Dziś rano za oknem wesoło padał sobie śnieżek, co jest niechybnym znakiem, że Wielkanoc już za nami. A jako, że oznacza to również zostawienie za sobą ponad 1/4 obecnego roku, warto by było wrzucić pierwszy w tymże roku test. Tym bardziej, że - ku memu własnemu zdziwieniu - udało się wreszcie śmignąć. Okazja zaś była tym ciekawsza, że po pierwsze wehikułu do przejażdżki użyczył nie kto inny jak sam
Przepisowy Marcin, po drugie zaś dzięki niej Skanssen przestał wreszcie być jedynym egzemplarzem Volvo, jaki dane mi było poprowadzić.
Gdy Volvo wprowadziło do produkcji aktualną generację V40, kilka brwi - w tym jedna z moich - uniosło się pytająco: zaraz, przepraszam bardzo, V, a mimo to nie kombiak ? No cóż - widać w nomenklaturze Volvo litera V oznacza generalnie dużą tylną klapę, a czy to kombi czy hatchback to na grzyba drążyć temat, następny proszę. Ale powiedzmy sobie szczerze - w segmencie kompaktów zdecydowanie najchodliwszym towarem są właśnie hatche, przynajmniej w Europie. I w takie też nadwozie ubrano obecną odmianę V40. Owszem, dach za tylnymi drzwiami jest tu nieco przedłużony a masywny słupek zaopatrzony został okienko mające zapewne nawiązywać do volvowskiej tradycji kombiaczy, jednak wciąż jest to po prostu hatchback.
Na szczęście nader zgrabny i wyględny.
Tak - Volvo V40 jest po prostu ładne. Szczególnie w ciekawej opcji kolorystycznej - choćby w bardzo wyrazistym odcieniu niebieskiego, od którego zresztą egzemplarz Przepisowego Marcina zyskał swoje imię. Nie jest to może klasyczna, ceglasta, volvovska linia, ale w kategoriach bezwzględnych można uznać V40 za fajnie prezentujący się sprzęt. Zresztą - nawiązania do klasyki jak najbardziej można tutaj znaleźć. Trzeba tylko się przyjrzeć.
Tak - to kończące się zadarciem przetłoczenie jest ewidentnym ukłonem w stronę legendarnego P1800. Absolutnie przefajny detal, który mogą docenić zarówno kompletne świry (np. ja), jak i tzw.
normalsi. Również charakterystyczne poszerzenie poniżej linii okien, w "erze współczesnej" na nowo zapoczątkowane w pierwszej generacji S80, ma w sobie coś typowo volvovskiego.
Całkiem fajnie jest też w środku.
Wnętrze V40 można określić jako przyjemne. Przyzwoite, solidnie spasowane materiały, ciepła kolorystyka - wszystko to sprawia, że w kompaktoym Volvo można poczuć się dobrze. Trudno przyczepić się do ergonomii - jak to u Szwedów, wszystko jest pod ręką, a nawet jeżeli nie znajduje się dokładnie tam, gdzie się tego spodziewamy, szybko okazuje się, że to volvowskie ustawienie jest przynajmniej równie wygodne. Co ważne, zamiast obowiązujących obecnie tabletów, które trzeba macać na ślepo w trakcie jazdy, tu mamy normalne, ludzkie przyciski. Jeszcze.
Do tego wszystkiego mamy tu znane już z kilku wcześniejszych modeli smaczki, jak np. płaska, "oderwana" od powierzchni konsola środkowa, czy opcjonalna (dostępna w szaleńczej cenie wynoszącej całe 100 zł)... podświetlana gałka zmiany biegów.
No kurdeż, co za bajer. Ja bym brał. Serio.
Ogólnie miejsce kierowcy można ocenić bardzo pozytywnie - ergonomia nie daje powodów do narzekań, materiały użyte we wnętrzu są solidne i miłe w dotyku, zaś fotele okazały się jednymi z najlepszych, w jakich miałem okazję siedzieć. Nawet na czytelne, niebrzydkie elektroniczne wskaźniki nie ma co pomstować. Cóż - Szwedzi zawsze dbali o tego typu rzeczy.
Niestety, nie zadbali przy tym o widoczność. Przynajmniej do tyłu. Cofanie Fałczterdziestką niewyposażoną w opcjonalną kamerkę to zasadniczo loteria. Dodatkowo mikre tylne okienka sprawiają, że pasażerowie drugiego sor... yyy, przepraszam, rzędu mogą poczuć się nieco klaustrofobicznie.
Skoro jesteśmy na tylnej kanapie, warto zauważyć ciekawe jej ukształtowanie. Projektanci ewidentnie doszli do wniosku, że samochodem tej klasy rzadko podróżuje się w piątkę i uczynili z V40 auto w zasadzie czteroosobowe - miejsca przeznaczone na zady pasażerów prawej i lewej strony zostały odsunięte od drzwi, zaś środek uległ mocnemu ściśnięciu, zostawiając miejsce... no, powiedzmy, że dla jaszczurki. Lub szczupłego kota. Problem w tym, że kot zazwyczaj jeździ w kontenerku - a na to, między dwoma siedzącymi po bokach pasażerami, miejsca już raczej nie będzie.
Wróćmy jednak do przodu i sprawdźmy jak ten wehikuł jeździ.
|
Zamknąć drzwi, zapiąć pasy... |
|
...i w drogę |
Wciśnięciem jakże stylowego guziczka uruchamiamy znany głównie z Fordów - choć opracowany przez Mazdę - uturbiony silnik Ecoboost 1.6 o mocy 150 KM (w 2015 r. zastąpiła go autorska konstrukcja Volvo). Nie jest to może - w każdym razie obecnie - moc, która wywołuje opad szczęki, ale z niewielkim Volviaczem radzi sobie nadzwyczaj sprawnie. Krótkie przegonienie V40 po południowej obwodnicy udowodniło, że nawet przy prędkościach, powiedzmy, na granicy dozwolonych na trasie szybkiego ruchu, pod prawą stopą zostaje jeszcze całkiem sporo do wykorzystania. Sprawne wyprzedzanie bazową przecież benzynową wersją, jaką jest T3, nie powinno nastręczać większych problemów.
Z dynamicznym silnikiem dobrze współgra układ jezdny - zawieszenie jest sprężyste, jednak nie za twarde. Owszem, stwór tak ceniący wygodę, jak starzejący się leniwiec, wolałby nieco bardziej komfortowe nastawy, jednak w większości przypadków pasażerowie nie zostaną tu zbytnio wytrzęsieni.
Niestety, przy manewrowaniu nie jest już tak wesoło - oprócz nędznej widoczności do tyłu we znaki daje się tu również zwrotność - a w zasadzie jej brak. To nie jest Skanssen, grający w lidze starszych Mercedesów. To tak naprawdę jego odwrotność. Byle nawrotkę, jeśli nie mamy do dyspozycji placu zahaczającego o sąsiednie województwo, trzeba robić na 3 razy. Albo na 16.
Tymczasem ani 3, ani 16 przymiarek nie wystarczy, by zmieścić bas do bagażnika V40.
Tak - element, który od lat jest drugą po bezpieczeństwie cechą kojarzącą się z Volvo, tu okazuje się największą chyba wadą. Bagażnik V40 jest nazwyczajniej w świecie nędzny. Sama pojemność wynosząca 335 litrów (katalogowe, czyli realnie zapewne jeszcze mniej) to jeszcze nie dramat - najgorsza tutaj jest nikła szerokość kufra, co niestety jest w zasadzie stałą cechą nowych aut. Na domiar złego nie da się złożyć tylnego oparcia na płasko - po położeniu go zostaje spory próg.
Na szczęście nie każdy jest basistą (albo muzykiem) i nie wszyscy potrzebują pakownego zadu. Dla zwykłej, nietargającej klamotów pary lub rodziny z jednym małym dzieckiem bagażnik powinien raczej wystarczyć, a takie zalety V40, jak dynamika, bezpieczeństwo, przyjemne wnętrze, solidne wykonanie czy rozsądne zużycie paliwa przeważą nad wadami.
Podsumowanie, czyli zady i walety:
Volvo V40 absolutnie nie jest złym samochodem. Powiem więcej - jest samochodem bardzo przyzwoitym, z nader przyjaznym wnętrzem i dającym frajdę z jazdy silnikiem. Do tego przez 3 lata eksploatacji nie ujawniły się żadne jakościowe niedoróbki. A że praktyczność niestety kuleje - no cóż, signum temporis. Ludzie częściej obecnie wożą prestiż własny niż narzędzia pracy. Ja jednak wolę Skanssena i jego niemalże mieszkalny bagażnik.
Plusy:
- dynamika
- bardzo przyjemne wnętrze (przynajmniej z przodu)
- wyśmienite fotele
- bezpieczeństwo
- fajny design
Minusy:
- mały, niepraktyczny bagażnik
- słaba widoczność do tyłu
- katalogowe ceny (od których jednak w pewnych warunkach da się sporo urwać, ale ciiii)
Co nim wozić:
Mógłbym powiedzieć, że do Volvo najbardziej pasowałby Hagstrom, jednak ze względu na kufrową marność nie wejdzie tu nawet taki z krótką menzurą. Powiedzmy sobie szczerze - V40 to nie jest auto dla basisty. Dla nas Volvo ma większe, choć niestety jeszcze droższe V-ki. Ale zawsze zostaje jeszcze stare, dobre 940.