sobota, 7 czerwca 2014

Śmignąwszy: Brązowy Kapturek

Bążur.

Kilka dni temu rozpoczął się czerwiec, lato za pasem, słoneczko czasem nawet coś poświeci a Madzia nadal na zimowych gumach. Niestety - aktualna sytuacja finansowa jest taka a nie inna i nic się nie poradzi. Na szczęście można czasem bujnąć się czymś na nowiutkich, letnich oponkach. A ostatnio nawet dość często, co widać po krótkich odstępach między kolejnymi wpisami z cyklu "śmignąwszy".

Jak już niedawno wspomniałem, staram się wykorzystywać wszelkie dni otwarte i konkursy organizowane przez przedstawicieli rozmaitych marek celem bujnięcia się takim czy innym nowym modelem. Nie jestem miłośnikiem współczesnej motoryzacji, aktualne trendy są całkowicie w poprzek moich zamiłowań i poglądów, ale przejechać się można. Czasami taka przejażdżka pozytywnie zaskakuje, jak w przypadku hybrydowej Toyoty Auris, ale czasem mój dosyć pogardliwy stosunek do obecnych motoryzacyjnych mód zostaje jedynie wzmocniony.

I, mówiąc prawdę, udając się na przejażdżkę nowym "miejskim krosołwerem" Renault noszącym jakże dźwięczną i wpadającą w ucho nazwę Captur, nie spodziewałem się wielkiego zaskoczenia.


Żeby nie było - absolutnie nie jestem uprzedzony do Renówek. Moim (no, powiedzmy, że moim) pierwszym toczydłem było zajeżdżone do spodu Clio I z 1992 roku, które wspominam z rozrzewnieniem. Miałem również okazję pojeździć odrobinę Kangurem pierwszej generacji i uważam, że to świetny, praktyczny samochód, z odpowiednim silnikiem dający zaskakująco dużo frajdy z jazdy. Przyznaję jednak, że wszelkie nowomodne wynalazki typu crossover, szczególnie wyposażone w napęd, który padł ofiarą panoszącej się epidemii downsizingu, nie budzą ani mojego zaufania, ani tym bardziej zainteresowania - choć przyznaję, że konkurencyjnym Peugeotem 2008 (acz wyposażonym w silnik o normalnej pojemności 1,6) jeździło mi się nieźle. Tym razem jednak przedstawicielstwo Renault organizowało konkurs, w którym główna nagrodą był właśnie Captur i to nim należało dokonać jazdy próbnej. Dokonałem tedy i ja.

Trzeba oddać sprawiedliwość stylistom Renault - Captur prezentuje się całkiem sympatycznie. Zgrabny, miejski wozik o dość kobiecym raczej charakterze. Miłe wrażenie potęgują dostępne opcje kolorystyczne z dachem polakierowanym na inny kolor niż reszta nadwozia. Szczególnie przypadł mi do gustu właśnie ten egzemplarz, którym miałem okazję się bujnąć - brązowy z kremowo-beżowym dachem i dobranymi felgami (nie wiem, jak dokładniej opisać te barwy - nie jestem wszak kobietą). Całość wyglądała jak ulepiona z cappuccino. Mimo to, gdybym miał wybierać samochód kierując się li tylko zmysłem estetycznym, Captur - choć absolutnie nie jest brzydki - wylądowałby bliżej dołu listy. Jak już wspomniałem, jego charakter jest raczej damski, ew. może służyć jako modny gadżecik dla uwielbiającego klabing w rytm miejskich bitów waginosceptyka. Słowem - dziękuję, nie dla mnie.

Jednak wiadomo, że kolor ani tzw. dizajn nie jeżdżą, przyszła zatem pora, by zasiąść w środku, odpalić przeszczepiony ze zdalnie sterowanego modelu silniczek (898 cm3, SZAŁ CIAŁ I UPRZĘŻY) i zameldować prawą stopę w dywaniku.

Najpierw jednak należało przeprowadzić Test Zdatności Do Transportu Sprzętu Basowego.



Wedle danych katalogowych bagażnik Captura wciąga - w zależności od ustawienia przesuwanej (jak w Chaimku) tylnej kanapy - od 377 do 455 litrów. Czyli teoretycznie nieźle - nawet bazowa wielkość obiecuje możliwość łatwiejszego przyjęcia pokrowca z instrumentem, niż kufer Madzi. Do tego mamy podwójną podłogę z wyjmowaną półką - gdy jest założona, uzyskujemy płaska powierzchnię po złożeniu oparcia, zaś po jej wyjęciu powiększa się głębokość bagażnika. Wszystkie te pomysły sugerują naprawdę świetną praktyczność.

Otóż... nie.

Bagażnik okazuje się tak samo ustawny (czyli w ogóle) co katalogowo znacznie mniejszy kufer Suzuki SX4. Nie ma mocy w procy, by dało się tam wcisnąć bas o standardowej menzurze - nawet opakowanego w miękki pokrowiec Ibaneza, który przecież ma niewielki korpus i krótką główkę w układzie 2+2. Obrzyn zapewne by wlazł, krótkomenzurowa "skrzypcówka" a'la Höfner prawdopodobnie też, jednak zwykła, wyposażona w główkę basetla o 34-calowej skali nie ma szans. Dla porównania - 304-litrowy bagażnik Madzi wciąga Ibaneza w pokrowcu bez marudzenia. Pozostaje złożyć dzielone w proporcjach 1/3 - 2/3 oparcie, ciesząc się przy tym z płaskiej, równej powierzchni. Owszem, basiwo wchodzi. Nawet zapakowane w sztywny, prostokątny futerał. Jednak... na styk. Dostępna po położeniu oparcia przestrzeń od klapy bagażnika do oparcia przedniego fotela (mniej więcej w środkowym ustawieniu) jest o niecały centymetr dłuższa od tegoż futerału. Porównanie z mniejszą (a do tego wartą aktualnie ok. 5% ceny, jaką Renault woła za Captura) Madzią znów wypada niekorzystnie dla francuskiego crossovera. Może zatem, jeśli z tyłu nikt nie jedzie, załadować "trumnę" na podłodze między przednimi a tylnymi siedzeniami? Jasne, próbować można. Tyle, że wtedy nie domkną się tylne drzwi.

Może zatem ów wynalazek francuskich marketoidów przynajmniej fajnie jeździ? Czas zająć miejsce za kierownicą i przekonać się organoleptycznie.

Stylistyka wnętrza jest równie nowoczesna co linia nadwozia, przy czym może uchodzić za bardziej "uniseksową". Na środkowej konsoli króluje ekran dotykowy. Taaak, już widzę siebie z narastającą wściekłością łomoczącego paluchem w płaską powierzchnię, bez pewności czy włączyłem jakąkolwiek funkcję i czy na pewno wcelowałem w tę, o którą mi chodziło. Nie, dziękuję. Poproszę duże, ergonomiczne przyciski robiące "klik" i stawiające pewien opór pokrętła, tak, bym wiedział, czy coś wcisnąłem tudzież przekręciłem.

Na szczęście Captur posiada cechę, która przynajmniej częściowo równoważy gadżeciarskość deski rozdzielczej. Są nią fotele. Obszerne, o odpowiedniej twardości, łatwe do ustawienia i bardzo, bardzo wygodne. Do tego tapicerka jest... zdejmowana. Ot - jeśli np. rozleje się kawa lub dowolnie wybrany płyn ustrojowy rozpinamy suwaczek, zdejmujemy zewnętrzny pokrowiec, pierzemy go i voila - tapicerka znów jest czysta. Świetny patent.

W takich fotelach można bez bólu spędzić kilka godzin. A godziny te mogą być naprawdę długie, gdyż maciupki, 3-cylindrowy silniczek, który znalazł się pod maską nowej Renówki, zapewnia osiągi pozwalające ścigać się z dryfującymi kontynentami. 90 KM wyciśnięte przy pomocy turbosprężarki z pojemności 0,9 litra nie brzmi źle, ale tylko na papierze. Przyspieszenie jest nijakie. Praca 5-biegowej skrzyni jest nijaka. Dźwięk silnika jest nijaki. Łagodne, odtłuszczone, podniecające niczym wypełnianie PIT-u ekologiczne pierdzenie. I jest to naprawdę ciekawe, gdyż, gdybym miał ochotę na bawienie się w "szklankę do połowy pełną" lub tak, jak większość dziennikarzy motoryzacyjnych, pałowałbym się czasami wykręcanymi na Nordschleife, nastawy zawieszenia mógłbym nazwać "sportowymi". Czyli zdatnymi do uciągnięcia znacznie sroższej mocy. Jednak nie jestem z natury optymistą a urywanie sekund na torach w normalnym aucie do codziennej jazdy jest dla mnie równie istotne, co kolor przewodów zapłonowych, więc zawieszenie potrafię określić jedynie jako twarde. Bardzo twarde. Niedorzecznie, idiotycznie twarde. Tak, wiem, że wynikający z podwyższonego zawieszenia umieszczony wyżej środek ciężkości należy skompensować sztywniejszymi nastawami, ale nie przesadzajmy. To nie jest Porsche, BMW M3 czy nawet Clio RS! To zwykły dupowóz dla fryzjerki lub młodej, mieszkającej na zamkniętym osiedlu Zielona Favela czy inny Prestige Tower, lubującej się w modnych ciuchach rodzinki! Jego zadaniem jest przetransportować odwłoki pasażerów od A do B we względnym komforcie, a nie świadczenie usług przemeblowania w zakresie organów wewnętrznych! Gdzie się podziała francuska miękkość, ja się pytam? Gdzie galijski komfort z którego zawsze słynęły konstrukcje znad Sekwany? Toć przeca Melodila (czyli wspomniane stare Clio) pod względem wygody wciągała Captura nosem, do tego osiągami prostego, gaźnikowego (GAŹNIK, do wuja chafla!!!) silnika 1.4 masakrując nowego krosołwera niczym Korwin Krul swojego kuca czy co tam Dżej Kej Em ma w zwyczaju masakrować. Takie Clio można kupić za 2k, dorzucić kolejny tysiąc na doprowadzenie go do stanu igłalalkabezwypadek i bujać się nim bezboleśnie, czasem tylko podnosząc z ziemi odpadające części i przytwierdzając je za pomocą drutu i powertape'a lub, w skrajnych wypadkach, wymieniając je za równowartość bagietki z Carrefoura. Tymczasem na bazowego Captura trzeba wyasygnować 27 razy tyle (lub 18 razy, jeśli liczymy z tysiącem wydanym na tzw. pakiet startowy w starej Cliówce) a w zamian zostaniemy wytrzęsieni na każdej studzience, wlokąc się za ciężarówką, której nie damy rady wyprzedzić. No ale nowoczesny, modny krosołwer lepiej się prezentuje na podziemnym parkingu w korpo. Lub przed salonem fryzjerskim Żą Pier Papier.


Podsumowanie, czyli zady i walety:

Renault Captur na pewno nie jest złym samochodem. Ma fantastyczne (naprawdę!) fotele z bardzo zmyślną, zdejmowaną tapicerką i kilka pomysłowych patentów okołobagażnikowych, do tego jest niebrzydkie i zdaje się przyzwoicie zmontowane. Niestety, jego wady, szczególnie bardzo kiepska zdatność do wciągania długich bagaży (takich, jak bas w futerale), dyskwalifikują go jako auto dla basisty. Ponadto człowiek, który lubi komfort, zdecydowanie nie będzie zadowolony z pracy zawieszenia, zaś miłośnik przyzwoitych osiągów przy próbie zmuszenia turbodoładowanego silniczka 0,9 do współpracy za pomocą bezlitosnego duszenia pedału gazu prawdopodobnie upstrzy nowocześnie zaprojektowaną deskę rozdzielczą malowniczym pawiem. Natomiast zainteresowana modą, lubiąca nowinki kobieta powinna polubić Capturka, przynajmniej jeśli nie jeździ po zbyt nierównych drogach. To taka ładniejsza (choć wyposażona w słabsze silniki) alternatywa dla spokrewnionego z nim Nissana Puke'a, cieszącego się całkowicie niezrozumiałą sympatią wśród przedstawicielek płci pięknej. Inna rzecz, że mało która z takich pań gra na basie.

Plusy:

* świetne fotele z genialnie pomyślaną, ściąganą tapicerką
* niegłupie rozwiązania mające zwiększać praktyczność (podwójna podłoga bagażnika, przesuwana kanapa)
* niebrzydka stylistyka i dużo przyjemnych opcji kolorystycznych

Minusy:

* mały, nieustawny bagażnik (mimo pomysłowych, praktycznych rozwiązań)
* słaby silnik 0,9
* twarde, niekomfortowe zawieszenie
* zbyt "gadżeciarski" charakter

Co nim wozić:

Kosmetyczkę.

Przepraszam, musiałem.

* * * * *

Kolejny wpis z cyklu "Śmignąwszy" bardzo niedługo - już dziś jadę karnąć się kolejną nówką-salonówką. I to z tego samego koncernu. A coś mi mówi, że ocena będzie dużo wyższa. Dużo.

Orewłar.

4 komentarze:

  1. Ech, jak to zwykle w tych krosołwerach - dają sztywne zawieszenie, by skompensować wysoki środek ciężkości. Zamiast pomyśleć, po jaki grzyb jest tak wysoko!?!?!
    Patent z tapicerką jednak niezły. Jak go zastosują w normalnym aucie, to mi się będzie podobać. Np. w Megane RS by się przydał, żeby fotel pasażera łatwo uprać po dobrym upalaniu ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - eee, ulegasz wrogiej propagandzie! :-) Taki teraz trynd, żeby zap*****ać, to do wszystkiego twarde zawiasy pakują (dlatego wolę Dacię, hehe). Przecież ten kaptur ma tylko kilka centymetrów wyżej ten środek ciężkości od zwykłego kompakta! Popatrz na dostawczaki, ciężarówki, terenówki - mają miękkie zawieszenia a jeżdżą.
      - faktycznie, jak macałem nie zwróciłem uwagi, ale moim zdaniem lepszym pomysłem jest zwykła tapicerka z materiału, który nie absorbuje syfu. Skoro kiedyś nawet Merce mogły mieć tapicerkę ze skaju, to w czym problem, żeby teraz tak robić. A! bo to mało loftowo-prestiżowe jest...
      Generalnie (MOIM ZDANIEM!) szkoda, że Renault zmarnował pomysł na w sumie fajny samochód...fajny mimo iż "pour les femmes":-)

      Usuń
  2. Uważam, że nowe Renatki są dużo ładniejsze od tych starych i kanciatych.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jeździłem takowym, koleżanka z pracy sobie zakupiła (testowała też Sandero, ale różnicy w cenie nie było wielkiej). Na plus:
    * Wyposażenie. Francuski standard 'dużo bajerów za mało pieniędzy
    * Te wycudowane pokrowce (chcę takie) i schowek typu szuflada.
    * Ilość miejsca w kabinie, z tyłu spokojnie się pomieściłem.
    Na minus:
    * Silnik TCe 90 (zwłaszcza na zimno) jest głośny, wibrujący, niespecjalnie oszczędny, a i tak średnio przyspiesza.
    * Plastiki przywodzą na myśl przetopione butelki po koli z biedronki.
    * Głośne i twarde zawieszenie.

    Sam bym nie kupił, ale rozumiem logikę, którą kierowała się moja koleżanka. Odnoszę jednak wrażenie, że problemy z doborem silników to taka cecha Renault. I niekoniecznie chodzi tutaj o ich awaryjność (możemy sobie tak naprawdę gdybać), ale o to, że z zasady są zamulone. Mają mniej mocy niż w podobnych autach u konkurencji. Tak jest w Clio/Capturze, Megane/Fluence czy Lagunie, zwłaszcza w ofercie benzyn. Długo-długo nic, a potem nagle wersje RS.

    OdpowiedzUsuń