Od ostatniego topsryliona minęło już prawie 9 miesięcy. Wystarczająco długo, by zdążył urodzić się kolejny.
Nie kryję się ze swoimi sympatiami motoryzacyjnymi. Każdy regularny czytacz i większość okazjonalnych zaglądaczy wie, jakie marki cenię najwyżej. Z moich antypatii też zresztą nie robię żadnej tajemnicy. Każdy, kto zna mnie na tyle dobrze, żeby wchodzić ze mną w polemiki motoryzacyjne, zdaje sobie sprawę z otchłani despaktu, którym darzę kilka marek. Zaznaczyć tu jednak należy, że moja opinia tyczy się współczesnych produktów tychże firm (czyli, powiedzmy, pochodzących z tego wieku), gdyż, jak również wiadomo, wszelkiego rodzaju złomy klasyki stanowią dla mnie całkowicie osobną kategorię.
Jednakowoż od większości reguł jest jakiś wyjątek (który niczego nie potwierdza, co za debil wymyślił to powiedzenie w ogóle). I tu właśnie postanowiłem je przedstawić.
Warunki były zasadniczo dwa: ma być to marka, której większość współczesnych modeli poważam równie wysoko co psi klocek, sam model zaś musiał być produkowany jeszcze w tym wieku. "Jeszcze", co oznacza, że mógł wejść do produkcji np. w latach 90., jednak nie mogła być ona zaprzestana przed rokiem 2001 - inaczej samochodu większość ludzi nie mogłaby zaliczyć do współczesnych.
Ja co prawda mógłbym, ale nie jestem do końca normalny. Z czym zresztą też się nie kryję.
Lecim.
5. Seat Cordoba Vario
Oborze, Seat. Najmniej potrzebna firma motoryzacyjna w Europie, jeśli nie na świecie. A jednak kilka znośnych aut udało im się stworzyć - choćby bardzo zgrabnego pierwszego Leona czy spokrewnione z nim Toledo II. Mój wybór pada jedak na Cordobę Vario, czyli kombi. Choćby właśnie dlatego, że to kombiak - i to z zaskakująco ustawnym jak na tę klasę bagażnikiem. Wiem, bo przymierzałem się m.in. do Polo kombi, które było Cordobą Vario ze znaczkiem VW. I tak - tam naprawdę sporo by weszło.
Całkiem pojemne choć niewielkie kombi, tanie w zakupie i eksploatacji. Mnie to przekonuje.
4. Audi A2
To właśnie z Audi, nie z Seatem, miałem największy zgryz. Prawie żaden z nieantycznych modeli tej marki nie budzi we mnie czegokolwiek poza mniej lub bardziej skutecznie tłumionymi odruchami wymiotnymi.
Prawie.
Pierwszym wyjątkiem była pierwsza generacja A4 (oznaczona kodem B5), która praktycznie od zawsze najzwyczajniej w świecie mi się podoba. Jest zgrabna, ma więcej wyrazu od swojego następcy, czyli bezpłciowego B6, i nie epatuje prestiżagresją jak późniejsze modele. Jednak to nie B5 finalnie trafiło do zestawienia. Zamiast tego zdecydowałem się wyróżnić nieudany pod względem rynkowym eksperyment znany jako A2. Dziwaczna stylistyka, bardzo ciekawa konstrukcja, wynikająca ze słabej sprzedaży relatywna rzadkość występowania a przede wszystkim to, że bardzo mało w nim charakteru Audi - wszystko to sprawia, że A2 zasługuje, by znaleźć się na tej liście.
3. BMW E39
Żeby pokazać się publicznie w którymś z nowych modeli BMW, potrzebowałbym odpowiedniej wielkości torby na zakupy z wyciętymi otworami na oczy. Rzecz jasna, torba musiałaby być dizajnerska, np. z logiem Vitkaca - wszak to BMW - jednakże byłbym skłonny nawet wydać pół pensji na to, by zakupić tam skarpetki celem jej pozyskania, byleby tylko nie zostać rozpoznany. Wśród produkowanych w ostatnim 20-leciu modeli tej niegdyś zacnej marki są jednak wyjątki, a najważniejszym z nich jest seria 5 trzy generacje wstecz, czyli typ E39.
BMW E39 zagościło niedawno na Automobilowni, gdzie zostało ocenione jako bodajże ostatni model tej marki, w przypadku którego nie razi widok wysiadającego zeń nobliwego profesora uniwersytetu, włączony zawczasu kierunkowskaz albo niezwłoczne zjechanie na prawy pas autostrady po zakończonym wyprzedzaniu. I była to ocena nader trafna. "Piątka" z lat 1995 - 2004 była pozbawiona ostentacji i zwyczajnie elegcka. Owszem, jej elegancję można określić mianem sportowej, ale nie zmienia to faktu, że całość prezentuje się klasycznie, wręcz szlachetnie. Poza tym to kawał cholernie solidnego sprzętu.
A tak przy okazji - dziś na Automobilowni znalazł się test czegoś jeszcze fajniejszego.
2. Opel Omega
Ostatni fajny Opel. I pisząc "fajny" mam na myśli "zajebisty".
Spójrzmy: duży sedan w nieco amerykańskim stylu (nawet trafił do USA jako Cadillac Catera - sprzedało się k. 18 egzemplarzy, 17 zgniło), jeszcze większe kombi z przepastnym bagażnikiem, tylny napęd i komfort babcinej kanapy. Do tego bezproblemowa dostępność niedrogich części. Na minus - nędzne zabezpieczenie antykorozyjne (w każdym razie w przypadku drugiej generacji po lifcie - wcześniejsze nie miały go w ogóle). No ale niestety to Opel.
Ale i tak bardzo mi się podoba.
Powiem tak: mocno brałem go pod uwagę. A to o czymś świadczy.
1. VW T4
Gdy w 1990 roku Volkswagen pokazał nowego Transportera, konkurencja wyskoczyła z obuwia, po czym bardzo długo go szukała. T4 w zasadzie zredefiniował segment niewielkich dostawczaków i opartych na nich vanów. I właśnie takim vanem - czy byłoby to Caravelle, czy jeszcze tłustszy Multivan - mógłbym cisnąć na co dzień. Niesamowita praktyczność, "użytkownikoprzyjazność", gigantyczny wybór wersji i silników (była nawet 5-cylindrowa benzynówka przeznaczona głównie na rynki, gdzie popularne były przeróbki na LPG) a do tego solidność konstrukcji - wszystko to sprawia, że Transporter 4 generacji i jego pochodne to najlepszy nowożytny model VW. I zdecydowanie najfajniejszy.
I tak. Jeździłbym. I nawet nie przeszkadzałby mi fakt, że to Volkswagen.