Dobry wieczór się z Państwem.
Oznajmiałem już niedawno, że i na mnie przyszła pora i wkrótce przyjdzie mi tytułować się tatusiem. A jako, że Młodzież, który objawi się już bardzo wkrótce, będzie płci jak najbardziej męskiej, oczywistym jest, że gdzieś tam z tyłu głowy kołacze mi się nieśmiałe marzenie, że kiedyś synal zarazi się ode mnie pasjami - zarówno muzyczną jak i motoryzacyjną. Oczywiście co będzie to będzie i jakie pasje w Młodzieżu się zrodzą, takie będą dobre (ważne, by były - a o to się spróbuje zadbać), ale nie od dziś wiadomo, że ludzie prokurują sobie potomstwo między innymi po to, by móc znów bezkarnie kupować zabawki. I gdy w zeszłym tygodniu, zmierzając na działkowy wywczas urlopowy, zajechałem na stację benzynową celem zakupu napojów chłodzących i na półce ujrzałem pudełka zawierające znajome kształty, zwyczajnie nie umiałem się oprzeć.
Najpierw jednak krótki kącik historyczny.
W latach mych dziecięcych z wiadomych przyczyn szpan wyglądał nieco inaczej niż dziś. Nie było X-Boxów czy innych Play Stationów, a ktoś, kto miał odpowiednią kolekcję resoraków, był królem piaskownicy. Sam, przyznaję, zgromadziłem ich całkiem sporo. Firm produkujących samochodziki było mniej więcej tyle, co dziś - zmienił się jedynie układ sił. Podówczas niepodzielnie królował Matchbox (nawiasem mówiąc, aktualne Matchboxy niestety nijak się nie mają do tych produkowanych do lat 80. włącznie). Takie firmy jak francuskie Majorette czy niemieckie Siku (tak, ta firma naprawdę się tak nazywa, istnieje do dziś) były uznawane za drugą ligę - zupełnie niesłusznie zresztą. Jednak w kategorii nieco większych skal (1:43 wzwyż) sporym uznaniem cieszyło się włoskie Bburago. Sam miałem kilka "buraków" a moimi ulubionymi były rzecz jasna te w solidnej skali 1:24. Miały otwierane drzwi i maski oraz skrętne koła. Do dziś żałuję, że na któreś imieniny zamiast Citroena Traction Avant wybrałem czerwone Ferriari 348. Cytrynę zapewne miałbym do dziś, Ferrari zaś, jak większość egzemplarzy z mej kolekcji, zostało poddane któregoś dnia serii crash-testów.
Tak czy inaczej - tak, jak Matchbox, Siku czy Majorette, Bburago istnieje do dziś. I wypuściło miniserię "klasyka polskich dróg". Na serię składają się jedynie 2 modele, za to w kilku różnych malowaniach: Polonez Caro Plus i Warszawa 223 sedan. I właśnie Warszawę wypatrzyło me oko na półce sklepiku należącego do owej stacji.
I, jak już rzekłem, nie mogłem się oprzeć.
Nigdy nie byłem szczególnym fanem Warszaw, jednak ujrzenie produkowanego przez - bądź co bądź - zagraniczną firmę znajomego sprzed lat modelu cieszy. Nic to, że firma, choć włoska, produkcję zleca (jakże by inaczej) chińskiej fabryce, a Warszawę i Poldka zapewne zamówił polski importer, słusznie zakładając, że powodowani sentymentem tatusiowie natychmiast sięgną do portfeli. Bburago w umysłach Polaków zawsze było włoskie. I proszę bardzo - wspaniała (choć zminiaturyzowana) Warszawa, wspomnienie z dzieciństwa, temat opowieści naszych ojców i dziadków, z ziemi włoskiej do Polski.
Rzecz jasna nie byłbym sobą, gdybym - mimo, że Warszawa jest przeznaczona dla Młodzieża (rzecz jasna po osiągnięciu przezeń odpowiedniego wieku) - nie obadał dokładnie tego miniaturowego, metalowo-plastikowego, ruchomego pomnika nostalgii.
Warszawa została wykonana w najpopularniejszej bburagowskiej skali 1:43. Skala ta nie pozwala na zadbanie o najdrobniejsze szczególiki (w każdym razie nie w modeliku kosztującym ok. 10 zł), ale przy odpowiedniej dbałości projektanta i producenta można zapewnić dość wierne oddanie sylwetki, przetłoczeń i wielu detali. Tak jest i w tym przypadku. Wiadomo, że wąskie przetłoczenia, szczeliny czy drobne elementy nie są idealnie odwzorowane, jednak spora dbałość o takie szczegóły, jak listwy ozdobne, klamki czy nawet zawiasy drzwi. Także tylne, wykonane z przejrzystego plastiku światła prezentują się całkiem ładnie. Całość robi sporo lepsze wrażenie, niż resoraki włoskiej formy sprzed lat. Ogólna estetyka i dbałość o dokładne oddanie wyglądu oryginału są zatem na plus.
Co można zatem zapisać na minus?
Na pewno można przyczepić się do dwóch typowo "bburagowskich" cech. Pierwszą z nich jest dość mało trwała konstrukcja. Podwozie zostało wykonane z dosyć cienkiego, łatwego do uszkodzenia plastiku. Odważne w swych eksperymentach dziecię ma szansę uporać się z resorakiem dość szybko. Druga wada za to może zdawać się dość absurdalna, jednak... dla mnie w wieku lat kilku (i moich rówieśników) była to dość istotna cecha. Otóż nie raz porównywaliśmy resorowanie naszych autek. Wygrywał ten resorak, którego przednie lub tylne kółka najwięcej razy odbiły się od podłoża. Modeliki Bburago zaś zawsze wyróżniały się niską masą w stosunku do wielości i dość twardym "zawieszeniem". Kombinacja tych dwóch cech dawała niezbyt imponujący w tej konkurencji rezultat. Wygrywały samochodziki cięższe (zazwyczaj z metalowym podwoziem - a takich niestety się już chyba nie robi) i dość sprężyście zawieszone, czyli właśnie starsze Matchboxy i niewiele ustępujące im pod tym względem Majorette. "Buraki" raczej nie były wystawiane do tych zawodów.
Mimo swoich wad, Warszawa by Bburago jest bardzo sympatyczną zabawką. Ładnie, estetycznie wykonana, wystarczająco dokładnie odwzorowuje swój pierwowzór, szczególnie biorąc pod uwagę niewysoką cenę. Pozostaje mieć nadzieję, że za te 3 lata spodoba się też Młodzieżowi. I że uda mu się nie rozmontować jej w ciągu pierwszych dwóch tygodni. Wszak tatuś też chce mieć jakąś pamiątkę.
Tymczasem kilka kolejnych autek jest już w drodze. I nie - żadnym z nich nie jest Porsche czy BMW. Ani nawet Pasek W TeDeIku. Zresztą - zobaczycie sami.