poniedziałek, 14 września 2015

Długodystans: Madzia - część ostatnia

Ten moment w końcu musiał nadejść.

Madzia vel Madzisława vel Mazda 323P '97 znalazła w końcu nowego właściciela.

Zmiana warty
Tak, długo czekałem na ten dzień. Nie dlatego, że nie lubiłem Madzi czy miałem jej dość - przez ponad 3 lata, które spędziła z nami, udowodniła, że japońskie żelazo z lat 90. jest trudne do pobicia pod względem niezawodności, poza tym mimo niewielkich rozmiarów i ledwie 3-drzwiowego nadwozia imponowała praktycznością - jednak od momentu wystawienia jej na sprzedaż minęły ponad 4 miesiące. Nie wiem, dlaczego Madzia nie wzbudziła większego zainteresowania - może to kwestia spartańskiego wyposażenia (nie ma nawet wspomagania) czy wyraźnie zrudziałych błotników (progi i podłoga są zdrowe!), tak czy inaczej mimo śmiesznej jak za sprawnie jeżdżące auto ceny odezwały się cztery osoby. Jedna wycofała się "bo wyjazd do Chorwacji", druga - bo jednak wspomaganie, trzecia w ogóle nie odezwała się ponownie.

Aż w końcu pojawił się czwarty zainteresowany. I to on finalnie odjechał Madzią, wysupłując z portfela kwotę znacznie niższą od pierwotnie zakładanego przeze mnie minimum.

Znacznie.

Niestety - zbliżał się już koniec OC, a to zawsze jest mocna karta przetargowa. Trzeba było brać co proponują. Innymi alternatywami było opłacenie OC (co prawda pierwszej raty, ale zawsze to pieniądz) lub... złomowanie. A mimo stanu nieszczególnie idealnego Madzia była (i wciąż jest) zbyt dobrym jeździdłem, by wywalać ją na szrot.


To, że Madzisława wciąż zasługuje na miano fajnego, przyjaznego toczydła, udowodniła ostatnia przejażdżka. Wiedząc, że umówiony nabywca, który zostawił już zaliczkę, jest w drodze, zabrałem Mazdę na ostatnią rundkę dookoła komina. Kilka uliczek, ze 3 kilometry, małe podtankowanie, by nowy właściciel bez strachu dojechał do domu czy choćby na stację na dokarmienie. W trakcie tej krótkiej przejażdżki przypomniałem sobie wszystko, za co lubiłem to auto - świetne fotele, dobrą widoczność, spontaniczną reakcję na gaz. Przypomniałem sobie też to, co mnie drażniło - brak wspomagania, niewygodnie wchodzącą "dwójkę" (trzeba niemalże wprasować dźwignię w bok fotela kierowcy), konieczność kładzenia się na fotelu pasażera by z miejsca kierowcy ręcznie ustawić prawe lusterko. I tak - zalety wciąż przeważały nad wadami.

Teraz będzie cieszył się nimi jej nowy własciciel.

Mi pozostało powspominać wszystko to, co dzięki Madzisławie miałem możliwość przeżyć: zjeżdżenie kawałka kraju (od Zamościa przez Zgierz i Zalew Sulejowski po Mazury), kilka rajdów, w tym dwa jako uczestnik i jeden jako obsługa punktu, wożenie kilogramów sprzętu, dojazdy na koncerty bliższe i dalsze i w końcu pierwsza podróż Młodzieża ze szpitala do domu. Poza tym - trzy lata to jednak jest trochę czasu. To więcej, niż wcześniej miałem okazję cieszyć się jakimkolwiek samochodem (Melodilą jeździłem nieco ponad pół roku, Chaimkiem - rok z przerwą na wrastanie w parking, o Saabolocie nie ma co nawet pod tym względem wspominać). Może dlatego, że w tym czasie nie znalazły się fundusze na przesiadkę na cokolwiek innego. A może dlatego, że po prostu była - i wciąż jest - przyzwoitym, zaskakująco praktycznym, niezawodnym i najzwyczajniej w świecie sympatycznym samochodem. I choć jest już następca, czyli Volviacz vel Pjord Skanssen, z którym zaprzyjaźniłem się od razu, trochę smutno było patrzeć na tak dobrze znajomy biały kuperek znikający za zakrętem.


Jeśli chcecie przypomnieć sobie, jak wyglądały wspólne trzy lata i 31 tysięcy kilometrów - oto chronologiczny spis treści:

Cz. 1
Cz. 2
Cz. 3
Cz. 4
Cz. 5 (w której Madzisława zostaje celebrytką)
Cz. 5
Cz. 6
Cz. 7
Cz. 8, ogłoszeniowa i zarazem przedostatnia

Teraz pora tworzyć kolejne odcinki nowego długodystansu. Oby był przynajmniej równie udany, jak ten, który właśnie dobiegł końca.

23 komentarze:

  1. Eeeech, mija już niemal rok od kiedy pożegnałem Wiśnię by przesiąść się na ZTM... Wciąż wzdycham do Volvo, wciąż pamiętam niedomknięte drzwi w Chaimku i gdyby ta biała strzała miała jak on automat to bym się nawet chwili (mimo braku wspomagania) nie zastawiał. Peace.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Planujesz jakiś pojazd w ogóle?

      Usuń
    2. Bym chciał, ale wymagania mam dość specyficzne - nieszczęsny automat. Kupując coś za średnią krajową (statystyczną, nie tą realną) muszę się liczyć z remontem skrzyni, a to często przekracza wartość auta. Z wymarzonych oczywiście Volvo, najlepiej 940/850. Tyle że w sedanie, bo moja szanowna nie życzy sobie kombiaków. Mnie tam to rybka, sedan też nie jest najgorszy. Realnie - dozbierać do opisywanej tu ostatnio Octavii. 2.0 8V to rewelacyjny silnik do automatu, jak na ironię dużo bardziej ekonomiczny niż np. 1.6. Moment obrotowy z dołu to czysty profit, tym bardziej że nie jestem ani fanem żyłowania silnika, ani szarpania budą za sprawą gwałconych obrotami elektrozaworów.

      Usuń
  2. Dobrze znam i rozumiem to uczucie... Sprzedając swoją Madzię część mnie chciała aby to poczciwe wozidło jednak zostało. Ech, pisałem już to kilka razy pod wcześniejszymi Twymi wpisami o Madzi, ale powiem to raz jeszcze, ostatni: to autko ma rzadko spotykany prawdziwie zajedwabisty stosunek ceny to frajdy, jaką daje z jeżdżenia nim. Dobrze, że uniknęła pójścia na złom bo byłby dla tego auta niesłuszny wyrok - zbyt dobre z niej żelazo, dużo jeszcze przejedzie.
    Swoją, mimo paru już lat od sprzedaży, czasem jeszcze zdarzy mi się zobaczyć w ruchu na mieście, z jednej strony to jakaś pociecha, że autko dzielnie jeździ i nie ma najmniejszego zamiaru klęknąć (choć wgniecenie wrogu tylnego zderzaka, jaką tuż przed sprzedażą mi ktoś zrobił, dalej wozi ;P), z drugiej mocno żałuję, że nie zacisnąłem wtedy zębów i jakoś nie dałem rady jej przytrzymać przy sobie - czcigodna małżonka miałaby jak się patrzy idealny pojazd do miasta.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U mnie 2 samochody nie miałyby sensu. Ale tak - gdyby było mnie stać, zostawiłbym sobie Madzisławę na zasadzie "będę ją robił". I zrobiłbym.

      Usuń
  3. Ech... Wszystko co ma poczatek ma tez i koniec - jak mawial klasyk. Podobno czlowiek cieszy sie dwa razy; raz jak kupuje auto, a drugi raz jak sprzedaje. A tu prosze, krokodyle lzy sa lane... ;)

    A tak powaznie, sprzedales madzie a ja wlasnie kupilem madzie. Tez biala. Jednak moja ma wspomaganie, lusterka ustawia sie elektrycznie a rdzy ani grama bo to nufka sztuka nie smigana. Wreszcie zona ma swoje jezdzidlo.

    LordOfTheRoad

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 1. Czy krokodyle? Naprawdę lubiłem to jeździdło. Ale tak - można powiedzieć, że cieszę się ze sprzedaży, gdyż po prostu nie stać mnie na utrzymanie 2 aut.

      2. Trójka? CX-5? Tak czy inaczej - fajny wybór. Tylko sam raczej nie brałbym białej (zbyt modna), ale to już kwestia gustu. Ważne, że nie srebrna ;-)

      Usuń
    2. Ani jedna, ani druga. Kupilismy najnowsza 6 GJ. Model na rok 2016, tak ta po lifting. I tu ciekawostka, buda jest sprzed liftu ale wnetrze jest juz po lifcie.
      Wzielismy biala bo zona wybierala pomiedzy srebrna, biala I czerwona ale ze Caddy jest srebrny to na polu walki zostaly tylko biala I czerwona. Drugim kryterium wyboru byla manualna skrzynia biegow. tak, dobrze czytasz. Moja lepsza polowa zazyczyla sobie manual. Dealer mial do wyboru biala lub brazowa, tak wiec biala mazda 6 trafila pod nasza strzeche.

      Usuń
    3. W kwestii kolorystyki nic nie jest gorsze od srebrnego. Może różowy, ale jego poza Mitsubishi w badziewnym Space Starze/Mirage'u chyba nikt na szczęście nie oferuje.

      Usuń
  4. Czyli udało się. Niby dobrze ale wiadomo jak to jest, trochę jednak żal. U mnie cienko, Baleronem śmigam a Lance stoi w garażu z rozładowanym akumulatorem i czeka aż będę miał więcej czasu żeby zająć się drugą próbą sprzedaży.
    Tak w ogóle szkoda że nie dane nam się było w końcu złapać żeby coś nie coś potestować. Może z nowymi nabytkami się uda :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No szkoda. Acz Lance'em bym się bujnął - nigdy nie prowadziłem żadnego Chevy'ego. Serio. Aku pod prostownik i hopla ;-)

      Usuń
  5. Ej, nie desperujcie, ona nadal jeździ i nigdy nie wiadomo jak długo jeszcze. Małe True Story: Osobiście w roku 1990 nabyłem Fiestę z 1979. Przypadkiem stanęła pod moimi oknami z kartką na szybie "sprzedam 20 mil.", co oznaczało miliony zł. Wylazłem przed dom z kopertą i odwiozłem właściciela do jego miejsca zamieszkania. Jedynym grzybopatentem był force-włącznik wentylatora chłodnicy wyprowadzony estetycznie na deskę rozdzielczą. Powodem sprzedaży żaś prawdopodobnie aparat zapłonowy, który się "rozregulowywał". Wystarczyło podłożyć podkładkę sprężynową pod mocującą go w osi obrotu śrubę i po kłopocie. No i sobie pojechaliśmy nad morze, a potem rok, czy dwa ją używałem. Sprzedałem ją w identyczny sposób jak kupiłem, pod swoimi oknami, zawiesiwszy kartkę z napisem "sprzedam 30 mil." , bo jednak inflacja inflowała. No i odjechała jak ta Madzia. Od 1991/2 roku minęło sporo czasu, spoooro. Aż tu nagle raz, tak ze 2 lata temu, w pobliżu swojej firmy widzę czerwoną Fiestę Mk1. Miałem kiedyś taką myślę! Ale jej czarne blaszki (POJ) wydają się znajome. No to podchodzę, włącznik wentylatora na miejscu, tapicerka w kratkopepitkę taka sama... ona nadal jeździ! Widuję ją raz na 3 - 4 miesiące w tym samym miejscu, pod blokami mieszkalnymi. Resztę czasu pewnie przebywa w garażu, bo jej stan się nie zmienił odkąd ją sprzedałem. Nie jest nawet bardziej matowa. Była solidnie zabarankowana, łacznie z krawędziami drzwi i to chyba procentuje. Nie spotkałem nigdy właściciela, a ona się pojawia i znika na kilka miesięcy jak jakiś duch motoryzacji. Wylazła po ponad 20 latach!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Doskonała historia. Ja bym mu wsunął za wycieraczkę karteczkę: "Ten samochód był kiedyś mój, cieszę się, że wciąż jeździ", ew. z numerem telefonu i adnotacją, że nie chcę kupić, tylko pogadać o aucie.

      Usuń
    2. Niby tak, ale taka rozmowa byłaby jednostronnym śledztwem, jak udało się to auto zahibernować do dzisiejszych czasów. A to zgrubsza wiadomo: pre-konserwacja baranem w wieku, gdy jeszcze nie zaczął rdzewieć, garażyk i sporadyczne użytkowanie. To wygląda tak, jakby ktoś sobie to w okolicy 1989 roku "sprowadził i zrobił dla siebie", co potem obrosło w legendę. Wtedy był taki imperatyw, a Gumiak z Cytrynem jeszcze nie mieli mózgów przeżartych produktami fermentacji cukrów i skrobi i dyszą trafiali w profile. Ja nabyłem już zrobiony.

      Usuń
  6. A to widzę, że to u Ciebie tradycja z parkowaniem na słupku. Widziałem dzisiaj Skanssena i myślałem, że coś mu dolega, że tak się na słupku oparł.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak - staram się parkować tak, by jak najmniej wystawać na ulicę, jednocześnie nie zabierając miejsca na chodniku (sam łażę tamtędy z wózkiem). Parkuję milimetry od słupka, czasem nawet dotknę (czarny zderzak Skanssena ma to w serdecznym gdziesiu, Madzi jakoś udało mi się nie zarysować).

      Usuń
  7. A ja, ponieważ znam to uczucie mieszane, gdy niegdyś używane na codzień żelazo odjeżdża z nowym właścicielem w kierunku zachodzącego (na przykład) słońca, pozwolę sobie wstrzymać się z gratulacjami ;-)
    Przy okazji jednak (bo maila do Ciebie nie mam) podpytać o wiszącego na popularnych portalach sprzedażowych oraz BassCity - WashStatusa. Tak, korci wydać dotychczas zaoszczędzony budżet pierwotnie przeznaczony na Speca, właśnie na niego!
    Jednak mam obawy o śruby wspomniane w ogłoszeniu (mam zamiar każdy nowy bas oflatować) i to, czy on tylko do slapu się nadaje? (bo ja nie umiem i w sumie umieć nie zamierzam) i przede wszystkim - czy znasz li ten egzemplarz?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tego egzemplarza nie, ale grałem na innym, więc rzec mogę, że znam model. Przecinak i slapmaszyna. Flaty go zabiją.

      Usuń
    2. Dziękuję za odpowiedź. Czyli nie dla mnie; choc i tak przecinaka mam w planach, ale jako trzeci "docelowy" (tia...) bas. Póki co szukam jakiegoś nowoczesnego "zamulacza", a gorzej, że kuszą pewne bardzo głupie instrumenty. Ale podejrzewam że bardzo fajne.

      Usuń
    3. Nowoczesnymi zamulaczami są Warwicki, ale one brzmią chujowo bez względu na to, jakie założysz struny. Najlepiej na flatach brzmią Precle i wszelakie oldschoolowe wynalazki typu hollowbody, ale jeśli chcesz coś nieco nowocześniejszego, to sugerowałbym Sterling Raya 34. Budżetowy Music Man, wykonany i brzmiący niewiele gorzej od oryginału - nieco mniej szlachetnie, ale nadal bardzo użytecznie. Ma specyficznego "miśka" w brzmieniu, a flaty zneutralizują charakterystyczną musicmanową górkę.

      Usuń
    4. Uwaga będę pitolił 3po3!! ;-)
      Warwicka nie chcę po: 1-ten ultrakretyński mostek,do którego jak się okazuje producent nie przewidział części zamiennych, 2-brzmienie z tą dziwną, odklejoną górką. Manualnie i wizualnie nie mam się za to do czego przyczepić.
      Typowego MM też nie chcę. Nie to brzmienie, a poza tym wymyśliłem sobie i poluję na coś o maksymalnie rozmytym ataku, czyli NTB, albo przynajmniej set-neck, do tego wieloczęściowy gryf.
      A Ray SUB są naprawdę fajne, kompletnie nie czuć taniości! Chyba zrobię wpis o macanych ostatnio przeze mnie basach, np o najbardziej mnie nokautującym Corcie, a właściwie kilku Cortach.

      Usuń
    5. NTB + flaty = NIE. Charakterystyka basu z gryfem przez korpus opiera się głównie na częstotliwościach, które mają wyłącznie roundy, i to świeże. Zakładasz flaty - bas umiera, zamieniając się w pozbawiony dynamiki kołek. Jedynym znanym mi przypadkiem basu NTB nadającego się do flatów jest Rickenbacker - a i tak wolę go z roundami.

      Usuń
    6. P.S. a flaty takie: http://www.ernieball.com/products/bass-guitar-strings?filter%5B501%5D=5517

      Usuń