Istnieją samochody, które budzą takie a nie inne skojarzenia. Skoda Octavia przywołuje na myśl repa, którego krawat blokuje dopływ krwi do mózgu, co skutkuje wyprzedzaniem rządku samochodów na podwójnej ciągłej. Pod górę. Na ślepym łuku. Fabia I z kolei zazwyczaj kojarzy się obywatelem w wieku budzącym równy szacunek co niedowierzanie, sunącym swym wehikułem na działeczkę z prędkością rzadko przekraczającą 40 km/h. Lewym pasem. Podobne skojarzenie budzą również Siena czy Lanos, szczególnie, jeśli dumnie noszą czarne blachy. Widok Passata B5, obowiązkowo z silnikiem 1.9 TDI, natychmiastowo przywodzi na myśl pana w średnim wieku, posiadacza wąsów i swetra z kolekcji Kononowicz Stajl, czującego się za kierownicą swego pojazdu królem rodzinnego Dzbądza czy Płyćwi. Jednak żadna marka nie ma tak mocno zakorzenionego w masowej świadomości wizerunku, co BMW, zaś modelem, który jako pierwszy przychodzi wtedy na myśli jest "trójka" trzy generacje wstecz, czyli E36. Widząc taki samochód natychmiast wyobrażamy sobie młodego mieszkańca gmin agrarnych, zwolennika odzieży sportowej i czesania się gąbką, miłośnika nieskomplikowanych, generowanych elektronicznie rytmów dobywających się zazwyczaj z gigantycznej tuby basowej zajmującej większość bagażnika oraz adepta sztuk walki znanych szerzej jako wpierdol. Osobnik taki zazwyczaj korzysta ze znajomości tejże sztuki walki w ramach aktywnego wspierania lokalnej drużyny piłkarskiej. BMW E36 jest uważane za niemalże oficjalny pojazd tego typu indywiduów, zaś wersja coupe jest niemalże koncentratem tego stereotypu. Szczególnie, jeśli spoczywa na kołach nieco większych niż standardowe.
Czyli taki samochód, jak ten.
Jednak... nie do końca.
Egzemplarz, którym miałem okazję pobujać się po dzielni (nie swojej co prawda, ale nie czepiajmy się detali) różni się od stereotypowego egzemplarza E36 trzema cechami. Po pierwsze, jest w oficjalnie dostępnej specyfikacji - dołożone przez właściciela pseudo-szprychowe felgi można było zamówić kupując nówkę-salonówkę, zaś tzw. sportowe zawieszenie, nieco utwardzone w stosunku do standardowego, było tym, na którym auto wyjechało z fabryki. Po drugie, egzemplarz jest w świetnym stanie. Przepraszam, nie świetnym - REWELACYJNYM. Samochód jest tak bliski definicji igły, jak to tylko możliwe. Gdyby Niemiec sprzedawał tę "trójkę", niewątpliwie płakałby, a na pewno policzyłby sobie za nią grubo powyżej średniej rynkowej dla tej wersji i rocznika. Albo nie pozbywałby się jej w ogóle. Trzecią zaś i chyba najważniejszą różnicą jest... właściciel, dbający o dwie poprzednie cechy. Ze stereotypowym posiadaczem E36 w kupecie (którego to słowa obywatel ów zresztą nie trawi) łączy go jeno młody wiek i ulubiona marka. Choć i to się zmienia, jednak o tem potem.
E36, którą miałem okazję śmignąć, była drugą od góry wersją silnikową, czyli 328. Oznacza to, że pod długą maską kryło się 6 ustawionych w rzędzie cylindrów o łącznej pojemności 2,8 litra, wypluwających 192 rączych koni, kierowanych, rzecz jasna, na tylne koła. Czyli mamy tu do czynienia z najbardziej klasycznym i niestety aktualnie odchodzącym do historii zestawem BMW: wolnossąca rzędowa szóstka i RWD. A szkoda ogromna, gdyż... kurdeż, trochę mi głupio to przyznać... jeździ to po prostu fantastycznie.
Zacznijmy od wychwalanego przez wszelkiego rodzaju koneserów i pasjonatów dźwięku silnika. Rzędowa szóstka chyba najmocniej kojarzona jest właśnie z monachijską marką. Znany miłośnik BMW (i posiadacz "trójki" E46, czyli kolejnej generacji), czyli
Blogo, podczas rozmowy przy okazji testowania
Citroena C5 żalił mi się, że wbrew pianiom na forach R6 tak naprawdę jedynie szumi. I... ma trochę racji. Ale mi się ten szum podoba. Na pewno jest nieporównanie lepszy od chamskiego jazgotu pałowanego R4. Zawsze powtarzam, że jedyne, co można zrobić z rzędową czwórką, to wyciszyć. Z R6 tego problemu praktycznie nie ma - układ ten jest znany z jedwabistej, niemal idealnie równej pracy. Owszem, nie ma chrypki V6 czy ociekającego testosteronem bulgotu V8 cross-plane (czyli z krzyżowo ułożonymi wykorbieniami wału), jednak stanowi osobną jakość. To po prostu niesamowicie kulturalnie pracujący silnik (co trochę nie licuje z typowym zachowaniem stereotypowego posiadacza - choć ci zazwyczaj jeździli czterocylindrowymi 318 z LPG), który po mocniejszym przyciśnięciu potrafi pokazać jednak odrobinę pazura.
Jeżeli chodzi o osiągi, pazur ten staje się całkiem konkretny.
Tak, wiem - 192 KM z 2,8 litra pojemności to niewiele. Pamiętajmy jednak, że mówimy tu o samochodzie wyprodukowanym 20 lat temu. Sporo lżejszym od dzisiejszych konstrukcji. I właśnie dzięki kombinacji sporej mocy z niewygórowaną masą zrozumiałem, czemu wielu moich kolegów nie chce nawet patrzeć na samochody z silnikami poniżej 120 KM.
Niezbyt szeroka jednopasmówka, na której zaraz za skrętem w prawo utknęliśmy za wlokącą się ciężarówką. Przed nami krótki odcinek, na którym można wyprzedzać - zaraz za nim zaczyna się podwój ciągła. 73-konną Madzią nawet bym się nie podjął. Tu zaś redukcja, but - i jakieś 2 sekundy później ciężarówka jest już w tylnym lusterku. Dzięki odpowiedniej mocy wyprzedzanie jest po prostu dużo bezpieczniejsze. Jasne, można powiedzieć, że nie jest ono obowiązkiem, można jechać powoli - jednak chyba każdy przyzna, że jazda za wlokącą się ciężarówką nie jest szczególnie przyjemna.
Przyjemna za to jest charakterystyka podwozia.
BMW od lat znane są ze świetnego wyważenia. Większość modeli wedle zapewnień monachijskiego producenta może pochwalić się równiutkim rozłożeniem masy na obie osie. Bez względu na to, czy udało się tego dokonać również w E36 328i, trzeba przyznać, że prowadzenie bawarskiego coupe jest prawdziwą przyjemnością. Przyczepność jest znakomita a ustawienie zawieszenia zachęca do nieco bardziej aktywnej (co niekoniecznie znaczy agresywnej) jazdy. Co jednak najciekawsze, mimo zastosowania opcjonalnego, sportowego zawieszenia, resorowanie wcale nie jest nadmiernie twarde. Owszem, nastawy są dość sztywne, ale w sprężysty sposób, który pozostawia wystarczającą ilość komfortu. Sam, będąc miłośnikiem wygodnych kanapowozów, zapewne wolałbym standardową wersję, jednak i tu nie ma się czego czepiać. Najśmieszniejsze jest to, że fabrycznie usztywniony zawias E36 okazuje się bardziej komfortowy od współczesnych crossoverów, takich, jak
Renault Captur czy ogólnie bardzo udane
Suzuki SX4! Sportowe coupe wygodniejsze od podwyższonego kompakta!
Nader przyjemne jest również wnętrze.
Po zajęciu miejsca za kierownicą 328i znalezienie optymalnej pozycji zajmuje krótką chwilę. W tym przypadku bardzo pomogło podręcznikowe wręcz ustawienie preferowane przez właściciela. Fotele są wygodne, ergonomia, z typową dla BMW konsolą zwróconą w stronę kierowcy - bez zarzutu. Całość sprawia wrażenie świetnie spasowanej. U dołu tarczy obrotomierza kryje się typowy dla starszych beemek analogowy wskaźnik pokazujący chwilowe zużycie paliwa. To zresztą niezły "otrzeźwiacz" - chcesz pozwolić swemu autu się wyhasać, skorzystać nieco ze stada germańskich koni schowanych pod maską, wskazówka zaś, wychylając się poza liczbę 30, zdaje się mówić "jasne, baw się - zapłacisz przy dystrybutorze". Przy równej jeździe z prędkościami przelotowymi utrzymuje się wyraźnie poniżej 10, co jest wartością akceptowalną w samochodzie tej klasy. Do całokształtu dochodzi jeszcze tak miły detal, jak bezramkowe szyby samoczynnie opuszczające się lekko przy otwarciu drzwi i dociągające się do góry przy zamknięciu. Najjjsss.
Nie dotarliśmy jednak do najważniejszej kwestii: czy do bagażnika coupe o sportowym charakterze wejdzie bas.
Jeśli jest w miękkim pokrowcu - bez problemu. Nawet dwa.
Owszem, bagażnik
Mercedesa 190 jest szerszy i nieco głębszy - bezproblemowo mieści bas w futerale (i jeszcze zostaje sporo miejsca, np. na dwa kolejne w pokrowcach), jednak jak na kufer samochodu o sportowym charakterze jest zupełnie nieźle. I tak, wiem, że do
Mustanga, będącego jeszcze bardziej typowym coupe, wejdzie sztywny, prostokątny futerał - jednak raczej tylko jeden, poza tym porównajmy rozmiary tych aut. Nie, nie staram się tu na siłę bronić BMW - sam jednak nie wybrałbym tego nadwozia, m.in. właśnie ze względu na ograniczoną dość ustawność przestrzeni zadniej, ale fakt jest faktem - bas da się w nim przewieźć.
No chyba, że w sztywnej trumnie. Wtedy pozostaje podłoga za przednimi fotelami.
Podsumowanie, czyli zady i walety:
BMW E36 coupe to bardzo dobry, dający masę frajdy z jazdy samochód. Cieniem jednak kładzie się na nim to, jak jest postrzegany. Rzecz w tym, że postrzeganie to jest już nieco nieaktualne. Tak, jak wspomniałem na początku, nieco się w tym temacie zmieniło. Choćby dlatego, że większość "bejc" używanych przez chłopców-sportowców-dyskotekowców zakończyła już żywot. Część została zajeżdżona do spodu, znaczna ilość zwyczajnie przegniła w stopniu czyniącym naprawę nieopłacalną, ale sporo także owinęło się wokół drzew. Dyskoteka "Ramzes" w Wieczfni straciła niejednego bywalca na skutek działalności komisów oferujących ściągnięte z Reichu E36 (zazwyczaj złożone z trzech egzemplarzy i przystanku PKS) po Niemcu, który płakał. Te, które zostały, albo dogorywają, albo trafiają w ręce prawdziwych pasjonatów, jak obecny właściciel, który najpierw poświęcił sporo czasu, by znaleźć naprawdę dobrą sztukę (co nie jest łatwe, nie tylko ze względu na stan większości egzemplarzy, ale też typowe przypadłości modelu, jak np. gnijące mocowanie dyferencjału), a potem sporo pieniędzy, by doprowadzić ją do naprawdę wspaniałego stanu. Nakłady osiągnęły pułap zbliżony do kwoty wydanej na sam zakup - dobrych, markowych zamienników co prawda jest sporo a ich ceny można określić jako rozsądne jak na tę klasę auta, jednak w E36 zazwyczaj jest trochę do zrobienia. Ale dzięki temu będzie cieszył się nią jeszcze długo - czego zresztą mu życzę.
A fani równie tłustych co siermiężnych bitów przesiedli się głównie do Audi.
Plusy:
* świetne prowadzenie
* wspaniale pracujący silnik R6
* niezły komfort
* przyjemne wnętrze
* dostępność części
* niewysoka ogólna awaryjność zadbanych egzemplarzy w dobrych wersjach silnikowych
Minusy:
* ogromna ilość czasu konieczna na znalezienie zdatnej do użytku sztuki
* podatność na rdzę
* przypadłości typowe dla modelu (ilość zależna głównie od silnika)
* kwoty konieczne do doprowadzenia auta do dobrego stanu
* mimo wszystko dość ograniczona praktyczność (cecha typowa dla coupe)
Co nim wozić:
Do niemieckiego samochodu o sportowym charakterze pasowałby niemiecki bas, na którym da się siekać okrutne solówki. Wielu, kierując się głównie stereotypami (tak samo, jak przy postrzeganiu BMW), wskazałoby Warwicka, ale moja opinia o tych basach jest znana i nie zmienia się od lat. Dobrym wyborem byłby za to Sandberg Basic lub może któryś Marleaux. Ale właściciel tak naprawdę chciałby Precla.