W życiu większości ludzi (i praktycznie każdego tzw. muzyka) nadchodzi moment, gdy widniejące na horyzoncie nieuniknione wydatki mają niebezpieczną szansę przewyższyć dochód. Wtedy właśnie stajemy oko w oko z niemiłym dylematem: zapłacić rachunki i ratę OC czy utrzymać stan sprzętowy.
Powiem szczerze: wielbię wszystkie moje basy. Każdy jest świetny, zarówno w swojej klasie cenowej, jak i nieco powyżej. Jednak biorąc pod uwagę pewne zmiany w życiu i nadchodzące wydatki musiałem rozważyć opcje downgrade'owe. Alembic odpadł od razu - jest niezastąpiony, jedyny i ma u mnie bezdyskusyjne dożywocie, koniec, kropka. Ibanez też nie za bardzo nadaje się do takiej operacji - nie dostałbym za niego zbyt wiele (jego wartość rynkowa jest dużo niższa niż studyjna czy sceniczna, głównie ze względu na stan wizualny) a już na pewno nie wymieniłbym go na tańszego a wciąż satysfakcjonującego fretlessa. Jazz natomiast... Właśnie. Mogę dostać za niego rozsądną cenę (zarówno z punktu widzenia szczęśliwego nabywcy, jak i nieszczęśliwego sprzedającego, czyli mnie), do tego aktualnie są przyzwoite opcje znalezienia tańszego następcy. A w zasadzie zastępcy, gdyż pogodziłem się z tym, że stopień zajebistości będzie jednak niższy.
Padło więc na Geddy'ego.
Nie mogę jednak powiedzieć, że była to spontaniczna decyzja, po której nastąpiły żmudne poszukiwania nabywcy Jazza i odpowiedniej, nieco tańszej basetli na jego miejsce. Impuls dało mi znalezienie potencjalnego następcy pod postacią Fernandesa Precisiona z 80 roku za dobry pieniądz. Plusem - poza faktem, że to stary, dobry japończyk w zachęcającej cenie - był mój ulubiony zestaw kolorystyczny. Taki sam, jak w przypadku Geddy'ego, czyli czarny z klonową podstrunnicą. Minusem za to była lokalizacja basu w Toruniu. Na szczęście znajdował się on u człowieka, którego znam i cenię. A jako, że i tak już od dawna planowałem wycieczkę do Restauracji Gitar, pozostało umówić się z Mateuszem, zapakować się w Madzię i wyruszyć.
Restauracja Gitar to niewielka, jednoosobowa firma, której właściciel trudni się zasysaniem z zagranicy dobrych gatunkowo, głównie japońskich sprzętów (przeważnie basów, choć gitary też są), doprowadzaniem ich do świetności (szlif progów, ekranowanie elektroniki, polerka lakieru, profesjonalny setup) i następnie sprzedażą w nader rozsądnych cenach. Wybór jest spory - zazwyczaj kilkanaście basów i kilka tych mniejszych, dziwnych instrumentów z cienkimi strunami. Jadąc na miejsce wiedziałem, że będzie co ogrywać - nie spodziewałem się jednak, że wybór będzie aż tak trudny.
Mały fragmencik menu Restauracji |
Większy fragmencik menu Restauracji |
Po przybyciu na miejsce i wymianie uprzejmości (w przypadku basistów brzmią one jak coś między beknięciem a śmiechem rosłego chłopa o IQ chrobotka reniferowego) podłączyłem Geddy'ego pod zestaw SWR SM900/Demeter/Eden. Natychmiast zrobiło mi się smutno, gdyż mój Jazzik zagadał jeszcze lepiej, niż na moim sprzęcie. To po prostu kawał porządnego, świetnie gadającego Jazza, którego żal wypuszczać z rąk. No ale cóż - a man's gotta do what a man's gotta do, więc zamiast rozpaczać lub wracać do domu nie uskuteczniwszy transakcji pochwyciłem Fernandesa, na którego się na wstępie nastawiałem. I... przeżyłem rozczarowanie. Bas brzmiał przyzwoicie, ale był zwyczajnie niewygodny. Struny zdawały się być za wysoko (choć tak naprawdę wcale nie były), grało mi się tak sobie. Dlatego stwierdziłem, że porównam jeszcze kilka egzemplarzy. Tym bardziej, że skoro jestem przyzwyczajony do świetnego soundu i arcywygodnego gryfu Geddy'ego, można by było pozostać przy Jazzie.
Japońskie bliźniaczki - Aria i Fernandes |
W moje łapy zawędrowała zatem - podana przez uczynnego Mateusza - stylowa Aria Pro-II z serii Professional Bass. I muszę przyznać, że ten bas zasługuje na swoje miano. Piękna, typowa dla dobrych Jazzów "szklanka" i potężny cios. Doskonały przecinak na sprzęcie o neutralnej barwie, za to po podłączeniu pod lampowy zestaw Marshalla bezlitosna rockowa maszyna. Do tego mój ulubiony zestaw drewien w basach fenderokształtnych, czyli jesion/klon. Praktycznie wszystko się zgadzało, do tego masa jesionowej dechy sprawiała, że Aria w kategorii "wściekły nakurw na przesterze" zjadała Geddy'ego. Jednak na "cleanie" (czyli w tym przypadku cudnym, "przezroczystym" preampie Demetera) Geddy wg mnie gada fajniej. A ja co prawda przyjechałem po bas tańszy, ale z kategorii "inaczej", a nie "ten sam smak, inne przyprawy". Jazz Bass w wykonaniu Arii jest fantastyczny i jestem gotów polecić go każdemu, kto szuka basu tego typu, ale stwierdziłem, że jednak chcę spróbować czegoś innego.
A coś innego jak najbardziej było.
Geddy kontra Aryjka, oba świetne |
Kolejna w menu była inna Aria. Nie Jazz, nie Precision, tylko klasyczna konstrukcja tej zacnej japońskiej firmy - piękny egzemplarz słynnej serii SB. Konkretnie niedrogi (w każdym razie teraz) ale genialnie wykonany model SB-R60. Czyli tańsza, pasywna wersja legendarnej Arii Pro-II SB 1000. Basu rozsławionego przez niezapomnianego Cliffa Burtona z Metalliki (której nigdy nie lubiłem; TAK, PRZYZNAJĘ, NIE LUBIĘ METALLIKI) oraz Johna Taylora z Duran Duran.
Po podpięciu Arii pod Demetera wiedziałem od razu: taki bas muszę kiedyś mieć. Kiedyś. Ale czy teraz? Czy zastąpiłaby Jazza? Niestety... nie. Z palców i z kciuka brzmiała wyśmienicie, sound przypominał nieco MusicMana ale był pełniejszy, nie tak "nadmuchany", bardziej zwarty i szlachetniejszy. Jednak było to brzmienie które niosło ryzyko, że nie wpasuje się tak dobrze, jak bardziej tradycyjne konstrukcje, w to, co gram. Poza tym brzmienie spod kostki nie przekonywało. Rzadko co prawda gram kostką, ale się zdarza, i jeśli muszę poprzestać na jednej czwórce, chcę, by odpowiednio spisywała się w każdej technice. Nie zmienia to faktu, że taka Aria jest teraz jeszcze większym moim marzeniem, niż dotychczas. A cena cholernie kusi.
Aby już do końca doprowadzić się to ejtisowego orgazmu, pochwyciłem pozostające poza moimi aktualnymi zdolnościami finansowymi Kawai. Tu w zasadzie wystarczą dwa słowa: japoński Alembic. Nawet stylówa jest zbliżona. PRZYPADEK? NIE SĄDZĘ. Ogólnie rzecz biorąc, to rewelacyjny, szlachetnie brzmiący, doskonale wykonany instrument. Brzmieniowo - przeokrutna slapmaszyna. Nie jest to tej klasy magiczny artefakt, co basy Alembica, ale też cena jest o kilka rzędów niższa. I wierzcie mi - ten mały basik jest wart każdego grosza. Tak samo, jak Aria.
Ejtisy made in Japan, orgazm kciukowca |
Wszystko to wywołało spory zamęt w mojej głowie. Nadal wielbiłem (i wciąż wielbię) Geddy'ego, ale decyzja została podjęta i teraz trzeba było wybrać godnego (choć nieco tańszego) następcę. Mateusz podsuwał mi kolejne basetle, w tym świetne "Urządzenie Gitarowe Greco" (Greco Guitar Device) wizualnie będące prawie kopią Rickenbackera (pisałem już, że uwielbiam Rickenbackery?) ale konstrukcyjnie różniące się tak bardzo, że trudno bardziej, oraz najlepszego Thunderbirda, jakiego kiedykolwiek miałem w rękach, oczywiście niebędącego Gibsonem (obie sztuki białe/kremowe, widoczne na pierwszym zdjęciu), jednak byłem praktycznie zdecydowany na tradycyjną, fenderokształtną konstrukcję. Ocenę ułatwiał genialny zestaw wzmacniaczy i paczek, zajmujący prawię połowę powierzchni niewielkiego pomieszczenia. Choć może utrudniał, gdyż na tych gratach wszystko gadało genialnie. Wszystko, z wyjątkiem... mojego Alembica, gdyż okazało się, że jego struny były już kompletnie zdechłe. A Alembiki zdechłych strun nie lubią.
Niektórzy twierdzą, że lepiej byłoby testować na Kustomie czy Hartke. Brawo, medal z kartofla i czapka głupka czekają już na zwycięzców. |
W trakcie, gdy torturowałem swoje zwoje mózgowe i pieściłem zmysł słuchu kolejnymi zacnymi japończykami, z których najmłodszy miał może ze 25 lat, Mateusz zaszył się w mieszczącym się w przylegającym pomieszczeniu warsztacie i dłubał przy czarnym Fernandesie. W końcu wyłonił się z kanciapy i wręczył mi bas ustawiony "po mojemu".
Zmarłem.
W rękach trzymałem fantastycznie wyregulowanego Precla, który po podłączeniu nabrał pięknego, rockowego warkotu, który każdy Precision mieć powinien. Owszem, nie miał takiego ataku i szklanki jak Geddy czy kremowa Aria, ale w końcu nie jest Jazzem. Usłyszawszy cenę, jaka została mi zaproponowana, wiedziałem już, z jakim basem wrócę do Warszawy: z tym, po którego jechałem na samym początku.
Jeszcze tylko tradycyjna pizza (u znanego ze swojej pizzożerności Mateusza nie można się bez niej obyć), pamiątkowa fota, wybór pokrowca... i czas wracać.
Teraz jeszcze pozostaje znaleźć nowy dom Geddy'emu. Bardzo nie chcę, ale finanse zmuszają. Dlatego mam dla Was specjalną ofertę: bas z pokrowcem i dwiema płytkami (oryginalna biała i dodatkowa tortoise shell, czyli szylkret) za 2600. To naprawdę niedużo za zawodowy instrument, z którym nie wstyd pokazać się w studiu. Szczegóły są tu: JEDYNYTAKIDLAKONESERAZOBACZ
A Madzia? Spisała się dzielnie. Pokonała dystans do Torunia i z powrotem bez zadyszki, kotłując ok. 6,3 l na setkę. Kochane dziewczę. Mam zamiar jeszcze kiedyś pogonić ją do Torunia. Może uda się wyrwać Arię SB-R60? Bo to ją bym łykał, gdybym nie musiał żenić Jazza i stać by mnie było na jeszcze jeden bas. I to bez namysłu. Bo tak naprawdę to ona najbardziej kusiła mnie do samiutkiego końca. A nawet jeśli się nie uda - Restaurację Gitar i tak warto odwiedzić.
Jeszcze tylko tradycyjna pizza (u znanego ze swojej pizzożerności Mateusza nie można się bez niej obyć), pamiątkowa fota, wybór pokrowca... i czas wracać.
Teraz jeszcze pozostaje znaleźć nowy dom Geddy'emu. Bardzo nie chcę, ale finanse zmuszają. Dlatego mam dla Was specjalną ofertę: bas z pokrowcem i dwiema płytkami (oryginalna biała i dodatkowa tortoise shell, czyli szylkret) za 2600. To naprawdę niedużo za zawodowy instrument, z którym nie wstyd pokazać się w studiu. Szczegóły są tu: JEDYNYTAKIDLAKONESERAZOBACZ
A Madzia? Spisała się dzielnie. Pokonała dystans do Torunia i z powrotem bez zadyszki, kotłując ok. 6,3 l na setkę. Kochane dziewczę. Mam zamiar jeszcze kiedyś pogonić ją do Torunia. Może uda się wyrwać Arię SB-R60? Bo to ją bym łykał, gdybym nie musiał żenić Jazza i stać by mnie było na jeszcze jeden bas. I to bez namysłu. Bo tak naprawdę to ona najbardziej kusiła mnie do samiutkiego końca. A nawet jeśli się nie uda - Restaurację Gitar i tak warto odwiedzić.