piątek, 30 sierpnia 2013

Może byś basisto wpadł popedałować

Z wrzuceniem wpisu o tematyce ogólnorowerowej (i okolicznej) nosiłem się już od dłuższego czasu. Jako, że stanowię kliniczny przykład terminalnego stadium prokrastynacji, odkładałem to na kiedyśtam, ale wczoraj natknąłem się na wypowiedź znanego i lubianego Blogomotive i stwierdziłem, że coś jednakże skrobnę - tym bardziej, że schyłkowy sierpień przynosi myśl o rychłym końcu lata, co też skłania do jakichś tam podsumowań.

Zacznę jednak od mojego własnego drobnego przemyślenia, związanego z tym, co się zawsze w taki dzień, jak dziś - czyli w ostatni piątek miesiąca - odbywa.

W latach 70. gdy w RFN terror siała Frakcja Czerwonej Armii (znana także jako Grupa Baader-Meinhof), najczęściej używanymi przez członków grupy samochodami były BMW ze względu na ich właściwości jezdne oraz łatwość kradzieży. Auta tej marki były tak mocno kojarzone z terrorystami, że skrót BMW był często rozwijany jako Baader-Meinhof Wagen. Słusznie wkruwieni właściciele BMW przyklejali sobie na samochodach naklejki "Ich gehöre nicht zur Baader-Meinhof Gruppe" ("Nie należę do grupy Baader-Meinhof") .

Jadąc dziś (tak, jak wczoraj i wiele innych razy) rowerem do pracy i mając w perspektywie powrót tuż przed startem bandy idiotów lubujących się w blokowaniu miasta marzyłem o koszulce głoszącej "NIE POPIERAM MASY KRYTYCZNEJ".

Tak samo, jak Blogo, rower bardzo lubię. Jest to jedyny sport (uprawiany w ubraniu), który nie budzi mojego obrzydzenia, a wręcz sprawia przyjemność. Zmęczenie wywołane intensywnym pedałowaniem (dalej prawiczki*, używajcie sobie na podstawie własnych analnych skojarzeń) nie jest frustrującym, bolesnym doświadczeniem znanym np. z siłowni, tylko frajdą połączoną z wiatrem we włosach i zmieniającym się krajobrazem. Ponadto poruszanie się za pomocą bicyklu to gromkie pierdnięcie wycelowane w rozdęte nozdrza koncernów paliwowych co stanowi dodatkowy powód do radości. Generalnie - jest to najsympatyczniejszy sposób na dotarcie do roboty (i powrót z niej) w ładny, słoneczny dzień, gdy nie trzeba taszczyć ze sobą sprzętu. Tym bardziej, że do pracy mam 6 km a jedna z możliwych tras prowadzi przez bardzo sprzyjające pedałowaniu okolice. Niestety, dzięki działalności pewnych grup, przez wiele osób mogę być teraz kojarzony z nieliczącą się z nikim bandą roszczeniowych debili,  w każdy ostatni piątek miesiąca urządzających sobie piknik na ulicach miasta blokując ruch nie tylko samochodów, ale także zbiorkomu a nawet... pieszych. A nie chcę, gdyż choć niektóre z celi (więcej ścieżek rowerowych, większa świadomość, że rowerzysta też jest uczestnikiem ruchu) są jak najbardziej godne poparcia, wybrana metoda jest wystarczająco skandaliczna, by Kałach odbezpieczał mi się w kieszeni.

Blogo spojrzał na temat również od innej strony:

Kiedyś rower stał w jednej linii z deskorolką, rolkami i hulajnogą. (...) Rower ma swoje ścieżki i zakaz jazdy poza nim (a jeśli nie zakaz, to na pewno brak społecznej akceptacji).Dziś nie możesz sobie po prostu wsiąść na rower i dowolnie wybierając trasę pojechać nim do jakiegoś sklepu w centrum miasta, bo albo Cię ktoś zwymyśla za jazdę po chodniku, albo jakiś kierowca strąbi Cię, bo ośmieliłeś się wjechać na szosę (nie mając OC!), gdy tam dalej, o tam za pasem zieleni, ciągnie się ścieżka rowerowa.W czasach mojego dzieciństwa rower był moim przyjacielem. Jeździłem nim wszędzie. W wakacje spędzałem z moim Karatem (a później z Jubilatem) więcej czasu niż z moimi rodzicami. Rower był częścią mnie. Był zabawką. Był narzędziem i tworzywem, które budowało mój świat. 
(...) 
Rowerzyści borykają się z problemem braku społecznej akceptacji dlatego, że rowerowi aktywiści wywalczyli dla rowerów ścieżki rowerowe. Tym samym w ludzkich umysłach rowery trafiły do getta – do ścieżkowego getta. Wyjedź z niego, a cię zelżę. Jak cię zobaczę na chodniku, z dala od ścieżki, to mam moralne prawo opluć ci siodełko. Skoro chciałeś ścieżek, skoro tak nachalnie o nie walczyłeś, to się ich teraz trzymaj i nie wychylaj poza nie ani widelca, ani żelowego siodełka, ani nawet bidonu. Tak piesi to widzą.
Przez chwilę byłem nawet gotów zgodzić się z tą tezą - sam niejednokrotnie, gdy nie ma innego bezpiecznego wyjścia, jadę chodnikiem (zwalniam wtedy do tempa normalnym krokiem idącego człowieka a moja uwaga jest napięta jak struna .055 nastrojona do normalnego G), zdarza mi się przejechać przez przejście dla pieszych (NIGDY jednak na pełnej qrwie, ZAWSZE patrzę, czy ktoś nie skręca, no i uważam na pieszych)... Jednak do dyskusji w komentarzach dołączył zawsze bardzo poważany przeze mnie Notlauf, czyli Mr Złomnik we własnej rdzawej osobie. I otrzeźwił mnie nieco:
Nie zgadzam się w ogóle. Rower to środek transportu a nie rekreacji i tak powinien być traktowany. Rowerzysta jest normalnym uczestnikiem ruchu i ma trzymać się przepisów podobnie jak kierowca. A dlaczego? Ponieważ jadąc na rowerze można wyrządzić również sporo szkód – nie tyle co samochodem, ale można poważnie uszkodzić pieszego. I nie życzę sobie, spacerując z wózkiem, żeby rowerzysta-idiota-rekreacyjny zapierdalał tym samym chodnikiem co ja, bo jak na mnie wpadnie, to ja będę poszkodowany, a on się pozbiera i odjedzie w siną dal, bo nie ma OC. Przykładem na to, co się dzieje, kiedy się Polakom na coś POZWOLI jest obecnie centrum Warszawy, gdzie nie da się iść, bo z każdej strony próbują rozjechać cię debile na Veturilo.
Rowerowi aktywiści robią wiele durnych rzeczy, z masą kretyniczną na czele, ale mają całkowitą rację w wyjęciu roweru ze zbioru rekreacyjnego na terenie miasta.
  
(...) 
W mieście trzeba koegzystować. Wolność można mieć na swojej, prywatnej posesji. I tak, ja też jestem ofiarą tej sytuacji, bo jeździłem na rowerze po mieście na bardzo długo przed tym, zanim to było modne. Ale godzę się z tym, bo taka jest normalna kolej rzeczy – najpierw uporządkowano ruch samochodowy (polecam filmiki “Driving in Nouakchott, tam masz “samochodową wolność i radość”), teraz czas na rowerowy.
No i, jak zawsze, posługując się zdrowym rozsądkiem, trafił w sedno. Zresztą z wieloma jego poglądami na tę kwestię zgadzałem się jeszcze zanim zacząłem czytać Złomnik - rower to też środek transportu i nie może sobie jeździć tak, jak się jeźdźcowi żywnie podoba. A że mu się żywnie podoba, można zauważyć na co dzień, gdy ubrany w obcisłe (bo to warto mieć styl) imbecyl zaiwania z pierwszą kosmiczną obok ścieżki rowerowej. OBOK. Oczywiście, są przypadki (nader częste niestety), że ścieżką nie da się jechać, gdyż właśnie dwie babcie rozważają na niej możliwe interpretacje ostatniej analizy moczu lub jakiś kretyn był uprzejmy na niej zaparkować swój wehikuł, ale mam tu na myśli sytuację, gdy ścieżka jest wolna ale miszscz pedałowania nie ma życzenia z niej korzystać. Bo nierówna/nieładna/kręta/MI SIĘ NALEŻY/ciekawiej jest potrącić dziecko i pognać dalej, trollolollo. To jest w ogóle zastanawiające - bez względu na to, gdzie miłośnik Masy Kretynicznej się znajduje, to wszyscy mają uważać na niego a jego myślenie nie obowiązuje (może dlatego, że wymaga odpowiedniego organu, którego uczestnik comiesięcznej demonstracji pedałowanej zazwyczaj nie posiada). Właduje się taki na chodnik i dzida, jak na kogoś wpadnie (lub NIE DAJ BOZIU będzie musiał zwolnić) to są zajebiste pretensje do tego, kto miał czelność stać mu na drodze, zaś na jezdni, gdzie teoretycznie powinien obowiązywać go kodeks drogowy, nie patrzy na to, jakie jest światło, z której jest pierwszeństwo, BO ON JEST TAK ZAJEBIŚCIE EKOLOGICZNY I MIASTO DLA ROWERÓW W OGÓLE I WHOOY. Nie ogarniam tego. Ja sam gdy jadę jezdnią trzymam się tak blisko prawej, jak to możliwe, przepuszczam samochody nawet gdy teoretycznie to ja jestem w prawie, gdyż po prostu mają dłuższą drogę hamowania a gdy ktoś mnie puści (jak dziś rano kierowca zielonej Octavii na Kolejowej - dzięki ogromne, szacun dla kultury na drodze!) jestem na granicy wystrzału w spodnie ze wzruszenia, zaś na chodniku jadę wolniutko i ciągle patrzę czy ktoś skądś nie wyskoczy, szczególną uwagę poświęcając zachowaniom juniorów i seniorów, (obie grupy bywają dość nieprzewidywalne) gdy trzeba zatrzymując się wręcz... No ale ja jestem nienormalny. Bo jak inaczej nazwać liczenie się z innymi?...

Drugą kwestią jest sama Masa. Masa bezmózgów, ciemna masa blokujących za każdym razem pół miasta debili, którzy może na początku mieli jakieś sensowne postulaty, ale teraz ich jedynym celem jest paraliż ulic. Uniemożliwienie przejazdu karetce, która dzięki nim utkwi w korku (jasne, zatrzymają się, przepuszczą, ale zanim dotrze do samego ich przejazdu, będzie już po ptokach), tramwajowi, gdzie ktoś może się źle poczuć, autobusowim którym ktoś może jechać do lekarza albo na wieczorną zmianę do roboty... A także uniemożliwienie przejścia przez jezdnie na światłach. Normalnym, zmęczonym ludziom, którzy idą do domu po pracy. Także tym, którzy źle się czują, lub mają ze sobą źle się czujące, płaczące dzieci. Lub najnormalniej w świecie boleśnie odczuwają pełność pęcherza. Ale nie, masa jedzie sobie dalej, mając w dupie innych. Bo to oni rzondzom. Bo są tak ekologiczni, że ich mózgi zzieleniały i wypuściły listki. A reszta ludzkości może zdychać. Albo się posikać na ten dany przykład...

Kwestię niektórych postulatów (całe miasto dla roweruf, zakazać blahosmroduf, hurrr durrr) skwituję dwoma punktami:
1. Jest spora grupa ludzi - i nie piszę tu tylko o taszczących sprzęt muzykach - którym samochód jest niezbędny w pracy. Bo trzeba wozić ciężkie rzeczy, bo trzeba na czas pojawić się w kilku odległych od siebie miejscach. Rower ani zbiorkom nie są odpowiedzią na ich potrzeby. Taksówka często też nie. Zresztą pisałem już niegdyś o tym (w nieco szerszym ujęciu).
2. Miasta są dla LUDZI. Wszystkich. I tych na rowerach, i tych na piechotę, i tych w samochodach, i tych korzystających ze zbiorkomu. Ani rower ani samochód nie pojedzie, póki CZŁOWIEK nie wprawi go w ruch. A przynajmniej niezbyt daleko...

Dlatego nie rozumiem i nie zrozumiem postulatów ludzi, którzy co miesiąc zawłaszczają wspólną przestrzeń miejską wyłącznie dla siebie i roją sobie, że fajnie by było zrobić tak na stałe. Każdemu z nich zaś życzę utkwienia z pełnym pęcherzem przed przejściem dla pieszych, bo właśnie odbywa się przemarsz babć z balkonikami. MIASTO DLA BALKONIKÓW!

Wszystko to nie zmienia faktu, że rower lubię, popieram i używam. Tylko proszę - gdy zobaczycie mnie pedałującego po Polu Mokotowskim, nie skojarzcie mnie z roszczeniowymi ekoterrorystami paraliżującymi miasto...

Czas zatem wskoczyć na rower i popedałować do domu. Rower to jest świat!

...choć do transportu sprzętu basowego ni dzwońca się nie nadaje...


* Tak, jak zwolennika skrajnej lewicy nazywamy lewakiem, tak prawicowego ekstremistę możemy nazwać prawiczkiem. Zresztą często zgodnie z prawdą.

środa, 28 sierpnia 2013

Top 10: Eye Candy, czyli subiektywny ranking ślinotoku motoryzacyjnego

Na początek chciałbym poinformować zainteresowanych, że kocurki znalazły nowe domy. Uprzednio ich mama odstawiła je od cyca, po czym samodzielnie podjęła decyzję, że w lesie jej najlepiej (choć nadal odwiedzała naszą działkę regularnie, wiedząc, że zawsze znajdzie tu jakąś wyżerę) - co nie zmienia faktu, że trochę się o nią niepokoję. Ale skoro jedną zimę już tam najprawdopodobniej przetrwała, korzystając z pomocy ludzi mieszkających tam cały rok... Tak czy inaczej - małe rude już rozdysponowane. Jeden jeszcze przez kilka dni pomieszka z nami, ale domek już na niego czeka, zaś drugi już dołączył do nowych państwa. Dzięki!

Tymczasem pora przejść do dzisiejszego tematu. Wszak nie wrzucałem żadnego "topileśtam" od lutego...

Chciałem zrobić edycję basową, tym bardziej, że tematyka stricte basowa gości tu rzadziej niż motoryzacyjna, mam nawet konkretny pomysł, ale wymaga on nieco szerszego riserczu (czyt. pogrania na paru wiesłach, z których nie wszystkie są w danej chwili dostępne), dlatego zostańmy jeszcze przez chwilę przy motoryzacji. Tym razem rozpatrywanej pod najbardziej subiektywnym kontem - czyli estetycznym. Aby jednak ograniczyć obszerność wpisu (i zmniejszyć niebezpieczeństwo przepalenia styków na synapsach przez zbyt szeroki wybór) stwierdziłem, że skupię się na samochodach zaprezentowanych w ciągu ostatnich 15 lat i dostępnych aktualnie także jako używane. Odpuściłem sobie klasyki, gdyż musiałoby być to minimum Top 30 (a w rezultacie i tak wrzuciłbym same zdjęcia Citroenów DS i SM), oraz samochody przeznaczone dla szejków arabskich i Billa Gatesa, ponieważ nikogo normalnego nie stać na takie wygłupy, a zresztą i tak większość takich aut jest bardzo wyględna (choć i tak pewnie znalazłyby się tu same Astony Martiny i Mercedes SLS). Miały być to w miarę zwyczajne jeździdła dla w miarę zwyczajnych (choć nie zawsze normalnych) ludzi. No i miały pieścić nerw wzrokowy. Przynajmniej mój.

Przejdźmy zatem do dzisiejszego toptena.

10. Mazda 6


Gdy w którymś z poczytnych tygodników motoryzacyjnych zaprezentowano pierwszą generację "szóstki" zaśliniłem całą stronę. W porównaniu z dość smętną ostatnią 626 nowy model był olśniewający. Do tej pory bardzo mi się podoba, choć już nie wywołuje u mnie aż tak mocnego ucisku w bieliźnie osobistej. Może dlatego, że nie okazała się równie solidna jak poprzedniczki...

A tak w ogóle trzecia, niedawno wypuszczona generacja też daje radę. Bardzo.


9. Peugeot 206


Gdy piętnaście lat temu "dwieścieszóstka" ujrzała światło dzienne doznałem podobnych wrażeń, co przy prezentacji Mazdy 6. Było to zdecydowanie najwyględniejsze autko segmentu B - i pozostało takim do dziś. Niewielki Peugeocik jest po prostu śliczny. Następca, czyli 207, nie miał już nawet ułamka tego wdzięku. Inna rzecz, że był dużo bardziej niezawodny, niż niezbyt udana mechanicznie 206... Na szczęście kolejny mały Peugeot, czyli 208, prezentuje się całkiem miodnie. Pozostaje mieć nadzieję, że solidność odziedziczył po "dwieściesiódemce", nie po "dwieścieszóstce"...

Dodać należy, że zachwyt dotyczy jedynie hatchbacka - kombi było niebrzydkie, ale bez rewelacji, zaś CC pokraczne jak każdy mały samochód ze sztywnym, składanym dachem.

8. Mercedes klasy C


Tutaj stylistom udała się całkiem spora sztuka: aktualna C-klasa prezentuje się świeżo i dynamicznie, a jednocześnie ponadczasowo i elegancko. I przede wszystkim wygląda jak Mercedes. Zdecydowanie najlepiej wyglądający (nie licząc zjawiskowego SLS-a, ale to już zupełnie inna bajka) model tej marki ostatnich 15-20 lat, jeśli nie więcej. Pod względem stylistyki wciąga nosem (tudzież grillem) swoją bezpośrednią konkurencję, czyli BMW 3 i Audi A4. Pod względem skomplikowania konstrukcji, przeładowania elektroniką i spodziewanych kosztów serwisowych zapewne im dorównuje... Inna rzecz, że jest solidniejszy od swojego poprzednika - W203. I nieporównanie bardziej elegancki.

7. Citroen C4


Ależ to jest fajne. Najlepiej wyglądający kompakt ostatnich lat. Dwie mocno różniące się tyłem wersje, do tego kosmiczna deska rozdzielcza - czyli Citroen znów w formie. Szkoda, że nie ma żadnych dziwacznych rozwiązań konstrukcyjnych (choć może to i lepiej z serwisowego punktu widzenia). A jeszcze większa szkoda, że przy projektowaniu następcy tak haniebnie stchórzyli...

6. Lancia Thesis


Jednocześnie klasyczna i dziwaczna. Elegancka i z dupy. Dla mnie jest piękna. To będzie klasyk, koniec, kropka.

5. Lexus IS pierwszej generacji


Dobra, przyznaję: kombi nieszczególnie im wyszło, przynajmniej jeśli chodzi o linię tyłu. Ale sedan wygląda genialnie. Coś pomiędzy elegancją Mercedesa a drapieżnością BMW, a do tego mnóstwo własnego, zdecydowanie japońskiego charakteru. Natomiast prawdziwa rewelacja kryje się we wnętrzu. Tablica rozdzielcza wzorowana na eleganckim, sportowym zegarku sprawia, że chciałbym patrzeć na nią codziennie.


Szkoda, że druga generacja jest tak zupełnie bezpłciowa...

4. Skoda Roomster



Nie, nie przywidziało się Wam. Nie, to nie jest pomyłka. Tak, uważam, że Roomster jest GENIALNY. Trudno przypisać go do konkretnego segmentu (niby kombivan, ale bliżej mu do "zwykłej" osobówki niż np. Kangoo), można powiedzieć, że jest to auto rodzinno-użytkowe - i jest to jedyny aktualnie produkowany model z tej rynkowej półki, który wygląda JAKOŚ. Przód przeszczepiony z Fabii - niby normalny, spokojny, choć dość zgrabny - i nagle WHISKEY TANGO FOXTROT, man! Złamanie linii okien wyszło tu fenomenalnie. Niby nic się nie zgadza, a jednak zgadza się wszystko. To charakterne, wesołe a do tego nader praktyczne jeździdełko doskonale nadające się to transportu sprzętu basowego. Znalazłoby się jeszcze wyżej, gdyby nie przygnębiająco nijaka stylistyka wnętrza.

Podobno następca ma być już "normalny". Szkoda. Nomen omen.

3. Fiat 500


Myślcie sobie co chcecie, ale dla mnie "pięćsetka" jest urzekająca. Oryginał to chyba największy (nie rozmiarowo, rzecz jasna) pluszak w historii motoryzacji - i w nowej wersji doskonale udało się uchwycić tę cechę. To jest autko, które chce się przytulać. Można by go używać w charakterze poduszki... gdyby nie było z blachy. Wnętrze też jest fantastyczne. Do tego świetna gama kolorów, z których niektóre przywołują klimat lat 60. Według mnie to najbardziej udany przykład tzw. retrodesignu. Tak, bardziej udany niż Mini. I to znacznie. Uwielbiam.

2. Alfa Romeo 159



Doskonały przykład na to, że nowoczesne wcale nie musi równać się szpetne czy nijakie. 159 wygląda fenomenalnie - zarówno jako sedan, jak i kombi. Patrzysz i od razu widzisz, że to Alfa. Każda linia się zgadza, każde przetłoczenie tłoczy ślinę do ust. A przód to majstersztyk. Tak samo, jak i typowo alfaromeowe wnętrze ociekające bezbłędną włoską stylówą. Całość według mnie dużo, dużo lepsza od poprzednika powszechnie uznawanego (słusznie!) za piękny samochód, czyli 156. Nie ma tu ani jednego zbędnego detalu, za to te, które są, sprawiają, że nawet w bojówkach robi mi się ciasno. To zdecydowanie najlepiej wyglądający "klasyczny", "normalny" samochód ostatnich dwóch dziesięcioleci.

No właśnie. "Klasyczny" i "normalny", choć absolutnie przepiękny. Ale zwycięzca, przynajmniej równie zniewalający, absolutnie normalny nie jest. I nie powstał dla normalnych ludzi. On powstał DLA MNIE.

1. Citroen C6


Matko Bosko Kochano. Jezusie Świebodziński na skuterze z Tesco. Jeśli jest samochód, którego pożądam priapicznie na przekór zdrowemu rozsądkowi, jest to właśnie C6. Projektanci wzięli cudownego CX-a i zrobili go na nowo... I na Srygława i Twaroga, ależ im wyszło! Efekt jest oszałamiający, genialny, rzucający na kolana i wywołujący ślinotoczne zapalenie mózgu. Tak samo, jak w przypadku 159, nie ma tu nawet jednej zbędnej linii, choćby jednego zbytecznego detalu - wszystko jest idealnie wysmakowane, perfekcyjnie dobrane i mistrowsko ukształtowane. Z jedną różnicą: ten wielki Citroen, jak wszystkie duże Cytryny z przeszłości, jest czymś absolutnie, totalnie, bezdyskusyjnie innym. On musi pochodzić z kosmosu, zesłany przez nieznaną inteligencję, która niestety nie wzięła pod uwagę, że nie większość ludzkości nie jest jeszcze gotowa na coś tak genialnego. Gdy w 1955 roku kosmici zsyłali nam DS-a, ludzkość była na etapie zdrowej ciekawości, miała jeszcze w sobie tak pożądany pęd do indywidualizmu i szlachetne pragnienie piękna. Udało się jeszcze 20 lat później z CX-em, choć ludzie w swoim ograniczeniu nie potrafili go serwisować i powoli odwracali się od statku kosmicznego, który wylądował we Francji. A tu... ogłupieni przez telewizję i inne środki masowego rażenia wciskające nam w głowy przekaz o tym, że nie wolno się wyróżniać, że należy pożądać tylko tego, czego pożąda sąsiad, próbujące (przeważnie skutecznie, niestety) ubrać nas w takie same garniturki i karnie popędzić do roboty w korpo, spętanych gładziutko wciśniętymi nam w dupska kredytami na Paski W Tedeiku i mieszkania w Prestiżowych Strzeżonych Osiedlach, nie umieliśmy zachwycić się kolejnym przybyszem z kosmosu. Tak, ma mały bagażnik do którego dostęp utrudnia bezsensownie mała klapa. Tak, został wyposażony w równie idiotyczną ilość elektroniki, co cała reszta współczesnej motoryzacji. Tak, zdarza mi się zepsuć a Zdzisiek z Mietkiem nie naprawią go młotkiem w stodole w Swędziworach (nowego Paska W Tedeiku też nie naprawią, ale przynajmniej będą udawali, BO TO DOBRA NIEMIECKA FURA JEZD). Ale ma w sobie coś, czego nie ma 99% współczesnych samochodów: charakter. Gdybym nie był zatwardziałym ateistą, podejrzewałbym go o posiadanie duszy...

Tak - ja do C6 dojrzałem. Pragnę go strasznie, tak samo, jak wszystkich cudownie nieziemskich (i nieziemsko cudownych) hydropneumatycznych Citroenów, których geny nosi w sobie. Jest wspaniały, tak na zewnątrz jak i wewnątrz (ejtisowe elektroniczne wskaźniki, CHCĘ!!!). I jest piękny. Najpiękniejszy ze wszystkich niebędących jeszcze klasykami samochodów, jakie znam. I, w przeciwieństwie do większości z nich, takim klasykiem niewątpliwie się stanie.

Poproszę.

A jeśli Wy się nie zgadzacie... Proponuję zapoznać się z definicją słowa "subiektywny". I pogodzić się z tym, że mój gust jest jedynym obowiązującym tutaj.

Rzekłem.

czwartek, 22 sierpnia 2013

Spacerkiem i rowerkiem: Minimix Ursynowski

Szalom wszystkim wszem i wobec.

Ursynów kojarzy się z blokowiskiem, metrem, lemingami, sypialnią... a niektórym także z dużymi parkingami, na których czasem coś zalega. A jako, że publika cierpi na brak żelaza spowodowany wakacyjną przerwą w funkcjonowaniu najrdzawszego bloga motoryzacyjnego w Polsce, poczuwam się do obowiązku i - jak to mawiają Ąglosasi - without further ado przystępuję do prezentacji upolowanych w ciągu ostatnich kilku lat znalezisk z południa Stolycy. Z czego większość ustrzelona w ciągu ostatnich miesięcy.

Oto:

Zaczynamy z grubej, prestiżowej rury. Takie coś stało sobie pod moją dawną pracą - nieodżałowanym Bassmentem. Wiem, że nie jest to złom, więc mało interesujące, ale zawsze lubiłem te pionowe reflektory. NIE WIEM CZY TO W111 CZY W 112, PRZEPRASZAM
Za nim - Pagoda. 
To chyba jednak ciekawsze dla miłośników motoryzacji nieoczywistej
Oldsmobile 88 ustrzelony przed rozmową o kolejną pracę (fatalną zresztą)
A tu już przechodzimy do creme de la creme: Ticokrowa
Kolejny odcinek serii "gnijemy dobre, całkiem nowe auto"
One jeszcze jeżdżą. I dobrze
Te przeważnie już nie. Też dobrze
Wracając do Nissanów...
Ursynów to przede wszystkim skupisko gnijących Volvo
Głównie 480
Kolejny, ze starszym bratem
Musi koneser jakiś
To już było na Złomniku. Baaaaldwiiin!
Wiem, że wolisz poliftówkę, ale...
Kiedy to ostatnio Niemcy i Włosi szli ramię w ramię?
Kończymy dwudrzwiowym sedanem. Jeździłbym.
Do następnego.

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Eventualnie: Rajd WUK-a i Janerka na dziedzińcu

Dziś wpis nieco nietypowy, gdyż dotyczący dwóch eventów, i to o bardzo odmiennym charakterze. Żeby nie było zbyt mądrze, zacznę od tego, który miał miejsce jako drugi.

* * *

Pewien czas temu znana w środowisku stadobarannym i złomniczym niejaka Barbara F. postradała swoje ukochane Volvo 340 w wyniku cmoknięcia przez Corsę. Aby uczcić jego pamięć postanowiła zorganizować rajd nazwany jego imieniem - a w zasadzie literami, które rozpoczynały jego numer rejestracyjny. WUK, znaczy.

Dowiedziawszy się o danym evencie stwierdziłem, że nie mogę czegoś takiego przegapić. Nawet udało mi się wstępnie nakłonić Wybrankę do udziału w charakterze pilota, w której to roli doskonale się sprawdza. Jednak okazało się, że jako rajdówki preferowane będą pojazdy z datą produkcji 1988 lub wcześniej, zaś Wybranka woli jednak poodpoczywać niańcząc kotki (które nadal są do przygarnięcia!!!), w związku spożywczym postanowiłem udać się w charakterze obserwatora. Co też uczyniłem.

Zgromadzenie przedstartowe miało miejsce tam, gdzie zdawałem prawko...

Urocze toczydło na podwoziu 2CV-ki. Nie brało udziału.

Organizatorzy i większość uczestników była już na miejscu


To Audi gniotło mosznę. Megapropsy za rewelacyjną przeróbkę


Tajemnica wyjawiona - na tym będą uczyć się następni kursanci

Faux-WUK

I wtedy przybył Tatraplan. Jak dla mnie, mistrz stylówy całego rajdu

Niemiecki prestiż, francuski brak prestiżu

Służyła do straszenia dzieci w latach 50. i 60.

Zawsze fascynowały mnie zegary Wołgi GAZ-21

Kącik szwedzki

Kącik szwedzko-francuski

Kącik szwedzko-enerdowski, POPROSZĘ OBA

Kącik demoludowy

Herbiego już kiedyś złowiłem, lata temu wyglądał tak samo

To Ritmo jest WSZĘDZIE

Austin A125 Sheerline z dieslem z dostawczej Kii. MILION PUNKTÓW ZŁOMNIKA

Dwa sposoby na silnik z tyłu vol 1

Dwa sposoby na napęd klasyczny

Dwa sposoby na silnik z tyłu vol 2

TO WERSJA DLA 17 PROKURATORÓW, POZNAŁEM PO FELGACH

Ale zaqrwia, aż się rozmył

Prestiżowe sedany

Zawsze ciekawi mnie, co kryją te plastikowe nosy T2

A to Fiorino niedawno upolowałem na Woli...

+ 1000 do stylówy

Zapowiada się zamiatanie tyłem

Klasyczne jednoślady warte 200000 NIE DO NEGOCJACJI

Kurołapy, ależ bym je otwierał... I wajcha przy kierownicy, ależ bym nią zmieniał biegi...

Renówka w Renówce, inspired by матрёшка

Lubię

KOCHAM

Szkoda, że nie brał udziału

Madzia w tym towarzystwie wyglądała dość skromnie... no, wait, ona zawsze wygląda skromnie

Lady WUK rozpoczyna odprawę

O, tym to by się śmigało bokami po torze


Po odprawie przyszedł czas na pierwszą konkurencję: slalom miedzy pachołkami. NA WSTECZNYM.

Uczestnicy ustawili się karnie w kolejce

Kandydat w konkursie Kontrasty 2013

I start.

Fiorino daje radę także tyłem

Kierownik tego Trabanta swoim skillem wywoływał opad szczęki

Czy Maluch na wstecznym to przednionapędówka z tylną osią skrętną?

Kurołapy w oczekiwaniu na start; ależ one są piękne

To zdjęcie w oryginale nosiło tytuł DSC00666

 Śliczny, poproszę

Problem w tym, że motorowery nie mają wstecznego

Ale meta już przodem.

W112 w takiej konkurencji prezentowało się ciekawie

Poldon w przechyle

Stary Austin z dieslem Kii zaiwania tyłem między słupkami, EVERYTHING'S NORMAL

Czwóreczka tradycyjnie dąży do przeszorowania podłoża lusterkiem

Jak dla mnie zwycięzca w kategorii "brzmienie silnika"

A nad tym wszystkim latały sobie samoloty

...a kolejka stała...

...i stała...

...i jej końca nie było widać...

...dlatego postanowiłem, że przejdę do kolejnego etapu, czyli zacznę bezczelnie śledzić uczestników już na trasie.

Tankki on Pankki

CZARNA WOŁGA PO MNIE JEDZIE



Ulica Sady Żoliborskie na Sadach Żoliborskich, muzg rozjebion



Econoline był jednym z punktów rajdu

Piąteczka też

Kolejnym punktem był Pl. Słoneczny....

...gdzie, jak się okazało, Andrzej Wajda (ten siwy pan w niebieskiej koszuli) udzielał wywiadu dla telewizora... Niezamierzony trolling level master

Kilka kroków stamtąd postój urządził sobie Tatraplan

BORZE CO ZA WNĘTRZE CHCĘ TU MIESZKAĆ

Idealny, po prostu idealny

Jakby ktoś jeszcze miał watpliwości co do tego, że Ferdynand Porsche zgapiał od Hansa Ledvinki

A obok śmigali uczestnicy...

...korzystali z pogody...

...i wyrażali zadowolenie

Tak wyglądają uliczki Żoliborza Oficerskiego - czyli jak to określił jeden z komentatorów Lemingów w Słoikach "szare i depresyjne okolice"
"Ulice dziurawe, ludzie smutni i wszędzie szaro"

Kolejny checkpoint

Trabi rusza w dalszą trasę

Bebechy rajdowej Ascony

Pytania, instrukcje itd

I przyszła pora by ruszyć dalej - tym razem trzymając się kształtnego kupra Skodziny
Następnym etapem był powrót na Bemowo, gdzie odbywała się kolejna próba sportowa. Tym razem jeżdżono przodem.

Przycupnąłem Madzię koło Peugeocika znanego już z Lemingów w Słoikach

Nieopodal przycupnęło Mini z załogą

A po torze śmigał piękny C107

Po nim Trabant znów nie brał jeńców

Skodillak też dał radę

Tak samo, jak Zastava

Ritmo plujące cząstkami stałymi

Poldolot ponownie w przechyle

Pod względem dieslowskiego wyziewu Austin wciągał Ritmo kolektorem dolotowym

A Tatra wciągała wszystkich.

Z piskiem opon.

Goniony zobowiązaniami, nie mogłem niestety zostać do końca i zawinąłem się po cichu.

Żegnało mnie rzetelne żelazo z Niemiec, Szwecji i Anglii...

...Polski (z ziemi Włoskiej) i Japonii a także duroplast z Enerdówka...

...jeszcze więcej duroplastu oraz dwa holenderskie Volviacze opłakujące zmarłego WUK-a.
Generalnie - bawiłem się przednio, poznałem bardzo sympatycznych ludzi (Lordessex - pozdrowienia!)... Ponoć ma być edycja 2014. Ależ bym pojechał.

* * *

Dzień wcześniej wróciłem z działki (gdzie Wybranka niańczy kotki do przygarnięcia) aby udać się na koncert człowieka, który wpłynął na mnie muzycznie i troszkę światopoglądowo. Gościa, który potrafi bawić się słowem tak zręcznie jak kotek sznurkiem. Żonglera znaczeniami, aranżera nieoczywistych skojarzeń, wirtuoza słowotwórstwa... i wyśmienitego basisty. Czyli Mistrza Lecha Janerki.

Jako, że koncert odbywał się przed gmachem Giełdy Papierów Coraz Mniej Wartościowych, czyli może ze 3, max 4 kilometry od mego lokum, stwierdziłem, że śmignę tam rowerkiem. Niestety, będąc debilem nie wziąłem pod uwagę, że koncert będzie się odbywał na dziedzińcu. Wewnętrznym. Za bramkami. I nie będzie wolno wprowadzać rowerów.

Nie, nie mam kłódki.

Byłem tedy skazany na stanięcie między dwiema bramkami, patrzenie na telebimy i słuchanie echa. Ale... i tak warto było przyjść.

Muzyka - jak zawsze u Janerki na świetnym poziomie. Teksty - co tu dużo gadać, znam na pamieć chyba wszystkie. Atmosfera - taka, jaką tylko on potrafi wytworzyć. Gadał do publiczności więcej niż kiedyś, nie stronił od drobnych wygłupów ("To co, tak na pałę jeszcze jeden smutny?" albo "Drodzy państwo, w umowie mam tak, że jeśli nie zaśpiewacie z nami refrenu następnego numeru to nie dostanę gaży, a nie jestem zbyt zamożny..." po czym zagrał "Konstytucje"). Nie zabrakło moich ulubionych kawałków - "Strzeż się tych miejsc", "Niewalczyk", "Wieje", był nawet "Leon", którego nigdy nie słyszałem w wersji live. No i ekipa - rzecz jasna niezawodna Bożenka na wiolonczeli i dwóch facetów, z którymi chciałbym kiedyś zagrać, czyli gitarzysta Damian Piełka i bębniarz Maciej Mioduszewski (niemalże drum'n'bassowa wstawka w "Wirniku" jest GENIALNA - tak, wiem, że na płycie grał ją kto inny). 


Zapowiedź kolejnego utworu...

Bongo jest obrzydliwe, ale zapewne lżejsze od StingRaya, którego Lechu zazwyczaj używał - a ma kłopoty z kręgosłupem...

Janerka i Miodu
Warto było przyjść z jeszcze jednego powodu: Mistrz Lech nie robi się coraz młodszy, w kilku wywiadach opowiadał o swoich kręgosłupowych przejściach, do tego od 8 lat nie nagrał żadnej płyty... Niewykluczone, że myśli powoli o emeryturze. Dlatego trzeba przybywać na jego coraz rzadsze koncerty. Póki je gra.

Z Janerką wiąże się też mała historyjka mortoryzacyjna: otóż gdy był ze swą osobistą Bożenką w Londynie zaobserwował znaczną ilość śmigających tam Miniaków. Bardzo im się owe jeździdła spodobały, co spowodowało decyzję o... zrobieniu prawka. Po pięćdziesiątce. Jak mój dziadek, tylko motywacja nieco inna... Tak czy owak, Lechu zdał egzamin, udał się do salonu z futerałem od basu celem przymiarki, futerał wlazł, Mini zostało zakupione. Po koncercie granym kilka lat temu w Hard Rock Cafe podszedłem do Janerki celem poboru autografu i przy okazji spytałem, jak sprawuje się autko.
- Daj spokój - padła odpowiedź - już tylko dwa punkty mi zostały...

Do najbliższego.