Naszą planetę opuścił kolejny z Wielkich. Legendarny basista legendarnego zespołu. Chris Squire z Yes niestety w końcu przegrał walkę z białaczką. Nigdy nie przepadałem za Yes (głównie ze względu na głos Jona Andersona), jednak nawet przez chwilę nie wątpiłem w niezwykłość Squire'a. Jego styl gry oraz brzmienie były unikalne w jego czasach - razem z innym nieżyjącym już Wielkim, Johnem Entwistle z The Who, pokazał światu, że gitara basowa nie służy wyłącznie do generowania nieprzeszkadzającego reszcie zespołu głuchego pum-pum. Traktował swój bas w niemalże gitarowy sposób, co w czasach flatów i tłumików z gąbki było czymś bardzo odważnym. Aby wspomnieć go, poświęćmy 8 i pół minuty by posłuchać jednego z najbardziej znanych utworów grupy - i jednego z tych kilku, które naprawdę lubię.
* * * * *
Tymczasem wróćmy do tzw. adremu.
Już po raz czwarty do Zgierza ściągnęła basowa brać celem słuchania i wydawania dźwięków za pomocą instrumentów o długich gryfach i grubych strunach. Ściągnąłem zatem i ja - jednak, mimo snutych już od dawna planów, że tym razem zaliczę oba dni, znów udało mi się wdepnąć tylko na jeden. I to ten spokojniejszy.
Tym razem jednak miałem do dyspozycji zupełnie inny wehikuł. Jako, że na dłuższy czas wywiozłem Wybrankę z Młodzieżem na działkę wśród zieleni (z powodów pracowo-organizacyjnych dołączę do nich w terminie późniejszym na jeden tylko tydzień) i trzeba było wziąć znaczną ilość dóbr, w tym rower, udało mi się ponownie pożyczyć nader pożyteczny wehikuł, jakim jest Opel Vivaro. Czyli jeden z dwóch współczesnych Opli, które mają jakikolwiek sens. Może dlatego, że tak naprawdę jest Renault Trafikiem.
Cholera, zdążyłem już zapomnieć, jakie to jest wygodne. I pojemne.
Travelling light - you're doing it wrong |
Po odstawieniu rodziny na miejsce pobytu wypoczynkowego i zażyciu regenerującego snu udałem się nach Zgierz, po drodze zgarniając forumowych kolegów szuk dwie. Gdy dotarliśmy na miejsce, swą prelekcję zaczynał mój - piszę to z nieskrywaną dumą - stary, dobry znajomy Bartozzi Wojciechowski.
Bartozzi jest basistą, powiedzmy sobie szczerze, formatu światowego. Od wiortuozerii dzieli go malutki kroczek (o ile w ogóle cokolwiek), a od pełnego, stuprocentowego profesjonalizmu - absolutnie nic. Facet jest w stanie odnaleźć się praktycznie w każdej sytuacji muzycznej i po męsku stawić czoła każdej partyturze, która zostanie rzucona w jego stronę. Do tego jest najzwyczajniej w świecie cholernie mądrym gościem - i było to słychać w każdym zdaniu, które dziś wypowiedział. Już samo spotkanie z nim wystarczyło by uzasadnić przybycie do ośrodka kultury przy ul. Mielczarskiego.
Wspaniałe Zakrzewszczaki Bartozziego |
A reszta towarzystwa zauważyła u siebie tendencje samobójcze.
Nie, chłopak nie jestwirtuozem. JESZCZE. I to "jeszcze" to jest kwestia 4-5 lat. Bo to, co młody człowiek umie już dziś - biorąc poprawkę na niedorosły jeszcze aparat wykonawczy - jest niesamowite. Technika techniką, ale wiedza, którą słychać było w jego grze, jest czymś, co chciałbym posiąść choćby w ułamku.
Tak - miał ogromne szczęście zacząć w bardzo młodym wieku. Teraz pozostaje w pełni wykorzystać tę szansę.
Tak poza tym... niestety nie działo się wiele.
Spotkanie z Bartozzim, choć świetne, polegało w zasadzie na pasywnym słuchaniu i chłonięciu wiedzy. Ekipa z toruńskiej Restauracji Gitar i Grunego brzmienia była jedynie w sobotę. W niedzielę wystawców sprzętu nie było już chyba w ogóle - spotkałem tylko niezwykle sympatycznego jak zwykle Adama z Silent Scream i jego dwa Precle.
Poza tym był ogromnie przyjazny Kot Mokot...
...samochodzik śmigający między ławkami ogródka na tyłach lokalu...
...i pizza. Bardzo dobra zresztą.
Po godzinie 15 warsztaty rozpoczął jak zwykle świetny Marcin Pendowski - niestety, ze względów organizacyjno-logistycznych nie dane mi już było w nich uczestniczyć. Zanim rozkręciły się na dobre, należało już się zwijać. A szkoda, bo zapowiadało się nieźle.
Nieźle - a w zasadzie zajebiście - prezentował się też wehikuł stojący nieopodal klubu. Niby zdawałem sobie sprawę z jego istnienia, niby widziałem go już na pewnym klipie, ale nie spodziewałem się, że zobaczę go wreszcie na własne oczy.
Apeluję zatem: WŁAŚCICIELU! WBIJAJ JESIENIĄ DO WARSZAWY NA NITY!!!
A za rok - kto wie? Może wreszcie dwa dni?