przewieźć 4-5 osób i bagaż po kiepskich drogach. I robi to dobrze. Dlatego tak - zdecydowanie rozważyłbym Dustera, ale prawdopodobnie raczej z prostym, nie budzącym obaw co do trwałości i koszty napraw silnikiem 1,6 105 KM. Chociaż jeśli prowadzisz swoją własną działalność (jak ja) i masz dochody pozwalające co 3 lata brać w leasing kolejne jeździdło (zupełnie nie jak ja), spokojnie możesz celować w niezwykle przyjemne w trasie 1.2 TCe lub ponoć poprawionego diesla 1.5 dCi. Naprawdę warto.

To kawał przyzwoitego samochodu za bardzo rozsądne (jak na nówkę) pieniądze. Do tego brak zbędnego prestiżu sprawia, że zostaje więcej miejsca na ważniejsze rzeczy. A jeżeli z tego powodu ktoś ma problem z Dusterem "bo to Dacia", jest to jego własny, prywatny problem.

Plusy:

* bardzo komfortowe zawieszenie
* przestronne, wygodne wnętrze
* spory bagażnik i niezła praktyczność
* dynamiczny silnik 1.2 TCe
* przyjemne prowadzenie
* niebrzydka stylistyka

Minusy:

* spory próg powstający po złożeniu oparcia
* zużycie paliwa - sporo wyższe od katalogowego
* niezbyt pewne zachowanie w szybko pokonywanych zakrętach
* szum wiatru przy wyższych prędkościach
* wrażliwość na podmuchy z boku
* NIE JEST MÓJ

Co nim wozić:

Jeśli przewozisz basy w pokrowcach, nawet usztywnianych, spokojnie możesz wrzucać je do bagażnika. Jeżeli trzymasz je w sztywnych futerałach - pozostaje tylna kanapa, ew. złożenie części oparcia i włożenie do bagażnika czegoś, co wyrówna poziomy. Głowa basowa w kejsie 2-3U powinna załatwić sprawę. Tak czy inaczej, dobrze poczuje się tu choćby Music Man StingRay 5, Lakland 55-02 lub G&L L2500. Ja wiozłem Dusterem Fernandesa Precla, bezprogowego Ibaneza a do tego paczkę DMNF 1x15. Narzekań nie słyszałem. A myślę, że i Alembic by nie narzekał.