sobota, 31 grudnia 2016

2016 out

2016 w sprzęcie


No i kolejny rok się kończy.

2016 był... intensywny. Nie tylko dla mnie - na całym świecie działo się bardzo dużo. Czasem wręcz za dużo.

A propos ostatnich dwóch słów poprzedniego akapitu - zdecydowanie zbyt wielu wielkich ludzi w mijającym roku opuściło planetę. David Bowie, Keith Emerson, Greg Lake, Prince, Andrzej Wajda, Maria Czubaszek, Carrie Fisher, George Michael i cały cholerny chór Aleksandrowa - to tylko pierwsze z brzegu przykłady. Takiej aktywności Żniwiarza wśród Wybitnych chyba jeszcze nie było za mojej kadencji. Do tego, jak co roku, wymeldowała się cała masa Maluczkich, którzy dla swych najbliższych zawsze pozostaną Największymi. Jednym z nich był mój dziadek, którego organizm pod koniec października po ponad 92 dwóch latach życia powiedział "wystarczy".

Tak. To był trudny rok. Poza pożegnaniami obfitował w liczne, niełatwe zmiany - również i w moim życiu, zarówno prywatnym jak i zawodowym. Także sprzętowo co nieco się pozmieniało: zakupiłem małą, mobilną główkę (którą jednakże będę niedługo żenił, gdyż nie dogadałem się z nią brzmieniowo), a ponadto doszły dwa basy, z czego jeden dość szybko pożegnałem, a drugi planuję jeszcze zostawić na czas nieokreślony - tym bardziej, że doskonale się sprawdza w pewnym nowym składzie (który, mam nadzieję, będziecie mogli usłyszeć już wkrótce).

Motoryzacyjnie natomiast nie zmieniło się praktycznie nic. Zarówno me spasione dupsko (które jednakowoż w ciągu ostatnich 3 miesięcy zrzuciło prawie 10 kg) jak i moje basiwa nadal wozi solidny jak skała, przyjazny, lecz wiecznie spragniony Skanssen. I w tej kwestii raczej nie planuję zmian w nadchodzącym roku.

No chyba, że stać mnie będzie na żelazo na rajdy i zloty. W co jednak, wiedziony doświadczeniem i samoświadomością, szczerze wątpię.

Przewidywania na 2017 w sprzęcie i - częściowo - żywinie
Czego mogę życzyć i sobie i Wam w nadchodzącym roku? Tradycyjnie - szczęścia, radości, zdrowia (również psychicznego). Na pewno zaś tego, by rok 2017 okazał się łatwiejszy od 2016. Wszak co za dużo to niezdrowo.

Do zobaczenia. I przeczytania.

sobota, 24 grudnia 2016

Basista się bawi: Joyeux Noël

No i przyszły Święta.

Jak Święta, to - wiadomo - Mikołaj i jego wielki, nabrzmiały worek. A w tym roku worek ewidentnie był napełniany we Francji.

No, w Chinach. Ale przez Francuzów.


Zaczęło się już w Mikołajki.

Jak już kilkukrotnie podkreślałem, Młodzież uwielbia Peugeoty. Ostatnio - rzecz oczywista - polubił również Volvo (w jego języku "fofo") oraz Kie (może dlatego, że to jedyna marka, którą wymawia prawidłowo), ale Peugeot, z jego pięknym znaczkiem, nadal pozostaje numerem jeden. Na widok Peugeota (lub przynajmniej jego znaczka) mój dziedzic wydaje z siebie dźwięczny lwi ryk. Dlatego gdy udało mi się znaleźć w sklepie modelik z dużym, wyraźnym lwim znaczkiem na froncie, decyzja została podjęta w ciągu sekundy.


Jak można było przewidzieć, autko zostało przyjęte entuzjastyczne i stało się - przynajmniej na pewien czas - ulubionym samochodzikiem mej progenitury sztuk raz. Wiadomo jednak, że 207, choć jest nader udanym małym jeździdłem, to zasadniczo nowy samochód, a przecież przyrzekłem sobie, że będę uczył Młodzieża o tzw. Prawdziwej Motoryzacji. 

Na szczęście wspominana już wielokrotnie w tym cyklu firma Welly znów nie zawiodła.


504 jest od lat jednym z moich ulubionych modeli Peugeota. Wyżej cenię chyba tylko 404, zaś w pobitym polu pozostają tak świetne konstrukcje, jak 205 czy 406. Dlatego gdy dowiedziałem się (już pewien czas temu), że pińcetczwórka pojawiła się w ofercie specjalizującej się w niedrogich, nieźle wykonanych samochodzikach firmy Welly, wiedziałem, że muszę zanabyć jedną sztukę.

Co też czem prędzej uczyniłem.


Peugeot 504 by Welly sprawia - jak większość autek tej firmy - solidne wrażenie. Modelik jest przyzwoicie wykonany, trzymając go w dnłoniach nie mamy wrażenia, że jeden nieostrożny ruch sprawiłby, że całość rozpadnie się na kawałki. Oczywiście takie detale, jak filigranowe plastikowe zderzaki, naśladujące chromowane metalowe elementy oryginału, są zapewne dość łatwe do ułamania, ale całość zdaje się całkiem mocna.

Oczywiście, jak we wszystkich wyrobach Welly w tej skali, drzwi są otwierane.


Wnętrze, wraz z kierownicą i deską rozdzielczą, zostało całkiem wiernie odwzorowane. Zgadza się kształt zegarów i wzór kierownicy. Siedzenia nie są wyposażone w zagłówki. Szkoda jedynie, że dźwignia zmiany biegów znajduje się w podłodze - wersja z wajchą przy kierze (a i owszem, była i taka opcja) była znacznie bardziej idiotyczna fajniejsza.


Front, z drobnymi, chromowanymi żebrami grilla i umieszczonym nad nim oznaczeniem modelu, również prezentuje się ładnie. Tu jednak można zauważyć niedoskonałości: grill jest trochę nierówny, zaś kierunkowskazy różnią się umieszczeniem świateł pozycyjnych.

Niestety, nie jest to najważniejsza niedokonałość tego modelu.


Po przyjrzeniu się detalom linii bocznej można zauważyć, że obramowanie szyb w tylnych drzwiach wykonano dość niedbale. Wycięcie w karoserii jest za duże, a chromowana ramka szyby została namalowana na przezroczystym plastiku, z którego zrobione jest okienko. Na styku z metalem prześwituje przejrzyste tworzywo, zaś na metalowej ramce przednich drzwi nie ma imitacji chromu, co sprawia, że całość wygląda nieco nieharmonijnie.

Mimo kilku wad, małe niebieskie 504 okazało się nader sympatycznym nabytkiem. Przede wszystkim dla Młodzieża, który dostał je na Mikołajki.

Na swoją kolej czeka natomiast egzemplarz znacznie rzadszego modelu - zarówno na drogach czy zlotach, jak i na półkach z zabawkami: słonecznie żółte Renault 8.


Po inicjalnym szale kupowania memu Dziedzicowi zabawkowych autek rzadko obecnie zdarza się, bym nie mógł oprzeć się zakupowi samochodziku. Musi zbliżać się odpowiednia okazja lub też sam modelik musi być wyjątkowy. Ta druga okoliczność nastąpiła w tym właśnie przypadku.

Renault, szczególnie starsze modele, nie jest zbyt popularnym tematem zabawkowej czy kolekcjonerskiej miniaturyzacji. Owszem, Majorette czy Matchbox robiły niegdyś malutkie "czwórki" i "piątki" zaś w ofercie Welly znajdowało się przez pewien czas Twingo najmniej ciekawej, drugiej generacji, ale tylnosilnikowe modele są praktycznie zupełnie niespotykane. Dlatego gdy zobaczyłem na półce Leclerca (to ja, Leclerc) małe R8, po kilku krótkich chwilach przegrałem walkę z samym sobą a pudełko z samochodzikiem wylądowało w koszyku. Po rozpakowaniu okazało się, że był to całkiem niezły zakup.

Nawet mimo tego, że przód jest nieco... upośledzony.


Dodatkowa para reflektorów, tak samo, jak dwa białe paski biegnące przez całą długość auta, wskazuje na wersję Gordini. Problem jednak w tym, że lewe dodatkowe światło (drogowe? przeciwmgłowe?) zostało w chińskiej fabryce umieszczone niżej i płycej, niż prawe, co nadaje frontowi wyraz przywodzący na myśl fizjonomie mieszkańców odosobnionych osad głębokiej Alabamy.

Reszta na szczęście prezentuje się znacznie lepiej - w tym całkiem zgrabnie odwzorowany tył.


Tak, jak w prawdziwej "ósemce", znajdziemy tu wloty powietrza w tylnej pokrywie. W oryginale klapa kryła 4-cylindrowy silnik a wloty były prawdziwe - tu rzecz jasna żadnego silnika nie ma (acz odwzorowanie jego dolnej części na podwoziu jest zupełnie niezłe) zaś wloty są jedynie rowkami w metalu, ale efekt jest zupełnie niezły.

Nieźle prezentuje się się też wnętrze.


Wersję Gordini, poza reflektorami i podwójnym paskiem, zdradza również kierownica z trzema perforowanymi ramionami i ilość wskaźników na desce rozdzielczej.  Muszę przyznać, że widząc taką dbałość o szczegóły, byłem pod sporym wrażeniem - nawet mimo braku imitacji boczków drzwi.

Tym razem widać, że producent samochodziku odrobił pracę domową - zgodność detali, od felg i zderzaków po zaskakująco dokładnie wykonane wnętrze, budzi uznanie. Nawet takie niedoróbki, jak głupkowaty wyraz ryja wynikający z krywo zamontowanych świateł, nie psuje dobrego wrażenia robionego przez całokształt. I tak, wiem, że R8 Gordini powinno być niebieskie, ale w tym kolorze był już Peugeot 504. Poza tym niebieskiej Renówki akurat nie było.


Problemu kolorystycznego nie było w trzecim, oryginalnie najmniejszym, ale w tym przypadu największym francuzie, którego, dla odmiany, Mikołaj był uprzejmy przynieść specjalnie dla mnie. O ile autka w skali 1:43 i 1:34-39 występują zazwyczaj w kilku opcjach kolorystycznych, o tyle modeliki w skali 1:24 widziałem tylko w jednej wersji. I nie jest to problem, gdyż to, co jako 37-letni pierdziel dostałem celem zabawiania mego wewnętrznego 8-latka, jest akurat w jednym z najpiękniejszych lakierowań, w jakich wytępował ten model.


Tak - Dwacefałka by Welly była już tu kiedyś omawiana, zaś zeszłoroczny wpis świąteczny był w całości poświęcony Citroenom. Żadnen z nich z nich jednak nie ociekał tak hojnie tłustą, soczystą zajebistością.


Widziałem już kilka modeli Welly w skali 1:24. Wszystkie robiły bardzo dobre wrażenie, przynajmniej na tyle, na ile można ocenić cokolwiek oglądając to przez okienko w opakowaniu, ale to właśnie Dwacefałka była - a w zasadzie jest - najfajniejsza z nich. Już spoglądając na egzemplarz umieszczony w pudełku można docenić estetykę wykonania, ale po wyjęciu autka wewnętrzny 8-latek dostaje kompletnego fioła.

I trudno go winić.


Tu jest wszystko: zderzaki z czarną wstawką, chromowane listewki (tu w większości przypadków namalowane, ale ze znacznie większą dbałością niż w mniejszych modelikach), połyskujące lusterka, filigranowe klamki, podwieszona pod podwoziem rura wydechowa oraz, oczywiście, piękne, czarno-wiśniowe malowanie wersji Charleston. Znajdziemy tu nawet przednie chlapacze. Oczywiście proporcje są doskonale zachowane (łącznie z prześwitem i szerokością opon), przetłoczenia są tam, gdzie powinny i mają odpowiednią grubość - no i, rzecz jasna, otwierają się drzwi. Tylko przednie, ale to wystarczy, by docenić fajność wykonania wnętrza.


Niestety, nie udało mi się ładnie uchwycić środka Dwacefałki, ale tak - jego wykonanie niewiele ustępuje jakości części wierzchniej. Detale, łącznie z wzorem tapicerki i wystającą z deski rozdzielczej "parasolką" zmiany biegów zostały wykonane bardzo dokładnie (przynajmniej jak na tę klasę cenową), zegary odwzorowano na małej, odpowiednio umieszczonej naklejce, zaś zgodna z oryginałem jednoramienna kierownica... obraca się. A co najlepsze, razem z nią skręcają się koła.

Żeby ośmiolatek posikał się z radości, potrzebna jest jeszcze otwierana maska. I tak. Jest.


Silnik jest, rzecz jasna, na miejscu. Po otwarciu maski widzimy m.in. obudowę wentylatora i okrągłą pokrywę filtra. Jest też akumulator i te charakterystyczne rury, które można znaleźć pod maską każdego chyba jeździdła napędzanego silnikiem chłodzonym powietrzem. Co jednak najlepsze, grill jest ażurowy i po zamknięciu maski możemy zerkać na ukryty z przodu komory silnikowej wentylator.

Jakąkolwiek wątpliwość budzą tylko dwie rzeczy. Jedną z nich jest ukryty w pudełku, przyklejony do jego wnętrza taśmą klejącą wihajsterek.


Na pudełku brak jakichkolwiek informacji dotyczących tego obiektu. Jest za długi na jakiekolwiek akcesorium do Dwacefałki, za gruby na to, by odkręcić śrubki, którymi autko było przytwierdzine do podstawki (swoją drogą nie wiem, czym je tam dokręcają - hydraulicznymi narzędziami przemysłowymi?) i zbyt plastikowy na narzędzie stomatologiczne, które zresztą najbardziej przypomina. Dlatego jeżeli ktokolwiek z Was zna lub przynajmniej ma pomysł, jakie może być przeznaczenie tego obiektu - bardzo proszę od podpowiedź.

Drugą problematyczną kwestią jest montażowa niedokładność, która sprawia, że lewe tylne lub prawe przednie kółko zawsze wisi koło dwóch milimetrów nad podłożem. Nie wiem, skąd to wynika - czy jedna z osi jest lekko zakrzywiona, czy po prostu źle zamocowana, ale... nie przejmuję się takim detalem. Całość jest tak przeokrutnie fajna, że patrząc na nią i trzymając ją w rękach żałuję, że naprawdę nie mam kilku lat - tak, by móc bez obciachu pobawić się autkiem na podłodze.

Ale na półce też wygląda genialnie.


Tymczasem, jak już wspomniałem, Święta. Niech dla Was wszystkich będą takie, jakie tylko chcecie - spokojne, rodzinne i ciepłe, czy też wariackie i pełne wygłupów. I pamiętajcie, że w każdym z nas tkwi dziecko. I choć na co dzień musimy zachowywać się zgodnie ze swym wiekiem, choćby po to, by mieć z czego zapłacić rachunki, to przynajmniej na tych kilka dni warto pozwolić dojść mu do głosu.

I tego życzę Wam wszystkim.

poniedziałek, 19 grudnia 2016

Spacerkiem i rowerkiem: prawy brzeg na koniec roku

Tempus fugit, jak to mawiali starożytni Rzymianie. Lub, powtarzając za synami Albionu, time flies. Czyli w wolnym tłumaczeniu muchy czasu. Zapewne chodzi o to, że muchy przelatują jak czas. Czy coś. Tak czy inaczej - czas leci (jak dowolny skrzydlaty owad, tylko nie siada, nie zatrzymuje się ani nie zdycha), na skutek czego powoli kończy się nam rok bieżący. I dlatego też pora na ostatni w tym roku mix. I tak, jak w pierwszym tegorocznym miksiorze, odwiedzimy brzeg Wisły. Tym razem jednak całość zamknie się w jednym odcinku, zamiast czterech. Za to będzie solidny.

Ruszamy, niemalże tradycyjnie, z północy na południe, zaczynając na Bródnie a kończąc - tym razem - w Rembertowie.

Był pytaniem na tegorocznych Nitach

Ten chyba też

Ten nie, ale stał na trasie

One takoż, ale głowy nie dam. Mogę za to dać pińcet. No, szejset. Za oba.

Ostatnio obserwuję wysyp Garbusów, z czego sporo jest na czarnych. Ludzie z szop powyciągali?

Chyba powinien wziąć rutinoscorbin

Było Daihatsu Applause, był Fiat Bravo. Są też gitary Ovation. Czekam na auto lub bas o nazwie Oklaski.

Piękny OKAz

Piękny pierdolnik za bramą, przed którą stoi Oka. Tam głębiej jest jeszcze grubiej - niestety, nie udało mi się zrobić zdjęcia bez szmaty

Piękny, po prostu piękny

Samochody bez świateł mają w sobie coś upiornego

Ten jest upiorny nawet ze światłami

Kurde, no nic nie poradzę, uwielbiam je od zawsze, chcę, poproszę.

WOLWO ZAISTE IDEALNE

Wspominałem o wysypie Garbusów, prawda?

O, tym można uskuteczniać Bułgarski Pościkk

Limuzyna pod rezydencją, prawdaż

Wrost pod ruderą, zasadniczo

BORZE IDEAŁ, CHCĘ TERAZNATYCHMIASTJUŻ

Ale z braku laku tego też bym mógł. Szczególnie w tak miodnym stanie.

A za to serdecznie podziękuję.

Na swój sposób pasuje do tła

Urządzenie do wożenia klamotów bokami

Albo gniją, albo kosztują 20k i wincy. Stanów pośrednich się nie widuje.

Borze dlaczego.

Fiesta Fiesta Fiesta Ameri... yyy, przepraszam.

Biorę.

Ktoś to kupił. I nim jeździ.

Tym też, ale to mnie już mniej dziwi

Pozdrawiam przesympatycznych właścicieli, Młodzież świetnie się bawił za jego kierownicą

Bardzo miodne felgi

Właściwy wóz we właściwym miejscu

Mógłbym

BARDZO MÓGŁBYM

O, dziękuję za informację, w życiu bym nie zgadł.

Kurde, ten pseudo-kolor nawet na nim tak nie razi jak na 99,9% innych aut

Woskowanie niewiele tu pomoże

Kilka kroków dalej. One tam muszą mieć gniazdo czy coś.

And I would walk five hundred miles

Bywalec zlotów

Poproszę. NATYCHMIAST.

Tego w sumie ewentualnie nawet też.

Warszawskie Gospodarstwo Rolne

Milka Edition

Ambulans to najlepsza wersja - miała dzieloną kanapę z tyłu

Po prostu sobie jechał, bo tak, bo ładny dzień, bo można

Po prostu sobie stał, bo tak, bo ładny dzień, bo można

Twarde żelazo się nie poddaje

"Będę go robił" in progress

Zaczęliśmy jednym z najlepszych modeli Mercedesa, kończymy jednym z najgorszych. W jego naturalnym środowisku, czyli pod szrotem.

Przyszły rok w kwestii mixów zaczniemy grubo. BARDZO.

Tymczasem - do najbliższego.