Bardzo się z Szanownym Państwem dobry wieczór. A wieczór to pogodny i ciepły, w sam raz na spacer w skąpym odzieniu - jak to w listopadzie pod naszą szerokością geograficzną.
Nieco inaczej miała się sprawa z wczorajszą aurą - temperatura może nie rozpieszczała ciepłolubów takich, jak choćby na ten dany przykład ja, ale przynajmniej zupełnie przyjaźnie świeciło sobie słonko. W każdym razie przez tych kilkanaście minut, ile zazwyczaj trwa dzień w okresie jesienno-zimowym. A w takich właśnie okolicznościach przyrody odbył się już drugi w tym roku rajd organizowany wspólnymi siłami WUK-a i Manufaktury Blach Tłoczonych, czyli ManuWUK. Tym razem, jako, że nazwa ManuWUK 16 została już użyta wcześniej, ogłoszony jako ManuWUK 16,5.
Niestety, ze względów organizacyjnych niemożliwy był start w ustalonej już od dwóch rajdów ekipie. Jąłem tedy nawoływać w internetach celem znalezienia pilota lub ewentualnie kierownika, który takowego pilota by potrzebował. Jedynym warunkiem (poza oczywistą dla pilota umiejętnością w itinerery) była akceptacja towarzystwa Młodzieża zalogowanego w foteliku z tyłu. Nie wiem, czy przeważyło przerażenie perspektywą spędzenia czasu z mym Dziedzicem, czy to może ja sam jestem w tzw. towarzystwie powszechnie uznany za personę bez grata (skądinąd błędnie, wszak Skanssen) - tak czy owak wołanie me równie dobrze mógłbym uskuteczniać na puszczy.
Mimo tak niesprzyjających okoliczności, postanowiłem i tak się pojawić. Może nie jako zawodnik, ale przynajmniej jako uprzykrzacz życia włóczący się jak debil za uczestnikami. Z tego też powodu (oraz z uwagi na tradycyjny już opór materii stawiany przez moje Dziecię przy wszelkich czynnościach ubieralniczych) dość swobodnie podszedłem do tematyki godziny startu.
I zapewne dlatego, gdy dotarłem na miejsce zbiórki, prawie nikogo już tam nie było, w trasę wyruszały zaś ostatnie załogi.
Załóg tych, jak się zresztą okazało, przybyło niewiele - ledwie kilkanaście z zapowiedzianych trzydziestu paru.
Bardzo szybko stał się jasny motyw przewodni rajdu - zresztą niezbyt zaskakujący, biorąc pod uwagę zarówno współorganizatorów, jak i szumne zapowiedzi przed samym rajdem.
Gdzieś na trasie zdarzył się również SEX. Nie mam pojęcia, jakim cudem dopuściła takie tablice znana z, khm, prawomyślności współorganizatorka. |
Niestety - przyzwyczajony już do uczestnictwa po pewnym czasie poczułem pewne znużenie, tym bardziej, że dla osoby niebiorącej udziału i nie dysponującej pytaniami z trasy samo snucie się po znanej już okolicy nie było szczególnie fascynujące. Na szczęście pewien punkt zawarty w otrzymanym przeze mnie itinererze pozwolił bez większych problemów trafić na metę.
Powoli przybywały pierwsze załogi.
Niestety
- pora dnia kazała pożegnać się z obecnymi i pognać celem dokonania
czynności ogólnospożywczych, których domagały się trzewia zarówno moje,
jak i Młodzieżowe.
Czy żałuję konieczności
rezygnacji z uczestnictwa? Może trochę. Z perspektywy zawodnika rajd na
pewno był ciekawszy. Nie był to jednak pierwszy ManuWUK - i prawie na
pewno nie ostatni.