Chciałabym mieć rower i nowe majciochy
Chciałabym mieć rower i będę go mieć
Chciałabym majciochy chciałabym rower
Chciałabym majciochy i bedę je mieć
Tak oto Mistrz Lech Janerka werbalizował marzenia przedstawicielki szeroko pojętej młodzieży w "Wiązance Cz. IV" Klausa Mitffocha. Marzenia pozornie skromne, niejako ukształtowane przez słusznie miniony nam reżim, gdzie rower i nowe majciochy urastały niemalże do rangi luksusu i pozwalały wyrwać się choć na chwilę z szarej, siermiężnej rzeczywistości (płyta była nagrywana w 1984 roku - nawet ci, którzy nie pamiętają tamtych lat, mniej więcej wiedzą, jak się podówczas żyło pod naszą szerokością geograficzną). Dziewczę z "Wiązanki" dorosło, dorośliśmy i my, zmienił się ustrój a wraz z nim marzenia.
Ładnych kilka (albo wręcz kilkanaście) lat temu, ulegając jeszcze urokowi samochodów superdrogich, supermocnych i superszybkich, wyczytałem w motoryzacyjnym dodatku do Wybiórczej (tak, był taki, wychodził co czwartek), że kolejna generacja Mercedesa klasy S ma mieć w topowej wersji jakiś przepotworny silnik, oczywiście V12, o mocy rzędu 600-700 KM, mający mu zapewniać osiągi godne supersamochodu. Wielka, ciężka limuzyna przyspieszająca do "setki" poniżej 4 sekund - tego jeszcze podówczas nie było. Podzieliłem się tym z moim ojcem (jeżdżącym podówczas Civikiem VII, tym vanowatym), który skwitował mój szczery zachwyt słowami: daj spokój, komu to potrzebne. Pamiętam, że w sumie przyznałem mu wtedy rację.
Nie tak dawno pozwoliłem sobie przelać na klawiaturę moje przemyślenia dotyczące tych, którzy wydają swoje ciężko zarobione pieniądze (choć tak naprawdę najczęściej zadłużając się na kwoty, na które zadłużać się nie powinni) na drogie przedmioty - przede wszystkim na samochody tzw. marek premium - tylko po to, by zaimponować otoczeniu. By poczuć się lepszymi. (Wpis ten zresztą będzie walczył o tytuł Tekstu Roku w plebiscycie Blog Roku 2014 - jeśli wejdzie do drugiego etapu, gdzie czytelnicy oddają głosy, WIECIE CO Z NIM ROBIĆ.) Moja opinia o takich ludziach jest cały czas taka sama: są debilami, dla których najważniejsza - ważniejsza od spokoju ducha, rodziny, własnej wygody - jest opinia innych debili. Ten cały zafajdany prestiż, które to słowo samym swoim brzmieniem bardzo niemile drażni mój układ pokarmowy. I raczej zdania nie zmienię.
Nadmieniłem jednak wtedy, że rozumiem ludzi, którzy otaczają się drogimi przedmiotami (w tym samochodami) ponieważ a) stać ich, b) sprawia im to przyjemność. I to taką wynikającą z posiadania i użytkowania tych rzeczy, nie z tego, że sprawiają, iż Andrzej spod siódemki regularnie traci kontrolę nad zwieraczami.
Tak. Rozumiem ich doskonale.
Gdy w tegotygodniowym numerze "Motoru" przeczytałem porównanie nowego Mercedesa S63 AMG Coupe z BMW M6, przypomniał mi się tamten artykuł o planowanej kolejnej S-klasie (z której zapowiadanej megawersji nic w końcu nie wyszło) i moja ówczesna rozmowa z ojcem. Jego "komu to potrzebne". W sumie tak, miał rację - takie rzeczy nie są komukolwiek potrzebne.
Ale nie o to w nich chodzi.
One nie mają być potrzebne. Potrzebne jest łóżko, krzesło i stół. Potrzebne jest jedzenie i dach nad głową. W samochodzie potrzebne są cztery koła, silnik (jakikolwiek, najlepiej trwały i oszczędny), i cała reszta dzięki której można jeździć. I jakiś bagażnik. A i to nie każdemu. Natomiast supersamochody i sybarycko luksusowe limuzyny z absurdalnie mocnymi silnikami są zbytkiem. Jakim jednak pięknym!
To one w większości przypadków po latach stają się klasykami. To one wywołują mrowienie w spodniach u chłopców wieszających sobie nad łóżkami plakaty z nimi. U tych większych też. To one sprawiają, że miliony ludzi na całym świecie mają o czym marzyć.
I to jest w nich najważniejsze. Nie to, że jakiś Tomek czy inny agent wyrwie na taką brykę 7 Żanet i 4 Nikole pod modnym klubem gdzie drin kosztuje pół najniższej krajowej a przeciętne koszty wieczoru sięgają średniej pensji brutto w sektorze przedsiębiorstw. Nie to, że wspomniany już Andrzej po raz kolejny zanieczyści spodnie z Tesco. Najważniejsze jest to, że te samochody (i nie tylko one) wzbogacają ludzkie marzenia, zajmując miejsce wśród nich. A marzenia to cholernie potężna siła. Stu piętnastu usiądzie przed kompem, westchnie, dwóm czy trzem z nich być może ręka zabłądzi w rejony rozporka, po czym wrócą do rzeczywistości obejmującej spłacanie rat za telewizor i Octavię w dyzlu. Ale sto szesnasty zacznie szukać możliwości. Myśleć, kombinować, starać się. Może założy firmę, może zespół. Będzie działał, napędzany marzeniami. Marzenia zmienią się w plan, w cel. I być może ten cel zostanie osiągnięty. A nawet jeśli nie - na drodze do niego ten sto szesnasty i tak osiągnie więcej niż tamtych stu piętnastu razem wziętych. I tacy stoszesnaści sprawiają, że świat tak czy inaczej turla się naprzód. Właśnie dzięki marzeniom.
Nie dotyczy to tylko drogich, luksusowych aut. Może to być cokolwiek - sam wiem, ile pracowałem i na jakie ryzyko się porwałem zbierając na wymarzonego Alembica. Zresztą w końcu okazało się, że kosztował mnie mniej, niż można było przypuszczać, ale to już całkowicie inna opowieść. Tak czy inaczej - jest, mam go, jest genialny (mimo swych, że tak powiem, idiosynkrazji) i zostanie ze mną już na zawsze. Na Alembicu zresztą się nie kończy - teraz marzy mi się Wal. I Status. A to tylko część marzeń - tych materialnych. A mam też kilka innych. I one w końcu zamienią się w plany, te zaś - w cele. Po kolei, jeden za drugim.
Wracając do marzeń motoryzacyjnych - ciągle dojrzewałem, moje przekonania i gusta ewoluowały wraz ze mną, aż doszły do tego punktu, w którym znajdują się teraz. Nie kręcą mnie supersamochody, i choć bardzo chciałbym przejechać się Ferrari (najlepiej po torze), nie za bardzo chciałbym takie mieć. Od lat uwielbiam stare, spatynowane żelazo. Marzy mi się garaż zapełniony dziwacznymi klasykami, gdzie wśród pięknych, sprawnych choć noszących wyraźne ślady lat eksploatacji (taki stan lubię najbardziej) starych Dekawek, garbatych Saabów 96, Fiatów 500 i Dwacefałek królowałby wspaniały, nieziemski, niepowtarzalny Citroen DS. Ale wiem, że do codziennego upalania przydałoby się coś nowszego, być może nawet coś z gwarancją i Assistance, coś praktycznego i przede wszystkim takiego, czego uszkodzenie nie bolałoby tak mocno, jak zdemolowanie antyka. I choć mam małe, przyziemne marzenia w tym względzie, jak w wersji realistycznej Dacia Duster a w bardziej optymistycznej Toyota Auris Hybrid kombi (tak, duży, ustawny bagażnik jest dla mnie bardzo istotny) to nie wiem, czy mając nieprzyzwoicie gigantyczną furę kasy nie spojrzałbym w kierunku Mercedesa E63 AMG T (czyli kombi) lub - uwaga, uwaga - Tesli S w najmocniejszej, czteronapędowej wersji. Przestronność i komfort to jedno, ale do tego sama myśl o możliwości zrobienia setki rodzinnym, komfortowym kombiakiem lub równie przestronnym co cichym elektrowozem w nieco ponad 3 sekundy jest dziwnie kręcąca. Przepraszam.
A jako młodziak miałem na ścianach plakaty z Cinquecento, Seatem Terrą, Citroenem AX i paroma innymi samochodami, w których praktyczność i niskie koszta były ważniejsze niż osiągi czy luksusowe wyposażenie, był też XM, który dopiero co wtedy wyszedł i o którym marzyłem po nocach, ale jedna ze ścian była przeznaczona tylko na jeden, gigantyczny plaklat. Widniało na nim Porsche 959.
* * *
Ładnych kilka (albo wręcz kilkanaście) lat temu, ulegając jeszcze urokowi samochodów superdrogich, supermocnych i superszybkich, wyczytałem w motoryzacyjnym dodatku do Wybiórczej (tak, był taki, wychodził co czwartek), że kolejna generacja Mercedesa klasy S ma mieć w topowej wersji jakiś przepotworny silnik, oczywiście V12, o mocy rzędu 600-700 KM, mający mu zapewniać osiągi godne supersamochodu. Wielka, ciężka limuzyna przyspieszająca do "setki" poniżej 4 sekund - tego jeszcze podówczas nie było. Podzieliłem się tym z moim ojcem (jeżdżącym podówczas Civikiem VII, tym vanowatym), który skwitował mój szczery zachwyt słowami: daj spokój, komu to potrzebne. Pamiętam, że w sumie przyznałem mu wtedy rację.
Nie tak dawno pozwoliłem sobie przelać na klawiaturę moje przemyślenia dotyczące tych, którzy wydają swoje ciężko zarobione pieniądze (choć tak naprawdę najczęściej zadłużając się na kwoty, na które zadłużać się nie powinni) na drogie przedmioty - przede wszystkim na samochody tzw. marek premium - tylko po to, by zaimponować otoczeniu. By poczuć się lepszymi. (Wpis ten zresztą będzie walczył o tytuł Tekstu Roku w plebiscycie Blog Roku 2014 - jeśli wejdzie do drugiego etapu, gdzie czytelnicy oddają głosy, WIECIE CO Z NIM ROBIĆ.) Moja opinia o takich ludziach jest cały czas taka sama: są debilami, dla których najważniejsza - ważniejsza od spokoju ducha, rodziny, własnej wygody - jest opinia innych debili. Ten cały zafajdany prestiż, które to słowo samym swoim brzmieniem bardzo niemile drażni mój układ pokarmowy. I raczej zdania nie zmienię.
Nadmieniłem jednak wtedy, że rozumiem ludzi, którzy otaczają się drogimi przedmiotami (w tym samochodami) ponieważ a) stać ich, b) sprawia im to przyjemność. I to taką wynikającą z posiadania i użytkowania tych rzeczy, nie z tego, że sprawiają, iż Andrzej spod siódemki regularnie traci kontrolę nad zwieraczami.
Tak. Rozumiem ich doskonale.
Gdy w tegotygodniowym numerze "Motoru" przeczytałem porównanie nowego Mercedesa S63 AMG Coupe z BMW M6, przypomniał mi się tamten artykuł o planowanej kolejnej S-klasie (z której zapowiadanej megawersji nic w końcu nie wyszło) i moja ówczesna rozmowa z ojcem. Jego "komu to potrzebne". W sumie tak, miał rację - takie rzeczy nie są komukolwiek potrzebne.
Ale nie o to w nich chodzi.
One nie mają być potrzebne. Potrzebne jest łóżko, krzesło i stół. Potrzebne jest jedzenie i dach nad głową. W samochodzie potrzebne są cztery koła, silnik (jakikolwiek, najlepiej trwały i oszczędny), i cała reszta dzięki której można jeździć. I jakiś bagażnik. A i to nie każdemu. Natomiast supersamochody i sybarycko luksusowe limuzyny z absurdalnie mocnymi silnikami są zbytkiem. Jakim jednak pięknym!
To one w większości przypadków po latach stają się klasykami. To one wywołują mrowienie w spodniach u chłopców wieszających sobie nad łóżkami plakaty z nimi. U tych większych też. To one sprawiają, że miliony ludzi na całym świecie mają o czym marzyć.
I to jest w nich najważniejsze. Nie to, że jakiś Tomek czy inny agent wyrwie na taką brykę 7 Żanet i 4 Nikole pod modnym klubem gdzie drin kosztuje pół najniższej krajowej a przeciętne koszty wieczoru sięgają średniej pensji brutto w sektorze przedsiębiorstw. Nie to, że wspomniany już Andrzej po raz kolejny zanieczyści spodnie z Tesco. Najważniejsze jest to, że te samochody (i nie tylko one) wzbogacają ludzkie marzenia, zajmując miejsce wśród nich. A marzenia to cholernie potężna siła. Stu piętnastu usiądzie przed kompem, westchnie, dwóm czy trzem z nich być może ręka zabłądzi w rejony rozporka, po czym wrócą do rzeczywistości obejmującej spłacanie rat za telewizor i Octavię w dyzlu. Ale sto szesnasty zacznie szukać możliwości. Myśleć, kombinować, starać się. Może założy firmę, może zespół. Będzie działał, napędzany marzeniami. Marzenia zmienią się w plan, w cel. I być może ten cel zostanie osiągnięty. A nawet jeśli nie - na drodze do niego ten sto szesnasty i tak osiągnie więcej niż tamtych stu piętnastu razem wziętych. I tacy stoszesnaści sprawiają, że świat tak czy inaczej turla się naprzód. Właśnie dzięki marzeniom.
Nie dotyczy to tylko drogich, luksusowych aut. Może to być cokolwiek - sam wiem, ile pracowałem i na jakie ryzyko się porwałem zbierając na wymarzonego Alembica. Zresztą w końcu okazało się, że kosztował mnie mniej, niż można było przypuszczać, ale to już całkowicie inna opowieść. Tak czy inaczej - jest, mam go, jest genialny (mimo swych, że tak powiem, idiosynkrazji) i zostanie ze mną już na zawsze. Na Alembicu zresztą się nie kończy - teraz marzy mi się Wal. I Status. A to tylko część marzeń - tych materialnych. A mam też kilka innych. I one w końcu zamienią się w plany, te zaś - w cele. Po kolei, jeden za drugim.
Wracając do marzeń motoryzacyjnych - ciągle dojrzewałem, moje przekonania i gusta ewoluowały wraz ze mną, aż doszły do tego punktu, w którym znajdują się teraz. Nie kręcą mnie supersamochody, i choć bardzo chciałbym przejechać się Ferrari (najlepiej po torze), nie za bardzo chciałbym takie mieć. Od lat uwielbiam stare, spatynowane żelazo. Marzy mi się garaż zapełniony dziwacznymi klasykami, gdzie wśród pięknych, sprawnych choć noszących wyraźne ślady lat eksploatacji (taki stan lubię najbardziej) starych Dekawek, garbatych Saabów 96, Fiatów 500 i Dwacefałek królowałby wspaniały, nieziemski, niepowtarzalny Citroen DS. Ale wiem, że do codziennego upalania przydałoby się coś nowszego, być może nawet coś z gwarancją i Assistance, coś praktycznego i przede wszystkim takiego, czego uszkodzenie nie bolałoby tak mocno, jak zdemolowanie antyka. I choć mam małe, przyziemne marzenia w tym względzie, jak w wersji realistycznej Dacia Duster a w bardziej optymistycznej Toyota Auris Hybrid kombi (tak, duży, ustawny bagażnik jest dla mnie bardzo istotny) to nie wiem, czy mając nieprzyzwoicie gigantyczną furę kasy nie spojrzałbym w kierunku Mercedesa E63 AMG T (czyli kombi) lub - uwaga, uwaga - Tesli S w najmocniejszej, czteronapędowej wersji. Przestronność i komfort to jedno, ale do tego sama myśl o możliwości zrobienia setki rodzinnym, komfortowym kombiakiem lub równie przestronnym co cichym elektrowozem w nieco ponad 3 sekundy jest dziwnie kręcąca. Przepraszam.
A jako młodziak miałem na ścianach plakaty z Cinquecento, Seatem Terrą, Citroenem AX i paroma innymi samochodami, w których praktyczność i niskie koszta były ważniejsze niż osiągi czy luksusowe wyposażenie, był też XM, który dopiero co wtedy wyszedł i o którym marzyłem po nocach, ale jedna ze ścian była przeznaczona tylko na jeden, gigantyczny plaklat. Widniało na nim Porsche 959.
* * *
Dorastamy, dojrzewamy, zmieniamy się wraz z otaczającym nas światem, a wraz z nami zmieniają się nasze marzenia. Jednak zawsze pozostają tym, czy są - marzeniami. Może mało realnymi, może nierozsądnymi, ale one też nie są po to, by być rozsądne i realistyczne. Janerka "Wiązankę Cz. IV" kończył słowami:
Dajcie nam żyć
Dajcie nam żyć
Dajcie nam żyć
Dajcie nam śmielej marzyć
I o to chodzi. By śmiało marzyć. I dążyć do realizacji tych marzeń. Dla siebie samych, nie dla zazdrości sąsiada.