Szukając następcy Madzi brałem pod uwagę również vany. Wiadomstwo: tatuś, który doceni łatwy montaż dziecięcia w foteliku umożliwiony przez odsuwane drzwi, do tego sprzętotargacz, dla którego im więcej przestrzeni tym lepiej. Pomysły miałem najróżniejsze - od Hyundaia Santamo po Fiata Scudo w osobowej wersji (nie, nie żartuję; gdyby trafił się sprawny benzyniak, najlepiej z LPG, mieszczący się w moim budżecie, zdecydowanie wziąłbym go podówczas pod uwagę), w chwili desperacji oglądałem nawet Daihatsu Gran Move, ale największe moje pożądanie, no, może ex aequo z Pontiakiem Trans Sportem, budziła futurystyczna Japonka z lat 90.: Toyota Previa.
Previa pierwszej generacji podobała mi się praktycznie od zawsze. Połączenie wychwalanej pod niebiosa niezawodności z dziwaczną konstrukcją (silnik pod podłogą to dopiero początek) i kosmiczną stylistyką jest czymś, co w naturalny sposób przemawia do mnie, i to od razu. Odkąd pamiętam uznaję ten model za murowanego (choć nieoczywistego) kandydata na klasyka już w niedalekiej przyszłości. W zasadzie, ze względu na rok prezentacji (1990) już nim jest - pisałem zresztą o tym swojego czasu.
Kilkukrotnie jechałem Previą jako pasażer, doceniając ogrom miejsca w środku. Nigdy wcześniej jednak nie dane mi było zasiąść za jej kierownicą. Aż do teraz, gdy w Previę Raz wyposażył się mój kolega, zresztą też basista (w przeciwieństwie do mnie wyśmienity).
I to jako swój pierwszy samochód.
Na pierwszy rzut oka widać, że jest to kobyła. Długość 475 centymetrów niby nie powala (Skanssen jest dłuższy), ale w połączeniu z szerokością i wysokością zaczyna już robić wrażenie. Pękata sylwetka Previi poza sporymi rozmiarami imponuje też mocno futurystyczną formą. Zresztą jest to ciekawostka - awangardowe kształty zazwyczaj szybko się starzeją, a zaprezentowana 26 lat temu Toyota nadal prezentuje się świeżo i ciekawie. Jasne, brak jej tak modnych obecnie ostrych, agresywnych niczym mydło przetłoczeń, ale wygląd zadbanego egzemplarza nie dość, że nie razi, to jeszcze potrafi wzbudzać ciekawość.
Jaktajmer? No ba.
Pokaźne rozmiary i specyficzne proporcje z króciutkim przodem obiecują dużo miejsca w środku. I zaiste, obietnica owa spełnioną zostaje. Do tego, dzięki cienkim przednim słupkom i ogromnej powierzchni przeszklonej, widoczność jest wręcz fantastyczna. Nie ma problemów z wyczuciem wymiarów auta. Nie przeszkadza w tym nawet wspomniany już króciutki przód, którego zupełnie nie widać przez gargantuiczną szybę.
Niestety, nieco gorzej jest z jakością wykonania wnętrza.
Pierwsza Previa była konstruowana głównie z myślą o rynku amerykańskim. I to, niestety widać. A bardziej czuć - szczególnie pod palcami. Plastiki są najzwyczajniej w świecie badziewne. Nie, nie wszystkie, choć jakość wykonania boczków drzwi (a szczególnie ich mocowania, co uwidoczniło się w tym konkretnym egzemplarzu) nie za bardzo chce powalać na kolana. Jednak to konsola środkowa jest najgorsza. Tworzywo, z którego została zrobiona, jest bardzo specyficzne - występuje w każdym amerykańskim samochodzie z przełomu lat 80. i 90. (przynajmniej w każdym, w którym kiedyś siedziałem, a siedziałem w paru) i kojarzy się z tanimi budzikami. Tapicerka również nie budzi szczególnych zachwytów.
Na szczęście Previa nadrabia wspomnianą już przestrzenią oraz ciekawą stylistyką. Również zegarów. Do dziś pamiętam moje zdziwienie, gdy siedząc w drugim rzędzie japońskiego vana patrzyłem na prędkościomierz i obrotomierz zastanawiając się, jakim cudem dość długie wskazówki mieszczą się w obudowie, gdy docierają do szczytu mocno spłaszczonych wskaźników.
Właśnie, drugi rząd.
Previa w standardzie wyposażona była w trzy rzędy siedzeń. I choć w tym egzemplarzu aktualnie zamontowane są tylko dwa, z doświadczenia wiem, że w żadnym z nich nie brakuje miejsca. I, co ważne dla każdego rodzica, odsuwane odrzwia gwarantują doskonały dostęp do fotelika i brak problemów z zapięciem latorośli w pasy. Zastrzeżenia można mieć jedynie do nieco zbyt pionowo ustawionego oparcia (na szczęście samo siedzenie jest dość wygodne) i do faktu, że tylne drzwi mieszczą się tylko z prawej strony, jak to zazwyczaj miało miejsce w vanach z tamtych lat. Za to ilość miejsca... Powiem tak: w Previi pierwszej generacji można z tyłu wyprowadzać psa na spacer.
Tylko warto mieć łopatkę i zestaw woreczków.
No dobra, ale po co muzyk kupuje vana?
Otóż muzyk kupuje vana, gdyż albowiem bagażnik. A tutaj w tej kwestii jest naprawdę grubo.
Nawet przy gdy zamontowane są wszystkie trzy rzędy siedzeń, pozostaje przestrzeń wystarczająca na zmieszczenie basu w poprzek. Albo trzech. Albo pięciu. Oczywiście na płasko, jeden na drugim (w którym to przypadku serdecznie doradzam, by na dół szły basiwa w futerałach a na górę w pokrowcach). Wejdzie również głowa (nawet stary lampiak) i paczka (nawet dwie, no chyba, że to lodówka 8x10), co oczywiście ograniczy ilość miejsca dostępnego dla basów, ale wciąż zostanie miejsce na 2-3 wiesła.
Z tym że właściciel tego egzemplarza wymontował dwa tylne fotele, pozostawiając dwa rzędy siedzeń i...
To zdjęcie nie do końca oddaje ogrom dostępnego miejsca. Bagażnik Previi w pięcioosobowej aranżacji wnętrza to jaskinia. Kilka basów, głowa i paczka 4x10? Bez problemu. Ze dwie gitary i pół-stack Marshalla? Oczywiście. Klawisze w futerale? Nie ma sprawy. Średniej wielkości zestaw perkusyjny? No jasne.
Tak, naraz.
Oczywiście żadna przestrzeń nie jest nieskończona i jeśli gitarzysta będzie upierał się przy wzięciu dwóch paczek oraz ogromnego racka z preampem, końcówką mocy i efektami, zaś bębniarz dyponuje zawieszonym na ramie zestawem a'la Neal Peart, potrzebny będzie już Sprinter, i to przedłużony. Ale na niewielkie koncerty lub dla chałturbandu liczącego nie więcej niż 5 osób Previa jest perfekcyjna.
Wiadomo jednak, że na każdą sztukę trzeba dotrzeć, nie umęczywszy się przy tym zanadto. W tej zaś kwestii minivan Toyoty jest niezły, jednak do ideału nieco mu niestety brakuje.
Pierwsze, co zwraca uwagę po zajęciu miejsca za kierownicą, to wysoka pozycja. Owszem, jest to cecha typowa dla vanów, ale w pierwszej Previi pozycja jest szczególnie wysoka, gdyż... siedzimy na silniku. Tak - czterocylindrowy, 136-konny benzyniak (w tym przypadku zagazowany) o pojemności 2,4 litra znajduje się pod podłogą auta. Take rozwiązanie ma sporo zalet, jak choćby doskonałe wykorzystanie przestrzeni czy obniżenie środka ciężkości, ale też nie brakuje mu wad. Jedną z nich jest utrudniona obsługa (dodatkowo skomplikowana pociesznymi rozwiązaniami jak np. poprowadzony do przodu wał napedzający osprzęt), inne zaś wpływają na komfort jazdy poprzez brak możliwości opuszczenia fotela poniżej pewnego, dość wysokiego poziomu, czy choćby hałas. W Previi siedzi się jak w dostawczaku i jest też podobnie głośno. Do tego dość sztywne resorowanie (co niektórzy ponoć lubią, ale nie zajmujemy się tu tematyką masochizmu) sprawia, że japoński van jawi się jako niezbyt komfortowe jeździdło. Oczywiście należy wziąć poprawkę na to, że jechałem niemalże na pusto - jedynie z ważącym może połowę tego, co ja, właścicielem na prawym siedzeniu i jednym z jego basów w bagażniku. Niewykluczone, że po zalogowaniu w środku rodzinki z bagażami (lub zespołu ze sprzętem) wygoda znacznie wzrośnie.
Żadna z powyższych cech nie była tą, która irytowała mnie w Previi najbardziej. Ta zaszczytna rola przypadła brakowi jakiegokolwiek sensownego podparcia dla lewej stopy. Niestety, w dużej mierze wynika to z rozplanowania całego samochodu - fotele kierowcy i pasażera są dużo bliżej przedniej osi, niż w zwykłym aucie, i choć siedzi się wyżej, nadkole jednak wnika do wnętrza w miejscu, które uniemożliwia sensowne umieszczenie takiego podparcia. Żeby oprzeć stopę na nadkolu (pozbawionym zwyczajowej płaskiej powierzchni) należy bardzo mocno, niewygodnie podkurczyć lewą nogę. Wygodnie wyciągnąć odnóża też nie bardzo jest jak - również z powodu tego nieszczęsnego nadkola. Między innymi dlatego gdybym kiedykolwiek chciał kupić Previę Raz zdecydowanie szukałbym wersji z automatyczną skrzynią.
A także dlatego, że w wersji z automatem wajcha znajduje się przy kierownicy. Miłość.
W odmianie z manualną skrzynią dźwignia umieszczona jest tradycyjnie między fotelami (w przeciwieństwie do bardzo nietradycyjnie umieszczonej dźwigni hamulca ręcznego, która znajduje się przy lewych drzwiach) i chodzi... tak sobie. Szczególnie dwa pierwsze biegi nieco haczą, zaś wrzucanie wstecznego wymaga sporej koncentracji. I cierpliwości. Również do obsługi sprzęgła potrzebne jest wyczucie - łapie ono dość ostro, mniej więcej w połowie skoku pedału, co sprawia, że ruszanie i przerzucanie na dwójkę bez żenującego "kangurka" udaje się dopiero za którymś razem.
Po przyzwyczajeniu się do tych idiosynkrazji Previę prowadzi się jednak całkiem przyjemnie - samochód jest dość zwrotny, manewrowanie dzięki fantastycznej widoczności jest dziecinnie proste, do tego silnik bardzo żywo reaguje na polecenia wysyłane przez prawą stopę i choć dynamika nie powala (wszak to spora, niezbyt lekka kobyła), nie można narzekać na ślamazarność. Do pozycji za kierownicą przyzwyczaiłem się po kilku minutach, wygodny fotel rekompensował niedoskonałości zawieszenia, zaś spory hałas może tak naprawdę razić tylko kogoś, kto przyzwyczaił się do dużo cichszych samochodów. Do tego świadomość, że gdy trzeba, możesz przewieźć wszystko, co chcesz, działa uspokajająco - tak samo, jak pewność, że po drodze nic się nie zepsuje.
Żadna z powyższych cech nie była tą, która irytowała mnie w Previi najbardziej. Ta zaszczytna rola przypadła brakowi jakiegokolwiek sensownego podparcia dla lewej stopy. Niestety, w dużej mierze wynika to z rozplanowania całego samochodu - fotele kierowcy i pasażera są dużo bliżej przedniej osi, niż w zwykłym aucie, i choć siedzi się wyżej, nadkole jednak wnika do wnętrza w miejscu, które uniemożliwia sensowne umieszczenie takiego podparcia. Żeby oprzeć stopę na nadkolu (pozbawionym zwyczajowej płaskiej powierzchni) należy bardzo mocno, niewygodnie podkurczyć lewą nogę. Wygodnie wyciągnąć odnóża też nie bardzo jest jak - również z powodu tego nieszczęsnego nadkola. Między innymi dlatego gdybym kiedykolwiek chciał kupić Previę Raz zdecydowanie szukałbym wersji z automatyczną skrzynią.
A także dlatego, że w wersji z automatem wajcha znajduje się przy kierownicy. Miłość.
W odmianie z manualną skrzynią dźwignia umieszczona jest tradycyjnie między fotelami (w przeciwieństwie do bardzo nietradycyjnie umieszczonej dźwigni hamulca ręcznego, która znajduje się przy lewych drzwiach) i chodzi... tak sobie. Szczególnie dwa pierwsze biegi nieco haczą, zaś wrzucanie wstecznego wymaga sporej koncentracji. I cierpliwości. Również do obsługi sprzęgła potrzebne jest wyczucie - łapie ono dość ostro, mniej więcej w połowie skoku pedału, co sprawia, że ruszanie i przerzucanie na dwójkę bez żenującego "kangurka" udaje się dopiero za którymś razem.
Po przyzwyczajeniu się do tych idiosynkrazji Previę prowadzi się jednak całkiem przyjemnie - samochód jest dość zwrotny, manewrowanie dzięki fantastycznej widoczności jest dziecinnie proste, do tego silnik bardzo żywo reaguje na polecenia wysyłane przez prawą stopę i choć dynamika nie powala (wszak to spora, niezbyt lekka kobyła), nie można narzekać na ślamazarność. Do pozycji za kierownicą przyzwyczaiłem się po kilku minutach, wygodny fotel rekompensował niedoskonałości zawieszenia, zaś spory hałas może tak naprawdę razić tylko kogoś, kto przyzwyczaił się do dużo cichszych samochodów. Do tego świadomość, że gdy trzeba, możesz przewieźć wszystko, co chcesz, działa uspokajająco - tak samo, jak pewność, że po drodze nic się nie zepsuje.
Podsumowanie, czyli zady i walety:
Toyota Previa pierwszej generacji to specyficzny, wymagający przyzwyczajenia wynalazek: dość głośny, nie tak wygodny, jak można oczekiwać po rodzinnym vanie i zaskakujący paroma niedociągnięciami, ale mimo tego budzący sympatię dzięki świetnej przestronności i funkcjonalności oraz imponujący niezawodnością. Do tego, mimo sporego udziwnienia konstrukcji ogarnięci mechanicy zazwyczaj nie mają problemu z podejmowaniem się grzebania przy tym modelu. Czy zatem kupiłbym Previę? Dla siebie chyba jednak raczej nie, ale dla zespołu - zdecydowanie rozważyłbym.
Tylko zdecydowanie szukałbym automatu.
Plusy:
- fantastyczna przestronność
- gigantyczny bagażnik
- świetna widoczność
- trwałość i niezawodność
- dobra współpraca silnika z instalacją LPG
- materiał na klasyka
- oryginalność i ogólna fajność
- brak podpórki pod lewą nogę
- niezbyt komfortowe zawieszenie (przynajmniej bez załadunku)
- hałas we wnętrzu
- kiepskie wykończenie kabiny
- nieco utrudniona obsługa (na szczęście wielu mechaników zna ten model i nie boi się go)
Właściciel wozi nią swoje bardzo zacne basiwa - Rickenbackera 4003 i piątkę-Frankensteina (korpus Maruszczyka plus grafitowy gryf Statusa) oraz kontrabas elektryczny. Ale tak naprawdę Previa jest świetnym wyborem dla całego zespołu - i do tego głównie służy ten konkretny egzemplarz. Sam też używałbym jej właśnie do tego celu. Do wożenia basów i okazjonalnego podrzucania bębniarza ze sprzętem wolę jednak Volvo.