niedziela, 31 grudnia 2017

400 - i co dalej?

No i skończył się kolejny rok.

2017 był naprawdę grubym rokiem. Działo się naprawdę dużo, a finalizacja przeprowadzki w Wigilię  i pierwszy dzień Świąt była tak naprawdę wisienką na torcie.

Sporo działo się też przez ostatnie 5 i pół roku, w którym to czasie wrzuciłem łącznie 400 wpisów. Licząc z tym. Tak - to wpis nr 400.

Pytanie tylko czy będzie więcej.

Jak na razie udało się m.in. wrzucić co następuje:
  • 19 wpisów z cyklu Długodystans, z czego 9 o Skanssenie i 10 o Madzisławie, którą woziłem się przed nim
  • 58 testów samochodów
  • 39 testów basów (z czego sporo własnych)
  • 15 topsrylionów
  • 95 mixów
...oraz wiele innych tekstów a do tego kilka filmików (z czego jeden może się kwalifikować jako vlogas).

I właśnie we vlogasie znajdziecie odpowiedź na pytanie co dalej.


Tymczasem, jak na videłku, pozostaje mi życzyć Wam wszystkiego najlepszego w Nowym Roku. Obyście w 2018 roku mieli ze wszystkiego taką frajdę jak ja z poniższej kanapy i jej zawartości ;-)


No i chyba... do najbliższego!

środa, 27 grudnia 2017

Długodystans: pracowity koniec roku

Kolejny rok zbliża się do końca. Podobno jest to dobra pora na wszelkiego rodzaju podsumowania - dlatego też warto pokrótce podsumować ostatni kwartał 2017 spędzony ze Skanssenem.

W poprzednim wpisie (w którym zresztą pokusiłem się o nieco inną formułę, niż do tej pory) zasugerowałem, że w kwestii Skanssena mogą nastąpić pewne zmiany. Dzięki dwóm wizytom u znanego i lubianego warszawskiego volviarza okazało się jednak, że nie są one konieczne. Nie są też konieczne (ani zasadne) wielotysięczne inwestycje - Skanssen po naprawie paru komponentów ma szansę nadal solidnie pełnić służbę. Kilka napraw zostało już dokonanych, zostały jeszcze ze dwie czy trzy rzeczy do ogarnięcia, z których najważniejszą kwestią pozostaje nieszczęsny prędkościomierz. Jest to o tyle pilne, że przegląd mam do lutego, a od tamtej pory przebieg widoczny na liczniku nie zmienił się ani o kilometr... A ja, biorąc pod uwagę niedawne zmiany w przepisach, wolałbym nie trafić za kratki.

Tymczasem Skanssen nadal dzielnie pokonuje kolejne kilometry. Ostatni kwartał mijającego nam właśnie roku zaczął jako transporter sprzętu na dwa koncerty Amaze.

Pod Chwilą, w wyśmienitym towarzystwie

Pod Jeffsem, z drogocennym ładunkiem
Korzystając ze sprzyjającej wczesnojesiennej aury udało się uskutecznić kilka owocnych grzybiarskich do lasu (połączonych z sesją zdjęciową Fernandesa, który - nota bene - znalazł już nowy dom).


Skanssena można było też spotkać na mieście w nader doborowym towarzystwie.



Przede wszystkim jednak najważniejszym zadaniem, już na przełomie jesieni i zimy, okazała się przeprowadzka.

Jak już wspomniałem, opuszczam Mokotów, gdzie spędziłem ostatnich kilkanaście lat, na rzecz dzielnicy bezpośrednio graniczącej z nim od południa: znanego choćby z kultowego serialu "Alternatywy 4" Ursynowa. Na szczęście jest to już zupełnie inna dzielnica, niż ta znana z serialu Barei, jednak swego rodzaju "sypialniany" klimat pozostał. Tak czy inaczej - jak to bywa przy przeprowadzkach, trzeba było przetaszczyć dobytek (który to proces nadal dokonuje się stopniowo) oraz materiały do remontu. I tu Skanssen okazał się niezrównany - również wtedy, gdy trzeba było przewieźć coś o niestandardowych wymiarach.


Oprócz zmiany adresu z przeprowadzką wiąże się jeszcze jedna rzecz.

Miejsce w garażu podziemnym.

Tak - Skanssen wreszcie będzie odpoczywał pod dachem, chroniony przed warunkami atmosferycznymi, co dla sędziwych już nieco wehikułów jest ogromnym plusem. Do tego wreszcie koniec z krążeniem po okolicy, długotrwałym szukaniem miejsca do parkowania i mozolnym taszczeniem gratów po nocy - teraz po prostu wystarczy wjechać, wyładować sprzęt, przenieść go do windy... i włala, jestem w domu.

Wspaniałość.


Jednak to jeszcze nie wszystko.

Gdy po raz pierwszy zajrzeliśmy z mą Lubą do garażu celem obadania miejsca parkingowego, oczom naszym ukazali się tacy oto sąsiedzi, stacjonujący ledwie o kilka miejsc dalej:



Lepiej być chyba nie mogło.

* * * * *

Święta udało się (również dzięki Skanssenowi) spędzić już w nowym miejscu. I może to właśnie ze względu na jego zasługi w taszczeniu szpejów pod choinką znalazła się taka oto dobrutka:


Wreszcie będzie można pożegnać dogorywający, niemiłosiernie rysujący płyty odtwarzacz, który do tej pory siedział w Skanssenie. Inna rzecz, że pewnie konieczne będzie dłubanie przy złączkach.

Ale to już zapewne w Nowym Roku.

niedziela, 24 grudnia 2017

Basista się bawi: w zeszłym roku pod choinką

To już w zasadzie tradycja - w Wigilię (lub w ogólnych okolicach świąt) zamieniam się w kilkulatka i z radością skrobię o którymś z kolei dodatku do kolekcji Młodzieża. Lub mojej. 

Dokładnie rok temu opisałem to, co Młodzież zaotrzymał na Mikołajki, oraz coś, co ja sam znalazłem pod choinką. W międzyczasie jednak stan liczebności autek nie zmienił się znacząco, zaś torba niejakiego Św. Mikołaja, wśród różnych przeznaczonych dla mego dziedzica dobrutek, zawierała, jak się miało okazać, przedostatni samochodzik, jaki - jak do tej pory - dostał. Po prostu... młody człowiek woli dinozaury. Owszem, auta są fajne (szczególnie, prawdaż, tatusiowe Volvo), ale dinozaury to namber łan. Dlatego też w tym roku to właśnie prehistoryczne gady będą stanowiły trzon podchoinkowej frajdy, my zaś skupimy się na aucie, które Młodzież przytulił w zeszłe święta.

A był to, rzecz jasna, klasyk. I to nader zacny: VW Karmann Ghia, typ 14.


Urodziwe coupe było trzecim, po Garbusie i Transporterze T1, modelem Volkswagena. Nazwa pochodziła od firmy, która zaprojektowała jego nadwozie (Ghia) i drugiej, która je wytwarzała (Karmann). I o ile oryginał był niezwykłej urody wehikułem, o tyle jego miniatura wykonana przez Welly jest... po prostu ładna.

Z plusów należy wymienić ogólnie dobrze zachowaną sylwetkę i proporcje oraz przyzwoicie odwzorowane detale, takie, jak zderzaki, listwy, kratki wentylacyjne na pokrywie silnika, czy - szczególnie ładne - wypukłe kołpaczki. Niebrzydko wyglada również wnętrze, dobrze widoczne dzięki otwieranym drzwiom.


Niestety, mamy tu również sporo niedociągnięć. Głównym jest ogólna toporność uwidaczniająca się m.in. w grubych przetłoczeniach symulujących szpary między błotnikami a klapami czy w byle jak odwzorowanych chromowanych obramowaniach szyb. Może również drażnić niedbałość wykończenia - szczególnie drażnią niezbyt dobrze spasowane drzwi czy całkowicie na odwal się namalowne tylne światła (sugerujące zresztą, że mamy do czynienia z odmianą z lat sześćdziesiątych).


Niezbyt dobre wrażenie, które pozostawia dokładna inspekcja detali, może zostać częściowo zmazane po zajrzeniu pod spód autka. Podwozie, z jego nośną płytą podłogową opartą na centralnym "kręgosłupie", rozdwajającym się na wysokości skrzyni biegów, zostało całkiem przyzwoicie odwzorowane. Można bez obciachu bawić się w obsługę punktów smarowania lub zabezpieczanie antykorozyjne podwozia. Lub w koziołkowanie.


Ogólnie VW Karmann Ghia w wykonaniu Welly nie jest zły. Nie jest to może poziom Trabanta czy Dwacefałki z tej samej serii, ale dramatu nie ma. A że nie ma też szału? W tej cenie nie ma co marudzić.

Rok później żółte coupe ma o jeden zderzak mniej, zyskało za to kilka nowych zarysowań, jednak, gdy tylko Młodzież ma ochotę pobawić się samochodzikami, wciąż dzielnie spełnia swą powinność. I póki nie przyjdzie etap zabawy w crash testy, zapewne bez problemu zachowa ogólną integralność.


* * * * *

Wiadomo, że - przynajmniej w niezbyt religijnych rodzinach, czyli takich, jak moja - święta urządza się głównie dla dzieci, jednak i dziady mogą mieć z nich odrobinę frajdy. I nie mówię tu tylko o bezkarnym (przynajmniej pod względem moralnym) obżarstwie. Ja już zdążyłem sprawić sobie trochę radości - wczoraj pocztowy Mikołaj przyniósł takie oto pudełeczko:


Westone się ucieszy. Ja, usłyszawszy efekt modyfikacji, zapewne też.

Wesołych świąt Wam wszystkim. Niech marzenia się spełniają! I nie bójcie się w te dni uwolnić Wasze wewnętrzne dzieci. Choć na kilka chwil.

sobota, 16 grudnia 2017

Spacerkiem i rowerkiem: w lesie

Na południowym wschodzie Warszawy znajdują się trzy sąsiadujące ze sobą dzielnice, które stanowią coś w rodzaju rozległych przedmieści. Każda z nich ma charakter osobnej, małej miejscowości, dominuje zabudowa jednorodzinna, można też spotkać stare kamienice, a przede wszystkim... jest las. Prawie wszędzie. Cały rejon w zieloności tapla się i brodzi czy jak to tam było. Co prawda w grudniu słabo się to docenia, ale... las to las. Propsuję.

Dlatego też dzisiaj zapraszam na spacer leśnymi i podleśnymi (na szczęście nie obleśnymi) ścieżkami Rembertowa, Wawra i - po raz pierwszy - Wesołej.

Może nie dokładnie w tej kolejności, ale zapraszam tak czy owak.

Zaczynamy w Rembertowie.

CX "będzie robiony" już od dłuższego czasu, Krokodyl dołączył już później

Jestem ciekaw, czy na chwilę, czy na dłużej. Sprawdzę, nie wiem, może za rok. A może podczas III Rembertowskiego?

Całkiem Niezły Pojazd

WUAla

O, i taką turystykę to ja szanuję

Wyczuwam konesera

Do znanej już 850 doszedł nieco skromniejszy dejli drajwer

O, tym Espasem też możnaby pocisnąć na Wrak Race

Nieudany eksperyment z większym silnikiem?

Na zielonym dywanie

To chyba Ochódzki znany z pierwszego Rembertowskiego
Z Rembertowa szybko i łatwo przeskakujemy do Wesołej. Jako, że bywam tam raz na nie wiem ile, nie miałem jeszcze okazji zrobić większego rekonesansu. Ale chyba trzeba będzie.

Ostro wali ejtisem

Bardzo Miodny Wóz

Czarny szyldzik, Państwo Grzybstwo w środku, wszystko się zgadza

Poldki mają to do siebie, że czasem nie wiadomo, czy wrost, czy w użyciu

No ten to na pewno w użyciu - pocisnąłbym do ciepłych krajów czy coś
Kończymy w dzielnicy, która jeszcze długo nie zostanie całkowicie zeksplorowana, czyli w Wawrze. Wawer zawsze jest gruby. ZZZAWSZE.

Tutaj szyber jest zasadniczo zbędny

O MATKO

Powtarzam po raz n-ty - dobre Kroko zawsze spoko.

"Silvia" znaczy bodajże "leśna, z lasu" czy jakoś tak. No w sumie się zgadza.

WTEM

Niby Wawer, a Nevada

No, nie powiem, mocne koneserstwo

Tu jeszcze mocniejsze

Toyota merda do WUIa

To najprawdopodobniej ostatni mix w tym roku. Jednak nie kończymy jeszcze tematyki Wawra - jest tam pewne miejsce, które zasługuje na osobne omówienie. I mały spoiler - nie jest to parking depozytowy na Przewodowej.

Ale o tym... no, wkrótce.

Do najbliższego.

poniedziałek, 11 grudnia 2017

Eventualnie: ciemno, zimno, fajno

Jeszcze niedawno lamentowałem nad niewielką ilością rajdów w tym sezonie - a przynajmniej rajdów, w których udało mi się wziąć udział. Okazało się jednak, że nie wszystko stracone. Wraz z przyjściem jesieni nastąpił niemalże wysyp imprez, zaś grudniowy chłód i plucha nie przeszkodziły w organizacji ostatniego (chyba) rajdu w tym sezonie - II edycji Klasyków i Plastików.

Mimo dość żałosnego wyniku osiągniętego w I rajdzie KiP uznałem, że szkoda byłoby odpuścić sobie drugą edycję - tym bardziej, że ekipa Klasyków i Plastików udowodniła już, że potrafi mieć naprawdę niezłe pomysły. Poza tym nie od rzeczy byłoby spróbować zmazać dyshonor związany z zajęciem miejsc w samym ogonie zarówno w pierwszej edycji rajdu, jak i odbywających się wczesną jesienią Świdermajerajdzie oraz Paździerzniku.

Dlatego też wraz z mą Lubą-Pilotką stawiliśmy się w grudniowe, niedzielne popołudnie na starcie II rajdu Klasyki i Plastiki, gdzie, po zameldowaniu się w mobilnym biurze rajdu, otrzymaliśmy wcześniej już przyznany numer startowy i gustowną naklejeczkę.




Na miejscu była już większość załóg biorących udział w evenciku.

No tak, w sumie czym innym karmić spoczywające na masywnej ramie amerykańskie V8

Wolę kombi, ale i tak wspaniały

Tak, Audi kiedyś robiło całkiem fajne samochody

Nie no, może i sedan, ale pare basów by weszło

Te felgi to był niegdyś absolutny szał. Zresztą do dziś bardzo mi się podobają

Późny Baleron w dość typowym stanie blacharskim. A wręcz ponadprzeciętnym.

Nie poradzę, wielbię jak zły

NIe no, jeśli rajd jest obsługiwany przez takie pojazdy, to można być dobrej myśli

Przybył na gościnne występy aż z Wybrzeża. Szanuję.

Przywitania i pozdrowienia

Mariusz tym razem niestety nie dotał do mety - ponoć z powodów domowo-organizacyjnych

Baleronów było kilka

W tym jeden należący do naszych przyjaciół - tym razem jadących jako konkurencyjna załoga

Ależ mnie jara ten sprzęt

Ten mniej, ale przyznaję, że ładny

Przyzwoicie reprezentowana Szwecja aromatycznie zaznaczała swoją obecność

W sumie to nie wiem, czy moja wizyta w myjni tuż przed rajdem nie była trochę odosobnioną fanaberią

KiP to, jak sama nazwa wskazuje, rajd klasyków i plastików. Z tych ostatnich zdecydowanie najciekawszym był ten oto Element krajobrazu

Mimo lekkiego niedoczasu nie byliśmy ostatnią załogą na starcie
 Kilka chwil po 15 rozpoczęła się odprawa...


...po czym załogi ruszyły w trasę.


Jako, że rajd odbywał się wczesnozimowym popołudniem, szybko zaczęło robić się ciemno. Jednym z zadań było natomiast wyszukiwanie punktów ze zdjęć - a było ich sporo. Organizatorzy postanowili urozmacić zabawę każąc uczestnikom wyszukiwać charakterystyczne punkty po ciemku. Na szczęście część z nich napotkaliśmy na trasie jeszcze przed nastaniem ciemności, do tego niektóre były dość łatwe do znalezienia - choćby dzięki temu, że w jednym miejscu nadal parkował samochód, którego bardzo charakterystyczny zad było widać na zdjęciu - jednak w większości przypadków nie było tak łatwo. Załogi, które odnalazły wszystkie punkty, ewidentnie miały wbudowane noktowizory w narząd wzroku.


W paru miejscach nastąpiło nagromadzenie zadań, co, w połączeniu z wąską uliczką i sporą ilością uczestników i innych użytkowników drogi stłoczonych w jednym miejscu, sprawiało, że niektóre czachy mocno dymiły.


Znaczna część trasy wiodła po moich (jeszcze) bezpośrednich okolicach - co prawda rajd ominął niestety moją ulicę, jednak sporo było zadań, na które odpowiedzi znałem jeszcze przed znalezieniem się w odpowiednim punkcie.


Nie zabrakło również podchwytliwych pytań.

"W jakim stanie był Ford Freestar" - MISZCZ
 Na trasie były również, oczywiście, dwa plany. Ja natomiast planów NIENAWIDZĘ. Nie rozumiem ich, nie umiem przełożyć sobie sytuacji z kartki na real, nie daję sobię z tym cholerstwem rady, nie i już. I to mimo tego, że nie raz ćwiczyłem je "na sucho" i zapoznałem się ze sporą ilością materiałów dotępnych w necie. Okazuje się jednak, że moja Luba, która ostatnimi czasy zgłębiła tematykę szczególnie mocno, radzi sobie z planem zaskakująco dobrze. Chociaż... nie. To nie jej ogarnięcie jest zaskakujące (szczególnie biorąc pod uwagę jej srogi procesor i pamięć operacyjną), tylko ja jestem absolutnie żenującym beztalenciem w tej kwestii. Tak czy inaczej - Plan Wyględów został zwalczony zupełnie przyzwoicie.

Zaraz za planem załogi wpadały na pierwszy (i przedostatni) pekap.


Jako, że jednymi ze współorganizatorów miała być ekipa zarządzająca grupą Polskie Nawierzchnie Utwardzone 1800-2017, spodziewałem się, że będzie coś o trylince, baumie i inszych. Nie myliłem się.


Dalsza trasa prowadziła na Ochotę, gdzie załogi zahaczały o punkty znane już z wcześniejszych rajdów.


Niedaleko mety znajdował się drugi i ostatni pekap.

I był on zły.


O ile filmy, z których pochodziły przedstawione na zdjęciach taksówki, można było dość łatwo zidentyfikować (mi udało się rozpoznać 3 z 4 - a to dlatego, że "Nie lubię poniedziałku" widziałem ostatnio kilkanaście lat temu i zwyczajnie nie skojarzyłem ataku na taryfiarską Warszawę), o tyle kraje, w których jeździły taksówki umieszczone na drugiej kartce, mogli bezbłędnie zidentyfikować chyba tylko koneserzy złotówiarstwa. Szczególnie wredne było zdjęcie przedstawiające angielskie TX4, które, jak się okazało, było... niemiecką taksówką. Jak widać, w tym przypadku należało zasugerować się budyniowym kolorem.

Tuż przed samą metą był jeszcze jeden mini-planik, który okazał się bardziej podchwytliwy od pełnowymiarowego Planu Wyględów. Jego podstawową, a w zasadzie jedyną zasadą okazało się "nie przekombinuj". A my, niestety, przekombinowaliśmy.

W końcu ze sporym spóźnieniem dotarliśmy na metę.





Okazała się ona jedynie "punktem zdawczym" kart drogowych, zaś omówienie rajdu i ogłoszenie wyników miało nastąpić ponad godzinę później w lokalu o pięknej nazwie Pochwała Niekonsekwencji. 

Aby posilić się przed zapoznaniem się z rozmiarami własnej porażki udaliśmy się do mieszczącego się nieopodal Shuka, po czym, napełnieni dobrym, bezmięsnym, bliskowschodnim żarciem (okrzyki "l3w4ckie ci0ty" za 3...2...1...), przeszliśmy na drugą stronę Grójeckiej aby znaleźć się w niewielkiej acz przytulnej Pochwale.

Towarzystwo już dzieliło się uwagami
Jak się dość szybko okazało, moje czarnowidztwo dotyczące osiągniętego wyniku nie było uzasadnione. 12 miejsce nie jest może rewelacją, ale przy mocnej, ponadtrzydziestoosobowej konkurencji absolutnie nie przynosi też wstydu. Szczególnie cieszy awans z ostatniej dziesiątki, w której znalazłem się z pilotującym mnie red. Z. Łomnikiem rok temu.

Pozostało jeszcze tylko rozdanie zasłużonych nagród i złożenie gratulacji zwycięzcom.




Czy planuję wziąć udział w kolejnym rajdzie Klasyki i Plastiki? No jacha. Tak naprawdę planuję wziąć udział w jak największej ilości rajdów, ale ekipa KiP zdecydowanie zasługuje na spore uznanie za nakład włożonej pracy i niebanalne pomysły.

Poza tym cholera wie, może w przyszłym roku wynik będzie jeszcze lepszy?